sobota, 5 listopada 2022

chapter one ''interview''

 



Kiedy Adelynn Goldin wyobrażała sobie swoją pierwszą wizytę w miasteczku Duskwood, widziała siebie na wycieczce z Jessy, odtwarzając te, którą wcześniej odbyły online. Razem zwiedziłyby rynek, odwiedziły Wrota Nadziei prowadzone przez matkę Cleo, zajrzały do biblioteki – może nawet udałoby im się coś wypożyczyć – zrobiły zdjęcia kościołowi widocznemu prawie z każdego miejsca w centrum miasta, a na końcu zatrzymałyby się w Rainbow Cafe na ploteczki i słynne ciasto truskawkowo-czekoladowe. Tam też umówiłyby się z Cleo, Hannah i Lilly, celebrując swe pierwsze spotkanie na żywo. Później udałyby się do baru Aurora, gdzie dołączyliby do nich Dan, Thomas i Richy. Od Phila otrzymałaby obiecanego darmowego drinka i wolny stołek jako zaproszenie do wdania się we flirciarską pogawędkę, choć wcale nie byłaby tym zainteresowana, gdyż jej myśli zajmowałaby zupełnie inna osoba.

Osoba, dla której w szczególności przyjechałaby do Duskwood.

Jednak wyobrażeniom tym nie brakowało smaku goryczy, jako że doskonale zdawała sobie sprawę, iż to spotkanie byłoby dla niego ryzykowne. A gdyby do tego jego prześladowcy dowiedzieliby się, gdzie był, znowu musieliby się rozstać na nie wiadomo jak długo.

Wyobrażeniom tym towarzyszył także strach, obawa, że to, co zaiskrzyło między nimi online, nie zaistniałoby w realnym świecie. Że przyjaźnie, które zawarła, rozwiązałyby się tak szybko, jak się nawiązały.

Adelynn Goldin bała się tego bardziej niż Człowieka bez twarzy. Bardziej niż telefonów z pogróżkami. Bardziej niż fizycznego bólu.

Wszystko jednak potoczyło się zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażała. Co prawda Hannah odnalazła się cała i zdrowa, ale cała reszta była jednym wielkim koszmarem: Richy okazał się ich prześladowcą. To on udawał Człowieka bez twarzy. Nie żaden obcy, obojętny im nieznajomy, a bliski przyjaciel, o którego przez kilka dni chorobliwie się martwili.

Poprawka, nadal się martwili. O niego i o Jake'a, którzy utknęli na jakiś czas w płonącej kopalni żelaza.

Na jakiś czas. Tylko na jakiś czas – tak sobie wmawiała. Niemalże straciła zmysły po telefonie Richiego, w którym przyznał się do wszystkiego, a potem wiadomości Alana, jakoby agenci federalni obstawili wyjścia z kopalni. W jednym oczywiście celu: aby pojmać Jake'a.

A przecież ten koszmar miał się tej nocy skończyć. Wszystko powinno się ułożyć. Pragnęli przecież tylko powrotu do normalności. Czy to naprawdę było tak wiele?

– Czujesz się już lepiej? – Po pokoju rozniósł się głęboki głos Alana.

Adelynn utkwiła w nim niewidzący wzrok, który dopiero po chwili nabrał ostrości. Jej umysł był zajęty rozmyślaniem nad niepewnym losem Jake'a i Richiego oraz pochłonięty bez reszty myślami o przerażonych przyjaciołach, niezdolnych do powrotu do Duskwood przez przebite w samochodach opony. Gdyby domek znajdował się na jej trasie, zabrałaby ich po drodze. Najprawdopodobniej. Trudno właściwie to stwierdzić z całą pewnością, gdyż od rozpoczęcia całej akcji zaczęła zachowywać się jak lunatyk. Odbierała wysyłane do niej bodźce, ale nie potrafiła racjonalnie ich rozpatrzyć.

Była w takim zatraceniu, że gdyby nie Alan, przeszukiwałaby tereny Grimrock, żeby osobiście poszukać Jake'a i Richiego. A chociaż od tego momentu minęły prawie dwie godziny, buchające w sercu Adelynn emocje ani trochę nie zgasły. Wiedziała, że nie uspokoi się, dopóki nie dowie się o finale akcji w Grimrock.

– Tak, dziękuję – odrzekła szeptem. Głos miała zachrypnięty, gardło obolałe, a wargi popękane i zaczerwienione od ciągłego przygryzania. Naraz jej oczy znowu zaszkliły się od łez. Zakryła twarz dłońmi. – Nie, nie jest ani trochę lepiej. Powinniśmy zostać w Grimrock. Tam... – wzięła głęboki, drżący oddech – utknął nie tylko Richy. W kopalni jest jeszcze...jeszcze jeden mój przyjaciel.

– Domyśliłem się tego. – Na te słowa Adelynn odsunęła ręce od twarzy i spojrzała na Alana zaczerwienionymi oczami, w których tafli panował sztorm uczuć: rozpaczy, gniewu, strachu, wstydu i miłości. – Wystarczyło połączyć obecność agentów i twoje zachowanie – odpowiedział Alan na niemo zadane przez nią pytanie. – Dlatego uznałem, że lepiej będzie przyjechać na komisariat. Jeśli znajdą tego hakera, muszą przyprowadzić go tutaj. Nasza sprawa ma pierwszeństwo przed tą, którą mają do niego federalni.

Alan zaoferował Adelynn paczkę chusteczek. Kobieta sięgnęła po nią z opóźnieniem, jak gdyby była zbyt wyczerpana nawet na takie lekkie uniesienie ręki. Powoli przetarła oczy oraz wilgotne, rozpalone policzki, na koniec kiwając Alanowi w podziękowaniu głową.

– Posłałem też po twoich przyjaciół. Powinni być w Duskwood za niecałą godzinę, ale niewykluczone, że będą woleli najpierw pojechać do szpitala do panny Donfort.

Adelynn pokiwała tylko głową. Wolałaby, aby jej przyjaciele rzeczywiście skupili się na Hannah. Zaznali przynajmniej odrobiny radości, odcięli się na moment od tego koszmaru, ale wątpiła w taki szczęśliwy przebieg spraw. Jedynie Thomas mógł wynieść dobro Hannah ponad wszystko inne, gdyż mimo kłótni i niby-zerwania wciąż szalenie ją kochał. Wcześniej dołączyłaby do niego również Lilly, która przecież bardzo się zagubiła po zaginięciu siostry, ale teraz, wiedząc, że Hannah nic nie grozi, a Jake'owi wręcz przeciwnie – prawdopodobnie to o losy przybranego brata będzie się martwić. A Jessy, Dan i Cleo? Zgadywała, że się rozdzielą, lecz nie miała siły tego dogłębnie analizować.

– Czy jak wyszedłeś... przekazali ci jakieś wieści? Czy już coś wiadomo? Ugasili w końcu ten ogień? – zachichotała. – Na miłość boską, Alan, to kopalnia! Dym nie ma gdzie się tam ulatniać. Mogli stracić przytomność. I teraz...teraz leżą tam, czekając na śmierć...

– Straż pożarna robi wszystko, co może. Udało im się otworzyć właz. Wszystko będzie dobrze.

– To za długo trwa, żeby miało skończyć się dobrze!

Serce Adelynn biło jak oszalałe. Szybciej, niż kiedy ustawiała stopy w blokach startowych, kiedy biegła na sto metrów, kiedy przekraczała linię mety. Bo z tym była oswojona, z adrenaliną, z działaniem, ale nie z bezczynnym czekaniem na rozwój wypadków.

Mogła jednak się mylić. To, że jeszcze nie dotarły do nich żadne wieści, niekoniecznie znaczyło coś złego. Przecież kopalnia żelaza liczyła grubo ponad sto kilometrów długości, do której nie prowadził tylko ukryty i stary właz w Grimrock. Jake w jednej z ostatnich wiadomości napisał jej, że w muzeum w Terrendale znajdował się otwarty dla publiczności tunel także połączony z zamkniętym zakładem górniczym. Za nim istniały też inne wyjścia, choć według jego informacji całkowicie niedostępne lub bliskie zawaleniu. Ale czy jego mapa nie różniła się od rzeczywistego rozkładu tuneli? Tak, tak było, jak naraz sobie przypomniała, i fakt ten mógł zarówno uratować Jake'a, jak i doprowadzić do jego zguby.

Im dłużej o tym myślała, tym trudniej było jej siedzieć spokojnie. Mimowolnie zaczęła tupać nogą o podłogę, dając wyraźny sygnał, że to kwestia kilkunastu sekund, zanim poderwie się i wyjdzie.

– Obiecałaś, że wszystko mi wyjaśnisz, jak przyjdziesz do Duskwood – przypomniał jej Alan.

Gwałtownie wyrwana z zamyślenia Adelynn potrzebowała chwili na zrozumienie znaczenia jego słów.

– Teraz mam ci wszystko wyjaśnić? – zapytała na wpół zdziwiona, na wpół wzburzona.

– To najlepsze, co możesz w tej chwili zrobić. Zresztą jesteś mi to winna. Zrobiłem wszystko, o co mnie poprosiłaś, chociaż niczego mi nie wyjaśniłaś. Zaufałem ci, ale do protokołu tego nie wpiszę.

– Okej, niech będzie. – Odstawiła chusteczki na bok i wyprostowała się dumnie, czując napływ nowych sił. Alan miał rację: w tej chwili mogła pomóc tylko w ten sposób. – Możesz włączyć nagrywanie i potraktować moje słowa jako oficjalne zeznania.

– To nie jest konieczne. A przynajmniej jeszcze nie w tej chwili – Alan delikatnie próbował ją od tego pomysłu odwieść. Co prawda słyszał w jej głosie wielką determinację i niecierpliwość, ale nie mógł pozwolić na to, by zeznawała pod wpływem tak emocjonalnego wzburzenia.

Adelynn obstawała jednak przy swoim.

– Nie, zrób to. Chcę zeznawać – po czym dodała łagodniejszym tonem: – Proszę, Alan. Uspokoiłam się już. Naprawdę chcę to wszystko z siebie wreszcie wydusić.

Zmusiła się do uśmiechu.

On również lekko się uśmiechnął.

Miał jakieś czterdzieści lat, lecz nie było tego za bardzo po nim widać. Praca w policji nie postarzyła go; nie miał ani widocznych zmarszczek, ani śladów siwizny we włosach. Przez swą profesję dbał o kondycję, nie znaczyło to jednak, że najwyższa na komendzie pozycja nie odcisnęła na nim piętna. Z piwnych oczu wyzierało zmęczenie, które jeszcze bardziej uwydatniały głębokie sińce pod nimi. Sprawa zaginięcia Hannah Donfort, później znalezienie w lesie ciała Amy Bell Lewis, a na deser wplątanie się w tę łamigłówkę jakieś sportsmenki i poszukiwanego przez rząd hakera – takich atrakcji nie uświadczył w całej swojej dotychczasowej karierze.

W Duskwood policja zajmowała się głównie pomniejszymi kradzieżami, groźbami i wypisywaniem mandatów. Tylko raz zaburzono ten spokój i to dziesięć lat temu, kiedy dostali zgłoszenie o zakopanej w lesie dziewczynie – Jennifer Hanson. Była to córka jego dobrego przyjaciela Michaela, który odszedł. Nie znaleźli nigdy jego ciała, ale nie miał wątpliwości, że nie żył. Wiedział to na takiej samej zasadzie, tak jak wiedzą matki, kiedy coś złego przydarzy się ich dzieciom. To się po prostu czuło, choć jako policjant nie mógł o czymś takim powiedzieć wprost. Brzmiało to wszakże absurdalnie.

Wiedział jednak, że dla tych młodych ludzi lepiej by było, gdyby za wszystko rzeczywiście odpowiadał Michael. Potencjalną śmierć nieznajomego znieśliby łatwiej niż śmierć przyjaciela. Sam nawet chciałby, żeby okazało się, iż Michael żył, gdyby nie wiązało to jego postaci z morderstwem i porwaniem.

Mógł to rozumieć, ale nie mógł zmienić faktów.

Wbił przenikliwe spojrzenie w siedzącą przed nim kobietę. Nie wyglądała, jak Abelynn Goldin, trzykrotna mistrzyni Mistrzostw Świata w Lekkoatletyce, którą widział w telewizji i na zdjęciach. Brakowało dumnego uśmiechu, rozweselonych iskierek w oczach i otwartej, pewnej siebie postawy.

Abelynn Goldin, która przed nim siedziała, wyglądała, jak zagubiona dziewczynka trzymająca się desperacko w ryzach, aby udowodnić siłę swojego charakteru. Niejedna kobieta na jej miejscu rozkleiłaby się bez reszty, potrzebując usilnego pocieszenia. Z takowymi Alan miał przeważnie styczność, dlatego takiego zachowania spodziewał się również po niej. Zaskoczyła go jednak i to nie po raz pierwszy.

– W porządku, Adelynn – powiedział po chwili milczenia. Otworzył pierwszą szufladę solidnego, dębowego biurka, z której wyciągnął dyktafon i długopis. – Zacznijmy więc. Tak normalnie, bez owijania w bawełnę.

Odruchowo skinęła głową. Chociaż po raz pierwszy w życiu miała składać zeznania na policji, nie bała się, że powie coś nie tak. Jej strach został w całości poświęcony przyjaciołom. Wszystko inne wydawało się przy tym być ledwie mrzonką.

– Nazywam się Adelynn Goldin – odparła, gdy Alan włączył dyktafon i poprosił, aby się przedstawiła. – Jestem zawodową atletką. Pochodzę i mieszkam w Dawn City.

– Czy byłaś wcześniej w Duskwood?

– Nie. To moja pierwsza wizyta.

– Pierwsza? – Zmarszczył brwi. – Jak zatem poznałaś się z niedawno zaginioną Hannah Donfort?

– Tak jak poznaje się teraz większość ludzi – przez Internet. Hannah napisała do mnie jakoś sześć lat temu. Byłam wówczas w liceum. Był to też okres, kiedy trenowałam intensywnie i to intensywniej niż teraz. Ciągle jeździłam na zawody sportowe, nie tylko atletyczne, przez co mój czas wypełniały nieustanne ćwiczenia. Życie towarzyskie praktycznie dla mnie nie istniało. Nie udzielałam się nawet za bardzo na social mediach. To moja przyjaciółka wstawiała na mojego Instagrama zdjęcia z zawodów. Nie oznacza to jednak, że w drogach na trening czy przed snem nie sprawdzałam, co działo się na moim koncie. W ten sposób natknęłam się na wiadomość od Hannah. Napisała mi tyle miłych rzeczy, a ja... – westchnęła. – A ja nie potrafię zignorować wysłanych do mnie wiadomości, nawet jeśli są od kompletnie nieznanych mi ludzi. Odpisałam więc jej raz, a gdy znowu się odezwała, ja znowu odpisałam i tak w kółko. Ciągnęło się to chyba przez rok... Potem nagle przestała się odzywać. Teraz wiem nawet dlaczego.

– Dlaczego? – chciał wiedzieć Alan.

– Ponieważ miała depresję. Zwykle osobom, które na nią chorują, dokucza głęboka pustka i obojętność. Hannah mogła za moją sprawą zainteresować się sportem, bo sport pomaga zwalczać stany depresyjne, ale nie jest przecież lekarstwem na to. Podejrzewam, że przez ten rok, w którym do siebie pisałyśmy, Hannah czuła się lepiej. Jednak gdy zrobiło się jej gorzej, mogła chcieć się ode mnie odciąć, abym nie przypominała jej o tym, z czego zrezygnowała.

– To brzmi, jakbyś miała już doświadczenie z takimi osobami.

– Cóż, to nic dziwnego. Moja mama choruje na depresję, odkąd pamiętam.

– Przykro mi to słyszeć...

– Dziękuję – odpowiedziała tonem, jakby to nic dla niej nie znaczyło, ale uznała, że niegrzecznie byłoby nie okazać wdzięczności.

Alan wrócił do zadawania pytań.

– A więc znałaś pannę Donfort... Nie wydało ci się to jednak dziwne, że odezwała się do ciebie po sześciu latach przerwy?

– To nie ona się do mnie odezwała, a Thomas – jej chłopak. Napisał do mnie, twierdząc, że Hannah wysłała mu mój numer telefonu. A ja, jak wspomniałam, mam w zwyczaju odpowiadać na wiadomości, więc i na tą odpowiedziałam. Tak to się wszystko zaczęło, choć na początku nie byłam pewna, czy w ogóle znam Hannah. Te sześć lat było dla mnie bardzo intensywnych. Moje życie obfitowało w treningi, zawody i podróże. Naprawdę nie mogłam być pewna, czy ją znałam, czy nie, ale skąd indziej miałaby mój numer telefonu? Podaję go tylko osobom, które znalazły dla siebie trochę miejsca w moim sercu.

– A czy wiesz, dlaczego pan Miller nie przyszedł z tą wiadomością na policję?

– Czy nie był wówczas waszym głównym podejrzanym? – parsknęła, machając lekceważąco ręką. – Gdyby przyszedł na komisariat z tą wiadomością, pomyślelibyście, że próbuje tym odwrócić waszą uwagę od siebie. Aby kupić sobie w ten sposób trochę czasu na zabicie albo ukrycie gdzieś indziej Hannah. Nie mówię, że pochwalam jego zachowanie, ale sam musisz przyznać, że tylko głupek by tak postąpił.

Alan westchnął ciężko, lecz ostatecznie skinął głową ze zrozumieniem.

– A jak do tego wszystkiego wmieszał się ten haker?

– Jaki haker, panie Bloomgate?

– Proszę odpowiedzieć na to pytanie.

– Przykro mi, ale chyba nie rozumiem tego pytania. Swoje prywatne dochodzenie prowadziłam tylko z przyjaciółmi z Duskwood.

Adelynn uśmiechnęła się. Alan wręcz przeciwnie, zmarszczył brwi i przygryzł wargi.

– Pragnę tylko przypomnieć, że za składanie fałszywych zeznań również grozi kara, panno Goldin.

– Wiem o tym. Dlatego powiedziałam to, co powiedziałam, ale jeśli pan chce, powtórzę to raz jeszcze, a jak będzie trzeba, powtórzę to i tysiąc razy: żaden haker z nami nie współpracował. Wszystkie nielegalnie zdobyte przez nas poszlaki i dowody są wyłącznie moją zasługą. W samochodzie jest mój laptop. Śmiało, proszę go przejrzeć. Znajdzie tam pan wszystkie dowody w tej sprawie, jak i potwierdzenie prawdziwości moich słów. Jeśli dobrze pamiętam, mam nawet w plikach dokument zatytułowany: Jak zostać hakerem? Bardzo bogata w przydatną wiedzę lektura. Szczerze ją rekomenduję.

Dotychczas neutralna, pod pewnym kątem nawet miła, twarz Alana nagle przybrała poważny wyraz. Zatrzymał nagrywanie i rzucił Adelynn surowe spojrzenie, na które odpowiedziała wzruszeniem ramion.

– Posłuchaj, Adelynn...

Nagle ktoś zapukał do drzwi. Adelynn przesunęła się na skraj krzesła, gotowa w każdej chwili zerwać się z miejsca. Tym razem nie dałaby się zatrzymać. Wystarczył tylko cień nadziei, aby zostawiła wszystko za sobą.

Chociaż było to do niej niepodobne, całym sercem wierzyła, że właśnie ową nadzieję niosła osoba po drugiej stronie drzwi.

– Wejść! – zawołał Alan.

Po udzielonym pozwoleniu do gabinetu wszedł postawny funkcjonariusz o inteligentnych oczach i wzbudzającej zaufanie twarzy. Jego spojrzenie wpierw przesunęło się po Adelynn, zaraz jednak spoczęło na siedzącym za biurkiem przełożonym. Zebrawszy się w sobie, oznajmił grobowym głosem:

– Mamy go, szefie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz