poniedziałek, 29 czerwca 2020

J E D E N A Ś C I E / じゅういち







Z ciemności dobiegał czyiś płytki oddech i tarcie materiału o materiał. Jeden dźwięk rozlegał się z prawej strony, drugi miał źródło znacznie bliżej, gdzieś przy twarzy.

Saki otworzyła oczy z zadziwiającą łatwością. Jej wzrok szybko się wyostrzył, przesyłając do mózgu informacje o napotkanych rzeczach. Nie wyglądały interesująco i w normalnych okolicznościach tylko przejechałaby po nich wzrokiem, jednak bieżąca sytuacja nie była zwyczajna i zmiana scenerii ze szkolnego dziedzińca w pomieszczenie z łóżkami niewiele miała z tym wspólnego. Prawdziwą enigmą okazała się obecność senpaia.

Twarz Shina z bliska była jeszcze bardziej czarująca. Wyglądał na spokojnego, tak jak zawsze, choć w jego cudownie zielonych oczach Saki dostrzegła rozczulenie i zmęczenie. Gdyby nie patrzył prosto na nią, hipnotyzując spojrzeniem, mogłaby się nie powstrzymać przed muśnięciem jego bladego policzka palcami.

— Wybacz. Nie chciałem, żeby to wyglądało, jakbym przyglądał ci się, kiedy śpisz. Przez większość czasu wyglądałem pielęgniarki. Obiecała niedługo przyjść — powiedział, a serce Saki zaczęło walić jak oszalałe. — Jak się czujesz?

Saki z trudem przełknęła ślinę. Od trzech tygodni nie rozmawiała z Takai-senpaiem, jednak ani na chwilę o nim nie zapomniała. Jego obraz towarzyszył jej na każdym kroku, podobnie jak twarz Aia, o którym na razie przestała kompletnie myśleć. Przebywała sam na sam z obiektem swoich uczuć, nic nie mogąc poradzić na ciepło rozlewające się w sercu po znalezieniu się w centrum jego zainteresowania. Starała się zachować zimną krew, ale wychodziło to poza jej możliwości; uśmiech Shina był zbyt zniewalający.

Jakim cudem wytrzymała tyle czasu bez jego towarzystwa?

— Dobrze. Bardzo dobrze — odrzekła, tracąc kontrolę nad wypowiadanymi słowami. — Czy wyglądam źle? Tak źle, że gdybyś spotkał mnie wieczorem, zacząłbyś odprawiać egzorcyzm?

Pomieszczenie wypełnił cichy śmiech Shina, niemniej melodyjny i delikatny od czułego przejechania palcami po harfie.

— Jesteś odrobinę blada, ale poza tym wyglądasz tak samo pięknie jak zawsze.

Ciepło w sercu Saki wzrosło, zamieniając się w ogień. Chciała się uszczypnąć i sprawdzić, czy senpai i jego urocze słowa nie były wytworem jej wyobraźni, ale ostatecznie uznała, że woli nie przerywać tak pięknego snu.

— D-dziękuję, senpai. To mnie uspokoiło. — Uśmiechnęła się, absurdalnie szczęśliwa z komplementu.

Sielankowa atmosfera nie panowała jednak długo. Saki zaczęła sobie przypominać o wszystkim, co miało miejsce, zanim straciła przytomność: płacząca Konoha, sprzeczka z Koizumi, śmierć Esuno Hiny. Nieszczęścia pojawiały się jedno po drugim, okalane dodatkowo kłamstwami i rozpaczą, od czego robiło się Saki niedobrze. Nic dziwnego, że jej ciało nie wytrzymało napięcia, skoro psychika leżała i kwiczała.

— Na pewno dobrze się czujesz, Riida-san? — Uwadze Shina nie uszło zniknięcie radosnego błysku w oczach Saki. Przestał się uśmiechać, coś ścisnęło go za gardło. — Chcesz, żebym poszedł poszukać pielęgniarki?

— Nie. Chyba że potrafi cofać czas.

— Głuptas. — Poklepał ją po głowie. Ten gest zawsze sprawiał, że Saki natychmiast skupiała się tylko i wyłącznie na nim. Wykorzystywał to za każdym razem, gdy negatywne emocje zaczynały dręczyć jego młodszą koleżankę i, pod pewnym względem, także podopieczną. Tym razem również zadziałał bez zarzutów. — Świat istnieje tylko dzięki temu, że cofanie wydarzeń i decyzji jest niemożliwe. Kiedyś bardzo chciałem wrócić do przeszłości, jeszcze raz rozpatrzeć opcje, jakie mogłem podjąć i pójść w innym kierunku. Wtedy wszystko wydawało mi się szare i uważałem, że to się nigdy nie zmieni. Aż w końcu zrozumiałem, że choć karty przeszłości mam szare, to te z przyszłością wciąż są białe, niezapisane i gotowe na przyjęcie każdego koloru. Tylko i wyłącznie ode mnie zależało, czy pozwolę im zabarwić się na szaro. Pomyśl o tym, ile jeszcze przed tobą, Riida-san. To przynosi więcej nadziei niż marzenie o cofnięciu czasu.

— Takai-senpai... — W kącikach oczu Saki pojawiły się łzy. Zamrugała, usilnie próbując je odegnać. Była upojona bólem przez strasznie długi okres i niemal zapomniała, jak to było czuć radość i nadzieję. Przyrzekła sobie, że nigdy więcej nie zdystansuje się od Shina. — Nie wiem, od czego zacząć. Chciałabym ci powiedzieć tyle rzeczy i...

Nagle do pomieszczenia weszła pielęgniarka, zmuszając Saki do ucichnięcia. Dźwięk kroków kobiety kuł w uszy, gdy uderzała obcasami o czarno-białe kafelki.

— Wybaczcie, że tyle musieliście na mnie czekać. Dzisiejszy dzień jest pełen nieprzyjemnych niespodzianek. — Kilka ciemnych jak burzowe chmury kosmyków wydostało się z jej starannie zrobionego koka; rano musiał prezentować się schludnie i elegancko, ale obecnie wyglądał na ledwie związanego. Kobieta nie zwracała na to uwagi, choć gdzieś wewnątrz czuła poirytowanie, że pokazywała się wszystkim w takim stanie. Gdyby nie poświęciła swojej przerwy na bieganie od jednego nauczyciela do drugiego z polecenia dyrektora, odstawiłaby lunch na bok, byle tylko doprowadzić się do upragnionego stanu. — Zaraz sprawdzimy, czy wszystko w porządku.

— Lepiej wyjdę, żeby nie przeszkadzać — powiedział Shin, podnosząc się z krzesła.

Saki spojrzała w jego stronę. Miała zawroty głowy na samą myśl o rozstaniu. Nie powiedziała jednak niczego, obawiając się, że słowa spotęgowałyby poczucie goryczy.

— Będę za drzwiami — dodał, czekając, aż spokój z powrotem zagości na jej twarzy. Dopiero gdy uśmiechnęła się słabo, ruszył do wyjścia. Zatrzymał się tylko na chwilę przy pielęgniarce, której powiedział parę słów, po czym wyszedł z pomieszczenia.

Saki zagryzła mocno wargę.

— Nie martw się, twój chłopak obiecał poczekać — powiedziała kobieta, uśmiechając się ciepło. Do pielęgniarskiej koszuli miała przypiętą białą plakietkę z nazwiskiem Irumono.

— T-to nie jest mój chłopak — odrzekła z zażenowaniem Saki, chcąc wtopić się w łóżko. Poczuła palące ciepło na policzkach, gdy pielęgniarka posłała jej sugestywne spojrzenie. Z pewnością słyszała takie zapewnienia od niejednej dziewczyny, którą przyniósł do gabinetu chłopak.

— Dobrze. Na początek powiedz, jak masz na imię i z której jesteś klasy — poprosiła.

— Riida Saki, drugi rok.

— A więc co cię boli, Riida-san? Brzuch? Głowa? — wypytywała, uważnie się jej przyglądając.

— Głowa. — Przełknęła ciężko ślinę. — Zakręciło mi się w niej, gdy sprzątałam klasę. Ale teraz czuję się już lepiej.

Irumono przytaknęła, nie mając podstaw do zarzucenia uczennicy kłamstwa, i podeszła do szafki za biurkiem, gdzie przechowywała wszelkie dostępne w szkole medykamenty. Wyjęła z kieszeni mały, złoty kluczyk i umieściła go w niewielkim zamku, by wyjąć ze środka pudełko tabletek. Saki uważnie obserwowała jej wprawione ruchy, czekając cierpliwie na podanie białej kapsułki razem z kubeczkiem wody.

Bez słowa sprzeciwu połknęła lęk.

— Za kilkanaście minut ból powinien ustąpić — powiedziała Irumono. — Masz w torbie coś do jedzenia?

— Tak, nie zjadłam całego lunchu dzisiaj.

— Obiecaj, że zaraz po wyjściu stąd dojesz resztę. Stres to nie wymówka. Możesz nie czuć apetytu, ale twój organizm wciąż potrzebuje energii. Musisz o siebie zadbać, Riida-san.

— Przepraszam za kłopot. Obiecuję, że zrobię tak, jak pani mówi.

— Trzymam cię za słowo. — Kobieta uśmiechnęła się zadowolona usłyszaną odpowiedzią. — Dasz radę wrócić do klasy?

— Yhm.

— W takim razie zmykaj i pamiętaj o swojej obietnicy!

Saki pokiwała głową i zeszła z łóżka, stając na słabo utrzymujących ją nogach. W głowie nadal czuła lekkie pulsowanie. Na krótką chwilę wszystkie kształty zlały się w kolaż barw, a żółć znowu zaczęła zbierać się w gardle. Nie czekała, aż objawy miną; podziękowała pielęgniarce za pomoc i wyszła z gabinetu, zanim kobieta zauważyłaby, że coś poważniejszego jej dolegało.

Odetchnęła ciężko i zamknęła za sobą drzwi. Kiedy się odwróciła, zobaczyła Shina opartego o ścianę i bazgrzącego coś w kieszonkowym notatniku. Saki od zawsze uwielbiała patrzeć na kształt, jaki tworzyło jego ciało podczas rysowania — od wygiętej linii szyi, po nieznacznie tupiące o ziemię stopy. Gdyby czuła się lepiej, nie prędko zdradziłaby swoją obecność.

— Dziękuję, że na mnie poczekałeś, senpai — odezwała się, podchodząc bliżej i próbując przy tym nie wyglądać jak upojona alkoholem. Wymagało to sporego wysiłku, ale zdołała zachować naturalną postawę.

— Nie ma sprawy. Co powiedziała, Irumono-san?

— Dała mi tabletki i kazała coś zjeść przed powrotem do domu. Na szczęście wciąż mam resztki z lunch, więc nie musisz się dalej o mnie martwić. Jeśli chcesz już wracać...

— Wolałbym dotrzymać ci towarzystwa na wypadek, gdybyś znowu źle się poczuła — wtrącił, chowając notatnik do kieszeni; to był czarujący gest, od którego Saki zrobiło się cieplej na sercu.

Urzeczona zapatrzyła się w Shina, jednocześnie przerażona, że będzie musiała grać przed nim zdrową jeszcze przez dłuższy czas.

— Dziękuję, senpai, i przepraszam za sprawianie kłopotów.

Ruszyła w stronę klasy 2-D, zauważając, że z każdym krokiem, mając u boku Shina, czuła się coraz lepiej. Zawroty głowy nie ustąpiły całkowicie, ale obrazy przed oczami przestały się rozmazywać. Jedynie musiała uważać z zachowaniem równowagi; nogi wciąż bardziej przypominały dwa stożki waty niż kończyny z kości i mięśni.

Po kilku długich chwilach marszu dotarli do sali, w której Himiko odrabiała lekcje.

Jiro na dźwięk odsuwanych drzwi podniosła głowę znad ćwiczeń.

— Nareszcie wróciłaś — oznajmiła na widok Saki. — Coś się stało?

— Zasłabłam na szkolnym dziedzińcu. Na szczęście w pobliżu był Takai-senpai i zabrał mnie do pielęgniarki.

Himiko zamknęła oczy i westchnęła.

— Rozumiem. W takim razie mogę już wracać do domu.

— Iinchō — Saki zwróciła się do przewodniczącej, czując powinność podziękowania koleżance za zostanie w klasie i przypilnowania jej rzeczy. — Przepraszam za sprawienie kłopotu i dziękuję, że zaczekałaś.

— Nie masz za co dziękować. To był mój obowiązek jako przewodniczącej klasy.

— Uhm... — Saki uśmiechnęła się blado, przymykając oko na szorstki ton Himiko. — Bezpiecznego powrotu.

— Wam również. — Jiro wrzuciła zeszyt ćwiczeń i długopis do torby, po czym podeszła do drzwi; na moment przy nich przystanęła, jakby niezdecydowana i rozproszona. — Uważajcie na siebie. Zwłaszcza ty, Riida-san.

Saki przez chwilę wpatrywała się w puste przejście, za którym zniknęła Himiko, zastanawiając się, czy powinna w słowach koleżanki doszukiwać się ukrytego znaczenia: miała uważać, ponieważ źle się czuła czy chodziło o coś związanego z niedawnymi, niefortunnymi wypadkami? Niewykluczone, że jedno wynikało z drugiego. Jej problemy zdrowotne zaczęły się po śmierci Fuse Hitomi, co mimo wszystko nie wydawało się do końca normalne. Z żadną ze zmarłych uczennic nie była blisko, więc po pewnym czasie powinna nabrać dystansu do całej sprawy tak jak pozostali, zamiast się niezdrowo martwić.

— My też powinniśmy wkrótce wracać — odezwał się Shin, kładąc dłoń na ramieniu Saki.

Jej usta rozchyliły się lekko w odpowiedzi na jego dotyk, ale nie odezwała się słowem. Pokiwała tylko głową i podeszła do swojej torby, by wyciągnąć pudełko z lunchem. Choć nie odczuwała głodu, zmusiła się do wzięcia kilku gryzów curry.

Ukradkiem obserwowała skupioną twarz Shina, próbując odgadnąć, o czym rozmyślał, dopóki krew nie zaczęła szumieć jej w uszach; jego bliskość coraz bardziej ją przerastała. Czuła się przy nim jak w niebie, tylko że nie była pewna, czy zasługiwała, by się w nim znajdować. Nie potrafiła oddać jego wspaniałości ani dobroduszności, co wydawało jej się niewybaczalne.

Zakłopotana, czym prędzej skończyła jeść i oznajmiła Shinowi, że mogą już wracać.

Mimo że rozmawiała z Shinem wiele razy, jeszcze nigdy nie stresowała się w jego towarzystwie tak jak w obecnej chwili. Jej skóra, zazwyczaj zimna jak lód, była gorąca. Bawiła się kosmykiem włosów, mając nadzieję, że przypadkiem nie palnie niczego głupiego.

— J-jak ci minął dzień, senpai? Poza tym... no wiesz...

— Spokojnie. Nie mam na co narzekać.

— Uhm, to dobrze. — Przygryzła lekko dolną wargę, zastanawiając się, jak delikatnie zapytać o sytuację, której wcześniej była świadkiem. — Rozmawiałeś dzisiaj z Konohą-san?

— Tak. Niedługo po apelu.

Na twarzy Saki natychmiast odmalowało się zmieszanie po zobaczeniu, jak brwi Shina zetknęły się ze sobą w permanentnie zasmucony sposób.

— Czy coś się stało? Pokłóciłeś się z Konohą-san?

— Nie, nic z tych rzeczy. Po prostu... — urwał. Wolał nie rozmawiać o zmartwieniach innych ludzi; czuł się wtedy jak zdrajca.

— Senpai, sam mówiłeś, że nie należy niczego w sobie dusić, więc czemu mi nie powiesz, co ci leży na sercu? Przecież wiesz, że nikomu tego nie powtórzę.

— Wiem i doceniam to, Riida-san. — Uśmiechnął się smutnie. — Gdyby chodziło tylko o mnie, powiedziałbym ci wszystko.

— Och, rozumiem. Martwisz się o uczucia Konohy-san.

— Oczywiście. Jest dla mnie jak siostra i nie chciałbym, żeby cierpiała.

— Czyli nie jesteś w niej zakochany? — rzuciła bez zastanowienia. — Och, przepraszam! Nie chciałam być wścibska!

— Nie martw się, nie jestem zły. Przyzwyczaiłem się do twojej bezpośredniości.

— Ale i tak jest mi przykro... Chciałabym być tak opanowana i rozważna jak ty.

— Niepotrzebnie. — Pokręcił głową. — Bezpośredniość jest jedną z cech, które najbardziej w tobie lubię.

Saki nieoczekiwanie poczuła żar na policzkach. Zawsze uważała swoją otwartość i prostotę za maniery, które w skrytym społeczeństwie były odbierane za niegrzeczność i brak ogłady. Nie przypuszczała, że ktoś mógłby zaakceptować u niej te cechy, a zwłaszcza podziwiany na każdej płaszczyźnie senpai. Jednak fakt, że pozwoliła sobie na wtykanie nosa w nieswoje sprawy, rzucał złowrogi cień na jej myśli. Od pierwszej klasy liceum pilnowała, by nie przekraczać granic czyjeś prywatności, ale przez znajomość z Sosekim złamała to postanowienie. Za pierwszym razem potrafiła to zdzierżyć, ale tym razem dotkliwie odczuła konsekwencje podobnego działania.

Działania mogącego ją odsunąć od Shina.

W tamtym momencie nie miała pojęcia, jak trywialne żywiła obawy. Nie wiedziała, że wszystko, co się dotychczas wydarzyło, było dopiero początkiem, wstępem przed prawdziwym tragicznym show, w którym obsadzono ich w głównych rolach.



「終 わ り す ら も 直」

「Nawet sam koniec staje się niejasny」

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz