niedziela, 23 października 2022

One-shot ~ ,,Demon Karmy''

 




,,DEMON KARMY''


   Sto osiemdziesiąt lat temu w wiosce żył pewien chłopak. Był bardzo mądry, ale miał jedną słabość. (W miarę upływu czasu, stawało się to dla każdego oczywiste). Drwił ze wszystkiego dokoła siebie, wysławiając swoją Moc. Udawał, że uważnie słucha nauczycieli w szkole i starszyzny wioski, ale najważniejsza lekcja nigdy nie dotarła do jego serca. (Duma zasiewa ziarna złej karmy). Samotność została jego jedyną przyjaciółką i powierniczką. (Samotność pozwala wyrosnąć nasionom złej karmy). Zła karma rosła jak winorośl nawadniana jego myślami, niespostrzeżenie wymykając się spod kontroli. Ostatecznie chłopak stracił całe człowieczeństwo i stał się Demonem Karmy. Demon domyślił się, że jego egzystencja przyniesie zło do tego świata. (Demony nie powinny chodzić po tym świecie). Wiedząc to, zszedł na dno jeziora.

   [Imię] otworzyła nagle oczy, zrywając się z łóżka. Jej płytki oddech był jedynym dźwiękiem zakłócającym ciszę nocy. Otaksowała uważnie wzrokiem swój pokój, stopniowo się uspokajając, po zobaczeniu, że znajdowała się bezpiecznie w domu; suchym i jakże dalekim od każdego większego zbiornika wodnego. Zaczęła spokojniej oddychać, ale ani myślała o położeniu się z powrotem. Dygotała ze strachu po koszmarach, gdzie gonił ją Demon z obłąkańczym uśmiechem, wykrzywioną nieludzko twarzą i wyciągniętymi, rozczapierzonymi palcami, próbującymi ją pochwycić za wszelką cenę. Najgorszej jednak znosiła sny, w których to ona odgrywała rolę oprawcy, będąc udręczonym w samotności i bólu Demonem Karmy. Każdy dorosły powiedziałby jej, żeby nie przejmowała się podobnymi głupstwami, miała wystarczająco dużo lat, by nie wierzyć w takie mrzonki, ale nie potrafiła przestać się martwić. Książki nie kłamały. W każdej chwili wytwory jej wyobraźni mogły zamienić się w rzeczywistość.

   Wciąż drętwymi ze strachu kończynami zeszła powoli z łóżka, stawiając gołe stopy na drewnianych deskach. Delikatne ukąszenie zimna, ciągnące od podłogi, zniechęcając ją do ruszenia z miejsca, jednak to podmuch ciepłego, acz wilgotnego powietrza, który wdarł się przez otwarte okno, był czynnikiem decydującym.

   [Imię] zadrżała i pospiesznie wyszła z pokoju, chcąc resztę nocy spędzić w sypialni rodziców. Ostrożnie kroczyła przez korytarz, po którym mogłaby się przemieszczać z zamkniętymi oczami i bez użycia Mocy. Każdą wolną chwilę spędzała w domu, rzadziej na zewnątrz, znając wszystkie jego zakamarki lepiej niż jej ojciec i matka. Skutecznie unikała nadepnięcia na skrzypiące deski, zapobiegając wywołaniu hałasu.

   Rozchyliła usta w niemym krzyku, gdy nagle poczuła coś mokrego przejeżdżającego po jej łydce. Zatrzymała się i spojrzała w dół, cicho chichocząc na widok Kiri.

   — Przestraszyłaś mnie — szepnęła z czułością, podnosząc szczeniaka z ziemi. — Skoro jesteś tutaj, to rodzice...

   Zamilkła, słysząc dochodzące z biura matki głosy. Spojrzała na Kiri i niemo poprosiła, żeby zachowywała się cicho. Suczka polizała ją po policzki, po psiemu deklarując zaakceptowanie prośby.

   [Imię] na palcach podeszła do zasuniętych drzwi i usiadła przy nich na kolanach, delikatnie przykładając lewe ucho do powierzchni papieru, choć nie było to konieczne; wypowiadane przez rodziców słowa brzmiały bardzo wyraźnie, niszcząc wszechobecną aurę spokoju i marazmu. Dla nich i dla [Imię], czas jakby się zatrzymał i wszystko, co istotne, znajdowało się wewnątrz biura.

   — Przestań ignorować problemy [Imię] — rozległ się głos [Nazwisko] Shikiego. Jego opanowany zazwyczaj ton zdradzał odrobinę napięcia, którego nigdy wcześniej [Imię] u niego nie słyszała; nie miała jednak wątpliwości, że jej ojciec gotował się wewnątrz z emocji. — Nie widzisz, że jest samotna? Potrzebuje przyjaciół.

   — Jak mogę ignorować problem, którego nie ma? [Imię] ma nas, ma wymarzonego psa, którego musimy od niej odciągać, by nie utrudniał jej poprawnego funkcjonowania, a wkrótce, gdy u innych dzieci obudzi się Moc, będzie miała drużynę i przyjaciół na całe życie.

   [Imię] nie mogła zobaczyć twarzy matki, ale była pewna, że wyglądała jak maska woskowej lalki — zimna i pozbawiona uczuć, tak jak zawsze, gdy coś tłumaczyła. Często widziała u niej taki wyraz, niemal momentami zapominając, że [Nazwisko] Nami potrafiła się uśmiechać. Inne dzieci, a nierzadko także dorośli, bali się jej; dla nich wydawała się nie mieć duszy. [Imię] nie postrzegała nigdy matki w negatywnym świetle, rozumiała, że musiała prezentować się dumnie, budzić respekt i odrobinę strachu, uwydatniając swoją siłę. Inaczej nie zostałaby członkiem Komitetu Etyki, o czym [Imię] nie powinna się dowiedzieć bez wyraźnego polecenia Komitetu. Tożsamość radnych mogli znać tylko wybrani mieszkańcy wioski; osoby z rodziny nie podlegały wyjątkowi. Ale [Imię] prawie każdej nocy podsłuchiwała rozmowy rodziców przez nieustanne problemy z koszmarami. Czasem im się przyznawała do usłyszenia czegoś, czego nie powinna usłyszeć; częściej jednak o tym nie wspominała.

   Tym razem nie zamierzała postąpić inaczej, szczególnie po usłyszeniu kolejnych słów ojca:

   — To samo twierdziłaś, kiedy poszła do Akademii Yaku. Zrozum Nami, że to trwa zbyt długo. Już dawno powinna się z kimś zaprzyjaźnić. W okolicy jest pełno dzieci w jej wieku. Nie martwi cię, że tylko [Imię] cały czas jest sama? Jesteś członkinią Komitetu, jak możesz ignorować widmo niebezpieczeństwa, które wisi nad dzieckiem od dłuższego czasu? I to twoim dzieckiem. Chcesz, żeby [Imię] skończyła jako...

   Demon. Chciał powiedzieć demon. Nie ma mowy o pomyłce, pomyślała [Imię]. Jej dłonie ściskające delikatnie Kiri, zaczęły się trząść. Pokręciła szybko głową i zamrugała kilkukrotnie, by odpędzić cisnące się do oczu łzy. Nie mogła się rozpłakać, jeśli chciała pozostać niezauważoną. Zacisnęła zęby. Musiała pozostać dzielna i silna tak jak jej matka, na której słowa Shikiego nie zrobiły wrażenia.

   — Nie dramatyzuj, Shiki. Coś takiego nigdy nie stanie się z [Imię].

   — Nie wiedziałem, że twoja Moc jest tak potężna, że potrafisz przewidywać przyszłość, kochanie.

   — Posuwasz się za daleko.

   — Nie można posuwać się za daleko, gdy chodzi o dobro twojego dziecka.

   — Rozumiem. — Od głosu Nami bił niewyobrażalny chłód. [Imię] za nic w świecie nie chciałaby go usłyszeć po raz drugi. — Tomiko-san chciała nam złożyć wizytę od dłuższego czasu i poznać osobiście [Imię]. Zaproszę ją jutro i poproszę, żeby zabrała ze sobą wnuka. Jest w tym samym wieku co [Imię]. Czy to ci odpowiada, mój drogi mężu?

   — Nie, ale na razie będzie musiało mi to wystarczyć. — Shiki oficjalnie wycofał się z bitwy. Przynajmniej tego wieczoru. [Imię] nie wątpiła w jego upór.

   Ostrożnie podniosła się z podłogi i wróciła tą samą drogą do swojego pokoju. Znowu zaczęło jej się zbierać na płacz. Nie chciała żyć w świecie, gdzie koszmary stawały się prawdą. Wszyscy dokoła wierzyli, że 66 Miasto Kamisu jest bezpiecznym i wspaniałym miejscem. Jej matka i wielu innych silnych ludzi robiło wszystko, by zapewnić społeczności spokój i poczucie bezpieczeństwa. Czynili tak nie tylko oni, ale także ich poprzednicy. Pokolenia posiadaczy Mocy o niezachwianej pewności w słuszność sprawy i ciągłe parcie naprzód walczyło o ten sam cel. Czy to było za mało? Czy istnienie [Imię] miało zaprzepaścić każdy z tych wysiłków? Czy jej matka naprawdę zamierzała na to pozwolić?

   Przez myśl [Imię] przeszło, żeby zacząć szukać jeziora, gdy niespodziewanie Kiri wyskoczyła z jej ramion. Na ziemi stanęła na szeroko rozstawionych łapach, zadzierając łepek i patrząc prosto w [kolor] oczy [Imię], jakby z bólem i urazą, że zamierzała ją porzucić.

   — Och, Kiri... — Padła na kolana, tracąc siłę do dalszego opierania się przed łzami. — Przepraszam. Nie chcę cię zostawiać ani mamy i taty, ale co innego powinnam zrobić? Demonem staje się nagle i zabija wszystko dokoła. Muszę... — urwała, ciężko oddychając. Przypomniała sobie, że przemożny stres także powodował przemianę. Zamknęła oczy i całkowicie skupiła się na swoim oddechu, ale również na słowach matki. Nie, nie na słowach. Jej pewność siebie była bardziej zastanawiająca. [Imię] pragnęła wierzyć, że problem rzeczywiście nie istniał, lecz wiedziała, że strach ojca nie wziął się znikąd. Nie u rozsądnego i zapobiegawczego [Nazwisko] Shikiego. — Muszę dać z siebie wszystko, Kiri, by nie dopuścić do tego. Będziesz mnie wspierać?

   Suczka podskoczyła i polizała [Imię] po twarzy, merdając wesoło krótkim ogonkiem.

   [Imię] zrobiło się nieco lżej na sercu. Była gotowa wrócić do łóżka i stawić czoła kolejnym koszmarom. Ułożyła Kiri obok, mimo że rodzie prosili, by razem z nią nie spała. Tym razem musiała złamać ich wolę. Chciała czuć czyjąś obecność. Wtedy, częściowo już przysypiając, uświadomiła sobie, że jej ojciec miał rację — potrzebowała przyjaciół.

   Na przestrzeni kolejnych dwóch dni nieustannie myślała o samotności i o szansie zaprzyjaźnienia się z wnuczkiem Asahiny-san. Postanowiła, że nieważne, jaką okaże się osobą, zdobędzie jego sympatię i zapobiegnie uruchomienia morderczego cyklu.

   Siedziała na schodach na tyłach domu w towarzystwie Kiri, gdy przybyli goście. Pospiesznie wstała i pobiegła dołączyć do rodziców.

   Z daleka widziała, jak wszyscy zmierzają w kierunku jadalni.

   — [Imię]! Już się baliśmy, że nie przyjdziesz — powiedział Shiki, uśmiechając się na widok córki.

   — Przepraszam, zamyśliłam się — przyznała ze wstydem, jednak nie spuściła wzroku — cały czas patrzyła na wysoką kobietę ubraną w kimono.

   — A więc ty jesteś [Imię]. Wiele o tobie słyszałam. — Kobieta skłoniła uprzejmie głowę. Jej głębokie niebieskie oczy zdradzały ogrom posiadanego życiowego doświadczenia, czym wywoływała respekt zaledwie po jednym spojrzeniu. — Nazywam się Asahina Tomiko. To mój wnuk Satoru.

   [Imię] niespiesznie przeniosła wzrok na chłopca stojącego obok Tomiko z zaciekawioną, trochę psotną miną, jakby zastanawiał się nad wykręceniem jakiegoś numeru. Poza tym wyglądał przeciętnie, podobnie jak większość dzieci, jakie [Imię] widziała w Akademii Yaku; niesforne, brązowe włosy i ciemne oczy, które w żadnym stopniu nie przypominały tych Asahiny-san. Nie emanował choćby odrobiną aury tajemniczości i dumy, co jego babcia. Odrobinę to [Imię] zniechęciło, liczyła zaprzyjaźnić się z kimś niezwykłym, ale nie zamierzała się poddawać.

   — Miło mi was poznać — powiedziała i pokłoniła się w geście przywitania. Chciała w bardziej oficjalny sposób pozdrowić Asahiny-san, nie mogła jednak tego zrobić bez zdradzenia, że wiedziała o jej wysokiej pozycji w Komitecie Etyki. Nie tylko zawiodłaby rodziców, ale także wpakowałaby się w poważne kłopoty. Na szczęście grę pozorów miała opanowaną do perfekcji.

   Posłusznie poszła za mamą do jadalni, gdy już przepuściła Tomiko przodem. Tak jak wymagała tego tradycja, usiadła naprzeciwko rodziców, obok Satoru, który również musiał znajdować się po przeciwnej stronie. Wymienili się spojrzeniami, zanim oboje zwrócili się z powrotem w stronę starszych.

   Shiki uprzejmie zaproponował przyniesienie czegoś do picia, w czasie gdy Nanami i Tomiko wymieniały się błahymi uwagami odnośnie pogody czy życia w wiosce. [Imię] przysłuchiwała się wszystkiemu jednym uchem, myślami krążąc wokół własnych zmartwień, dopóki nie usłyszała swojego imienia wypowiadanego przez Asahinę-san.

   — [Imię]-chan, od jak dawna masz Moc?

   — Od trzech miesięcy.

   — To bardzo wcześnie. Jeśli się nie mylę, jak na razie jesteś jedyną uczennicą w Akademii Mędrców, prawda?

   — Tak.

   — Nie przeszkadza ci to?

   — Nie. Na początku trochę się obawiałam, ale teraz już nie. Sensei poświęca mi tyle uwagi, że czasem zapominam o pustce w sali.

   — Silna z ciebie dziewczyna, [Imię]-chan. Jestem pewna, że w przyszłości będziesz mocnym filarem naszej wioski.

   Albo jego katem, dodała [Imię] w myślach, uśmiechając się uprzejmie, jak gdyby słowa Tomiko ją ucieszyły.

   — Widzę, że się nudzisz, Satoru. [Imię]-chan, możesz się z nim pobawić?

   [Imię] skinęła z powagą głową, choć wewnątrz cała dygotała ze śmiechu. Ruszyła ku wyjściu z jadalni, rzucając ukradkowe spojrzenie za siebie, by upewnić się, że Satoru poszedł za nią. Gdy tylko znaleźli się poza zasięgiem wzroku dorosłych, [Imię] zwróciła się w jego stronę z kpiącym uśmieszkiem.

   — Masz problemy z siedzeniem w jednym miejscu czy rozmowa o mojej Mocy za bardzo zraniła twoje ego?

   — Ha! Wiedziałem, że taka grzeczna wydajesz się tylko na zewnątrz! Chciałaś zrobić dobre wrażenie, i co? Odreagować to później zabijając żaby? — Skrzyżował ramiona na piersi, odwzajemniając się takim samym złośliwym uśmiechem.

   — W tych okolicach nie ma żab — odrzekła sucho, rezygnując z dalszych kąśliwych uwag. W końcu chciała się z nim zaprzyjaźnić, a to wymagało bycia miłą. — Ogólnie na zewnątrz nie ma niczego ciekawego, dlatego wszystko, co interesujące trzymam w pokoju. Chcesz zobaczyć?

   — Hm, jeśli to jakiś podstęp...

   — Nie mów, że boisz się pokoju dziewczyny?

   — O czym ty mówisz? Ja się niczego nie boję.

   — Zaraz to sprawdzimy. Trzymam tam prawdziwą bestię.

   [Imię] zaprowadziła Satoru do swojego pokoju, gdzie zaraz po przekroczeniu progu rzuciła się w ich stronę Kiri, szczekając i merdając ogonkiem radośnie. Piwne oczy suczki zwróciły się w stronę nieznajomego chłopca, jakby go oceniała, po czym wróciły do [Imię], prosząc o pieszczotę.

   — Mała ta twoja bestia — rzucił Satoru, pozornie niewzruszony na urokliwość Kiri, i może [Imię] uwierzyłaby w prawdziwość jego niewzruszonej miny, gdyby nie zerkał ukradkowo w stronę liżącego ją szczeniaczka.

   — Wciąż rośnie. Mimo to niebezpieczna z niej przeciwniczka. Potrafi prześladować ludzi jak duch! Jeśli kogoś lubi, to robi to z sympatii. Ale jeśli jej się nie spodobasz, będzie za tobą podążać, dopóki... — [Imię] zawiesiła dramatycznie głos i wyciągnęła Kiri w stronę Satoru — nie zaliże cię na śmierć!

   Satoru roześmiał się radosnym, beztroskim śmiechem, wywołując na twarzy [Imię] szczery uśmiech, gdy tymczasem Kiri lizała go po policzku.

   — Jak na geniusza wygadujesz mnóstwo bredni — odparł po uspokojeniu oddechu i uwolnieniu się spod uroku Kiri.

   — Geniusza? — [Imię] zmarszczyła brwi. — Szybkość, z jaką ujawnia się Moc, nie ma wpływu na jej siłę. Wcale nie jestem lepsza od nich.

   — Cieszę się, że to powiedziałaś. — Ulga w głosie Satoru zaskoczyła [Imię], wywołując dziwne uczucie w jej wnętrzu. — Myślałem, że będziesz się mieć za nie wiadomo kogo, przez to, że twoja Moc ujawniła się jako pierwsza.

   — Mówi się, żeby nie mierzyć innych swoją miarą. — [Imię] uśmiechnęła się z politowaniem, chcąc rozluźnić atmosferę.

   — Ha! Miałbym wtedy znacznie więcej powodów do uważania się za lepszego od ciebie!

   — Naprawdę? Może więc pokaże ci coś, w czym jestem najlepsza. Słyszałeś kiedyś o origami?

   [Imię] pokazywała kolejno Satoru wszystkie ciekawe przedmioty, jakie miała w pokoju, ukazując tym samym ogrom swoich zainteresowań. Nie przechwalała się, kiedy zrobiła coś lepiej od Satoru ani też nie umniejszała jego umiejętności, gdy zdołał jej dorównać. Przez większość czasu rozmawiali spokojnie, lecz od czasu do czasu któreś z nich musiało rzucić jakąś zgryźliwą uwagę, by trochę się podroczyć. Taka sytuacja bardzo odpowiadała [Imię] i z każdą chwilą zaczynała darzyć Satoru coraz większą sympatią. Zdołała nawet uwierzyć, że dzięki niemu jej obawy znikną. Zwłaszcza gdy jego Moc również się pojawi i będą razem chodzić do Akademii Mędrców. Ogromnie chciała być z nim razem w drużynie, czułaby się wtedy znacznie pewniej i może zdołałaby znaleźć więcej przyjaciół. W takich okolicznościach samotność nigdy by jej nie dotknęła!

   Piękna wizja. Za piękna na realia świata.

   Jeśli przeznaczeniem [Imię] było stać się Demonem Karmy, nic nie mogło tego zmienić. Przyjaźń, jaką udało jej się nawiązać, tylko opóźniła ten proces.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz