sobota, 5 listopada 2022

chapter two ''shattered hope''

 



Serce podeszło Adelynn do gardła. Tkwiła w gabinecie szefa policji niecałe półgodziny, a zaczynała tracić panowanie nad sobą. Pomieszczenie było zbyt odległe od miejsc, w których rzeczywiście chciałaby się znaleźć. Była wiele winna Alanowi, ale nie więcej niż przyjaciołom, dlatego zrobiłaby wszystko, co konieczne, żeby zadbać o ich bezpieczeństwo. Nawet jeśli na przekór swoim wewnętrznym pragnieniom, musiała zaakceptować pierwszeństwo służb w całej tej sprawie.

– Mamy go, szefie – powtórzył policjant, ponaglany przez Alana do mówienia. – Ale niestety, nie żyje. To jeszcze nieoficjalne, ale przyczyną zgonu było zatrucie dymem. Kopalnia jest nim wypełniona i nadal nie możemy za głęboko wejść, dlatego poza ciałem niczego więcej nie wyciągnęliśmy z tunelów.

– Mówi pan – odrzekła drżącym głosem Adelynn – o Richym Rogerze?

– Zgadza się. To o jego obecności w kopalni zostaliśmy poinformowani. Czyżby w środku był ktoś jeszcze? – Mężczyzna spojrzał pytająco na Alana.

– Nie, nie ma nikogo więcej – odpowiedziała natychmiast, nie dbając o to, że z każdą chwilą coraz gorzej wypadała w oczach Alana. Wiedziała, iż działała poniekąd nieostrożnie i lekkomyślnie, ale policyjny dołek był ostatnią rzeczą, której się obawiała. – Zapytałam tylko, bo... W sumie to nie wiem dlaczego. W każdym razie nie uwierzę w śmierć Richiego, dopóki sama go nie zobaczę. Możemy tam teraz pojechać? – Rzuciła krótkie spojrzenie Alanowi.

Ten, siedząc za mosiężnym biurkiem z kamienną miną, bez wątpienia budził respekt, a nawet strach.

– Dobrze. Może nawet lepiej będzie, jeśli to ty potwierdzisz jego tożsamość.

Adelynn pokiwała głową i od razu podniosła się z krzesła. Za tą maską chłodnego gliny krył się porządny gość, o czym znowu się przekonała. Po raz pierwszy, kiedy jej zaufał i mimo braku jawnych dowodów pojechał na ślepo do Grimrock w poszukiwaniu Hannah. Drugi, kiedy zdobył się na otwartość i szczerość podczas rozmowy o Michaelu Hansonie, chociaż ona sama prawie niczego przed nim nie odsłoniła. A teraz, trzeci raz, postawił dobro innych nad policyjne procedury. To ojca Richiego powinni ściągnąć w pierwszej kolejności, jednak Adelynn łatwo się domyśliła, dlaczego Alan postanowił zrobić wyjątek.

Miała okazję przysłuchać się ostatniej wideo rozmowie pomiędzy Richym a Jessy, z której dowiedziała się, że pani Roger nie żyła. Richy wspominał, że Jessy była wtedy przy nim, gdy usłyszał diagnozę... Czyżby chodziło o raka? Adelynn potrafiła sobie wyobrazić, jaką tragiczną reakcję łańcuchową musiała wywołać taka wieść. Trudy i koszty chemioterapii, coraz gorzej prosperujący interes, zerwanie lub drastyczne zmniejszenie większości znajomości. Kiedy kobieta coraz bardziej zapadała na zdrowiu, ci, którzy z nią zostali, cierpieli razem z nią. Byli w tym razem we troje. Później zostali tylko we dwoje – Richy i pan Roger.

Teraz ostał się jedynie Paul Roger.

Rozmyślanie o tym było jak posypywanie świeżych ran solą, ale Adelynn nic nie mogła na to poradzić. Przypomniała sobie wszystkie rozmowy z Richym, który przecież od samego początku wydał się jej miłym gościem. Uwielbiała jego poczucie humoru, tak bardzo współgrające z jej własnym, jak i sympatyczną, przyjacielską naturę. Co prawda czasami mocno ją irytował, gdy próbował dogodzić wszystkim, jednak sam fakt, iż próbował pozostać fair wobec wszystkich...

Och, Richy – westchnęła, spuszczając głowę. Poczucie winy zżerało ją od środka. Była nie mniej winna całemu temu koszmarowi niż on. Od czasu pojawienia się na drzwiach Jessy znaku kruka wiedziała, że to on za wszystkim stał. A jednak zepchnęła tę myśl do podświadomości, gdyż za bardzo jej nie pasowała. Wolała wmawiać sobie, że sprawcą jest Michael Hanson. Ktoś, kogo wina nie wpłynęłaby na nią w najmniejszym stopniu.

Zachowała się jak tchórz i oto miała tego konsekwencje. Gdyby zaakceptowała tę myśl wcześniej i skonfrontowała się z Richym, wszystko potoczyłoby się inaczej. Zupełnie inaczej. Lepiej.

A teraz Richy nie żył...

Chociaż z początku trudno było jej w to uwierzyć, to im dłużej o tym myślała, tym bardziej wątpiła, aby doszło do pomyłki. Wewnątrz kopalni znajdowali się wówczas tylko Richy i Jake, przy czym to Richy odpowiadał za podłożenie ognia, a więc to jemu groziło największe niebezpieczeństwo. Mimo to Adelynn żywiła nadzieję, że jakoś uda mu się przeżyć, że nie podda się, że jeszcze wszystko sobie wyjaśnią. Nie wierzyła co prawda w cuda, ale owego wieczoru nawróciła się i tylko po to – jak się okazało – żeby srogo się zawieść.

Najwyraźniej cuda tak po prostu się nie działy.

Silnik radiowozu cicho zamruczał, kiedy Alan przekręcił kluczyk w stacyjce. Adelynn zapięła pasy, kiedy pojazd opuścił policyjny parking. Po zaledwie kilku minutach jazdy wzdłuż drogi zaczęły pojawiać się drzewa.

Siedząca na tylnym siedzeniu Adelynn, niemalże przyciskała twarz do okna, by nie tylko uciec od swoich czarnych myśli, ale również, by móc lepiej zapamiętać trasę do Grimrock. A ta z pewnością nie była łatwa: raz należało kierować się bardzo na północ, za chwilę skręcić mocno w prawo, a później trochę w lewo. Dotarcie do Grimrock musiało kosztować mnóstwo nerwów turystów odwiedzających Duskwood. Wystarczyło przez pomyłkę skręcić nie tam, gdzie trzeba, aby prędko stwierdzić, że droga prowadzi donikąd.

Może jednak Adelynn uświadczyła tego wieczora małego cudu, skoro udało jej się trafić do Grimrock za pierwszym razem? Tak czy siak, miała farta, że Alan nie zapytał jej o to, bo raczej nie uwierzyłby w historyjkę o łucie szczęścia.

Jechali w ciszy pod baldachimem drzew, których gałęzie splatały się u góry niczym ręce kochanków. Z każdym przebytym kilometrem było ich coraz więcej, aż w końcu stworzyły tak gęste skupisko, że filtrowane przez pnie i liście ostre światła reflektorów zostały zupełnie stłumione i trasa przed nimi pozostała całkowicie ciemna. Dalsza jazda w takich warunkach w najgorszym wypadku groziła wypadkiem, w najlepszym – zdarciem lakieru z karoserii. Las w tym miejscu zdawał się pochłaniać szosę, niemo grożąc, że z każdym, kto pójdzie naprzód, uczyni to samo.

Radiowóz, podobnie jak wszystkie pozostałe osobowe modele, zatrzymał się u podnóża ścieżki prowadzącej do Grimrock. Resztę drogi musieli przebyć pieszo, gdyż tylko silniejsze auto zdołałoby przedostać się na górę.

Był niemalże koniec sierpnia, jednak nadal w powietrzu dało się odczuć resztki dziennego upału. Przed nimi ziała ciemność. Alan ruszył ścieżką pierwszy, oświetlając ją snopem światła z latarki. Drugi policjant, Chris, również uzbroił się w jedną. Adelynn czekała, aż otrzyma do ręki własną, lecz okazało się to złudną nadzieją. Może w ten sposób Alan chciał zapobiec jej głupim pomysłom i potencjalnej ucieczce?

Jeśli taki był faktyczny powód, Adelynn uznawała to za lekką paranoję. Samochód zostawiła przed komisariatem, a wałęsanie się po Grimrock w ciemnościach i samotny powrót do centrum Duskwood o własnych nogach byłby głupim pomysłem.

Choć musiała przyznać, że w razie konieczności podjęłaby się czegoś takiego. Może więc Alan nie był takim paranoikiem, jak początkowo przypuszczała.

Gdy pięli się między drzewami ku górze, Adelynn czuła się u kresu sił. A kiedy dotarli na wzgórze otoczone policyjnymi taśmami i przepełnione policjantami, strażakami i ratownikami, Adelynn niemal nie była już w stanie poruszać nogami. Oto, do czego nas doprowadziło to wszystko, przez co musieliśmy przejść, żeby się spotkać, pomyślała. Śledztwo, którym żyli od świtu do nocy, psychiczne i emocjonalne problemy, wielogodzinna nieustanna walka. Po co? Przecież w tej sprawie od dawna już nie chodziło tylko o odnalezienie Hannah.

Więc o co chodziło? Już dłużej nie wiedziała, czemu służyć miały te wszystkie poświęcenia. Ale musiała to przetrwać. Dla siebie. Dla przyjaciół. Dla niego.

– Na pewno chcesz go zobaczyć? – zapytał Alan, gdy skierowali się w kierunku miejsca pilnowanego przez dwóch policjantów. Adelynn umyślnie powstrzymała się przed spojrzeniem na ziemię.

Musiała to jednak zrobić, żeby pozostali nie musieli.

– Tak, chcę go zobaczyć – powiedziała po chwili.

Poszła za Alanem i Chrisem do miejsca, w którym stało dwóch wypatrzonych przez nią policjantów. Znajdując się w odległości zaledwie paru metrów, nie mogła dłużej ignorować leżącego na ziemi czarnego worka. Na żywo widziała go po raz pierwszy, lecz w obejrzanych przez nią filmach i serialach kryminalnych pojawiał się tak często, że nie miała najmniejszych złudzeń co do jego zawartości.

Nigdy dotąd nie bała się widoku martwych ludzi, jednak tym razem, stając dwa metry od wiotkiego worka, czuła się niemal pożerana przez strach, który dodatkowo ściskał boleśnie jej serce. Alan omawiał coś z policjantami tuż obok niej, ale ona niczego z tej rozmowy nie usłyszała. Równie dobrze mogliby mówić w nieznanym jej języku, efekt byłby taki sam.

Zrozumiała tylko, że pozwolono jej zajrzeć do środka.

Gdyby nie miała czasu na zastanowienie się, na zrozumienie tego, co naprawdę zamierzała zrobić, byłoby jej łatwiej.

Ale niestety, wszystkiego była boleśnie świadoma.

Jej ciało zalała fala zimna. Nogi się pod nią uginały, ale zanim poddały się zupełnie, podeszła do czarnego worka, kiedy jeden z policjantów zaczął odsuwać suwak.

Wzdrygnęła się i odwróciła głowę, by po sekundzie znów spojrzeć na zwłoki. Jej wnętrzności ścisnęły się w bolesny węzeł. Coraz ciaśniejszy, zimniejszy i twardszy, aż pozostał jedynie ból.

Wyglądałby dokładnie tak samo, jak wtedy, kiedy po raz ostatni rozmawiali, gdyby nie szaroziemisty kolor skóry, ślady po poparzeniach i resztki sadzy we włosach. Nie było opcji, żeby go nie poznała.

Odsunęła się, niezdolna do wykrztuszenia choćby słowa. Tego wszystkiego było za wiele: nie tak powinni się z Richym po raz pierwszy zobaczyć, nie w takich okolicznościach ani miejscu, ktoś inny winien kryć się za maską Człowieka bez twarzy.

Nie, nie potrafiła myśleć o nim jak o sprawcy. Nawet kiedy ściągnął przed nią maskę, jej mózg automatycznie odciął wspomnienia tych wszystkich okropnych rzeczy od obrazu Richiego. Osoba odpowiedzialna za głuche telefony, groźby i ataki wciąż w jej głowie nie miała żadnej twarzy. Może tak już pozostanie zawsze, pomyślała, a może któregoś dnia zaakceptuję prawdę. Tylko czy wtedy zdobędę się również na przebaczenie?

– Panno Goldin!

Adelynn drgnęła po usłyszeniu głosu Alana. Zniecierpliwiony ton wskazywał, że próbował zwrócić jej uwagę już od dłuższej chwili.

Wstała i odwróciła się w jego stronę. Za nim stał trzydziestoparoletni mężczyzna sprawiający wrażenie dbającego o siebie, poważnego osobnika o krótkich brązowych włosach i jasnoszarych oczach, przez które jego spojrzenie wydało się Adelynn szczególnie zimne. Nawet gdyby nie był ubrany w szary garnitur, i tak rozpoznałaby w nim agenta federalnego.

– Alexander Wagner – przedstawił się i pokazał odznakę oraz blaszkę identyfikatora Federalnego Biura Śledczego. – Chciałbym zadać pani kilka pytań.

– W porządku. – Przytaknęła bezmyślnie.

Mógł pytać, o co chciał. Nie bała się. Była przygotowana na to, że federalni zechcą z nią porozmawiać, gdy tylko znajdzie się w ich zasięgu. Musieliby mieć Jake'a, żeby zrezygnować z takiej okazji, a skoro jednak wcielili ją w życie, oznaczało to, że nie zdołali go aresztować. To akurat mogła uznać za oczywiste. Nie wiedzieli, gdzie się ukrył. Sądzili, że ona wiedziała.

Spojrzała krótko na Alana, po czym odeszła na bok w ślad za Alexanderem. Wsłuchując się w odległy szum wodospadu, poczęła się zastanawiać, czy nie popełniła błędu, tak szybko zgadzając się na rozmowę. Dawało to przecież jawny sygnał, że wiedziała, o czym chciał z nią porozmawiać, a powinna raczej udawać, iż nie ma bladego pojęcia, o co może chodzić.

Uśmiechnęła się cierpko pod nosem. Jakby to powiedział Jake: nie cofniesz tego, co już się stało. Kolejne kroki musiała postawić zdecydowanie rozważniej. Dla Richiego nie mogła nic więcej zrobić, dla Jake'a owszem.

– O czym chce pan ze mną porozmawiać?

– O problemie, którego rozwiązanie leży w interesach obu stron.

– To znaczy?

– Chodzi o pani przyjaciela.

– W takim razie wolałabym rozwiązać ten problem w obecności prawnika.

Wyraz twarzy mężczyzny uległ natychmiastowej zmianie, jego mina jak u marmurowego posągu przeobraziła się w coś na kształt odrazy.

– Nie próbuj mnie przechytrzyć. Mam skrypty kilku waszych rozmów. Wiem, że utrzymujecie ze sobą kontakt. Sądzisz, że nie domyśliłem się, dlaczego tutaj przyjechałaś?

– Chciałam tylko zobaczyć się z przyjaciółmi.

– Naturalnie, że tak – prychnął. Przez chwilę sprawiał wrażenie gotowego na zatłuczenie jej na śmierć i zakopanie gdzieś w lesie.

W ten sposób wreszcie pojęła realność czyhającego na nią niebezpieczeństwa, choć wcześniej niewiele sobie robiła z ostrzeżeń Jake'a. Nie bała się widm, duchów ani potworów, a czymś podobnym byli dla niej federalni. Nawet gdy próbowali zhakować jej telefon, nie odczuwała zbytniego strachu. A wszystko dlatego, że dotychczas znajdowali się po drugiej stronie ekranu. Ale teraz nic już nie dzieliło jej od nich.

Przestała być tak pewna swojego bezpieczeństwa.

– Prowadzę to dochodzenie od czterech lat – podjął agent. – Cztery długie lata i żadne nie poszło na marne. Wręcz z każdym mijającym rokiem zawsze byliśmy o krok bliżej. A dzięki temu zaginięciu i tobie prawie go dorwaliśmy. A on? Puff i znikł. – Posłał jej groźne spojrzenie, jak gdyby to ona go ukrywała. – Bynajmniej nie zamierzamy teraz zrezygnować. Nie po tylu wysiłkach. My nigdy nie odpuszczamy, dlatego dobrze ci radzę, zastanów się, czy na pewno chcesz go kryć?

Spojrzała mu prosto w oczy, w te zimne oczy bez uczuć. Przez chwilę zastanawiała się, czy podjęcie się pracy dla rządu wymagało wcześniejszego chirurgicznego usunięcia serca.

– Czy to wszystko? Mogę już odejść? – zapytała z beznamiętnym wyrazem twarzy.

– Oczywiście. Choć w ten sposób mu nie pomożesz.

– Nie mam pojęcia, gdzie on jest. Naprawdę.

– Zastanawiałem się nad tym i uważam, że tę sytuację można jeszcze naprawić – oznajmił Alexander. Nagle zaczął brzmieć całkiem miło, a wręcz przyjacielsko. – Jestem przekonany, że Jake skorzystałby z naszej propozycji, gdyby tylko pozwolił ją wpierw sobie przedstawić.

Tym razem to Adelynn parsknęła śmiechem, który szybko zamaskowała chrząknięciem.

– Potrafiliście go namierzyć na takim krańcu świata jak Duskwood, ale nie potraficie przekazać mu wiadomości? To na kilometr śmierdzi blefem lub ukrytym szantażem.

– Zaczynam dostrzegać, dlaczego wzbudziłaś jego zainteresowanie. – Alexander posłał jej krzywy uśmiech, jak gdyby powiedział coś zabawnego. Adelynn nie było jednak do śmiechu. – Szkoda by było, gdyby media ponownie o tobie usłyszały nie przez powrót na stadion, ale przez współpracowanie z przestępcą.

– Nie udowodni mi pan niczego. Te skrypty mogą być sfałszowane. Każdy dobry prawnik podważy ich wiarygodność.

– Same te podejrzenia wystarczyłyby, żeby zmartwić pani matkę, jak i oczernić reputację brata. Powoli wspina się po drabinie policyjnej hierarchii na komisariacie w Dawn City, prawda?

Przełknęła ciężko ślinę. Ten mężczyzna ustawił tarczę strzelniczą na wszystkich, których kochała, gotowy do nich strzelać, jeśli nie zrobi tego, czego chciał.

Poczuła zimno na karku. Nie mogła pozwolić, żeby konsekwencje jej działań wpłynęły na innych. Ale nie mogła też porzucić Jake'a.

– Za mocno pan wierzy w swoją teorię, panie Wagner – odparła i powoli wyszczerzyła zęby w kpiącym uśmiechu. – Jak i zapomina w moc walutowej perswazji. Ale śmiało, proszę działać! Jeśli jednak pańskie wymysły trafią do mediów, do końca życia będzie się pan użerał z pozwami. Gwarantuję to panu.

Cóż, chełpienie się tym, że za pieniądze można zrobić wszystko, nie było w stylu Adelynn, ale sytuacja zmusiła ją do sięgnięcia po nieczyste zagrywki.

Twarz Alexandra stężała, w jego oczach widoczna była nienawiść. Wiedział, że ta groźba nie była blefem. Adelynn dzięki swoim sportowym osiągnięciom miała pokaźne zaplecze finansowe i rzeczywiście mogłaby wykupić sobie zwycięstwo w sądzie. Szczególnie że dowody nie stanowiły solidnego zaplecza i dobry prawnik bez większych problemów przekonałby ławę przysięgłych, że to falsyfikaty. Co więcej, pewnie wystosowaliby potem pozew o zniesławienie i ostatecznie to oni musieliby wypłacić jej odszkodowanie. Należało więc zostawić ten wątek w spokoju. Przynajmniej na razie.

– To moja wizytówka, gdyby zmieniła pani później zdanie. – Podał jej prostokątny kartonik, który niechętnie wzięła. – Do zobaczenia.

– Oby nie... – mruknęła, gdy mężczyzna odszedł.

Z nietęgą miną wróciła do Alana, czując mrowienie w opuszkach palców. Przez ostatnie dni pocieszała siebie i przyjaciół tym, że niedługo cała ta sprawa dobiegnie końca, by wszyscy jakoś udźwignęli to wszystko psychicznie. Jednak co teraz miała sobie albo im powiedzieć? „Hej, wiem, że mieliśmy się rozluźnić, odpocząć od tego syfu, ale federalni będą nas najpewniej obserwować z powodu Jake'a, więc musimy uważać na wszystko, co robimy i mówimy, jasne?".

Pokręciła niemrawo głową. Później będzie się tym martwić, na razie miała wystarczająco obaw na głowie.

Chociaż nie miała czego dłużej szukać ani robić w Grimrock, musiała poczekać, aż Alan wszystko pozałatwia i dopiero wtedy wróciła razem z nim na komisariat. Jej zmęczenie musiało być bardzo widoczne, gdyż mężczyzna nie zapytał ani w żaden sposób nie odniósł się do rozmowy z agentem federalnym, ani wcześniejszego przesłuchania w jego gabinecie.

– Jutro najpewniej zostanie zwolniony z aresztu Phil – odparł, gdy stali na policyjnym parkingu. – Mówię ci to na wypadek, gdyby to też cię martwiło – dodał na widok jej zmieszanej miny.

Na miłość boską, całkowicie o nim zapomniała! Była w takim stopniu pochłonięta rozgrywającym się w Grimrock dramatem, że nawet przez sekundę nie pomyślała o Philu, który przez cały ten czas znajdował się tak blisko.

Przez moment rozważała, czy nie pójść złożyć mu przynajmniej krótkiej wizyty, ale zaraz zrezygnowała z tego pomysłu. Nie była to nagląca sprawa, a ona naprawdę potrzebowała odrobiny wytchnienia.

– Dzięki, Alan. Za wszystko. Jesteśmy w kontakcie w razie, gdybyś czegoś jeszcze ode mnie potrzebował – powiedziała i z lekkim uśmiechem się z nim pożegnała.

Kiedy Alan miarowym krokiem odszedł w stronę wejścia na komisariat, odwróciła się i podeszła do miejsca, w którym zostawiła swój samochód.

Głęboko wciągnęła powietrze. Noc chyliła się ku końcowi, mimo to musiała znaleźć miejsce, w którym się zatrzyma. Wpisała do aplikacji GPS w telefonie adres jedynego w Duskwood motelu i uśmiechnęła się z ulgą, gdy zobaczyła, że dojedzie tam autem w niecałe dziesięć minut.

Wyjęła kluczyki z torebki, a kiedy przymierzyła się do ich włożenia, zauważyła, że przycisk zamka był wysunięty. Brawo, Lynn, zapomniałaś zamknąć auta! – pomyślała i westchnęła ciężko. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się jej zostawić samochodu otwartego, ale w końcu musiał mieć miejsce ten pierwszy raz, nie?

Kiedy otworzyła drzwiczki, poczuła zwalający z nóg odór. Odkaszlnęła i cofnęła się prędko, zakrywając dłonią usta i nos. Takiego smrodu nie spowodowałaby spleśniała kanapka ani przepocone skarpetki. Adelynn wstrzymała oddech i z odrazą spojrzała na to, co było w środku.

Siedzenie kierowcy było umorusane krwią, a po stronie pasażera leżała oparta o poduszkę fotela jakaś mięsista masa. Z kierownicy zwisały groteskowe serpentyny w postaci jelit, które były owinięte również wokół dźwigni zmiany biegów.

Takiego prezentu powitalnego się nie spodziewała.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz