niedziela, 10 kwietnia 2022

Rozdział 1 Zgadywanie

 




Wyjątkowo przepadam za celnym zgadywaniem.



Nad Brighton wizja srogiej ulewy wisiała od popołudnia, lecz silne wiatry skutecznie ciągnęły za sobą rząd granitowych chmur, nie pozwalając uronić im choćby jednej kropli. Mieszkańcy ze środkowej części miasteczka odetchnęli z ulgą, sądząc, iż bez nieoczekiwanych nieprzyjemności zdołają wrócić do domu, natomiast marynarze i posiadacze straganów przy porcie nie pozwolili sobie na podobną beztroskę. Lata obserwacji, doświadczenie i intuicja podpowiadały im, że niespokojne wody przy kanale to sygnał, którego nie powinno się bagatelizować. Niektórzy kręcili nosami, inni machali lekceważąco ręką, niemo wyrażając: „a idź pan z takimi prognozami".

Nastawienie i opinie mieszkańców nie miały jednak żadnego znaczenia dla Matki Natury, toteż pod koniec dnia zbliżającemu się niechybnie mrokowi towarzyszyły ciężkie burzowe chmury.

Wysokie fale w kanale La Manche przecinały srogie błyskawice, których blask lizał domy położone najbliżej portu. Łodzie niebezpiecznie uderzały o siebie nawzajem, grożąc właścicielom, że kolejnego ranka nie zastaną ich w nienaruszonym stanie.

Chłostane deszczem kocie łby były śliskie, a żwirowe i piaszczyste drogi pełne błota. Wieczorem temperatura znacząco spadła, przez co wodna kurtyna wydawała się tańczyć z delikatną, mlecznobiałą mgłą. Wyjść na zewnątrz w takich warunkach mógł tylko ktoś zdesperowany bądź szalony.

Który z tych stanów pasował do Alisy Holmes? Czy może jednak istniało jakieś rozsądne wytłumaczenie, dlaczego opuściła mieszkanie przyjaciółki i poprosiła jej brata, aby zabrał ją do domu?

Mieszkańcy Brighton długo zastanawiali się nad motywacjami młodej panny, póki ważniejsze sprawy nie zwróciły ich uwagi na nowsze, pilniejsze problemy.

Motywy Alisy tylko jednej osobie nieprzerwanie mąciły w głowie — Sherlockowi Holmesowi, który po otrzymaniu telegramu o rzekomej śmierci siostry w nieszczęśliwym wypadku natychmiast wrócił do Brighton.

On, Sherlock Holmes, nienarodzona jeszcze legenda świata detektywistycznego, nie znalazł żadnych dowodów zabójstwa ani poszlak umożliwiających przypuszczenie, że Alisa przeżyła wpadnięcie do rzeki.



~✻~



Rok 1879

Anglia, Kensworth

Spotkania towarzyskie szlachciców dzieliły się na dwie kategorie. W pierwszej mieściły się przyjęcia organizowane przez arystokratę z ogromnymi wpływami i godną pozazdroszczenia opinią. W drugim przypadku gości spraszał ktoś z tytułem, ale mniejszą władzą i nieciekawą reputacją. Typ gospodarza rzutował na charakter prowadzonych rozmów i zachowanie zaproszonych, lecz nie wpływało to na wszystkie aspekty ów wydarzenia. Jeżeli na posiedzeniach nie brało udziału żadne interesujące indywiduum, równie dobrze można było poświęcić czas liczeniu kryształów na żyrandolu niż rozmowie z kimś nudnym. Z taką perspektywą rzadko odczuwałam potrzebę odpowiadania na zaproszenia, nawet jeśli ktoś pofatygował się wręczyć mi je osobiście. Jednakże robiłam czasem wyjątki.

Jedno z tych chwilowych odstępstw zaprowadziło mnie do rezydencji Alana Campbella, najstarszego syna wicehrabiego Campbella, w Kensworth. Urocza wieś w oczach przyjezdnych mieszczan, a kolejna wylęgarnia plebsu dla arystokratów, którzy mimo niechęci licznie przybyli do tego miejsca, choć nie tyle z uprzejmości, co ciekawości, jak Alan roztaczał swój majątek. Jednak spojrzenie na cały obraz, zamiast tylko na skupiające wzrok epicentrum, było okropną przywarą zadufanych w sobie i swojej wyimaginowanej boskości szlachciców.

Z wysokim prawdopodobieństwem mogłam stwierdzić, że podczas samej drogi do posiadłości większość przyjaźnie uśmiechających się do Alana mężczyzn przeklinało go za osiedlenie się pomiędzy stromymi wzgórzami, przez które wiodła kręta, piaszczysta droga, powodująca dyskomfort, gdy przejeżdżało się po niej dorożką. Widok licznych pól, farm i zagajników jedynie podsycał niskie przekonania szlachciców o wsiach nieoferujących tylu możliwości i cudów architektonicznych, co miasto. Niewątpliwie sama myśl o spacerze po niewyłożonej kostką ulicy wydawała im się nie do przyjęcia, aczkolwiek byłoby to krzywdzące uogólnienie, gdybym powiedziała, iż każdy z gości tak uważał. W żadnym razie nie należał do nich mój towarzysz.

— Wyglądasz na rozbawioną, moja droga — powiedział Richard, pochylając się nad moim uchem. — Zdradzisz mi, co cię zainteresowało?

Jego chłopięcą sylwetkę podkreślał dopasowany kobaltowy garnitur, modnie skrojona kamizelka i spodnie. Nie prezentował się jednak równie elegancko jak Alan, który dojrzewał jak wino. Krępa budowa, mocno zarysowana szczęka i cienki, arystokratyczny nos odziedziczył po lordzie Campbellu, podczas gdy młodszy brat — Richard — kropla w kroplę przypominał matkę z tymi ciemnymi, sarnimi oczami, jasną cerą i delikatnymi rysami twarzy.

— Moje prywatne przemyślenia.

— Doprawdy? Przeważnie brakuje im humoru.

— To pan tak uważa.

Richarda rozbawiła moja odpowiedź.

Był czwartym, najmłodszym synem Charlesa Campbella, wychowywanym w przekonaniu, że może robić wszystko, co jego dusza zapragnie, jako że nie miał szans zostać następcą tytułu wicehrabiego. Rozkoszował się w typowych arystokratycznych upodobaniach — alkoholach, pięknych kobietach, polowaniach — czyli tym, czego nie znosił jego ojciec. Nad wyraz szczególnie Richard adorował szlachcianki o ciągotach do skandali.

Młoda, niezależna wdowa o ogromnym majątku, przywołująca na usta niesympatyczne frazesy swoim obyciem i charakterem — słysząc takie streszczenie, celowo odwiedził najczęściej uczęszczane przeze mnie miejsca w nadziei na spotkanie. Jednak koniec końców przypadkiem wypatrzył mnie na Savile Row, kiedy szłam odwiedzić przyjaciela.

Przekonany, iż zachwyci mnie przystojną twarzą i znanym nazwiskiem, od razu zaprosił mnie do powozu. Jakże zdziwiła go moja odmowa. Niemal równie bardzo jak wtedy, gdy zgodziłam się towarzyszyć mu na przyjęciu urodzinowym jego brata.

— Czyżby wicehrabia Campbell nie zamierzał się pojawić? — zapytałam, nie oderwawszy wzroku od tłumu gości.

Zwykli ludzie nie lubili, kiedy im się przyglądano, ale szlachta wręcz to uwielbiała.

— Na pewno się pojawi. To on przy naszym ostatnim rodzinnym spotkaniu zastrzegał, że jeśli ktoś nie przyjdzie — spojrzał oczywiście na mnie, bo jakżeby inaczej — niech liczy się z tym, że przy kolejnym skandalu nikt z rodziny mu nie pomoże.

— Czyli dla wicehrabiego rodzina jest bardzo ważna. — Uśmiechnęłam się do nieśmiałej lady Heleny, kiedy nasze spojrzenia się zetknęły. — Chodźmy więc się przywitać z pańskim bratem i jego małżonką.

Przeszłam przez tłum z wysoko uniesioną głową, bez ustanku przechwytując ukradkowe spojrzenia lady Heleny. Gdy uświadomiła sobie, że zmierzałam do niej, mocniej ścisnęła ramię męża i mimowolnie skupiła jego uwagę na mnie i Richardzie, któremu pozwoliłam się dogonić.

— Cześć, bracie — rzucił Richard, uśmiechając się sztucznie. — Niezłe przyjęcie wyprawiłeś. Żonkę — zerknął przelotnie na wysoką, szczupłą, nieco zaokrągloną w odpowiednich miejscach lady Helen — też znalazłeś sobie niezłą.

Położyłam dłoń na ramieniu Richarda, szczypiąc go ukradkiem. Nie wiedział, dlaczego chciałam przyjść na przyjęcie jego brata, ale był przynajmniej na tyle domyślny, aby nas sobie przedstawić.

— Bracie, to jest hrabina Eliza de Clare. — Spojrzał na mnie chełpliwie, jak gdyby chciał, abym kontynuowała jego małą grę. — Nie znacie się, prawda?

— Nie miałem tej przyjemności — odpowiedział gładko Alan. — Miło panią poznać, hrabino.

— Sir Alanie. Lady Heleno. — Skinęłam im głową na znak powitania. — Chciałam wam życzyć dużo szczęścia na nowej drodze życia. Tworzycie naprawdę piękną parę. Niedługo będziecie także świętować trzecią rocznicę poznania, prawda?

Helena posłała mi zdziwione spojrzenie. Wyraz jej twarzy zdradzał niepokój.

— Skąd pani...?

— Proszę nie robić takiej wystraszonej miny — uśmiechnęłam się dobrotliwie i znowu ukradkiem uszczypnęłam Richarda, gdy spróbował coś dodać. — Po prostu zgadywałam.

— Słyszałem, że często to pani robi.

— Nie zaprzeczę. Wyjątkowo przepadam za celnym zgadywaniem.

— Co ma pani przez to na myśli?

— Tylko tyle, że nie ma sensu mówić o czymś, czego nie jest się pewnym, sir Alanie — odrzekłam, nie przejmując się widocznym na jego twarzy zmieszaniem. — Lady Heleno, gdyby zechciała pani kiedyś mnie odwiedzić, by porozmawiać o pielęgnacji ogrodu, byłoby mi niezmiernie miło.

Na ustach lady Heleny pojawił się cień nieśmiałego uśmiechu.

— Zna się pani na ogrodnictwie?

— Jak najbardziej. Na każdej ze swoich ziem mam co najmniej jeden sporych rozmiarów ogród. W przyszłości mogę pani któryś pokazać.

— Dziękuję za zaproszenie. Z przyjemnością z niego skorzystam.

Lady Helena po raz pierwszy tego wieczora wyglądała na szczęśliwą. Sir Alan niewątpliwie również to dostrzegł, w przeciwnym wypadku spróbowałby powstrzymać młodą, naiwną żonę przed przyjęciem zaproszenia od szlachcianki z niejednoznaczną opinią.

— Psiakrew... — mruknął pod nosem Richard, kiedy do sali wkroczył wicehrabia Campbell. — Idzie tutaj.

Zerknął kątem oka w moją stronę, szukając na twarzy czegoś, co podpowiedziałoby mu, jak zamierzałam się zachować w stosunku do jego ojca. Wystarczył jednak jeden kokieteryjny uśmiech, aby obniżyć jego podenerwowanie i chęć ukrycia się przed wicehrabią pod mą spódnicą.

— Witaj, ojcze. Cieszę się, że do nas dołączyłeś — oznajmił sir Alan, obdarzając wicehrabiego Campbella uśmiechem.

Wysoki, acz niższy od syna, ponad pięćdziesięcioletni dżentelmen z wolna odwzajemnił uśmiechy mu zaadresowane. Zimny gest przybrał formę grymasu, gdy wicehrabia skupił się na Richardzie.

— To miłe zaskoczenie, widzieć cię wstrzemięźliwego.

Złapałam Richarda za dłoń, powstrzymując go przed zaciśnięciem jej w pięść, i zwróciłam się do wicehrabiego:

— Obawiam się, że to nudne towarzystwo starszej, doświadczonej kobiety sprawiło, że pan Richard stracił ochotę do picia. — Zakryłam częściowo usta, chichocząc.

Obojętne, stalowe oczy wicehrabiego przeniosły się na mnie.

— A pani to...? — Zimnym tonem głosu wyraźnie dał do zrozumienia, że miał mnie za kolejną arystokratyczną ladacznicę, której w głowie zawrócił jego niemądry syn.

— Hrabina Eliza de Clare. Pochodzę z Liverpoolu, ale po śmierci męża wyjechałam do Londynu. Na początku miała to być tylko krótka wycieczka, ale ostatecznie zdecydowałam się zostać na dłużej. Pana Richarda poznałam w drodze do mojego bliskiego przyjaciela, a pana imiennika, Charlesa Dodgsona. Również niedawno przeniósł się do Londynu z powodu pracy na Uniwersytecie Oksfordzkim. Być może czytał pan którąś z jego zajmujących prac naukowych?

— Rzeczywiście, słyszałem o nim — odparł sucho, aczkolwiek jego twarz przybrała wyraz swoistego uznania.

— W takim razie, co pan uważa o jego teorii głosowań? Czyż nie jest wyjątkowo interesująca? W przyszłości może całkowicie zmienić model zarówno głosowania parlamentarnego, jak i publicznego.

Wicehrabia zmrużył oczy. Gdy już miał przemówić, pojawił się tęgi arystokrata i z przepraszającym uśmiechem poprosił o chwilę rozmowy z Charlesem.

— Wybaczcie, ale muszę się tym zająć — powiedział wicehrabia Campbell. — Muszę przyznać, że pani towarzystwo rzeczywiście może wpłynąć korzystnie na mojego syna — dodał z przelotnym uśmiechem i odwrócił się do czekającego arystokraty.

Liczyłam na dłuższą rozmowę, ale nie należało darowanemu koniowi zaglądać w zęby. Jak na jeden wieczór osiągnęłam zadowalające efekty. Krąg wpływowych znajomości poszerzył się, wciąż jednak miałam chrapkę na więcej.

— Przepraszam najmocniej, zagadałam się, a wielu innych gości pragnie wam złożyć gratulacje. Nie będziemy wam więc dłużej przeszkadzać. — Skłoniłam raz jeszcze głowę i odwróciłam się w kierunku Richarda, biorąc go pod ramię.

Ruszyliśmy przez środek sali, lawirując pomiędzy szmaragdowymi, różanymi, kremowymi i brzoskwiniowymi sukniami, za których właścicielkami Richard oglądałby się bezpruderyjnie, gdyby spotkanie z ojcem nie wytrąciło go z równowagi.

— Nie ma powodu do dąsów, Richardzie. Lepiej o tym zapomnieć i się napić — zaproponowałam i puściłam jego ramię, żeby zabrać z tacy najbliższego lokaja dwa kieliszki z winem.

Przez obezwładnione gniewem oczy Richarda przebiły się promienie zdumienia.

— A zaczynałem już wątpić w dobór swojej partnerki! — Z szerokim uśmiechem sięgnął po oferowany przeze mnie kieliszek.

Odwzajemniłam gest i zrobiłam parę kroków naprzód, by znaleźć odpowiedniejsze miejsce do rozmowy, a wtedy przypadkowo na kogoś wpadłam, oblewając szkarłatnym jak krew winem jego koszulę.

— Och! — sapnęłam. — Najmocniej pana przepraszam!

— To nic takiego. — Wysoki, młody mężczyzna z zaczesanymi do tyłu jasnymi włosami odsłaniającymi przystojną twarz uśmiechnął się do mnie uprzejmie. — Proszę się nie martwić.

Wcisnęłam pusty kieliszek w dłoń Richarda, po czym złapałam za frak dżentelmena. Ignorując badawcze spojrzenie jego oczu w kolorze płomieni, przyjrzałam się wyrządzonej przeze mnie szkodzie.

— Jak mogłabym zignorować swój błąd? Nie może pan przecież tak wyglądać! Proszę pozwolić mi sobie pomóc. — Nie poczekawszy na odpowiedź, energicznie się odwróciłam i podeszłam do sir Alana. — Przepraszam za tak śmiałą prośbę, ale czy byłby pan łaskaw pożyczyć jedną ze swoich koszul? Zdarzył się mały wypadek, przez który poplamiłam strój tego oto dżentelmena.

Alan spojrzał ponad moim ramieniem. W jego oczach pojawiła się szczera sympatia, której nie potrafił z siebie wykrzesać w towarzystwie brata.

— Och, pan William. — Przeniósł wzrok z twarzy mężczyzny na ogromną plamę. — Oczywiście, to nie będzie żaden problem. Proszę za mną — odpowiedział łaskawym tonem.

— Odprowadzę panów — zaoferowałam i stanęłam przy Williamie. Bycie pyszałkowatą wdową przydawało się w takich sytuacjach.

Widząc, że Richard chce za nami iść, gestem dłoni dałam mu znać, by został. Jego obecność nie była mi dłużej potrzebna.

— Proszę się rozkoszować przyjęciem, panie Richardzie. Wystarczy, że jednemu dżentelmenowi popsułam dzisiaj zabawę. Później się zobaczymy. — Po tych słowach udałam się kamiennymi, łukowatymi schodami na górę, posyłając przepraszający uśmiech Williamowi.

U szczytu ciągnął się długi korytarz wyłożony marmurowymi płytami jak w głównej sali. Ciężkie i sięgające podłogi zasłony o barwie szmaragdów współgrały z prostokątnym wzorzystym dywanem o tym samym odcieniu. Wiktoriańską atmosferę potęgowały mahoniowe stoliki i kredensy, na których w wąskich wazonach stały świeżo ścięte krwawe róże. Ich słodka woń była tak silna, że wręcz mdła. Po obu stronach ścian wisiały ujmujące obrazy Edgara Degasa: Lekcja tańca, Koniec arabeski, Primaballerina. Wszystko nieskazitelne i czyste, bez historii, życia.

W połowie korytarza Alan zatrzymał się przed obitymi zielonym suknem drzwiami.

— Może pani wrócić do sali balowej. Zajmę się panem Williamem.

— Ogromnie dziękuję. — Ukłoniłam się i poczekałam, aż obaj znikną za drzwiami, nim na powrót się wyprostowałam.

Słysząc toczącą się w pomieszczeniu rozmowę, spokojnym krokiem poszłam dalej w głąb korytarza. Rozejrzałam się po wystawie drzwi i wybrałam te prowadzące do pokoju, z którego okien rozpościerał się najlepszy widok na wschodnie skrzydło rezydencji. Klamka bez oporu ugięła się pod moim dotykiem, weszłam więc do środka, nie zamykając za sobą przejścia. Na szkarłatno-złotym tureckim dywanie leżał wicehrabia Campbell.

Zbliżyłam się do mężczyzny i ukląkłszy, przybliżyłam policzek do jego ust, a potem je obwąchałam. Palcami sprawdziłam różne miejsca na ciele, choć domyślałam się, że sprawca nie użył siły do zamordowania ofiary.

Rozejrzałam się po salonie urządzonym w kolorach szarozielonym, kremowym i pomarańczowym. W przypadku mebli i akcesoriów nacisk położono na wygodę, aniżeli standardowy styl zgodny z panującą modą. Nad kominkiem, w którym nie rozpalono ognia, wisiał obraz z czarnym buldogiem. Na pierwszy rzut oka niczego nie brakowało, w wystroju próżno było szukać śladu jakiejś zguby. Miałam niewiele czasu, dlatego nie przeszukałam szuflad. Zresztą mordercy z pewnością nie chodziło o kradzież przedmiotów z rezydencji, do której dopiero co się wprowadzono.

Podniosłam się z podłogi i zabrałam ze stoliczka kieliszek w znacznej mierze opróżniony. Przyjrzałam się szkłu, a następnie powąchałam niewielką pozostałość po winie.

Po odstawieniu kieliszka na miejsce wyszłam na korytarz i oparłam się o ścianę.

— Sir Alanie — powiedziałam doniośle, kiedy zobaczyłam, jak mężczyźni wychodzą z garderoby. — Proszę posłać po śledczych ze Scotland Yardu.

— O czym pani mówi? I dlaczego wciąż pani tutaj jest?

— Usłyszałam hałas dobiegający z jednego z pokoi. Zaniepokojona poszłam to sprawdzić i znalazłam... — opuściłam wzrok — pańskiego ojca.

— Co?!

Alan pospieszył do pokoju, przy którym stałam. Na widok ciała ojca zatrzymał się w przejściu kompletnie zaskoczony. Minęły dokładnie dwie sekundy, zanim wszedł głębiej do pomieszczenia i przykląkł przed nieruchomym ciałem.

— Ojcze?! — Potrząsnął ręką wicehrabiego raz, drugi, trzeci.

Przez drzwi przeszedł hrabia Moriarty, wyraz jego twarzy był spokojny, a sposób bycia łagodny, gdy położył dłoń na ramieniu sir Alana.

— Proszę się uspokoić. Panika tutaj nie pomoże — powiedział. — Trzeba posłać po policję oraz lekarza.

Zachowując się jak odurzony narkotykami, Alan pokiwał niemrawo głową i wstał z ociąganiem, ze wzrokiem cały czas utkwionym w ojcu.

— Proszę się nie martwić. Zostanę na miejscu razem z panią de Clare. Zadbamy o to, żeby nikt poza śledczymi nie zobaczył wicehrabiego.

Tyle wystarczyło, aby Alan przypomniał sobie o tabunie gości na piętrze niżej. O mojej obecności zdawał się jednak nadal nie pamiętać, jakby me istnienie skończyło się w momencie odnalezienia ciała wicehrabiego. Skłamałabym, twierdząc, że było to rozczarowujące, wszak innej reakcji po tym mężczyźnie się nie spodziewałam.

Skupiłam się na Williamie. Jego oczy miały nieobecny wyraz, gdy przyglądał się ciału. Przeprowadzał analizę tak skrupulatnie i szybko, że mało kto zauważyłby, co w rzeczywistości robił. Następnie przesunął wzrokiem po pomieszczeniu. Wiedziałam, czym się zainteresuje, nim faktycznie zaczął uważnie lustrować jeden konkretny przedmiot — kieliszek z odrobiną wina.

— Czyżby nieprofesjonalnie zajmował się pan łapaniem przestępców, panie Moriarty? Widać, że pan doskonale wie, co robić — powiedziałam z dużą nutą prowokacji.

Mój towarzysz uśmiechnął się tajemniczo.

— Pani również wydaje się zaznajomiona z zamysłem śledczym.

— Cóż... Śledztwa to zagadki, a zagadki wchodzą w wachlarz moich zainteresowań — odrzekłam. — Ale to jest chyba powszechnie wiadome, że najlepsze są zarówno dowody z pierwszej ręki, jak i zeznania pierwszego świadka. Jako przedstawicielka arystokracji muszę wypełnić swój obowiązek i przyjrzeć się wszystkiemu, aby jak najlepiej pomóc śledczym. Dlatego robi pan teraz to samo, prawda?

— W rzeczy samej — odpowiedział z twarzą niezmiennie przyozdobioną uśmiechem. — Podobnie jak pani mam zainteresowania powiązane ze śledztwami. Poza wykładaniem na uczelni pracuję także jako konsultant kryminalny.

— Konsultant kryminalny? Brzmi interesująco...



~✻~



Było po pierwszej w nocy, kiedy śledczy ze Scotland Yardu dotarli do rezydencji. Alan zaprowadził ich do pokoju z ciałem wicehrabiego, przy którym czekaliśmy z Williamem.

Detektyw Lestrade — chudy, fretkopodobny i jak zwykle z poważną miną — przystanął przed drzwiami, witając nas obojga.

— Po raz kolejny spotykamy się w nieprzyjemnych okolicznościach, hrabino. Mamy tu cokolwiek do szukania czy znowu wykonała pani naszą pracę? — zapytał, podczas gdy Gregson poszedł od razu na miejsce zbrodni.

— Nie śmiałabym obrabowywać panów z uznania należnego za rozwiązanie tej sprawy. Śledczy ze Scotland Yardu zawsze tak świetnie sobie radzą, że błędem byłoby się wtrącać w ich profesjonalne śledztwa — odrzekłam z sardonicznym uśmiechem. — Oczywiście, jeśli chcieliby panowie poznać moją opinię na temat tego, co się tutaj wydarzyło, chętnie odpowiem.

Lestrade, nieco wytrącony z równowagi tą prowokacją, gestem ręki zaprosił mnie do pokoju, dając tym samym zezwolenie na udział w śledztwie. Gdy Gregson to zobaczył, prychnął jak kot, któremu nadepnięto na ogon. Z kolei twarz Alana zrobiła się rumiana z oburzenia. Nie pozwoliłam mu się jednak wtrącić.

— Czy słyszeli panowie o trucicielach z Rosji? Jeśli nie, to nie będziemy się w tę sprawę zagłębiać. Wystarczy, że powiem, iż zarówno sposób zabójstwa, jak i sama trucizna są podobne — powiedziałam i spojrzałam znacząco na kieliszek z winem. — Wicehrabia został otruty kwasem cyjanowodorowym. Łatwo miesza się z alkoholem i dla niektórych bywa trudny do wykrycia, dlatego łatwo nim kogoś otruć. — Podeszłam bliżej i wskazałam dłonią na ciało Charlesa Campbella. — Wino musiało zawierać ponad osiemdziesiąt miligramów cyjanowodoru, bo tylko taka dawka spowodowałaby natychmiastowy zgon przy wadze wicehrabiego.

— Skąd przypuszczenie, że chodzi o cyjanowodór? — zapytał Lestrade.

— Proszę powąchać pozostałości po winie.

Gregson pierwszy sięgnął po kieliszek i przybliżył go do nozdrzy. Kiedy skończył, rzucił mi sceptyczne spojrzenie, częściowo mnie lekceważąc, a częściowo będąc nieustannie czujnym, czy przypadkiem nie próbowałam zrobić z niego głupca.

— Niczego nie czuję — powiedział i podał kieliszek panu Lestrade'owi, który powtórzył jego wcześniejszą czynność.

— Wydaje mi się, że czuję... migdały?

— Zgadza się, tak właśnie pachnie cyjanowodór. Jak migdały. Nie wszyscy jednak są w stanie poczuć ten zapach — wyjaśniłam. — Sprawca łudzi się, że wicehrabia opuści rezydencję z diagnozą zawału serca. Gdy lekarz zbada ciało, okaże się, że wicehrabia rzeczywiście ów zawał miał, jednakże z całą pewnością nie z przyczyn naturalnych. To także dowód, że sprawca wciąż jest wśród gości. A skoro zaoszczędziłam panom tyle czasu, to może zajmiecie się jego odnalezieniem? Proszę szukać kogoś, kto pachnie migdałami. Mężczyznę, rzecz jasna. Więcej chyba dodawać nie muszę?

Wycofałam się na korytarz, patrząc z uśmiechem na zdziwione miny śledczych i sir Alana. Chociaż niepohamowaną satysfakcję dawała mi przewaga, jaką nad nimi miałam, nie skupiałam się na nich dłużej. Wszak wzięłam udział w tym małym przedstawieniu dla kogoś innego. Kogoś, kto obserwował mnie przez cały wieczór.

Williama Jamesa Moriarty'ego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz