niedziela, 23 października 2022

One-shot ~ ,,Brudne intreresy''

 




,,BRUDNE INTERESY''


   Jakaś młoda para przeszła na drugą stronę, żeby ominąć kobietę obryzganą krwią na koszulce. [Imię] pokazała środkowy palec, obdarowując ich nienawistnym spojrzeniem, dopóki wystarczająco się nie oddalili. W jej oczach nie byli nikim więcej niż nic niewartymi śmieciami, którzy z premedytacją zignorowali niepokojące sygnały. Nawet skończony głupiec wiedziałby, że coś nie grało. Młoda dziewczyna, bez wątpienia pochodząca z zagranicy, ubrudzona czerwonobrunatnymi plamami, wyglądającymi zbyt autentycznie, żeby zostały wzięte za keczup, po prostu odwrócili głowy i uciekli. Ani kobieta, ani mężczyzna nie zaproponowali pomocy, ani nie sprawdzili, czy nie odebrała komuś życia w znajdującym się za nią zaułku. Być może nie mieli żadnej umiejętności, ale mogli przynajmniej zadzwonić do odpowiednich służb.

   Jak dobrze, że tego nie zrobili.

   Ramię [Imię] wciąż boleśnie pulsowało, kiedy obróciła lewą rękę, by sprawdzić godzinę. Tarcza zegarka była roztrzaskana. Przeklęła w myślach, po części czując ulgę z zostawienia komórki w domu. Gdyby to telefon jej się rozbił, byłaby o wiele bardziej wściekła. Zakładając jednak, że wskazówki stanęły w momencie nadejścia ciosu, [Imię] nadal mogła oszacować porę dnia, zwłaszcza że wszystko rozegrało się zaledwie parę minut temu.

   Do zachodu słońca [Imię] miała jeszcze ponad godzinę. Mogła wrócić do mieszkania, przebrać się w czyste ubrania i zjawić się w barze ze sporym wyprzedzeniem, żeby zdążyć komuś innemu sprzedać towar. Ostatnią działkę, za którą spłaciłaby resztę swojego długu i wreszcie stała się wolna. Wtedy kolejny piątkowy wieczór spędziłaby, leniuchując beztrosko na kanapie, zamiast robić interesy z krętaczami.

   Oparła się o ścianę i wzięła kilka głębokich oddechów. Oczy ją bolały po użyciu umiejętności, ale nie krwawiły, za to mózg sprawiał wrażenie, jakby nieustannie się przemieszczał i uderzał o różne fragmenty czaszki. Przymknęła powieki, zastanawiając się, czym sobie zasłużyła na taki los. Matka [Imię], już od trzech lat świętej pamięci, powiedziałaby, że jej największą zbrodnią było przyjście na świat. Z biegiem czasu [Imię] zaczęła w tym oświadczeniu widzieć jakiś sens.

   — Trzeba było nie dawać dupy. — Parsknęła pogardliwie i splunęła na ziemię. — Muszę się stąd zmywać.

   Mimo istnienia mediów społecznościowych, monitoringu, struktur państwa i organizacji chroniących ludzi, tych z umiejętnościami, jak i bez, nadal łatwo było zniknąć, jeśli się tego chciało. A czasem, nawet jeśli się nie chciało. Wystarczyło znaleźć się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze, by zaginąć bez słowa.

   [Imię] widniała w rejestrze, ale poza tym nie istniała. Nie ukończyła liceum, nie miała prawdziwej pracy, żyła z ubezpieczenia matki i tego, co udało jej się zdobyć. Nieważne, czy w legalny, czy nielegalny sposób. Kiedyś ją ostrzegano, że źle skończy — czcze gadanie ludzi, którzy nie wiedzieli, jak to jest nieustannie wpadać w kłopoty.

   Otworzyła oczy. Ulica się zakołysała, więc mocniej przywarła do ściany, żeby na powrót znieruchomiała. Wtedy poczuła na sobie czyjeś palące spojrzenie. Nie chciała mieć z nikim do czynienia, dlatego szybko ogarnęła chaos w swojej głowie i wyprostowała się, szukając wzrokiem osoby, która ją obserwowała. Bała się, kogo mogłaby zobaczyć, ale było za późno na ucieczkę.

   Przez kilka sekund wpatrywała się zamglonym wzrokiem w mężczyznę stojącego zaledwie pięć kroków przed nią; na tyle daleko, żeby nie zagrażać jej przestrzeni osobistej, ale jednocześnie na tyle blisko, żeby nie zdołała w żaden sposób przejść z dala od niego. [Imię] zmrużyła oczy, zauważając czarny, elegancki strój nieznajomego, zupełnie niepasujący do zwykłej schadzki po mieście.

   Krew w żyłach [Imię] zaczęła szybciej krążyć. Osobiście jeszcze nigdy nie spotkała kogoś z mafii i taki stan rzeczy bardzo jej odpowiadał. Mogła się zgadzać na wszelkie kompromisy z porzuconymi przez społeczeństwo mieszkańcami Yokohamy, ale zadawanie się z bezlitosnymi kryminalistami niekoniecznie znajdowało się na liście jej pragnień. Na każdym kroku uważała, żeby nie zaangażować się przypadkiem, w jakąś z ich spraw. Czyżby jednak nadepnęła któremuś z nich na odcisk?

   — [Nazwisko] [Imię]? — odezwał się z dozą obojętności i zniecierpliwienia.

   — A kto pyta?

   — To nie było pytanie.

   [Imię] zmusiła się do pozostania w miejscu, mimo że instynkt przetrwania krzyczał, by uciekała. Mogła wykorzystać element zaskoczenia i użyć swojej umiejętności, ale nie znała możliwości mężczyzny, z którym chciała się zmierzyć. Jeśli potrafił tropić, jej starania na nic by się zdały. Musiała wymyślić coś innego.

   — Nie masz innego wyboru, jak pójść ze mną — powiedział, czytając jej w myślach.

   Z wyglądu dobiegał trzydziestki. Miał szerokie ramiona i posturę boksera wagi średniej, których czasem [Imię] widziała w telewizji, gdy w nocy nie mogła znaleźć niczego ciekawego do oglądania. Był ubrany w dopasowaną obsydianową marynarkę, prawie w kolorze swoich włosów. Wydawał się spokojny i opanowany, wystarczyło jednak jedno spojrzenie w jego oczy, by [Imię] przeszły dreszcze.

   Nagle pomyślała o amfie w tylnej kieszeni spodni.

   — Sorry, dude, ale mam inne zdanie. — Uśmiechnęła się cwanie i przyłożyła lewą rękę do głowy, by chłód bijący z palców na chwilę oderwał jej myśli od przeraźliwego bólu. — Hasha kyouchi.

   Twarz mężczyzny przybrała bezmyślny wyraz, a oczy zaszły mgłą, świadcząc o kontroli, jaką [Imię] nad nim miała.

   — Zażyj to. — Wyciągnęła w jego stronę dłoń z paczką amfy. — Wszystko naraz.

   Bez poczucia winy patrzyła, jak mafioza wciągał nosem śmiertelną dawkę białego proszku. Z każdą chwilą czuła się słabsza, ale musiała utrzymać kontrolę nad mężczyzną przez co najmniej trzy minut, by pojawiły się pierwsze efekty. Żałowała, że nie zabrała z domu strzykawki. Wtedy cała sprawa zostałaby załatwiona w ciągu paru sekund. Szybko przyłożyła drugą rękę do głowy, walcząc z chęcią przerwania używania umiejętności. Liczyła od zera w górę, dopóki nie doszła do stu osiemdziesięciu.

   — Kurwa — sapnęła, upadając na kolana. Po jej policzkach spływały krwawe łzy. — Jakby nie mógł się napatoczyć jutro.

   Mężczyznę zaczął ogarniać paraliż mięśni oddechowych. [Imię] uznała, że sprawa została załatwiona — za kilkanaście sekund mafioza powinien się udusić. Wzięła głęboki oddech, po czym podniosła się z ziemi z zaciśniętymi boleśnie zębami. Dwa trupy w ciągu jednego dnia nie było dla niej czymś wyjątkowym i w innych okolicznościach nawet by się nie zgrzała, ale dostała nieźle w kość od wcześniejszego niedoszłego klienta-narkomana, zanim zdążyła go unieszkodliwić.

   — A niech go piekło pochłonie.

   Skręciła za rogiem, tym samym co widziana przed chwilą para, zostawiając umierającego mężczyznę na pastwę losu. Nie miała czasu ani siły przejmować się tak małą niedogodnością. Z pozoru małą, czego przez skok adrenaliny i pulsujący w głowie ból nie była w stanie dostrzec. Przejmowała się jedynie upływającymi sekundami, błagając w duchu, żeby zdążyła dotrzeć do baru. Nie zdołałaby się po raz kolejny zdeterminować do wzięcia się w garść, gdyby znowu zaprzepaściła szansę na wolność. Schowała w damskiej łazience zapasową działkę, by na pewno osiągnąć swój cel. Wszystko opracowała do perfekcji.

   — Jeszcze tylko parę pieprzonych przecznic... — mruknęła, oddychając ciężko, ale miarowo.

   Po kilku sekundach usłyszała za sobą kroki. Za późno, żeby zdążyć zareagować. Nagłe uderzenie w tył głowy zwaliło ją z nóg. W jednej chwili wszystko stało się czarne.



~ * ~



   Brak światła był dziwnie pocieszający. Ciemność sprawiała złudne wrażenie bezpieczeństwa, ukrywając prawdę o położeniu [Imię]. Prawie mogła sobie wyobrazić, że znajduje się w swoim małym, obskurnym mieszkaniu z zasłoniętymi wiecznie roletami. Nie potrafiła jednak zignorować zarysu sylwetki stojącego nad nią człowieka. Zanim zdołała coś powiedzieć, kopnął ją w brzuch z taką siłą, że zabrakło jej tchu w płucach. Kaszlnęła krwią wymieszaną ze śliną, czując rozsadzający ból.

   Jęczała, próbując się podnieść.

   — Nie ruszaj się. Wszystko jest w porządku — zapewnił nieznajomy. Jego głos nie brzmiał tak jak mężczyzny przy alejce.

   [Imię] podniosła ociężałą głowę, by spojrzeć swojemu oprawcy w oczy, ale zobaczyła tylko jedno; drugie zakrywał bandaż. Poświęciłaby temu faktowi więcej uwagi, gdyby mężczyzna nie mierzył do niej z broni. Tragiczna sytuacja, która mogła obrócić się na jej korzyść.

   — Hasha kyouchi — warknęła przez zaciśnięte zęby, pragnąc za wszelką cenę wysłać do piachu człowieka, który ośmielił się ją uderzyć.

   Nic się jednak nie stało.

   Mężczyzna położył swoją paskudną dłoń na głowie [Imię]. Jej skóra nieprzyjemnie zamrowiła. Czuła się ofiara, której drapieżnik zaaplikował jad. Nie mogła użyć swojej umiejętności. Gniew i nienawiść zaczęły z niej wręcz buchać.

   — Wiele o tobie słyszałem. Masz interesującą zdolność i doskonale wiesz, jak jej używać — powiedział. Sugestia ukryta w jego słowa paliła [Imię]. Wyglądało, jakby przypominanie jej o okropnych rzeczach, jakie zrobiła innym ludziom, sprawiło mu przyjemność; jakby powinna być świadoma, że zasłużyła na znalezienie się z nim w tym pokoju.

   Parsknęła, unosząc pogardliwie podbródek. Nie potrzebowała niczyich złotych myśli, żeby wiedzieć, że wszystko było jej winą. Od zawsze zadawała się z ludźmi o wątpliwej reputacji, ignorując głosy rozsądku w postaci nauczycieli czy pedagogów. Wychowywała się w chorej i niepełnej rodzinie, w której nie uświadczyło choćby odrobiny normalności. Dochodziła do tego jeszcze jej wątpliwa moralnie umiejętność. Gdyby szybciej postanowiła zawalczyć o spokojne życie, może nie miałaby pękniętych żeber i posmaku krwi w ustach.

   — Czego chcesz?

   — Jak miło z twojej strony, że zapytałaś. — Uśmiechnął się, ale nie zdjął dłoni z jej głowy. — Ciebie. Ktoś z taką umiejętnością nie powinien się marnować, szwendając się bez celu od baru do baru.

   [Imię] zaśmiała się gorzko.

   — Fuck you. Nie dołączę do mafii. Aż tak nisko nie upadnę.

   — Doprawdy?

   Zimna lufa pistoletu dotknęła czoła [Imię]. Powietrze dokoła stężało. Mijały sekundy, ale nic się nie działo.

   [Imię] zastanawiała się, czego mężczyzna od niej oczekiwał. Nie obchodziły ją sprawy mafii ani jej nieszczęsna egzystencja. Mógł pociągnąć za spust. Zwłaszcza że nie ona musiałaby sprzątać pozostawiony po sobie bałagan.

   Mężczyzna uśmiechnął się przebiegle, widząc jej harde spojrzenie.

   — Nie chcesz umierać, ale godzisz się na śmierć. Chcesz, żeby to szczególne wydarzenie miało miejsce właśnie teraz? To nieodwracalna decyzja, wiesz?

   — Brutalne metody nie zadziałały, więc próbujesz mnie przekonać tandetną filozoficzną gadką? — Parsknęła. — Z chęcią podyskutuję o okolicznościach i miejscu, w jakim chciałabym umrzeć, ale najpierw zabierz tę łapę z mojej głowy. Nie mam siły, żeby użyć umiejętności.

   — Dobrze. Tylko bądź grzeczną dziewczynką, [Imię].

   Oddech uwiązł [Imię] w gardle. Mimo bólu spróbowała użyć swojej zdolności, ale zaowocowało to wyłącznie silnym bólem. Zacisnęła dłonie w pięści, czując się sfrustrowana jak nigdy wcześniej.

   — Jesteś idiotą — mruknęła, widząc, jak mężczyzna opuszcza także broń. — Nie masz żadnej gwarancji, że będę wobec was lojalna. Wystarczy, że wydobrzeję i...

   — Możesz kontrolować tylko jedną osobę i niezbyt długo, w przeciwnym razie zaczynają ci krwawić oczy. To silny skutek uboczny, prowadzący prosto do ślepoty. A musisz widzieć swój cel, żeby użyć umiejętności. Potężna zdolność, ale z mnóstwem wad i słabości.

   — Praktycznie bezużyteczna w starciu z wieloma przeciwnikami, ale za to idealna do manipulacji. — Uśmiechnęła się cynicznie. Ból wreszcie ustąpił, umożliwiając jej przemyślenie swojej sytuacji. Sytuacji, z której nie istniało inne wyjście, jak zgodzić się dołączyć do mafii. Widziała w oczach mężczyzny, że wyznał swoje intencje tylko z powodu pewności na zaakceptowanie jego oferty. — Przyniosła mi tylko samotność i zgubę. Wam też przyniesie, jeśli tutaj zostanę.

   — To bez znaczenia. Jesteśmy po złej stronie, na której zawsze dzieją się złe rzeczy. — Dotknął jej włosów i przeciągnął po nich dłonią, aż w palcach zostały mu same końce. Przyglądał się im przez chwilę, po czym przeniósł wzrok na [Imię]. — Masz potencjał. Szkoda, że tłumisz go w sobie.

   Policzki [Imię] się zaróżowiły. Czuła emocje bijące od nich obojga, lecz nie potrafiła znaleźć im odpowiedniej nazwy. Intensywnie patrzyła w jego oko, jak gdyby mogła w nim odnaleźć odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Było to jednak niemożliwe do wykonania, więc bezmyślnie rzuciła:

   — Jeśli nie chcesz, żebym wołała za tobą per idiota, powinieneś mi powiedzieć, jak się nazywasz.

   — Dazai — odrzekł. Jego uśmiech był zdumiewająco urokliwy. — Dazai Osamu.

   — A więc szykuj się, Osamu. Mogę zgodzić się na współpracę, ale nie będę niczego ułatwiać. I pamiętaj — jeżeli jeszcze raz mnie uderzysz, zmuszę cię do połknięcia tej twojej małej zabawki.

   Dazai popatrzył na [Imię], ale jego spojrzenie było odległe i zamglone, myślami przebywał gdzie indziej.

   Przez jedną dziwną chwilę [Imię] czuła, że popełniła kolosalny błąd. Jej pozszywane z różnych kawałków życie już nigdy nie miało wyglądać tak samo.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz