poniedziałek, 29 czerwca 2020

T R Z Y N A Ś C I E / じゅうさん







Młodość powinna być najwspanialszym okresem życia. Czasem na rozkoszowanie się każdą beztroską chwilą, pierwszymi zauroczeniami, szalonymi numerami, pięknością i siłą, jaka wypełniała nienasycone serca i dusze. Jednak Saki nie doznawała żadnego z tych uczuć. Zaszłe w jej otoczeniu zmiany sprawiały, że czuła się zniszczona. Nigdy wcześniej tak dotkliwie nie odczuwała bezradności, jak w przeciągu ostatnich kilku tygodni. Prawie przestała wierzyć, że miała na cokolwiek wpływ. Nie była jak bohaterki w mangach czy anime, które potrafiły ratować innych i chronić ważne dla siebie osoby. Ona mogła jedynie przyglądać się sunącej dokoła śmierci i modlić się, żeby wreszcie odeszła.

Gdyby tylko jej słowa coś znaczyły...

Na początku zdeterminowana do złożenia wizyty Shinowi, zaczęła coraz bardziej zwalniać, aż wreszcie wlokła się powoli przygnieciona jakimś niematerialnym ciężarem. Nie była pewna, czy posiadała w sobie wystarczająco dużo siły, żeby stawić czoła kolejnym strasznym i niepokojącym sytuacjom, ale musiała wesprzeć Shina tak, jak on zawsze wspierał ją.

Poza tym niewiele więcej mogła zrobić.

Gdy Nanami pokrótce opowiedziała jej o chorobie Shina, ogarnął ją strach. Ponoć jego stan był stabilny, życiu nic nie zagrażało i wkrótce powinien zostać wypisany do domu. Saki jednak nie potrafiła przestać się martwić o senpaia. Szanowała Nanami, owszem, ale nie darzyła bezgranicznym zaufaniem. Skąd miała mieć pewność, że informacje podane przez Konohę są aktualne i, co najważniejsze, prawdziwe? Wolała niczego z góry nie zakładać, nawet jeśli wiązało się to z podaniem pod wątpliwość autentyczności przewodniczącej.

Z ciężko bijącym sercem przeszła przez rozsuwane drzwi do szpitala. Przy recepcji, oddzielonej szklaną szybą od reszty pomieszczenia, nikt nie stał, co jednocześnie Saki ucieszyło i przeraziło. Stojąc w kolejce, miałaby czas na zebranie myśli i obmyśleniu, co powie Shinowi, ale najwyraźniej los chciał inaczej, jakby nie popierał odwlekania nieuniknionego.

Podejście i rozpoczęcie rozmowy kosztowało ją sporo stresu, który zniknął niemal natychmiast, gdy kobieta w średnim wieku, przyglądająca się jej z zaciętą miną, okazała się całkiem miła. Wysłuchała Saki od początku do końca, mimo że momentami się zacinała i jąkała, po czym podała numer pokoju Shina i krótko poinstruowała, jak najszybciej tam dotrze. Wskazówki były klarowane i dziewczyna nie powinna mieć żadnego kłopotu ze wcieleniem ich w życie.

Lecz jej oczekiwania odbiegały od rzeczywistości. Miała wrażenie, że korytarz na piętrze ciągnie się w nieskończoność, podczas gdy mijała coraz to większe rozwidlenia prowadzące do różnorakich oddziałów. Każdy stawiany krok odbijał się echem, przez co Saki krzywiła się wewnętrznie. Rosnący niepokój wgryzał się w jej kości niczym wygłodniały pies. Poza hałasem, który sama powodowała, słyszała tylko głuchą ciszę czasem przerywaną odgłosem zamykanych drzwi. Wiedziała, że w szpitalach panował spokój, nie zmieniało to jednak przeczucia, jak gdyby znajdowała się w budynku sama.

Odetchnęła ciężko, uważnie przyglądając się tabliczkom na drzwiach, szukając odpowiedniego kompletu cyfr, które podała pani z recepcji. Gdy znalazła liczbę dwieście siedem, przystanęła. Wlepiła wzrok w białe drzwi, wyobrażając sobie, że prowadzą do gabinetu anioła. Pragnęła zobaczyć spokojną twarz senpaia, nabierającą wigoru po zobaczeniu niespodziewanego gościa, i rozciągającą się w subtelnym uśmiechu. Brzmiało to naiwnie, ale musiała w to wierzyć. Inaczej nie odważyłaby się wejść do sali.

Wilgotną dłonią złapała za klamkę i pociągnęła do siebie, czemu towarzyszyło głośne skrzypnięcie. Dreszcze przebiegły jej wzdłuż kręgosłupa po wywołaniu hałasu, który rozszedł się echem po korytarzu. Czym prędzej przeszła przez próg, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Powoli ruszyła dalej, uważnie badając każdy fragment pomieszczenia; w przejściu z lewej strony był mały pokój pełniący funkcję łazienki — znajdował się tam tylko sedes i zlew — gdy patrzyło się na wprost, miało się pogląd na okno z widokiem na plac szpitala. Zaraz obok, w rogu, wisiał telewizor, z którego wydobywał się głos; najprawdopodobniej prowadzącego jakiegoś show.

Saki nieśmiało postąpiła naprzód. Widok wymizerniałego Shina w szpitalnym łóżku sprawił, że zabolało ją serce. Jakby widziała gasnącą gwiazdę albo więdnący kwiat. Oczy miał zamknięte, kiedy weszła, ale w momencie znalezienia się w zasięgu wzroku, otworzył je. Zamrugał niespiesznie, jak gdyby powieki mu ciążyły, i spojrzał w jej stronę, obdarowując bladym uśmiechem.

— Cześć — przywitał się cicho. Jego delikatny głos zabrzmiał trochę ochryple. — Miło cię widzieć.

— C-ciebie również, senpai. Jak się czujesz?

— Dobrze. Może usiądziesz?

Saki przełknęła ciężko ślinę. Czuła, że coraz ciężej przychodzi jej miarowe oddychanie, mimo to skorzystała z propozycji i usadowiła się na stojącym obok łóżka metalowym krześle. Nie chciała otwarcie okazywać zmartwienia, ale było to wręcz niemożliwe, szczególnie widząc bladą twarz Shina z bliska.

— Przyszłaś prosto ze szkoły, prawda? Jeśli jesteś głodna, w szufladzie mam trochę przekąsek od rodziców. Nie krępuj się poczęstować.

— Dziękuję, ale nie jestem głodna. — Uciekła wzrokiem w bok, gdzie znajdował się wciąż grający telewizor. — Oglądasz coś ciekawego?

— Szczerze mówiąc, nie wiem. Zerkam na niego tylko czasami. Nawet jakbym chciał, to nie byłbym ci w stanie powiedzieć, jaki program leci.

Saki przytaknęła, w pełni to rozumiejąc.

— Konoha-san powiedziała mi, że jesteś w szpitalu. Mówiła też, że wkrótce stąd wyjdziesz, ale... To chyba nie pierwszy raz?

— Nie, nie pierwszy. Jestem chorowity od dziecka. Kiedyś leżałem w szpitalu miesiącami, zanim mogłem wrócić do domu. Teraz jest już lepiej. Wiem, że wizyty w szpitalu brzmią poważnie, ale naprawdę, nie ma się czym martwić. — Mówiąc, chwilami uciekał oczami w bok lub wlepiał je w coś nad jej ramieniem, ale nie sprawiał wrażenia, jakby unikał kontaktu wzrokowego — wyglądał raczej jak ktoś, kto trochę błądzi myślami.

— Mam nadzieję, że w przyszłości w ogóle nie będziesz musiał tutaj przychodzić.

— To mało prawdopodobne. Przywiązałem się do tego miejsca i ludzi, a oni do mnie. Muszę więc od czasu do czasu ich odwiedzać.

— Och... W takim razie w porządku! Jeśli będziesz odwiedzającym, a nie pacjentem! — Uśmiechnęła się szczerze, po raz pierwszy tego dnia.

Dotychczas ciężka atmosfera nie wydawała się już taka przytłaczająca. Nawet jej cień, wydłużony i dziwacznie chudy w blasku szpitalnych jarzeniówek przestał ją dołować. Przede wszystkim cieszyła się, że z Shinem wszystko było w porządku. Co prawda jego zielone oczy, łagodne, trochę nieobecne, wyglądały, jakby coś nie dawało mu spokoju i za wszelką cenę próbował to ukryć, lecz czuła, że nie powinna o to pytać.

Wolałaby, żeby senpai nie miał przed nią tajemnic, ale co jeśli to nie było nic poważnego? Może po prostu bardzo chciał na chwilę uwolnić się od własnych myśli i zapomnieć o nawrotach choroby. Z pewnością o to chodziło. Ktoś tak dobroduszny i miły jak Shin, nie mógłby kłamać prosto w oczy.



❦ ❦ ❦



Przemierzali pusty korytarz, długi jak wagon pociągu, nie wymieniając ze sobą ani słowa. Azami z obojętnością wodziła wzrokiem po ścianach i oknach, gdy w głowie pojawiła się ponura myśl, że wszystkie szpitale roztaczają taką samą aurę. Chęć zakończenia cierpienia wszystkich, którzy tego pragnęli, była przytłaczająca i tak kusząca, jakby przychodnia stała się odzwierciedleniem jej ukrytych potrzeb. Niewiele miejsc budziło w niej te instynkty, szczególnie do tego stopnia, że musiała od czasu do czasu zagryźć mocniej wargę albo wbić paznokcie w dłonie, aby utrzymać się przy zdrowych zmysłach.

— Po co tu przyszliśmy? — odezwał się Ai. Jak zawsze nie miał o niczym pojęcia. Był za młody na cierpienie, na jakie skazał go los.

Azami spojrzała na niego tajemniczo.

— Ja wiem, po co przyszłam. Ale ty? Ty właściwie podążasz za mną jak kaczuszka za mamą. — Prychnęła, wykrzywiając usta w kpiącym uśmiechu. Czuła jak coś atakowało jej układ nerwowy, burzyło krew, nieciło głód. Doskonale znała to wrażenie. Wrażenie, jak gdyby w jej czaszce zrobiło się zbyt tłoczno. Jak gdyby wariowała. — Możesz iść. Znajdę cię, jak będę chciała porozmawiać.

— Nie traktuj mnie jak psa. Nie jesteś w niczym ode mnie lepsza. Lepiej powiedz, co planujesz.

— Oi, nie wysilaj się na zrozumienie spraw, które cię przerastają, Ai-chan. Chyba nie uważasz, że próbowałabym któreś z nas zrujnować? Przecież wiesz, że zależy mi na ułatwieniu nam życia. Gdybym chciała wszystko zaprzepaścić, już dawno bym to zrobiła.

— Zaczynam w to wątpić — odburknął. — Wydaje mi się, że przestałaś wiedzieć, co robić.

Azami zmrużyła nieznacznie oczy, ich niebieska barwa na moment pociemniała.

— Nie zapomniałam o moim celu, w przeciwieństwie do ciebie. Przypomnij sobie, do czego dążysz i przemyśl jeszcze raz swoje opcje. Nie będę zawsze za ciebie wszystkiego załatwiać. — Odwróciła się na pięcie, zamierzając się z nim rozstać, lecz przed tym zatrzymała się na chwilę. — Wydarzenia z przeszłości mają jedynie taką moc, jaką obdarza je pamięć, Ai-chan. Wiem, że możesz z nią wygrać.

— A co z tobą? — zapytał. Nie widział twarzy Azami, ale wiedział, że zniknął z niej uśmiech, jak i wszelkie elementy wizerunku, jaki kreowała na co dzień.

— Jestem bohaterką tragiczną. Mojego przeznaczenia nie da się zmienić. — Z jej zaciśniętej dłoni skapnęła krew.

Ai zacisnął boleśnie szczękę, obserwując, jak Azami odchodzi. Nie miał prawa się sprzeciwiać. W końcu sam się zgodził. Zgodził się, aby nim rządzono. Dla Niej.

Nigdy nie zastanawiał się, czy dobrze postąpił. Nawet w najśmielszych i najgłupszych snach nie pomyślałby, że powinien żałować tak jak każdy człowiek posiadający moralność. Na początku był przekonany, że skoro Azami wszystko obmyśliła, to powinna sama doprowadzić sprawę do końca. Tylko teraz sytuacja się zmieniła. Wystąpiły komplikacje, których żadne z nich się nie spodziewało.

Do gry dołączyło za dużo osób.



❦ ❦ ❦



Za późno dotarła do skrzyżowania — nie miała innego wyjścia, jak poczekać na zmianę świateł. Przystępując z nogi na nogę, myślała o zachowaniu i słowach Shina, zastanawiając się, czy kiedy wróci do szkoły, wszystko znowu stanie się takie jak dawniej. Brakowało jej spotkań, gdy razem szkicowali pejzaże albo portrety osób, które podziwiali. Od roku się przyjaźnili, utrzymując pomiędzy sobą relację senpai-kōhai. Czasem tylko Saki wpadała w niezdrowy odruch stawiania Shina na piedestale; gdyby zakochała się w kimś mniej uczciwym, mogłaby przez to zostać okrutnie wykorzystana i zraniona. Na szczęście jej senpai był prawdziwym senpaiem. Zawsze z uśmiechem i skromnością przyjmował szacunek, jakim go darzyła, a w zamian sprawował nad nią opiekę, radził i uczył, by stawała się lepsza w rysowaniu. Jako pierwszy podarował jej poczucie bezpieczeństwa i ciepła, to dzięki niemu przestała traktować szkołę jak najgorsze miejsce na Ziemi. Czy to dlatego się w nim zakochała? Czy gdyby otrzymała wsparcie od kogoś pokroju Aia, też uległaby zauroczeniu?

Znała odpowiedź. Już wcześniej uświadomiła sobie, że z łatwością popadała w schematy. Niczego poza niechęcią nie czuła do Aia, dopiero jak pokazał jej strony, od których go nie znała, zaczęła lepiej o nim myśleć. Po czasie zrozumiała, jakie to było przewidywalne. W końcu często się zdarzało, że gdy ktoś nieprzystępny okazał choć odrobinę zainteresowania, stawał się urzekający. Nie inaczej sytuacja wyglądała i w tym przypadku. Ai sprawiał, że czuła się wyjątkowa. Ze wszystkich osób to właśnie do niej się zbliżył, czego nie potrafiła zignorować.

Życie Shina nie zmieniłoby się drastycznie, gdyby zniknęła. Wizyta w szpitalu tylko ją w tym utwierdziła. Przeszedł przez trudną przeszłość, nie załamując się, choroba nie odebrała mu radości z życia, miał siłę i determinację do parcia naprzód, z czego świadomie korzystał. To on zmienił jej świat na lepsze, nie ona jego. Nawet jakby chciała odwrócić rolę, nic by nie zdziałała. Shin nie potrzebował jej pomocy.

Do kogoś innego powinna wyciągnąć dłoń. Do kogoś, kto miał zbyt skomplikowane i pokręcone życie, żeby poradzić sobie samemu.

Kiedyś zapytała ojca, czemu został lekarzem. Spodziewała się najbardziej oklepanej odpowiedzi i taką też otrzymała: żeby ratować ludzi. Jednak Shimura rozwinął swoją myśl. Stwierdził, że w podziękowaniu za to, że w młodości ocalił mu życie pewien starszy doktor, gdy pozostali nie dawali mu szans na przeżycie, powinien przekazać otrzymaną dobroć dalej i być gotowym zrobić dla kogoś to samo.

Teraz nadeszła jej kolej, żeby odmienić czyjeś życie na lepsze.

— Przepraszam! — zawołał ktoś, kto uderzył ją ramieniem, przebiegając obok.

Wtedy Saki oprzytomniała i podniosła wzrok na sygnalizację świetlną. Niebieskie światło migało szaleńczo. Ruszyła naprzód, chcąc puścić się biegiem. W momencie, kiedy stawiała drugą stopę na pasach, rozległo się przeraźliwe wycie klaksonu. Zamarła w półkroku z oczami otwartymi szeroko niczym jeleń złapany przez reflektory samochodu. Nagle poczuła, jak czyjaś dłoń zaciska się na jej ramieniu i mocno pociąga do tyłu, przez co niemal się przewróciła.

Obejrzała się przez ramię, a to, co zobaczyła, zupełnie ją oszołomiło.

— Ai?

— Od kiedy mówimy do siebie po imieniu? — rzucił w odpowiedzi, marszcząc brwi.

— Yyy, to... — Saki wzięła głęboki wdech. Próbowała się uspokoić i nie dopuszczać do siebie odgłosów przejeżdżających samochodów, które jechały ulicą za jej plecami, oraz nieznanego dotąd strachu przed śmiercią.

Ai puścił jej ramię.

— Nieważne. Uważaj następnym razem, jak chodzisz.

— C-co? Czekaj, Soseki-kun! — Wyciągnęła rękę, żeby go zatrzymać, ale widząc jego przeszywające spojrzenie zastygła z uniesioną dłonią. — Chciałam tylko powiedzieć dziękuję i...

— Co z tobą? Opchnęłaś przed chwilą mózg na czarnym rynku, że zawieszasz się co drugie słowo?

— A nie pomyślałeś przez chwilę, że to twoja wina? — rzuciła z wyrzutem. — W ogóle co tutaj robisz? Prześladujesz mnie?

— Pff, chciałabyś. — Pokręcił głową, uśmiechając się drwiąco.

Z pozorów zachowywał się tak jak zawsze i gdyby Saki nie zależało na poznaniu prawdy, zapewne nie zauważyłaby jego tłumionego gniewu. Czuła się przez to dziwnie. W końcu Ai nigdy się nie denerwował, nie publicznie, a teraz wydawał się czymś żywo dotkniętym.

— Wracaj po prostu do domu. Jutro dłużej się nad tobą poznęcam.

Saki podniosła na niego pociemniałe z żalu źrenice.

— Dobrze. Bo musimy porozmawiać — oznajmiła. Światło za jej plecami znowu przybrało niebieski kolor, więc — nie czekając na odpowiedź Aia — ruszyła przez pasy na drugą stronę ulicy, tym razem z większą ostrożnością.

Gdyby obejrzała się za siebie, zobaczyłaby intensywnie w nią wpatrzone złote oczy.


「小 さ な 主 は 見 兼 ね る」

「Mały pan nie przeoczy tego」

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz