poniedziałek, 24 października 2022

One-shot ~ ,,Nowe życie''

 




,,NOWE ŻYCIE''


   Życie skończyło się dla ciebie w dniu, w którym miało się tak naprawdę zacząć. A wszystko przez jeden, głupi wypadek. Gdybyś wiedziała, że na światowych zawodach spotka cię coś tak okropnego, zrezygnowałabyś. Posłuchałabyś swojej trenerki i zaczekała z wystartowaniem do kolejnego roku, zamiast pozwolić dumie się zaślepić.

   Już nigdy więcej nie miałaś użyć swojego talentu, gorszej kary za to nie potrafiłaś sobie wyobrazić. Kontuzja, jakiej się nabawiłaś przy swoim trzecim skoku, sprawiła, że nadwyrężyłaś ścięgna prawej stopy. Lekarze po pierwszych badaniach wysunęli bezsprzeczną tezę, że normalnie z ów kończyny nie będziesz mogła korzystać.

   Jeden, głupi, wypadek odebrał ci wszystko. Przestałaś być dumą w oczach rodziny, zamiast tego stałaś się ciężarem. Miano cię wydalić z Akademii Szczytu Nadziei, ale rada szkoły uznała, że gdyby wyrzucili swojego ucznia z powodu niepełnosprawności, odbiłoby się to na całej placówce złą reputacją. Mimo to nie uczęszczałaś na zajęcia jak inni superlicealiści ani nawet na Kurs Dla Rezerwowych. Cały czas tkwiłaś w akademickim szpitalu, żyjąc nadzieją, że obietnice tamtejszych lekarzy okażą się prawdą i że zdołają cię naprawić.

   Bardzo chciałaś stać się z powrotem użyteczna; móc biegać, skakać, odzyskać sens istnienia. Jednak coraz trudniej było ci pozytywnie o tym wszystkim myśleć, kiedy nieustannie przebywałaś sama. W szpitalu poza lekarzami praktycznie nikt cię nie odwiedzał, nie podnosił na duchu, nie mówił nawet głupiego będzie dobrze.

   Ostatecznie straciłaś chęć do życia. W końcu tylko się marnowałaś na szpitalnym łóżku, a poczucie bycia rozczarowaniem wszystkich dokoła napełniało twoje serce żalem i rozpaczą. A najbardziej bolała cię świadomość, że nie mogłaś robić tego, co najbardziej kochałaś — skakać. Każdy znak na ziemi i niebie mówił ci, że już nigdy nie będziesz w stanie móc oderwać nóg od podłoża, że na zawsze zostaniesz ograniczona do siedzenia bądź leżenia.

   Miałaś zostać pierwszą osobą, która wyszłaby z Akademii Szczytu Nadziei, nie osiągając sukcesu w życiu. W końcu, kto chciałby wziąć pod swoje skrzydła superlicealistę, który nie mógł wykonywać swojego talentu? Byłaś zepsuta, a nikt zepsutych rzeczy nie chciał.

   Podniosłaś się, siadając na krawędzi łóżka, aby móc wyjrzeć przez okno. Brakowało ci promieni słońca na twarzy, wiatru we włosach i trawy pod stopami. Pragnęłaś całym sercem wyjść na zewnątrz, ale byłaś zbyt zdołowana, by poprosić jakiegokolwiek lekarza o to.

   Wszystko, co teraz posiadałaś to okno i jego widok na zalążek świata, który biegł dalej bez ciebie.

   Zdecydowanie bardziej wolałaś, gdy na zewnątrz padał deszcz, a drzewa smagał porywisty wiatr. Taka pogoda o wiele bardziej pasował do twojego nastroju niż piękny słoneczny dzień. Obserwowałaś wtedy, jak duże krople wody uderzały o szybę, aby następnie po niej szybko spłynąć, zupełnie jakby się gdzieś śpiesząc. Przyglądałaś się ich krótkiej podróż, nucąc pod nosem jakąś melodię. Czasami marzyłaś, by to wszystko okazało się jednym wielkim koszmarem albo żebyś nagle wybudziła się ze śpiączki, w jaką wpadłaś po wypadku i wróciła bez przeszkód do zdrowia.

   Niestety, żaden z tych scenariuszy nigdy się nie ziścił.

   Nagle usłyszałaś czyjeś kroki dochodzące z korytarza, powodujące z każdą chwilą coraz większy hałas. Miałaś nadzieję, że nie był to znowu lekarz, naprawdę coraz ciężej znosiłaś jego obecność. Jednak kiedy drzwi się otworzyły, zamiast mężczyzny w białym uniformie, dostrzegłaś strasznie chudego chłopaka w standardowym mundurku ucznia Akademii Szczytu Nadziei.

   Podskoczył zdenerwowany, wydając krótki krzyk, kiedy wasze oczy się spotkały. Zdziwił cię jego widok, ale szybko doszłaś do wniosku, że musiał pomylić sale, skoro zareagował w taki sposób.

   — U-um, przepraszam, że wszedłem tak bez zapowiedzi... — odparł rozdygotany, mocniej ściskając trzymany tablet.

   — Nic nie szkodzi — rzekłaś spokojnie, odwracając się plecami do okna, a przodem do swojego niespodziewanego gościa. — Kim jesteś? — zapytałaś, ukrywając zaciekawienie.

   Zmęczone oczy chłopaka rozszerzyły się ze zdziwienia. Nie spodziewał się, że będziesz chciała z nim rozmawiać, co cię trochę rozbawiło. Z nostalgią zaczęłaś się zastanawiać, kiedy ostatnim razem dane ci było z kimś normalnie porozmawiać.

   — N...n...nazywam się Ryōta Mitarai.

   — Ja jestem [Nazwisko] [Imię], Superlicealna Skoczkini, czego zapewne po mnie nie widać — spróbowałaś się zaśmiać, ale zabrzmiałaś jak duszący się szop.

   — Skoczkini? To wspaniały talent! Ja jestem Superlicealnym Animatorem, choć nie jestem w tym najlepszy... — odparł z lekka zakłopotany.

   — Jak to? Przecież akademia przyjmuje tylko najlepszych w danej dziedzinie — przypomniałaś, na co on tylko wzruszył niezręcznie ramionami.

   Zmarszczyłaś nieznacznie brwi, zastanawiając się, czy nie był większym dziwadłem od ciebie.

   — Cóż... Mówią, że jestem najlepszy, ale sam wcale tak nie uważam. Chcę tylko stworzyć anime, które będzie mogło wszystkich ocalić, tak jak mnie ocaliło — wyjaśnił, masując ze skrępowaniem kark. — Przepraszam. Nie musiałem ci o tym mówić...

   — Cieszę się, że mi o tym powiedziałeś. Miło wiedzieć, że jest ktoś, kto szczerze chce użyć swojego talentu do pomocy innym. — Uśmiechnęłaś się, co w efekcie wyglądało jak osobliwy grymas. — Mój talent służył tylko do podziwiania mnie i sprawiania, aby bliscy byli ze mnie dumni. Cóż za ironia, że teraz to wszystko się ode mnie odwróciło.

   — Nie powinnaś patrzeć na to tak pesymistycznie! Z nadzieją uda ci się więcej osiągnąć.

   — Z nadzieją? Do czego? Moja prawa noga nigdy nie będzie sprawna, to fakt. Nadzieja nie ma tutaj nic do rzeczy — odparłaś ostrzej, niż zamierzałaś, za co od razu zganiłaś siebie w myślach. — Zostaw mnie już w spokoju.

   Odwróciłaś z rezygnacją głowę w inną stronę, czekając, aż chłopak wyjdzie z pokoju. Zrobił to, ale obiecał cię jeszcze raz odwiedzić, zanim zdążyłaś mu to wyperswadować.



~ * ~



   Podciągnęłaś kołdrę po sam nos, zamykając oczy i wsłuchując się w odgłos uderzających o okno kropli wody. Kiedyś wmawiałaś sobie, że to wina pogody, że nikt cię nie odwiedzał, dopóki nie pogodziłaś się z prawdą. W końcu przestałaś się łudzić, oczyszczając w takich chwilach swój umysł ze wszelkich myśli. Jednak dzisiaj miałaś z tym problem, nieustannie wracając wspomnieniami do wczorajszego dnia. Serce ci pękało za każdym razem, gdy przypominałaś sobie sposób, w jaki potraktowałaś Mitaraia. Nie potrafiłaś wytłumaczyć, dlaczego poczułaś, że powinnaś go od siebie odsunąć. Możliwe, że nie chciałaś dać mu się przekonać do uwierzenia, że była dla ciebie jeszcze jakaś nadzieja.

   Zmarszczyłaś skonsternowana brwi, kiedy usłyszałaś dźwięk otwieranych drzwi. Zirytowałaś się, ponieważ zaledwie kwadrans temu zajrzała do ciebie pielęgniarka, sprawdzając, czy wszystko było w porządku, gdy jedyne, czego potrzebowałaś to spokoju.

   Zadarłaś głowę i otworzyłaś szerzej oczy, przyglądając się z niedowierzaniem swojemu gościowi. Ryōta, jak gdyby nigdy nic, usiadł na krześle przy twoim łóżku i, po przywitaniu się z tobą zdawkowo, wyciągnął z torby jakąś mangę.

   Uniosłaś pytająco brwi.

   — Po co tu przyszedłeś?

   Speszył się, kiedy posłałaś mu złowrogie spojrzenie, ale nie stracił pewności w słuszność swojej decyzji.

   — Długo nad tym myślałem i zdałem sobie sprawę, że potrzebujesz kogoś, kto pomoże ci, tak jak mnie pomogło anime. Nie twierdzę, że jestem najodpowiedniejszą do tego osobą, ale... postanowiłem, że chociażby spróbuję cię uszczęśliwić. Dlatego przyniosłem ze sobą mangę — wyjaśnił, wyglądając przy tym, jak zagubiony chłopiec. Nie miałaś jednak wątpliwości co do szczerości jego słów.

   Prychnęłaś, co szybko przerodziło się w chichot — z początku cichy i przytłumiony, ale już po paru sekundach śmiałaś się na całą salę. Próbowałaś się opanować, chociażby ze względu na jego uczucia, ale nie potrafiłaś przestać.

   — [Nazwisko]-san? W porządku? — zapytał zmartwiony. — Czy ty... płaczesz?

   Przyłożyłaś dłoń do twarzy, orientując się, że Ryōta miał rację — ciepłe łzy spływały strumieniem po twoim policzku.

   — To nic takiego. — Uśmiechnęłaś się, spoglądając na niego jak na idiotę. Słodkiego idiotę. — Zobaczymy, jak długo ze mną wytrzymasz.

   Ku twojemu zdziwieniu, Mitarai odwiedzał cię w szpitalu codziennie, zawsze coś ze sobą przynosząc: mangi albo słodycze. Opowiadał ci o życiu na zewnątrz, doprowadzając cię nieraz do śmiechu albo płaczu. W końcu zaczęłaś się przed nim otwierać, zdradzając coraz więcej o sobie i czasach sprzed wypadku. Cieszyłaś się, mając przy sobie kogoś, kto się o ciebie troszczył, kogoś, kto sprawił, że czułaś się wyjątkowo. Ostatecznie skończyło się na tym, że wyczekiwałaś z niecierpliwością każdej kolejnej jego wizyty.

   Świat jednak nie był taki okrutny, jak sądziłaś. Niemniej nie potrafiłaś przestać myśleć o tym, że Ryōta tyle dla ciebie robił, a ty nie mogłaś mu się w żaden sposób odwdzięczyć. Chciałaś pokazać mu, ile dla ciebie znaczył, po tym, jak przywrócił ci nadzieję w lepsze jutro. Uratował ci życie, choć nigdy byś się przed nim do tego nie przyznała. Odpychałaś go wiele razy, ale on zawsze wracał.

   Przygryzłaś dolną wargę, wyglądając przez okno, gdzie krajobraz zmienił się na skutek kolejnej pory roku. Zastanawiałaś się, czy kiedykolwiek jeszcze będzie ci dane łapać jesienne liście, lepić bałwana czy budować zamek z piasku. Przestałaś tęsknić za skokami, gdy zaczęło ci brakować podstawowych chwil przyjemności. Jednak z tego wszystkiego najbardziej przerażała cię świadomość, że nie potrafiłaś sobie wyobrazić życia bez Ryōty.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz