niedziela, 16 lutego 2020

[SG] Visit in the bathroom










Przypadek to tylko beznadziejne określenie na przyczynę, której się jeszcze nie zna.

— Remigiusz Mróz



przypadek — przyczyna — łazienka





Makoto Naegi


W pomieszczeniu panowała wyjątkowo ciężka atmosfera, spowodowana pełną napięcia ciszą przerywaną od czasu do czasu okrzykiem bojowym jednego z bohaterów walczących na ekranie. Wciągnęłaś ze świstem powietrze, kiedy kierowana przez ciebie postać straciła połowę życia od ciosu wroga. Otwarte szeroko oczy z uwagą śledziły ruchy przeciwnika, wyciągając z obserwacji stosunkowe wnioski, aby drżącymi od emocji dłońmi wprowadzić odpowiednią serie ciosów.

Zerknęłaś w prawo, zauważając jak Komaru patrzy na naciskane przez ciebie przyciski. W ten sposób wiedziała o twoich ruchach z kilkusekundowym wyprzedzeniem. Zdawało się to niewiele, ale pasek życia nie kłamał — przegrywałaś.

Chwila nieuwagi pozwoliła Komaru użyć na twojej postaci ostatecznego ataku, co zakończyło się widowiskowym skręceniem ci karku i szaleńczo świecącym się K.O. Wybrana przez nią bohaterka zaczęła zwycięsko tańczyć.

Wzburzona odłożyłaś kontroler na podłodze, trochę zbyt mocno, i spojrzałaś nieprzychylnym wzrokiem na młodszą siostrę swojego chłopaka.

— Oszustka — wycedziłaś przez zaciśnięte zęby.

— Możemy zagrać jeszcze raz, jeśli chcesz — zaproponowała, uśmiechając się psotnie. Podobnie jak Makoto, nie potrafiła zbyt dobrze ukrywać swoich prawdziwych emocji, więc jej euforia była widoczna gołym okiem.

— Nie jestem sadystką. Mam dość patrzenia na śmierć mojej bohaterki.

— Oi, następnym razem pójdzie ci lepiej!

— Następnym razem zasłonię ci oczy, jak będziesz znowu patrzeć mi na ręce — zagroziłaś, rzucając w dziewczynę różową poduszką, którą wcześniej umieściłaś na swoich kolanach.

Komaru poleciała na plecy, zatapiając się w miękkim materacu. Pokręciłaś rozbawiona głową, wbijając wzrok w zielonowłosego bohatera ulubionego anime Komaru, którego plakat widniał nad łóżkiem. Większość mebli obkleiła naklejkami o podobnym motywie, a na parapecie i biurku postawiła sztuczne kwiaty dla odrobiny rozwagi. Zrezygnowała z żywych roślinami, gdy po miesiącu zabrakło jej pieniędzy na kupno nowych. W końcu pogodziła się z faktem, że nie miała ręki do ogrodnictwa.

— Na co tak patrzysz? — zapytała zmieszana. Ciężkie krople wody uderzały o parapet, spływając strumieniem po tafli szkła, przyciągając waszą uwagę. — Solidnie się rozpadało.

— A Makoto jeszcze nie wrócił.

— Hę? Chyba się o niego nie martwisz? — Westchnęłaś ciężko, podnosząc się i zmierzając w stronę drzwi. — Dokąd idziesz?

— Do łazienki. Zaraz wracam.

Pospiesznie opuściłaś pokój Komaru, bijąc się z myślami. Dotychczas wszelkie troski spychałaś na dalszy plan, skupiając się na grze i rozmowie z Komaru, lecz niepokój zaczął rosnąć w siłę. Zerkałaś na zegar coraz częściej, walcząc z chęcią zasypania Makoto nowymi wiadomościami. Męczyła cię świadomość, że nie odpisał na poprzednie pomimo sporego upływu czasu.

— Weź się w garść! — Poklepałaś z impetem swoje policzki. — Wszystko będzie w porządku.

Odrobinę uspokojona, chwyciłaś za klamkę. Nie dokuczała ci żadna fizjologiczna potrzeba, ale chciałaś pobyć trochę samej, i ewentualnie opłukać twarz zimną wodą na rozluźnienie. Gdy otworzyłaś drzwi, zobaczyłaś półnagiego Makoto. Zaskoczony nagłym wtargnięciem znieruchomiał z ręcznikiem na głowie, którym wycierał mokre włosy. Zdążyłaś jeszcze dostrzec stos przemoczonych ubrań leżących u jego stóp, zanim ze zduszonym piskiem zamknęłaś przejście z powrotem.

— P-p-przepraszam, Makoto! Przysięgam, że n-nic nie widziałam!

— W porządku, [Imię]! — zza ściany rozległ się zduszony głos Makoto. — N-nic się nie stało.

— Yhm!

Wycofałaś się na drugi koniec korytarza, czując jak niewyobrażalne ciepło rozlewa się po twojej twarzy. Nie chcąc pokazać się w takim stanie Komaru, poszłaś do kuchni i zaparzyłaś sobie herbatkę na uspokojenie, próbując przestać myśleć o zbereźnych rzeczach. Wyglądało na to, że wpadłaś z jednej skrajności w drugą.





Byakuya Togami


Podrapałaś [Imię kota] za uchem, zataczając palcami malutkie kręgi w jego [kolor] futrze. Uśmiechnęłaś się pobłażliwie, słysząc donośne mruczenie swojego rozpieszczonego pupila, który od kilku minut domagał się uwagi, siadając na różnych częściach twojego ciała. Delikatnie go odganiałaś, jednak ostatecznie poddałaś się jego urokowi. Zerknęłaś na żółtą okładkę książki o samorozwoju, słysząc jak mówi do ciebie głosem Byakuyi: Zachowujesz się niedopuszczalnie stawiając przyjemność nad obowiązek.

Westchnęłaś ciężko, z bólem serce odkładając [Imię kota] na podłogę. Stałaś się Super Licealną Indywidualistką dlatego, że potrafiłaś urzeczywistniać swoje marzenia z rozmachem. Samodzielnie się kształtowałaś, dążąc do wyznaczonych celów z zapalczywością fanatyków wagashi. Gdybyś się rozpraszała przy byle okazji, nie osiągnęłabyś wielkich sukcesów ani nie wyróżniła się z tłumu przeciętniaków. Poświęciłaś chwilę na wyobrażenie sobie innego życiowego scenariusza, jednak żadna z opcji nie wydała ci się satysfakcjonująca. Nie bardziej niż obecna rzeczywistość.

— Przepraszam, [Imię kota]. Togami-bukku ma rację — powinnam skupić się na pracy.

Źrenice [Imię kota] niezauważalnie się zwęziły, kiedy spojrzał na ciebie spode łba. Dostojnym krokiem poszedł w kierunku kuchni, kręcąc efektownie ogonem, bezgłośnie pogardzając twoim rozsądnym postanowieniem.

Oparłaś się pokusie pobiegnięcia za nim, czując jak poczucie winy przeradza się dumę. Byłaś zmotywowana do pracy, lecz ciśnienie w pęcherzu zmusiło cię do przedłużenia swojej nieplanowanej przerwy. Wstałaś z kanapy i opuściłaś salon, który skrzętnie zajmowałaś od kilku godzin. Zastanawiałaś się, gdzie w tym czasie przebywał Byakuya. Spławił cię tekstem o firmowych papierach i kazał zająć się własnymi sprawami, więc najprawdopodobniej przebywał w swoim biurze. Postanowiłaś złożyć mu krótką wizytę, po skorzystaniu z łazienki, żeby sprawdzić jego stan emocjonalny. Czasem zdarzało mu się przesadzić z obowiązkami, przez co wpadał w mało przyjemny tryb rozstawiania wszystkich po kątach, ze szczególnym wyróżnieniem twojej osoby.

Na wspomnienie lekcji, jakiej ci udzielił poprzednim razem, poczułaś nieprzyjemne mrowienie w okolicach kręgosłupa.

Zamyślona otworzyłaś drzwi, stając przed Byakuyą opatulonym zielonym szlafrokiem, i z maseczką na twarzy o ziemistym kolorze. Uwierzenie w prawdziwość napotkanej sytuacji zajęło ci dłuższą chwilę.

— Zapomniałaś jak się puka?

— Nie, ja... — Odchrząknęłaś, aby zapanować nad głosem i przestać brzmieć jak nastolatek przyłapany na oglądaniu pornosów. — Przepraszam. Myślałam, że pracujesz w swoim biurze.

— Najwyraźniej się pomyliłaś. Nie pierwszy raz zresztą.

Uniosłaś sceptycznie brwi, kładąc dłonie na biodrach.

— Nie wiem, jak mogłam pomyśleć, że spadkobierca rodzinnej fortuny, zamiast zajmować się pracą, stoi w łazience i się pielęgnuje. Jestem taka naiwna. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz, kochanie.

— Używanie sarkazmu, by odwrócić uwagę od swojego błędu, jest poniżej twoich możliwości.

Gdy Byakuya skrzyżował ramiona na piersi, musiałaś zagryźć z całej siły zęby, aby parsknąć śmiechem. Traktowanie go z powagą było niemożliwe, dopóki miał twarz wysmarowaną maseczką pielęgnującą.

— To chyba pierwszy błąd, jaki mi się podoba — odparłaś po chwili zastanowienia, rozmasowując maź na jego policzku. — Zostało chociaż trochę dla mnie?





Chihiro Fujisaki


Upadłaś z jękiem na ziemię, rozkładając ręce i nogi na wzór rozgwiazdy, próbując unormować oddech i uspokoić kołatające szaleńczo serce. Wiedziałaś, że każda dłuższa przerwa wpływała na prawidłową wydolność i potrzebowano czasu na powrót do dawnej sprawności. Przesadzenie z aktywnością było największym możliwym błędem, którego powagę zrozumiałaś dopiero na własnej skórze.

Nagle cień niewysokiej sylwetki uchronił cię przed nieprzyjemnymi promieniami słońca, przez które miałaś zaczerwienioną skórę.

— [Imię]-chan, żyjesz?

— Nie.

— Ale wciąż oddychasz.

— Wydaje ci się. Tak naprawdę moje ciało jest w stanie rozkładu.

— Hm, wielka szkoda. W takim razie powiem Fujisaki-san, żeby nie czekała na ciebie niepotrzebnie.

— Co?! — Poderwałaś się gwałtownie z ziemi, łapiąc Yui za ramiona. — Chihiro na mnie czeka? Jak długo?

— Od popołudniowej przerwy. Powiedziałam, że może poczekać na sali razem ze mną, ale odmówiła.

Zmęczenie zniknęło jak ręką odjął, gdy pomyślałaś o małym, niewinnym i uroczym Chihiro, który postanowił zrobić ci niespodziankę i poczekać do końca treningu, by móc wrócić razem z tobą do domu. Poczucie winy niemalże zwaliło cię z nóg, miałaś ochotę cofnąć się w czasie i odpuścić serię dodatkowych ćwiczeń, lecz żaden Super Licealista jeszcze nie wynalazł urządzenia umożliwiającego podobne rzeczy.

Pobiegłaś zabrać swój bidon oraz ręcznik z ławki i opuściłaś salę gimnastyczną w pośpiechu, rzucając na odchodnym:

— Przepraszam, Yui! Widzimy się jutro na zajęciach!

Gorączkowo wymijając stojących na drodze uczniów, czym prędzej skierowałaś się w stronę damskiej szatni. Hałasy dobiegające z zewnątrz były ledwie słyszalne, choć w uszach wciąż słyszałaś pisk sportowych butów. Nie zastanawiając się długo dopadłaś do szafki z numerem [liczba] i wyjęłaś z torby czysty ręcznik oraz [kolor] żel pod prysznic. Zdeterminowana skierowałaś się do pomieszczenia z natryskami, gotowa pobić życiowy rekord w myciu się.

Ściągnęłaś przepocone sportowe ubrania, odrzucając gdzieś na bok, naprędce rozczesując palcami zmierzwione włosy. Położyłaś dłoń na zaworze, odkręcając ciepłą wodę. Odświeżyłaś się w okamgnieniu, wychodząc spod prysznica po niecałych trzech minutach. Owinęłaś się szczelnie ręcznikiem, zbyt zaabsorbowana myśleniem o Chihiro, by zwrócić uwagę na zimny podmuch powietrza od strony szatni.

Schyliłaś się po porzucone pod kaloryferem ubrania, dostrzegając czyjąś postać w przejściu, uświadamiając sobie, że w pośpiechu zapomniałaś zamknąć drzwi od łazienki.

— Chihiro? Co ty tutaj...

Twarz Chihiro okryła się rumieńcem, gdy spanikowanym wzrokiem błądził po twojej postaci. Ostatecznie zakrył dłońmi oczy, kręcąc rozgorączkowanie głową.

— P-p-przepraszam, [I-Imię]-chan. Nie chciałem cię podglądać, p-przysięgam!

— W porządku. Wierzę ci.

— Nie powinienem wykorzystać swojego wyglądu, żeby wejść do damskiej szatni. Przepraszam. Ale martwiłem się o ciebie. Chciałem tylko sprawdzić, czy...

— Nic się nie stało. Naprawdę. — Słysząc uroczy słowotok Chihiro byłaś bliska poczerwienienia, które spokój w twoim głosie zdemaskowałoby jako nieprawdziwe, gdyby tylko Chihiro zabrał dłonie sprzed oczu. — Poczekaj przed salą gimnastyczną. Zaraz do ciebie przyjdę.

Chihiro przytaknął głową, po czym na drżących nogach skierował się ku wyjściu z szatni. Koniuszki uszów paliły cię tak dotkliwie, że z trudem zwalczyłaś chęć ponownego wejścia pod prysznic i oblania swojego ciała strumieniem lodowatej wody.





Hajime Hinata


Latem pogoda lubiła zaskakiwać niebotycznymi temperaturami i niespodziewanymi opadami deszczu, dlatego ruszanie się z domu bez butelki wody czy parasola zakrawało o czystą głupotę. Tobie jednak optymistyczny głosik podpowiedział, że nic nie stanie na drodze święcącemu od rana słońcu, przez co kompletnie nie byłaś przygotowana na popołudniową ulewę.

W pobliżu nie znajdowały się żadne sklepy z parasolkami ani płaszczami przeciwdeszczowymi, więc zakosztowałaś orzeźwiającej, naturalnej kąpieli, gdy żwawym krokiem zmierzałaś do domu Hajime. Obiecałaś złożyć mu wizytę po załatwieniu wszystkich spraw na mieście, i choć zajęło ci to więcej czasu, niż się spodziewałaś, zamierzałaś dotrzymać danego słowa.

Gdy stanęłaś przed domem Hinaty, łapiąc ciężko oddech i czekając na otwarcie drzwi, deszcz przestał nagle padać. Parsknęłaś śmiechem na widok wyglądającego zza chmur słońca, drżąc z zimna. Przebierałaś w miejscu nogami, zastanawiając się, gdzie wcięło Hajimę. Wyglądało jakby nikogo nie było w środku, dlatego sięgnęłaś od niechcenia za klamkę, uchylając przejście.

Zaskoczona przeszłaś przez próg, przepraszając za najście. Odpowiedziała ci głucha cisza, przerywana sporadycznym kapaniem. Zmarszczyłaś skonsternowana brwi, po chwili wahania zostawiając przemoczone buty przed drzwiami, i weszłaś wgłąb mieszkania.

— Hajime? Jesteś w domu?

Przechodziłaś z pomieszczenia do pomieszczenia, zostawiając na podłodze ślady mokrych stóp, półszeptem nawołując swojego chłopaka. Sprawdziłaś jadalnie, salon, sypialnie — wszędzie było pusto. Do kolejnych pokoi zaglądałaś bez większych oczekiwań, aż w końcu natrafiłaś na Hajimę.

— Ojej... — sapnęłaś zaskoczona. Widząc myjącego się pod prysznicem Hajime, uświadomiłaś sobie, że zagalopowałaś się z poszukiwaniami. — Przepraszam!

Zawstydzona, próbowałaś zebrać myśli, lecz po głowie krążył ci wyłącznie ujrzany obraz. Położyłaś dłonie na rozgrzanych policzkach, chcąc się ochłodzić. Musiałaś się opanować, przed wyjściem Hinaty z łazienki. Poszłaś do salonu i usiadłaś poddenerwowana na kanapie, grzecznie czekając aż skończy.

Liczyłaś mijające minuty, oddychając spokojnie. Przebywanie w pustym (nawet pozornie) mieszkaniu było w pewien sposób przyjemne. W twoim domu zawsze panowało ożywienie, ciągły hałas oraz bieganina, więc zakosztowanie odrobiny zmiany wpłynęło na ciebie pozytywnie.

— [I-Imię]?! — Odświeżony i w pełni ubrany Hajime, przystanął w przejściu pomiędzy korytarzem a salonem, rzucając ci zdumione spojrzenie. — Długo tutaj jesteś?

Zmarszczyłaś brwi, uśmiechając się niepewnie.

— Nie zauważyłeś, kiedy przyszłam?

— N-nie. Przepraszam, długo nie przychodziłaś, więc poszedłem się umyć. — Przejechał dłonią po wilgotnych włosach, nieco zmieszany twoją reakcją. — Mam nadzieję, że długo nie czekałaś.

— Heh, tym nie musisz się martwić! — Odetchnęłaś z ulgą, czując się jak zwyciężczyni loterii.

Gdy zdezorientowanie Hajime zaczęło się pogłębiać, wybuchnęłaś gromkim śmiechem, nie potrafiąc spokojnie usiedzieć w miejscu. Wstałaś i uścisnęłaś go mocno, zapewniając, że kiedyś wszystko mu wyjaśnisz.





Nagito Komaeda


Czasem jedyne, czego potrzebowałaś po przepracowanym weekendzie, to kilka spokojnych dni i kubek ulubionego napoju. Nie prosiłaś o wiele, tak ci się przynajmniej wydawało, lecz los najwyraźniej odnosił inne wrażenie.

Obudziłaś się niewyspana, mając ochotę nie ruszać się z łóżka do czasu rozpoczęcia kolejnej epoki lodowcowej. Mimo wisielczego nastroju, zdołałaś się ubrać i przygotować do szkoły. Nieustannie towarzyszyło ci przeczucie, że to nie będzie dobry dzień, o czym szybko zdążyłaś się przekonać. Świeżo zaparzoną herbatę rozlałaś na podłogę, gdy przypadkowo nadepnęłaś na coś ostrego, zahaczając rękawem mundurka o klamkę, rozdzierając przy tym materiał. Zajęta wypowiadaniem szatańskiej litanii, kompletnie zapomniałaś o śniadaniu, które spaliło się na węgiel, zanim zdjęłaś patelnię z maszynki. Dokoła ciebie panował totalny chaos, a nie minęło nawet popołudnie.

Zaspanym wzrokiem spojrzałaś na wyświetlacz telefonu, przeklinając siarczyście w myślach. Tylko spóźnienia ci jeszcze brakowało. Wątpiłaś, żeby poniedziałkowe fatum było odpowiedzialne za wszystkie niefortunne zdarzenia, jakie cię spotkały owego ranka. Musiało chodzić o coś więcej, lecz nie miałaś siły się nad tym głowić.

Gdy zdyszana wbiegłaś przez bramkę Akademii Szczytu Nadziei, doznałaś odczucia deja vu. Wszystkie dotychczasowe wydarzenia zdawały ci się łudząco znajome. Trwało to bardzo krótko, więc nie zdołałaś sobie przypomnieć, kiedy przeżyłaś identyczną sytuację. Zerknęłaś na zegarek, a następnie skręciłaś w stronę najbliższej łazienki, uznając, że kilka minut poświęconych na doprowadzenie się do względnego ładu nie pogorszy twojego położenia.

Pomieszczenie było przesycone wilgocią, wypełnione złotą poświatą wpadającą przez okno. Oparłaś się dłońmi o umywalkę, sceptycznie oceniając stan swojego wyglądu. Nie mogłaś nic zrobić z trupio bladą twarz i głębokimi cieniami pod oczami, dlatego poprawiłaś tylko włosy i wygładziłaś pomięty mundurek.

Wtem rozległ się dźwięk spuszczanej wody. Nie poświęciłabyś temu większej uwagi, gdyby z kabiny nie wyszedł twój chłopak.

— [Imię]-chan! Co robisz w męskiej toalecie?

— Mogłaby cię spytać o to samo, ale najwyraźniej nieszczęścia lubią chodzić parami. — Pokręciłaś niedowierzająco głową, przetrawiając w myślach usłyszane słowa. — Chwila... Powiedziałeś, że to męska toaleta?

— Przynajmniej taka była, gdy wchodziłem.

Wybałuszyłaś szeroko oczy, wodząc rozbieganym wzrokiem po wyłożonej białymi kafelkami łazience. Gdy dostrzegłaś rząd pisuarów po przeciwnej stronie ściany, miałaś ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu.

Mechanicznym ruchem podniosłaś z podłogi swoją szkolną torbę, po czym wyszłaś z pomieszczenia, trzymając się jedną ręką za głowę. Spojrzałaś przez ramię na tabliczkę wiszącą na drzwiach, z symbolem ludzika. Miałaś wrażenie, jakby cały świat zmówił się przeciwko tobie.

— [Imię]-chan, wszystko w porządku? — Nagito wyszedł z łazienki przygaszony, spoglądając na ciebie troskliwie. — Zrobiłem coś nie tak?

— Co? Nie, nie. Po prostu... — Westchnęłaś ciężko, próbując nie podupaść jeszcze bardziej na duchu. — Masz ochotę się przejść? Potrzebuję mentalnego wsparcia specjalisty od nadziei.

— Z przyjemnością. Pójdę tylko po swoją torbę.

— W porządku. Poczekam na ciebie przy fontannie.

Wyszłaś na zewnątrz, zajmując najbliższą przy drzwiach ławkę. Przez kilka minut siedziałaś w całkowitym bezruchu, licząc nieistniejące barany, spokojnie i miarowo oddychając. Musiałaś przyznać, że krótki internetowy instruktaż o medytowaniu okazał się przydatny. Zdołałaś nawet odnaleźć pewien pozytywny aspekt w łazienkowej sytuacji, uświadamiając sobie, że wszystko mogłoby się potoczyć dużo gorzej, gdyby w męskiej toalecie przyłapał cię ktoś inny.





Gundham Tanaka


Zdenerwowana ścisnęłaś trzymaną tubkę z farbą, która wytrysnęła prosto na ciebie. W tym momencie, bardziej niż czegokolwiek innego, nienawidziłaś jednego ze stałych nabywców swoich dzieł, który złożył zamówienie na specjalny obraz, prosząc by wyglądał „majestatycznie". Doceniałaś sposób, w jaki opisywał twoje umiejętności. Bardziej jednak doceniłabyś opis jego oczekiwań względem obrazu.

Praca nad projektem bez konkretów była mordęgą, doprowadzającą cię do białej gorączki. Wypożyczone z biblioteki książki nie przyniosły ci żadnego pożytku, gdy tak rozpaczliwie liczyłaś, że cię zainspirują i tchną trochę życia w dzieło, na które nie miałaś żadnego dobrego pomysłu. Na domiar złego Tanaka obiecał ci pomóc z obrazem, ale wizyta w sklepie niesłychanie mu się przedłużała i zaczęłaś myśleć, że w tym stuleciu już go nie zobaczysz.

Zirytowana odeszłaś od sztalugi, załamując ręce na widok poplamionych [kolor] farbą włosów i ubrań. Kontynuowanie pracy w takim stanie nie miało sensu, szczególnie że osiągnięcie spokoju ducha chwilowo było poza twoim zasięgiem, więc postanowiłaś odpuścić.

Poszłaś do łazienki, żeby się umyć i zakosztować odrobiny relaksu. Ktoś jednak pokrzyżował twoje plany.

— Miałeś być w sklepie! — Jedyne, czego ci brakowało, to spotkanie swojego chłopaka w najmniej spodziewanym miejscu, podczas przeżywania kryzysu nerwowego, który półnagi mył twoim ulubionym pędzlem Maga-Z.

— Nie mam czasu na zakupy, gdy moi Mroczni Generałowie cierpią na brudy życia! Pomóż mi, ma Królowo Ciemności, albowiem świat nie może zastać swych przyszłych władców w tak podłym stanie!

Wstrzymałaś oddech, zaciskając dłonie w pięści. Praktycznie nigdy nie okazywałaś przy Tanace złości, jednak tym razem negatywne emocje podniosły się do potęgi entej i zachowanie zimnej krwi było niemożliwe.

— Jedyną osobą w podłym stanie jesteś ty! — powiedziałaś ostro, zatrzaskując z rozdrażnieniem drzwi. — I odkupisz mi ten pędzel!

Wróciłaś do salonu, siadając ze skrzyżowanymi ramionami na kanapie. Odetchnęłaś głęboko, drżąc od nadmiaru emocji. Podniesienie głosu częściowo rozładowało nagromadzone napięcie, przez co poczułaś się odrobinę lepiej.

Chwilę później Tanaka wyszedł z łazienki, trzymając w dłoniach tobołek z ręczników i chomików. Spojrzałaś na niego podejrzliwie będąc przekonaną, że zaraz zrzuci piżamę, aby udowodnić, że jego stan można nazwać na wiele lepszych sposobów niż podły.

Wtedy do głowy wpadł ci genialny pomysł, dzięki któremu upiekłabyś dwie pieczenie na jednym ogniu.

— Tak sobie myślę, o Władco Ciemności — zaczęłaś, tym razem znacznie spokojniejszym głosem, kładąc dłoń na książce o historii malarstwa. — Bogów i herosów powinno uwieczniać się na obrazach, czyż nie?

— Jak najbardziej! Wierni wyznawcy muszą czcić piękno swych... Czemu się tak uśmiechasz?

— Bo widzisz... — Przewertowałaś książkę, zatrzymując się na stronę poświęconej starożytnej Grecji. — Oni też byli nadzy, a ty obiecałeś mi pomóc w pracy.





Kazuichi Sōda


Podłoga zaskrzypiała cicho, kiedy przeszłaś z jednego końca korytarza na drugi, posyłając uspokajający uśmiech matce Kazuichiego, ukrywającej się za rogiem w mało subtelny sposób. Tłumaczyłaś jej zachowanie troską o ukochanego syna, który z nieznanych przyczyn zamknął się w łazience. Po wciągnięciu do mieszkania, pani Sōda zaczęła streszczać ci całą sytuację, lecz niewiele zrozumiałaś z jej rozhisteryzowanego słowotoku.

W tym momencie cieszyłaś się, że ojciec wtajemniczył cię w psychologiczne zagrywki polityków.

— Kazuichi, wszystko w porządku? — Zapukałaś delikatnie w drzwi, słysząc niewyraźne mamrotanie. — Dobrze się czujesz?

— Tak! Albo nie. To znaczy... N-nie, nie czuję się dobrze. Lepiej będzie jak wrócisz do domu.

Parsknęłaś śmiechem, marszcząc niedowierzająco brwi.

— Cokolwiek wyskoczyło ci na twarzy, wierz mi, nie masz się czym przejmować. Możemy temu nadać jakieś imię, żeby łatwiej ci było się z nim oswoić.

— Nie o to chodzi!

— Więc o co? — zapytałaś łagodnym i spokojnym głosem. Po drugiej stronie zapadła cisza, którą przerwałaś dopiero po chwili zastanowienia. — Wiesz, że możesz się przede mną otworzyć bez żadnych obaw. Nie wyśmieję cię ani nie skrytykuję. Powiedz mi, dlaczego czujesz się niekomfortowo, a postaram się pomóc.

Zagryzłaś dolną wargę, czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony Kazuichiego. Z każdą mijaną sekundą wyobrażałaś sobie, co powiesz lub zrobisz, żeby wyciągnąć go z łazienki. W takim jednym serialu widziałaś, jak pewien facet użył dezodorantu i zapalniczki do spalenia zamka. Obie te rzeczy miałaś w torebce, więc gdyby udało ci się przekonać panią Sōdę do wyjścia z domu...

— M-możesz wejść — oznajmił Kazuichi, uchylając lekko drzwi.

Niezwłocznie weszłaś do środka, zamykając się w łazience razem z nim.

— Teraz mi powiesz, o co chodzi?

— Huh?! Jeszcze pytasz?! — Zrozpaczonym gestem wskazał na swoją twarz. — Nie widzisz tego?

Na nosie Kazuichiego znajdowały się czarne, prostokątne okulary, których nigdy wcześniej nie widziałaś. Podobnie jak prawdziwego koloru jego oczu.

— To bardzo ładne okulary. Wyglądasz w nim jak światowej klasy artysta.

— Mówiłaś, że nie będziesz się ze mnie nabijać!

— Przecież nie powiedziałam nic złego. — Z czułością pogładziłaś go po policzku, uśmiechając się uspokajająco. — Czemu się tak denerwujesz?

Kazuichi przyglądał ci się przez dłuższą chwilę, jakby czekając na najmniejszy oznak kpiny, aż wreszcie odpuścił i położył głowę na twoim ramieniu.

— Zgubiłem ostatnią parę soczewek... Kolejne będę miał dopiero za parę dni. Nie chcę nigdzie wychodzić w okularach, ale obiecałem ci, że pójdziemy do...

— Cii... — Zaplotłaś ręce wokół jego szyi, przyciągając bliżej, wdychając cytrusowy zapach szamponu i żelu do kąpieli w jednym, który ostatnio mu sprezentowałaś. — Nie przeszkadza mi to. Możemy zostać w domu, jeśli chcesz.

Kazuichi odwzajemnił uścisk, kiwając głową na znak zgody. Wzdrygnęłaś się, gdy pociągnął głośno nosem tuż obok twojego ucha, ale pozostałaś dzielnie na miejscu. Nie wiedziałaś, dlaczego tak emocjonalnie zareagował na brak soczewek kontaktowych, jednak postanowiłaś o nic nie pytać. Byłaś przekonana, że wyjaśni ci wszystko we właściwym czasie.

— Wyjdźmy jednak z tej łazienki, zanim twoja mama wezwie siły specjalne.

Spędziłaś z panią Sōdą zaledwie kilkanaście minut, lecz kobieca intuicja podpowiadała ci, że do bardziej nieprawdopodobnych rzeczy była zdolna matka Kazuichiego.





Kokichi Ōma


Zawiesiłaś nogi na oparciu kanapy, przekręcając głowę o dziewięćdziesiąt stopni, by mieć lepsze pole do obserwacji. Ostatnio spędzałaś każdy sobotni wieczór na oglądaniu nowego telewizyjnego programu. Opowiadał o grupie licealistów, którzy zostali porwani do dziwnej szkoły, rządzącej przez pluszowego misia. Jedynym sposobem na wydostanie się z piekielnego miejsca było zabicie innego ucznia, bez zostania zdemaskowanym. Brzmiało sztampowo, lecz postanowiłaś dać tytułowi szansę — teraz wręcz nie mogłaś się doczekać kolejnych odcinków.

Wszystkie sytuacje skrupulatnie analizowałaś, na końcu zawsze dochodząc do wniosku, że wyszłabyś zwycięsko z programu. Dysponując niezawodnym talentem obserwatorskim, przejrzałabyś każde kłamstwo i rozszyfrowała brudne tajemnice pozostałych uczestników. Miałaś nadzieję, że kiedyś zostanie zainicjowana specjalna edycja dla Super Licealistów. Wtedy projekt zyskałby na popularności, a i wyzwanie byłoby większe.

— [Imię]-chaaan! — zawołał melodyjnie Kokichi. Uczciłaś kilkoma sekundami ciszy pamięć o swoim beztroskim nastroju, który prysnął jak bańka mydlana towarzysząca Kokichiemu w kąpieli. — Potrzebuję twojej pomocy!

Westchnęłaś głośno, mentalnie przygotowując się na nieuniknione kłopoty.

— Znowu korek się zatkał?

— Nie. To coś poważniejszego.

Podniosłaś się niechętnie z kanapy, czując lekkie zawroty głowy. Wizja rozkazania mu dowolnej rzeczy zgubiła cię, i byłaś zmuszona go przenocować, gdy wygrał z tobą w karty.

— Przynajmniej włączyli reklamy...

Stawiając przesadnie długie i powolne kroki, wyszłaś na korytarz, po chwili przystając przed drzwiami prowadzącymi do łazienki.

— Już jestem. Coś się stało?

— Musisz wejść do środka!

— To konieczne? — zapytałaś, choć odpowiedź była oczywista.

— Nie dam sobie rady bez ciebie!

— Niech ci będzie...

Przyjmując pozycję bojową, sięgnęłaś do klamki, otwierając szeroko drzwi. Otoczka ciepłego, wilgotnego powietrza uderzyła cię prosto w twarz. Podobnie jak widok nagiego Kokichiego, brodzącego w wannie pełnej bąbelków. Mimowolnie się zaczerwieniłaś, pragnąc wyparować z pomieszczenia.

— Czego chciałeś?

— [Imię]-chan, pomóż mi umyć plecki! — uśmiechnął się fałszywie, próbując nadać prośbie wstydliwego i nieszkodliwego wrażenia.

— Chyba sobie żartujesz.

— Odmawiasz mi, [Imię]-chan? — Wzdrygnęłaś się, gdy jego niewinne spojrzenie stało się zimne, co w połączeniu z niezadowoloną miną stworzyło zniewalające combo.

Milczałaś przez chwilę, dopóki nie rozległ się cichy chichot wywołujący dreszcze.

— W porządku, umyję ci plecy... tylko się odwróć. I ani słowa więcej!

— To zależy od tego, jak się spiszesz, [Imię]-chan.

Prychnęłaś lekceważąco, przewracając teatralnie oczami. Pozwoliłaś mu mieć ostatnie słowo, jako że prawdziwą władzę dzierżyła osoba trzymająca słuchawkę prysznicową.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz