poniedziałek, 29 czerwca 2020

D Z I E S I Ę Ć / じゅう







W poniedziałek, tydzień po ogłoszeniu prac nad festiwalem kulturowym, Saki i Aya czytały razem mangę Boku no Hero Academia w pobliżu szkolnego dziedzińca. Starały się rzucać co jakiś czas śmieszne komentarze, by poprawić sobie nawzajem humor, lecz ich próby spełzały na niczym za każdym razem, gdy widziały z daleka przechodzących korytarzem uczniów z czarnymi opaskami na ramieniu.

Pół godziny zajęło im przejrzenie około dziesięciu stron. Miały potrzebę porozmawiania o wczorajszym wydarzeniu, ale żadna nie chciała pierwsza podjąć tematu. Obie bały się konwersacji jak nigdy wcześniej.

Saki rzuciła okiem na zegarek i westchnęła zmęczona, z wolna zakładając torbę na ramię. Przyczajony w niej tchórz miał nadzieję, że temat odwołanego festiwalu nie zostanie rozpoczęty. Nigdy.

— Myślę, że apel już się skończył. Możemy iść do sali — oznajmiła, kiwając głową w stronę szkoły.

— Nie chcę mi się... — Aya wbiła wzrok w ziemię i zaczęła skubać bez celu trawę. — Wszystko znowu będzie takie ponure i depresyjne.

— Chyba niepotrzebnie namówiłam cię na wagary. Zrobiłam z ciebie emo girl! — rzuciła Saki najbardziej żartobliwym tonem, na jaki mogła się zdobyć w obecnej sytuacji.

Aya uśmiechnęła się, by pokazać, że zrozumiała żart przyjaciółki, ale uśmiech był blady, na znak, że nieszczególnie poczuła się rozbawiona.

— Muszę ci coś wyznać. Nie dam rady tego w sobie cały czas dusić — powiedziała. W palcach obracała nerwowo oderwane kawałki trawnika, wyglądając przy tym, jak dziecko, które coś przeskrobało. — Kiedy Kaoru-sensei ogłosił, że szkolny festiwal nie odbędzie się z powodu kolejnego nieszczęśliwego wypadku... W pierwszej chwili pomyślałam, że znowu ktoś umarł z własnej głupoty i teraz wszyscy będziemy płacić za to cenę. W ogóle nie zrobiło mi się przykro. Jestem taka podła...

Saki obdarzyła Ayę współczującym spojrzeniem. Jak to zwykle bywało w skomplikowanych sytuacjach, brakowało jej słów do wyrażenia swoich myśli i odczuć. Chciała pocieszyć Ayę, ale z trudem przychodziło jej wymyślenie czegoś, co zabrzmiałoby prawdziwie. Otworzyła i zamknęła usta z dwa razy, zanim wreszcie wydusiła:

— Nie jesteś podła. Po prostu... Nie chcę żadnej z nas usprawiedliwiać, ale rozumiem, czemu nie potrafisz wybaczyć Esuno-san jej śmierci. Okazywanie żałoby pod publikę wydaje mi się hipokryzją, choć jej ignorowanie też uważam za niewłaściwe. Sama nie wiem, co powinnam czuć. Fuse-san widziałam martwą na własne oczy i... — przerwała. Potrzebowała chwili na wymazanie sprzed oczu widoku makabrycznie wykręconej szyi. — To wszystko zmieniło. Nie znałam Fuse-san lepiej niż Esuno-san, ale to jej śmierć ciężej znoszę.

— Wiesz... próbowałam to sobie wyobrazić. Bałam się zapytać wprost, jaki to był widok i co wtedy czułaś. Żałuję, że tego nie zrobiłam. Lepiej by było, gdybym z tobą o tym porozmawiała — wyznała Koizumi, wreszcie podnosząc wzrok na Saki.

— Nie wiem, czy cokolwiek by to zmieniło. Widziałam już wcześniej zmarłych. W innych okolicznościach i scenerii, ale czym to się różni? Śmierć to śmierć. Mogłybyśmy współczuć Fuse-san i Esuno-san, że umarły za wcześnie, choć i to byłoby nie na miejscu. Przecież nie ma właściwego czasu na śmierć. Zawsze jest za wcześnie albo za późno.

— Masz rację. Choć dla nas zawsze będzie za wcześnie.

— Niekoniecznie. Jak będę ledwo się ruszać, słabo widzieć i słyszeć, i gdy wszystko będzie mnie boleć, raczej pomyślę, że mogłabym już umrzeć.

— Obyśmy tylko dożyły starości. Kto wie, może następny wypadek...

— Nawet tak nie żartuj — przerwała jej Saki, marszcząc gniewnie brwi. Nie chciała usłyszeć tak nietaktownego żartu. — Chodźmy lepiej do sali. Już wystarczająco długo tu jesteśmy.

Aya, z niemożliwą powolnością, podniosła się z ziemi. Jej kolana głośno strzeliły. Saki skrzywiła się nieznacznie, słysząc ten charakterystyczny dźwięk, tak bardzo przypominający wystrzał z broni.

— Wagary na samym początku tygodnia? — Obie dziewczyny nagle drgnęły, zaskoczone pojawieniem się Amuki. Jej umiejętności cichego poruszania się nieustannie wprawiały Saki w zdumienie. — Kaoru-sensei o was pytał. Gdybym mu nie powiedziała, że wiem, gdzie jesteście i że możecie mu wyjaśnić swoją nieobecność na apelu, byłby wami mocno rozczarowany.

— A skąd wiedziałaś, gdzie jesteśmy? — zapytała Koizumi, unosząc brwi i przyglądając się Azami badawczo. Celowo zignorowała resztę jej słów, skupiając się na tym, co najbardziej ją zainteresowało.

— Nie wiedziałam. — Azami wzruszyła ramionami, kręcąc jednocześnie głową i nie przestając się uśmiechać. — Znając upodobania Saki-chan, domyśliłam się, że tutaj będziecie. Innymi słowy, magia przyjaźni!

Twarz Ayi wykrzywiła się w nieprzyjemnym grymasie, jakby zjadła naraz cytrynę i papryczkę chilli. Zdawała się niemile dotknięta szybkim i zaskakująco naturalnym rozwojem relacji Riidy i Amuki. Próbowała za wszelką cenę tego nie okazać, ale obie dziewczyny widziały jej emocje jak na dłoni.

— Etto... dziękuję, Azami, że się za nami wstawiłaś. Teraz nie obawiam się tak bardzo powrotu do sali — powiedziała Saki, masując kark w geście zakłopotania. Reakcja Ayi mocno ją zaskoczyła. Była przekonana, że Koizumi z radością skorzysta z możliwości przyjaźnienia się z kimś tak popularnym i lubianym jak Azami. Pomijając jednak społeczne korzyści, w mniemaniu Saki, Amuce niczego nie brakowało. Owszem, zachowywała się niekiedy nieprzewidywalnie i ekstrawagancko, ale obie te rzeczy bladły na tle jej licznych zalet. — Wracamy, Koizumi?

Aya spojrzała na Saki wzrokiem zbitego psa. Przygryzła boleśnie dolną wargę, by nie powiedzieć niczego zjadliwego, i schyliła się po torbę, do której niedbale włożyła mangę.

— Nie mam ochoty iść na zajęcia. Wracam do domu — oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem, odwracając się w kierunku wyjścia z dziedzińca. — Na razie.

— C-czekaj! Koizumi! — krzyknęła za nią Saki, lecz Aya niewzruszona szła dalej, jak gdyby jej nie słyszała. A na pewno słyszała. — Co ją ugryzło?

— Legendarny wampir o nazwie zazdrość — odparła Azami, przyglądając się obojętnym wzrokiem końcówką swoich włosów. Wyglądała na niezainteresowaną zaistniałą sytuacją, co ubodło Saki.

— O co miałaby być zazdrosna?!

Azami westchnęła ostentacyjnie, przewracając teatralnie oczami. W tym momencie przypominała Aia bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

— Nie zwróciłaś się do niej po imieniu, a do mnie tak. Niemal widziałam napis K.O. nad jej głową, gdy powiedziałaś Koizumi.

— N-nie zrobiłam tego celowo! Zawsze mówiłyśmy do siebie po nazwisku. Do ciebie też bym tak mówiła, gdybyś zwracała się do mnie Riida! Ludzie dziwnie patrzą, kiedy jedna osoba używa imienia, a druga nazwiska. Nie chciałam robić nieporozumień, więc się dostosowałam!

— Chcesz powiedzieć, że to wszystko moja wina?

— Nie! Oczywiście, że nie! Ja tylko... — Wzięła głęboki wdech i wydech, zamykając na chwilę oczy. Po pięciu długich sekundach podjęła na nowo: — Przepraszam. Niepotrzebnie się uniosłam. Nie zrobiłaś nic złego. To ja i Koizumi mamy sobie coś do wyjaśnienia.

— Radziłabym ci poczekać z tym do jutra. Dzisiaj nie będzie chciała z tobą rozmawiać, nawet jak przyjdziesz do niej ze słodyczami i ulubionym filmem.

Saki pokiwała w zgodzie głową, choć miała gorzkie poczucie, że pewne kwestie zostały przemilczane. Jednak kłótnia z przyjaciółką była ostatnią rzeczą, jakiej obecnie potrzebowała. Szczególnie po czwartkowym wypadku.

Nie znała za dobrze Esuno Hiny, wiedziała tylko, że była zastępczynią Nanami. Saki, podobnie jak większość uczniów, nie skupiała się zbytnio na pozostałych członkach samorządu uczniowskiego. Ale kiedy Esuno umarła, natychmiast pojawiła się na ustach wszystkich, ze względu na makabryczną i sensacyjną otoczkę okoliczności jej śmierci. W przeciągu paru dni Saki usłyszała na szkolnych korytarzach z tysiąc wersji tej historii.

Jedynym niezmiennym faktem była przyczyna zgonu — uduszenie.

Członkinie klubu kulinarnego miały na festiwal przygotować kilka wykwintnych potraw i przystawek dla gości. Koleżanki Esuno zeznały, że w skład menu wchodziły głównie dania z owocami morza. Nic podejrzanego ani niebezpiecznego. A jednak grasowała plotka, która zakładała, że Esuno zatruła się rybą fugu. Żaden uczeń nie mógł potwierdzić autentyczności tej pogłoski, nawet dziewczyny z kółka, dlatego miała równą liczbę osób w nią wierzących, jak i uważających ją za absurd.

Jedna sztuka rozdymki mogłaby zabić aż trzydzieści osób. Bez grubego portfela i odpowiednich znajomości nie sposób było kupić fugu. Sprawa jeszcze bardziej się komplikowała, gdy miało się naście lat. Żaden sprzedawca nie dałby w ręce nieodpowiedzialnej i bez doświadczenia uczennicy ryby z trucizną silniejszą niż cyjanek potasu.

Saki wyobraziła sobie dziewczynę, leżącą nieruchomo na podłodze po dostaniu paraliżu na wskutek toksyny, czującą jedynie silny ból głowy. Tak silny, że zapomniałaby o strachu. Modliłaby się o stracenie górnej części ciała, byle tylko przestać cierpieć. Ale cierpiałaby przez kilka godzin, aż nie udusiłaby się, do samego końca pozostając przytomną.

Ciałem Saki wstrząsnął dreszcz. Niepotrzebnie wróciła wspomnieniami do Esuno-san. Gdyby miała w sobie wystarczająco dużo siły, odcięłaby się od tematu tragicznego wypadku. Zamiast tego porównywała drugą śmierć do pierwszej, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że tym razem, zarówno uczniowie, jak i nauczyciele, byli bardziej znieczuleni. Jakby szkoła roztaczała dokoła zatrutą aurę, której smak poznali już wcześniej, więc po ponownym pojawieniu się spowodowała słabszą reakcję.

Było to boleśnie niesprawiedliwe. Głównie wobec rodziny Esuno-san, dla której śmierć bliskiej osoby znaczyła więcej niż wypadek poprzedniej uczennicy. Czy zastanawiali się wtedy, co by zrobili, gdyby taki los spotkał kogoś dla nich ważnego? Z pewnością, choć nie mogło to w żaden sposób przygotować ich na stratę.

Saki położyła śmietnik na ziemi i potarła dłońmi ramiona, chcąc pozbyć się dreszczy. Coś wierzgało w jej wnętrzu, jakby usilnie próbowało wydostać się na światło dzienne. W ustach wciąż miała obrzydliwy smak. Po tym, jak okłamała Koaru-senseia odnośnie swojej nieobecności na apelu, nagle zrobiło jej się strasznie niedobrze. Przeprosiła pośpiesznie i pobiegła do łazienki, gdzie zwróciła całe śniadanie. Z bladą twarzą pochyliła się nad zlewem, żeby po wszystkim opłukać gardło. Po kilku minutach wróciła do klasy i znowu skłamała, mówiąc, że poczuła mdłości, ale nie wymiotowała.

Gdy rozpoczęło się sprzątanie po zajęciach, jeszcze raz wstrząsnęły nią torsję. Zdążyła uciec do łazienki i nie zostać na tym przyłapaną. Klękając przed sedesem, nie mogła przestać myśleć o wszechobecnej niesprawiedliwości. Śmierć zabrała życie zupełnie niewinnym osobom, niszcząc ich marzenia oraz plan na przyszłość. Żadna z tych tragedii nie powinna się wydarzyć. A tym bardziej żadna nie powinna być traktowana inaczej.

Saki bez przerwy czuła żal do dyrekcji szkoły za pozostawienie szkolnej rutyny bez zmian. Nie odwołano zajęć klubowych. Nie odesłano nawet uczniów do domów. Wszystko miało się dalej toczyć swoim torem, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Budziło to w niej jednocześnie frustrację i obrzydzenie.

— Starczy tych pesymistycznych myśli — mruknęła pod nosem i z powrotem złapała oburącz kosz na śmieci. — Wyrzucić, wrócić do klasy i pójść do domu. Tak, to dobry plan.

Ponowiła marsz w kierunku kontenera umiejscowionego na tyłach szkoły, zerkając co chwilę na niebo. W leniwie płynących chmurach odnalazła spokój — ponure myśli zeszły na boczny tor. Przyglądając się mało istotnym szczegółom otoczenia, zdołała przetrwać drogę w jedną stronę. Z powrotem użyła tego samego sposobu; wszystko dobrze by się skończyło, gdyby nie usłyszała znajomego głosu i przytłumionego płaczu.

Zostawiła śmietnik i poszła w stronę posłyszanych dźwięków, prosto do sali z lekko otwartym oknem. Przykucnęła, by nie zostać zauważoną, tylko nieznacznie się wychylając. Otworzyła szerzej oczy, widząc wewnątrz Takamiego i Konohę. Jak porażona prądem, cofnęła się gwałtownie i przywarła do ściany, całkowicie się ukrywając.

— ...była moją najlepszą przyjaciółką. Dlaczego musiało ją spotkać coś takiego? — Zadrżała, słysząc jak rozpaczliwie brzmiał głos Nanami.

Przewodnicząca była człowiekiem z krwi i kości jak wszyscy, mimo to zobaczenie jej w chwili słabości oszołomiło Saki. Nikt w szkole nie posiadał w sobie tyle siły, co Konoha Nanami. Zajmowała się sprawami samorządu z niebywałą skutecznością, sprawiła, że Kurohata zaczęła coś znaczyć i na wszelkiej maści zawodach, czy to naukowych, czy sportowych, przestali być wytykani palcami. W tchnęła wolę walki i pewność w uczniów z każdego roku. Gdyby ktoś zobaczył, jak Konoha się załamuje, doprowadziłoby to wszystko do ruiny.

Saki zacisnęła zęby i oparła się dłońmi o ziemię, powoli i dyskretnie się podnosząc. Serce waliło jej mocno, bardzo mocno. Musiała jak najszybciej się oddalić, wrócić do swoich obowiązków i zapomnieć, że cokolwiek po drodze zobaczyła.

Po paru długich krokach wróciła do pozostawionego na chodniku kosza. Ledwie zdążyła go dotknąć, gdy poczuła gwałtowny nawrót mdłości i okropny ból głowy, który zaczął się przy skroniach i niczym lont dynamitu pognał do czoła, by wybuchnąć i spowodować oszałamiające spustoszenie. Przycisnęła dłonie do twarzy, jakby miało jej to pomóc w dojściu do siebie, lecz dolegliwości nie znikały. Zatoczyła się, bezskutecznie próbując zachować równowagę, a świat wokół niej rozmazał się i zakręcił, jak podczas jazdy na karuzeli.

Cichy jęk wyrwał się z jej ust, kiedy grzmotnęła o ziemię.


「虚 ろ な 奇跡 が 弾 け て 崩 れ て」

「Pusty cud wybucha i rozpada się na kawałki」

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz