sobota, 15 lutego 2020

[SG] Spend time together










Życie polega na tym, by spędzać razem czas, by mieć ten czas na wspólne spacery, trzymanie się za rękę, cichą rozmowę i przyglądanie się zachodowi słońca.

— Nicholas Sparks



spotkanie — czas — życie






Byakuya Togami


Uznałaś, że jesteś bezpieczna, lecz na przekór własnym myślą rozejrzałaś się dokoła. Nigdy nie byłaś tak czujna i ostrożna, jak w ciągu ostatnich kilku dni. Na każdym kroku uważałaś, żeby nie wpaść, nie zobaczyć, nawet nie usłyszeć o Super Licealnym Paniczu.

Poniekąd sama poprosiłaś o kłopoty. Rozumiałaś to i modliłaś się o odkupienie. Ale takie dobre odkupienie, bo stanie się obiektem ogólnego pośmiewiska nie zapewniłoby ci spokojnego żywota.

Wiedziałaś, że biblioteka nie była najlepszym miejscem na kryjówkę, gdyż Byakuya często w niej przesiadywał, ale znalazłaś kąt, składający się z kilku regałów, do którego nikt nie zaglądał. Zaszyłaś się tam, zachowując się jak najciszej, spokojnie robiąc pracę domową.

Byłaś bardzo oddalona od wejścia, jak i stołów, więc niewiele dźwięków do ciebie dochodziło. To cię uspokoiło i pierwszy raz od dłuższego czasu poczułaś się bezpieczna. Po pewnym czasie zorientowałaś się, że przydałaby ci się książka, którą dał ci Togami, kiedy się pierwszy raz spotkaliście. Zapamiętałaś jej tytuł, a także miejsce, w jakim ją odłożyłaś.

Mruknęłaś nieprzyjemne półsłówko pod nosem. Idąc po niezbędny ci tom ryzykowałaś bardzo dużo, ale wiedziałaś, że bez niego sobie nie poradzisz.

Westchnęłaś ciężko, postanawiając podjąć się tej śmiercionośnej próby zdobycia książki.

Jak najciszej i najwolniej kierowałaś się do głównej części biblioteki, rozglądając się przy tym uważnie. Kiedy uznałaś, że teren czysty, szybko podeszłaś do drewnianego regału, szukając na jego półce poszukiwanego egzemplarza. Zmarszczyłaś brwi, nie mogąc go nigdzie znaleźć. Obwiniłaś o to stres i zdenerwowanie, bo przecież lektura musiała tam być.

Wtedy usłyszałaś, że ktoś wchodzi do biblioteki. Na chwilę przestałaś oddychać, po czym chwyciłaś pierwszą lepszą książkę z brzegu, żeby zakryć nią sobie twarz udając, że cała twoja uwaga jest skupiona na niej.

Przełknęłaś ciężko ślinę, słysząc coraz głośniejsze kroki. Serce o mało ci nie stanęło, gdy rozległ się dźwięk odsuwanego niedbale krzesła, na które ktoś zapewne usiadł. Ha, i to jeszcze z dokładnym widokiem na ciebie!

Uniosłaś nieznacznie głowę, zerkając kątem oka do tyłu. Prawie zakrztusiłaś się powietrzem, kiedy rozpoznałaś Togamiego. Wypuściłaś ze świstem powietrze, po czym powoli zaczęłaś przesuwać się w bok, wzdłuż regału, z głową wciąż utkwioną w książce.

— Nie wiedziałem, że potrafisz czytać do góry nogami. Szczególnie łacińskie nazwy. — Na nagły dźwięk jego głosu, prawie tom w twardej okładce wyleciał ci z rąk. Nie zamierzałaś uwalniać tego egzemplarzu, więc chwyciłaś go mocniej. — Możesz i tym razem mnie obsłużyć i podać tę książkę?

Drgnęłaś nieznacznie i potulnie zrobiłaś co chciał, jednocześnie próbując go zabić samym spojrzeniem.

Stałaś przy nim, czekając na jeszcze jakiś komentarz, ale żaden nie padł. Chrząknęłaś, żeby upewnić się, że jak się odezwiesz, to nie będziesz brzmiała jak słoń ze ściśniętą trąbą.

— Co do soboty... Wiesz, mogę to w łatwy sposób wyjaśnić. Ja tylko...

— Nie obchodzi mnie to — wtrącił nieczułym tonem. — Chcesz czegoś konkretnego ode mnie?

Wciągnęłaś gwałtownie powietrze nosem, ledwo powstrzymując się od jakieś głupiej odpowiedzi.

— Szukam książki, którą poprzednim razem mi dałeś.

— Chodzi ci o tę książkę? — Wskazał dłonią na lekturę, która wystawała z jego torby. Otworzyłaś szerzej oczy i pospiesznie pokiwałaś głową. — Obecnie jest mnie potrzebna.

— Mogę zatem usiąść obok i z niej skorzystać? Zajmie mi to dosłownie parę minut.

— Tylko parę minut. Więcej czasu nie mogę na ciebie zmarnować.

Zacisnęłaś zęby, po czym usiadłaś obok Togamiego, kiedy uprzednio zabrałaś swoje rzeczy z kącika, w którym wcześniej siedziałaś.

Zajmowaliście się swoimi sprawami, prawie w ogóle się do siebie nie odzywając. Strasznie cię dziwiło, że ktoś taki jak Byakuya nie kpił z ciebie z powodu twojej pracy, ale może nie był takim dupkiem jak sądziłaś? Albo, co bardziej prawdopodobne, jego dojrzałość mu na to nie pozwalała. W każdym razie, nie przeszkadzało ci to.

Ostatecznie praca nad zadaniem domowym zajęła ci dłużej, niż przypuszczałaś. Książka, którą tak bardzo chciałaś, okazała się mało pomocna. Wyszło na to, że musiałaś skorzystać z innego źródła wiedzy w postaci Togamiego.





Chihiro Fujisaki


Oparłaś policzek na dłoni, walcząc z sennością. Praktycznie, co trzy sekundy musiałaś samą siebie upominać, żeby słuchać uważnie matematyczki, gdyż miałaś z tym przedmiotem najwięcej problemu. Ale co mogłaś na to poradzić? Niby słuchasz o funkcjach, a za chwile myślisz sobie, co różni zombie od ghula, a potem znowu skupiasz się na liczbach, żeby zaraz rozmarzyć się o pysznych lodach [ulubiony smak]. Na bieżącej lekcji nie było inaczej. Nawet złapałaś się raz na tym, że miałaś zamknięte oczy!

Pokręciłaś energicznie głową. Z jakiegoś powodu pomyślałaś o Chihiro-san, która — jako Super Licealna Programistka — z pewnością opanowała całą wiedzę matematyczną. Gdy tylko zdałaś sobie z tego sprawę, poczułaś względem niej niemały podziw.

Nagle rozległ się dzwonek oznaczający wolność. Zerwałaś się z miejsca tak szybko, że nawet nie zwróciłaś uwagi na Yui, która chciała się do ciebie odezwać. Pognałaś prosto do sali komputerowej, gdzie — czekając na Fujisaki — usiadłaś na jednym z wygodnych foteli, kręcąc się dokoła z nudów.

— Cześć, [Nazwisko]-san. — Usłyszawszy czyiś głos prawie spadłaś z siedzenia, zatrzymując gwałtownie kręcące się krzesło.

— Hej, Fujisaki-san. Szybko przyszłaś... — Uśmiechnęłaś się zakłopotana, próbując zamaskować fotelową wtopę.

— Miałam zajęcia w klasie obok. A ty?

— Na pierwszym piętrze.

Oczy dziewczyny otworzyły się szeroko ze zdziwienia, co wyglądało jednocześnie zabawnie i uroczo.

— I przyszłaś tutaj przede mną? Jesteś niesamowita, [Nazwisko]-san!

Zarumieniłaś się po same uszy, słysząc tak szczery i miły komplement.

— D-dziękuję... T-to może już zaczniemy? Nie mogę zostać w szkole zbyt długo.

— W porządku! — Fujisaki przytaknęła energicznie głową i zajęła miejsce przy komputerze obok ciebie. — To jakie prezentacje musisz zrobić?

— Chciałabym to wiedzieć. — Westchnęłaś z ubolewaniem, po czym wyjęłaś z kieszeni marynarki pomiętą karteczkę. — Tutaj mam wszystko zapisane, ale nic z tego nie rozumiem. Czy to na pewno jest napisane po japońsku?

Chihiro parsknęła głośno, zakrywając dłonią usta. Miała tak zaraźliwy śmiech, że także zaczęłaś niekontrolowanie chichotać.

— Wiem, co musisz zrobić. Zostaw to mnie!

— Nie, nie! Nie mogę pozwolić, żebyś zrobiła wszystko za mnie! — zaoponowałaś, pochylając się bliżej Chihiro w przypływie emocji, nieświadomie ją kłopocząc.

— A-a-ale nie wyrobimy się ze wszystkim, jeśli nie pozwolisz mi się tym zająć.

— W takim razie... — zastanowiłaś się przez chwilę, szukając jakiegoś rozwiązania. — Chyba masz rację... To może postaraj mi się tłumaczyć rzeczy, które będziesz robić, dobrze? Jeśli wydarzy się cud, coś z tego zrozumiem.

Fujisaki znowu się zaśmiała, przytakując entuzjastycznie twojemu pomysłowi.

— Dobrze. Jestem pewna, że szybko załapiesz, o co w tym chodzi!

Uśmiechnęłaś się blado, a twoja twarz wyrażała pewną złotą myśl: nie masz pojęcia, jak bardzo się mylisz.





Hajime Hinata


Pomimo wcześniejszych zapewnień, przyjście do szkoły kosztowało cię mnóstwo nerwów. Z szybko bijącym sercem przeszłaś przez bramę, czując na sobie spojrzenia ze zewsząd. Ku twojemu niezadowoleniu, faktycznie wszyscy cię obserwowali, szepcząc coś zajadle. Próbowałaś iść z wysoko uniesioną głową, ale gdy napotkałaś na swojej drodze żywą przeszkodę w postaci trzech nieznanych ci uczniów, automatycznie spuściłaś wzrok. Za każdym razem przesuwali się tak, żebyś nie miała jak przejść, gdy starałaś się ich wyminąć. Pogaduszki na twój temat stały się głośniejsze, przez co bez problemu słyszałaś obrażające cię słowa.

Nadal próbowałaś wyminąć chłopaków, którzy nie pozwalali ci odejść, ale z marnym rezultatem. Twój początkowy strach i zakłopotanie zaczęły powoli znikać i ustępować miejsca wściekłości.

W końcu nie wytrzymałaś. Podeszłaś do torujących ci drogę uczniów, chwyciłaś dwóch za czarne garnitury i brutalnie przesunęłaś na bok, robiąc sobie przejście, co wywołało jeszcze większe zamieszanie i ożywienie.

Zatrzymałaś się przed drzwiami prowadzącymi do twojej klasy.

— Takie zachowanie w niczym wam nie pomoże, a już szczególnie z wyjścia z kursu dla rezerwowych. A wiecie dlaczego? — spytałaś miło, nie kierując swojej wypowiedzi do nikogo konkretnego. — Bo wszyscy nie możecie mieć tytułu Super Licealnego Idioty. Bardzo mi przykro z tego powodu. — Uśmiechnęłaś się ironicznie i zostawiłaś dręczycieli za sobą, tam gdzie było ich miejsce.

Idąc w stronę swojej ławki nie patrzyłaś na nikogo. Krew się w tobie gotowała i martwiłaś się, że przy kolejnej zaczepce zachowałabyś się jeszcze agresywniej. Wiedziałaś, że nie zasłużyłaś na podobne traktowanie, więc nie chciałaś dać im satysfakcji z gnębienia cię. Opadłaś ciężko na krzesło i wyjrzałaś za okno. Próbowałaś odnaleźć spokój w oglądaniu natury na zewnątrz, ale wciąż ciężko i urywanie oddychałaś. Wyjęłaś więc z torebki zeszyt i zaczęłaś w nim bazgrać, żeby jakoś się wyładować. Skończyłaś, kiedy poczułaś się odrobinę spokojniej. Odłożyłaś długopis i przyglądałaś się temu, co narysowałaś.

— To jest... — zaczęłaś, szukając w głowie właściwego określenia.

— Oryginalne? — podpowiedział nieznany głos.

Podskoczyłaś zaskoczona, spoglądając pospiesznie w bok.

— Hinata-kun, jak długo tutaj jesteś?!

— Od zajścia na korytarzu. Właściwie to wszedłem do sali zaraz za tobą — odpowiedział ze stoicką postawą, która była kompletnym przeciwieństwem twojej.

— To czemu szybciej się nie odezwałeś?!

— Nie chciałem ci przeszkadzać — odparł i spojrzał jeszcze raz na twoje arcydzieło. — To jest...

— Oryginalne, tak wiem — mruknęłaś poirytowana, przewracając oczami. — Ludzie tak zawsze mówią, gdy chcą miło skomentować coś brzydkiego.

— N-nie, to nie tak! — zaprzeczył gwałtownie. Na jego policzkach pojawił się nieznaczny rumieniec.

— Och, daj spokój, Hinata-kun. — Machnęłaś niedbale ręką. — Znam ten tekst. Myślisz, że to mój pierwszy rysunek?

Chłopak wyglądał na zakłopotanego i wyraźnie się zastanawiał nad odpowiedzią.

— Sam widzisz jak zareagowałeś. A wyobraź sobie, jak musiały się czuć moje nauczycielki w podstawówce?! Do dziś im współczuje! — Zaśmiałaś się szczerze.

Paskudny humor zniknął bez śladu, co wyraźnie rozluźniło Hinatę. Zamierzał powiedzieć coś jeszcze, lecz waszą miłą pogawędkę przerwał dźwięk dzwonka. Zwlekając do ostatniego momentu, aż nie przybył prawowity właściciel ławki obok, Hajime wstał z miejsca.

— Muszę już iść.

— W porządku — próbowałaś nadać głosowi obojętnej barwy, lecz smutek przebił się ponad twoje chęci.

— Nie przejmuj się nimi, [Nazwisko]-san. — Znacząco spojrzał na otaczających was uczniów. — Nie mogą ci nic zrobić.

— Wiem. Nie martw się. Dam radę. Sama przeciw nim wszystkim, ale... dam radę! — zapewniłaś, czując nieprzyjemny skurcz w brzuchu. Westchnęłaś głęboko. — Jestem na nich skazana na najbliższe kilka godzin, więc nie mam innego wyjścia.

— Możemy spędzać przerwy razem, jeśli chcesz — zaproponował, chwilę później uświadamiając sobie co powiedział, a jego policzki mocno się zaczerwieniły.

Prychnęłaś pod nosem, obdarzając Hinatę ciepłym i pełnym wdzięczności spojrzeniem.

— Z chęcią skorzystam. Dziękuję.






Gundham Tanaka


— Świetnie — mruknęłaś posępnie pod nosem, drżąc z zimna.

Podziwiałaś nienaturalną zmianę pogody, gdy chwilę wcześniej świeciło ciepło słońce. Obecnie ogromne krople deszczu spadały z nieba, jakby tam na górze mieli nadmiar wody i nie martwili się tym, że teraz mogą zalać ziemię, wspaniały świat śmiertelników.

Prychnęłaś śmiechem, uświadamiając sobie, że brzmiałaś jak Tanaka. Nieszczególnie cię to dziwiło; z kim przystajesz takim się stajesz. Nic jednak nie mogłaś poradzić na to, że kochałaś zwierzęta tak bardzo, że automatycznie się do niego zbliżałaś. Siła wyższa.

W podobny sposób odpowiedziałaś Tanacę na pytanie, czemu spędzasz w jego mrocznym towarzystwie tyle czasu. Usatysfakcjonowało go to, co usłyszał. Tak przynajmniej podejrzewałaś, ponieważ odparł: Tobą też kierują siły nadprzyrodzone?!

Nie zmieniało to jednak twojej sytuacji. Przecież jak wychodziłaś z domu to świeciło słońce. Jakim cudem, podczas krótkiej drogi do sklepu, mogło tak szybko i nagle się rozpadać? Nie potrafiłaś tego pojąć. W każdym razie byłaś zmuszona stać pod daszkiem pobliskiego przystanku autobusowego, żałując, że nie wzięłaś ze sobą parasolki. Z każdą mijaną minutą niecierpliwiłaś się coraz bardziej, rozważając opcję szybkiej ucieczki. W końcu nie mieszkałaś daleko.

Pochłonięta własnymi rozmyślaniami nie zauważyłaś, że ktoś do ciebie dołączył. Nie zwracałaś na tę osobę uwagi, dopóki nie usłyszałaś cichego mamrotania. Spojrzałaś na swojego towarzysza niedoli, niemalże całego przemokniętego.

— Gundham?

Nastolatek drgnął zaskoczony. Dopiero widząc jego reakcję, przypomniałaś sobie, że chłopak zabraniał mówić do siebie po imieniu. Ba! Sam nawet go nie wymawiał, gdyż twierdził, że jest przeklęte i nie należy go używać.

— Dobrze cię widzieć, Tanaka-kun! — poprawiłaś się pospiesznie.

— [Imię]... znowu się spotykamy...

Zmarszczyłaś lekko brzmi. Według ciebie, zabrzmiało to tak, jakby witał się ze swoim rywalem albo nemezis, a nie koleżanką z klasy. Wzruszyłaś tylko ramionami, nie przykładając do tego większej wagi. W końcu podobne akcje nie były ci obce. Nie przyzwyczaiłaś się jednak, żeby zdarzały się one poza szkołą.

— Co za zbieg okoliczności, że na siebie wpadliśmy. — Zaśmiałaś się nerwowo, wodząc wzrokiem po okolicy, aby nie natknąć na spojrzenie Tanaki.

— Nie ma czegoś takiego jak zbieg okoliczności.

— Etto... Widzę, że ciebie też złapała burza! — oznajmiłaś rzecz oczywistą, zastanawiając się nad bezpieczniejszym tematem do rozmowy.

— Niestety... — Zamrugałaś zdziwiona, nie spodziewając się, że przyzna ci rację, nawet jeśli stwierdziłaś tylko niezaprzeczalny fakt. — Przeklęte demony zebrały swoje siły, by mnie zaatakować i utrudnić drogę. Wybacz, że spadło to również na ciebie!

— O-oi, no coś ty! To nie twoja wina!

— Nie zajmie to więcej... — przerwało mu kichnięcie. Zakryłaś dłonią usta, żeby nie parsknąć śmiechem.

— Możesz być Mrocznym Panem, ale nadal grozi ci przeziębienie. Chcesz się u mnie wysuszyć, zanim znowu wyruszysz w bój? Mieszkam całkiem blisko, więc powinniśmy dać radę dobiec do mojego domu. Nie, chwila. Na pewno damy radę! Deszcz to żaden przeciwnik!

— Toż to oczywiste. Te puste groźby nas nie zatrzymają. Coś takiego nie może mi zaszkodzić!

Przytaknęłaś żwawo, mając nadzieję, że tobie również. Nie bałaś się burzy, jednak bieganie w jej trakcie nie za bardzo ci się podobało, ale nie zamierzałaś się wycofać. Dałaś Tanacę znać, żeby ruszył za tobą i poprowadziłaś go wprost do swojego domu. Nie udało wam się uniknąć zmoknięcie i z wody wyciśniętej z szalika Tanaki, mogliście zrobić dwadzieścia herbat, co bardzo zaskoczyło twoją mamę.





Kazuichi Sōda


Po długim zastanowieniu uznałaś, że nie potrzebowałaś żadnej wymówki, żeby spotkać się z Kazuichim. Zadzwoniłaś więc do niech, zapraszając go na lody, tak po prostu. Bez większych komplikacji, zmartwień czy zażaleń. Nie brakowało ci pewności siebie ani odwagi, dlatego coś takiego nie było dla ciebie trudne. Propozycja wydawała się odrobinę dziecinna, natomiast całkowicie bezpieczna i — na wszelki wypadek — niezobowiązująca. Nie żebyś miała zamiar wykorzystywać biednego Sōdę, czy coś w tym stylu, po prostu robiłaś dla siebie okienko awaryjne, żeby nie wyjść na nachalną. Miałaś wolny dzień, żadnych konkretnych planów, a z Kazuichim tak ci się miło rozmawiało na wspólnym obiedzie, że pomyślałaś coś na zasadzie: czemu by nie spróbować?

Przygotowanie na spotkanie zajęło ci więcej czasu, niż się spodziewałaś. Spoglądałaś z ubolewaniem na swoją szafę, nie chcąc ubrać się tak, jakby to była randka, ale także nie za zwyczajnie. W końcu wybrałaś komplet ubrań, który był jednym z twoich ulubionych, co rozwiązało całą sprawę.

Przez telefon uzgodniłaś z Sōdą, że miejscem spotkania będzie okoliczny park. Spacerowałaś to w jedną, to w drugą stronę, chodząc bardzo powoli, ale sądząc po tempie, w jakim powtarzały się widoki, odnosiłaś wrażenie, że robiłaś to jednak za szybko. Czekałaś niecałe pięć minut, a zamartwiałaś się przesadnie, myśląc, że zostałaś wystawiona. Cierpliwości ci nie brakowało, po prostu coś ściskało cię w żołądku, nie pozwalając się uspokoić.

— Oi, [Nazwisko]-san, przepraszam za spóźnienie! Zasiedziałem się w sklepie ojca — wysapał zmęczony Sōda, który zjawił się niespodziewanie.

— Dopiero przyszłam, więc nic się nie stało — uspokoiłaś się. — Chcesz usiąść? Może lepiej odpocznij, zanim pójdziemy dalej.

— Nie, nie, jest w porządku — zapewnił, prostując się jak struna. — Pani prowadzi!

Przytaknęłaś rozbawiona, uśmiechając się szeroko. Wiedziałaś, że niedaleko znajdowała się budka z lodami, więc ruszyłaś w jej kierunku. Z premedytacją narzuciłaś jak najwolniejsze tempo, żeby dać Kazuichiemu odetchnąć i by móc wypytać go o parę rzeczy.

— A więc twój tata ma sklep?

— Tak, z rowerami.

— Tylko z rowerami?

— Yhm.

— Aha... Lubisz rowery, Sōda-kun?

— Tak. — Zaśmiał się krótko, świadomy równie mocno jak ty, że rozmowa szła wam bardzo słabo. — Głównie to z nich coś majstruję.

— Brzmi ciekawie! Szczególnie że rowery nie wydają się... zbyt skomplikowane? — odparłaś niepewnie, zastanawiając się, czy nie palnęłaś jakieś gafy.

— Tak się tylko wydaje! — zapewnił z powagą. Uśmiechnęłaś się na widok jego nagłego ożywienia.

— Chciałabym to zobaczyć na własne oczy.

— M-może k-kiedyś nadarzy się t-taka okazja — zaproponował. Jego twarz przybrała kolor dorodnego pomidora.

— Mam taką nadzieję! — Zachichotałaś, przystając przy budce z lodami.

Wybrałaś dwie gałki lodów [smak] i jedną [smak], Sōda wziął trzy różne smaki, szczerząc zęby w uśmiechu, zadowolony z możliwości spróbowania nowych rodzai, których wcześniej nie jadł. Zajęci jedzeniem nie musieliście zabawiać się nieustannie rozmową, co oboje przyjęliście z ulgą.





Sonosuke Izayoi


Nie określiłabyś się mianem osoby idealnej, ale niewątpliwie uwielbiałaś swój talent, widząc w nim same pozytywne aspekty. Dostarczał mnóstwo radości, tobie i innym, wywoływał uśmiech na twarz, nadawał życiu lepszych barw. Dla czegoś takiego warto było się męczyć. Jednak najbardziej lubiłaś, gdy twoja przyjaźń z kimś mogła pomóc twojej przyjaźni z kimś innym.

Przyjaźniłaś się z Takumim od dzieciństwa i — mimo jego nietypowego charakteru — zawsze chętnie mu pomagałaś. Kiedy usłyszałaś jego narzeka odnośnie broni, z której dotychczas korzystał, przypomniał ci się Izayoi i jego niebywały talent. Postanowiłaś zrobić Takumiemu niespodziankę i poszłaś do sklepu Sonosuke, który prowadził na terenie Akademii.

Wparowałaś radośnie do dobrze oświetlonego pomieszczenia, gdzie aż roiło się od najróżniejszych broni. Chociaż nie interesowały cię narzędzia do zabijania, nawet na tobie kolekcja ostrzy zrobiła wrażenie. Noże do rzucania w szczególności ci się spodobały i gdyby nie czyiś głos, nie oderwałabyś od nich wzroku.

— Podać ci je? — zaproponował Izayoi.

— Nie tym razem. — Uśmiechnęłaś się miło, z trudem odrywając wzrok od ostrzy. — Szukam czegoś odpowiedniego dla przyjaciela, ale nie za bardzo wiem, w czym może gustować.

Sonosuke przyglądał ci się w milczeniu przez dłuższą chwilę, po czym podszedł do szklanej gabloty i delikatnie się o nią oparł.

— Wybierz coś stąd.

Skinęłaś głową i zerknęłaś na wystawę. Wodziłaś wzrokiem po różnorodnych broniach, czując się jak mężczyzna w sklepie z damską bielizną.

— Wszystko wygląda groźnie i imponująco, aż nie wiem, co powinnam wybrać.

— Wiesz chociaż, do czego potrzebna jest twojemu przyjacielowi broń?

— Hm... — mruknęłaś w zastanowieniu. — Jest zabójcą, więc pewnie do zabijania.

— Ma jakieś szczególne wymagania?

— Lubi jak jest zabawnie, więc przydałoby mu się coś... zjawiskowego?

Nagle zdałaś sobie sprawę z charakteru waszej dyskusji, która dla każdej postronnej osoby wydałaby się niemoralna i niebezpieczna. Trochę niezręcznie się z tym czułaś, ale taki właśnie był Takumi, jak i wszystko z nim związane, więc nic nie mogłaś poradzić.

— Zaraz wracam — oznajmił Izayoi i wyszedł na zaplecze.

Wykorzystałaś moment jego nieobecności na bezwstydne oglądanie wszystkich broni dokoła, walcząc z chęcią dotknięcia któreś z nich.

— Ciekawe jak to robi... — rozmyślałaś na głos, wzdrygając się na dźwięk otwieranych drzwi.

Sonosuke podszedł do ciebie, trzymając w dłoniach poręczne i zgrabne ostrze, mniej więcej wielkością dorównującą szpadli. Wciągnęłaś ze świstem powietrze, przejeżdżając dłonią po zimnej stali.

— To jest... idealne! Na pewno mu się spodoba! Musi to dużo kosztować... Nie wiem, czy mam przy sobie wystarczającą ilość pieniędzy, ale na pewno wszystko ci zwrócę! — obiecałaś. — Chyba że wolisz zapłatę w słodyczach.

— W porządku.

Zaskoczona przyjęłaś od Sonosukę broń, uśmiechając się z wdzięcznością.

— Dziękuję, Izayoi-kun! W zamian przygotuję coś pysznego. Gwarantuję ci, że będą to najlepsze słodycze, jakie kiedykolwiek jadłeś!





Kokichi Ōma


Po niezapomnianym weekendzie wreszcie wróciłaś do domu. Oznaczało to również powrót do szkoły, ale wolałaś już siedzieć w klasie i się morderczo nudzić, niż słuchać krzyków mamy, zostać oblaną zimną wodą w mieście i być ciągniętą w mokrych ubraniach po wszystkich sklepach w okolicy. Trudno było ci to wyznać, ale naprawdę się cieszyłaś, że wróciłaś do Akademii Szczytu Nadziei, mimo że zaliczała się ona do placówek raczej dziwnych i groteskowych, ale wspaniałych w swej istocie.

Na jednej z lekcji wasz nauczyciel musiał na chwilę opuścić sale. Chociaż uważałaś swoją klasę bardziej za skupisko dziwaków niż osób utalentowanych, z chęcią rozmawiałaś z jej członkami. Zabawnie było testować ich reakcje, jak na przykład wtedy, kiedy chłopacy rozmawiali o dziewczynach. Raz się wtrąciłaś z pewnym niecodziennym komentarzem na temat ich dziwnych gustów i tego, że łatwo rozszyfrować, co i kogo lubią, nawet bez podsłuchiwania ich rozmowy. Dla żartów zasugerowałaś im, aby używali szyfru w formie napojów. Urocze, na swój sposób, chłopczyce mogli określać mianem soku pomarańczowego, a bardziej dojrzałe dziewczyny nazywać winem. Do teraz miałaś ubaw, że to podłapali, faktycznie tak mówiąc w swoim męskim gronie.

Każdej dziewczynie w waszej klasie nadali nazwę jakiegoś napoju poza tobą, bo najzwyczajniej w świecie nie mieli pomysłu do czego cię porównać. Właśnie do takich przewag nad innymi dążyłaś. Przecież to było takie ekscytujące! Jednak gdy już uzyskałaś to, co chciałaś, robiło się nudniej, dlatego regularnie szukałaś sobie nowych celów. Toteż, gdy nauczyciel opuścił salę, zamiast drażnić się ze swoją klasą, wyjrzałaś przez okno, aby poobserwować inny uczniów, którzy w obecnej chwili mieli zajęcia z wychowania fizycznego. Od niechcenia wodziłaś wzrokiem po otoczeniu licząc, że ktoś szczególny zwróci twoją uwagę. Tak też się stało, choć kosztowało cię to wybałuszeniem oczu i mocnym bólem w prawej dłoni, którą ze złości uderzyłaś w parapet z całej siły. Ścisnęłaś boleśnie szczękę, przyozdabiając twarz nieprzyjemnym grymasem.

Nadymałaś niezadowolona policzki tuż przed tym, jak jedna z twoich przyjaciółek cię delikatnie dźgnęła.

— Oi, co jest, [Imię]-chan? Wyglądasz przerażająco! — Zachichotała Kitomi, przystając obok ciebie, aby również wyjrzeć za okno. — Czyi widok tak cię zdenerwował?

— Tamtego krasnala — warknęłaś przez zaciśnięte zęby, kiwając głową w stronę Ōmy. — Dwa razy na niego wpadłam, i jedno spotkanie było gorsze od drugiego.

— Wygląda na sympatycznego — rzekła nieobecnym głosem, jakby nie usłyszała drugiej części twojej wypowiedzi.

— Hitler też wydawał się miły, a potem witaj druga wojno światowa! — odpowiedziałaś jadowicie, próbując zabić Kokichiego wzrokiem na odległość.

— Twoim talentem jest ogołacanie ludzi z mentalnych ubrań, więc nie będę się z tobą kłócić. Na pewno już go rozgryzłaś, prawda?

Z pozoru niewinne pytanie zawisło pomiędzy wami, wywołując ciężką atmosferę. Poczułaś jakby rzucono ci wyzwanie. Tak naprawdę niewiele wiedziałaś o tym Super Licealiście, mimo że wydawał się osobą o ciekawym charakterze — tak podpowiadało ci przeczucie, które nigdy się nie myliło. Poza tym musiałaś się na nim odegrać za poprzednie numery.

Chociaż byłaś doskonała w obserwowaniu, to zbieranie informacji od innych poprzez dialog nie za bardzo ci wychodziło. Dodatkowo nie chciałaś, aby Ōma usłyszał, że jakaś dziewczyna o niego wypytuje, szczególnie że podałaś mu swoje dane. W takim wypadku nie miałaś innego wyjścia, jak podążać za nim krok w krok (nie licząc męskiej toalety).

Poczekałaś na koniec lekcji, zanim zdecydowałaś się śledzić Kokichiego. Zachowywałaś bezpieczną odległość, aby nie zgubić go z oczu, pilnując jednocześnie czasu. Obserwacja i ciekawość były w porządku, lecz nie zamierzałaś z tym przesadzić i zamienić tytułu na Super Licealna Prześladowczyni.

Nagle Kokichi skręcił w zaułek. Wyglądało to podejrzenia, zwłaszcza gdy ktoś taki jak Ōma spacerował po szemranych okolicach. Jednak twoje wyobrażenia przeszły wszelkie oczekiwania. Po raz kolejny dzisiejszego dnia wybałuszyłaś szeroko oczy. Kiedy pierwszy szok ci minął, uśmiechnęłaś się szeroko, wybuchając po chwili niepohamowanym śmiechem.

— O, to ty, [Imię]-chan! — Ucichłaś na dźwięk swojego imienia, ale kąciki twoich ust nawet nie drgnęły. — Czyżbyś chciała mnie zaskoczyć tak jak ja ciebie?

Przechyliłaś lekko głowę w bok, opierając dłonie na biodrach.

— Nie, znowu się na siebie natknęliśmy, ale w końcu w jakiś miłych okolicznościach! — Spojrzałaś znacząco na grupkę małych kotów. Zamierzałaś rzucić jakimś wybrednym komentarzem, kiedy nagle coś cię olśniło, sprawiając, że twój wyraz twarzy diametralnie się zmienił. — To...to dla nich kupiłeś tamtego tuńczyka?

— Dokładnie! Muszę dbać o członków swojej organizacji. W tym zaułku gromadzą się wszyscy koci członkowie mojego stowarzyszenia. Przychodzę tutaj kilka razy w tygodniu i ich karmię, a potem oni przysięgają lojalność mnie i mojej sprawie. W końcu nie zostałem Super Licealnym Dyktatorem tak po prostu!

— Aha... — wydukałaś. Przysłowiowo cię zatkało, lecz wzięłaś się pospiesznie w garść. W końcu napotkałaś na nieszablonową i ciekawą osobę, a na tym ci zawsze zależało. — Dyktator, mówisz... To trochę paradoksalne — odparłaś z wyraźnie słyszalną kpiną w głosie, pochylając się nad niższym chłopakiem — i nie trzeba mieć talentu obserwatorskiego, żeby to zauważyć.

— Naprawdę? Zaczynałem się o to martwić, kiedy prawie zgubiłaś mnie na wcześniejszym zakręcie. Na wszelki wypadek zwolniłem, żebyś mogła mnie dogonić.

Prychnęłaś na widok jego kpiącego uśmiechu i podeszłaś bliżej, kucając przy jednym z kociąt. Pogłaskałaś zwierzątko pieszczotliwie za uchem, ignorując palące spojrzenie Kokichiego.

— Daruję ci tego tuńczyka, ale za ten balonik z wodą się jeszcze odegram — oznajmiłaś miło.

— Grozisz mi, [Imię]-chan?

— Ostrzegam — naprostowałaś. — I przestań mówić do mnie po imieniu.

— Dlaczego?

— Nie życzę sobie, żebyś tak się do mnie zwracał. Nie jesteśmy przyjaciółmi.

— Ale mnie się bardzo podoba twoje imię, [Imię]-chan! — rzucił beztroskim tonem, przedłużając samogłoski.

Skrzywiłaś się nieznacznie, posyłając mu spojrzenie spode łba, ukrywając radość ze znalezienia niełatwej do przejrzenia osoby.

— Myślę, że ciekawie będzie się z tobą zadawać, Kokichi-kun! — uśmiechnęłaś się ironicznie, imitując jego sposób wypowiedzi.

— Też tak uważam, [Imię]-chan! Myślę, że nie jesteś nudną osobą.

Uniosłaś skonfundowana brwi, niepewna intencji kryjących się za słowami Kokichiego. Wtedy jeszcze nie wiedziałaś, że usłyszałaś jeden z największych komplementów, jaki mógł paść z jego ust.





Monokuma


Po zakończonych zajęcia poszłaś do biblioteki, wiedziona determinacją i obezwładniającą ciekawością. Weszłaś do bogato umeblowanego pomieszczenia z największym zbiorowiskiem wiedzy w Akademii Szczytu Nadziei. Chciałaś sprawdzić, czy istniał słownik bez słowa niemożliwe, czy dziwny chłopak z wczoraj — Monokuma — żartował sobie z ciebie. Zdawałaś sobie sprawę z dziwnego i absurdalnego zachowania, ale musiałaś to sprawdzić. Dla własnego spokoju ducha.

Częściowo żałowałaś, że nikomu nie zgłosiłaś pojawienia się Monokumy. Z jednej strony mogłaś wyjść na wariatkę, z drugiej — znacznie dziwniejsze rzeczy miały miejsce w Akademii Szczytu Nadziei. Nie potrafiłaś cofać czasu, więc pozostało ci zaakceptować obecną sytuację.

Skinęłaś głową bibliotekarce czatującej przy wejściu, która odwzajemniła gest i powróciła do czytania jakiegoś romansidła. Nie chciałaś jej przeszkadzać, więc postanowiłaś samej odnaleźć interesujący cię dział. Decyzja jaką przedsięwzięłaś była trudniejsza do zrealizowania, niż sądziłaś. Po kwadransie kursowania bez celu zaczęłaś się irytować, prychając i złorzecząc pod nosem na wszystko dokoła.

Kiedy zrezygnowana cofnęłaś się do wejścia, żeby jednak poprosić bibliotekarkę o pomoc, kobiety — jak na złość — nie było na stanowisku. Podłamana wpatrywałaś się w puste biurko, oddychając głęboko i licząc do dziesięciu. Uspokojona, zdecydowałaś się ostatni raz przejść się pomiędzy regałami.

Kolejny obchód nie przyniósł żadnego rezultatu, podobnie jak dwa następne, a bibliotekarka wciąż nie wracała.

Zacisnęłaś dłonie w pięści, dając upust swojej frustracji.

— Gdzie są te pieprzone słowniki?! — po wyrażeniu swoich negatywnych myśli na głos, chociażby tej małej garstki, poczułaś się odrobinę lepiej. — Już wiem... Już rozumiem! Ich tutaj nie ma! Są tak bezużyteczne, że nikt z nich nie korzysta! To hańbiące! To... To... — zamilkłaś, łapiąc ciężko oddech. — O czym ja mówię? Zwariowałam do reszty...

— Upupupu! — Po pomieszczeniu rozszedł się złowieszczy śmiech.

Zdawało ci się, jakbyś go już wcześniej słyszała. Rozejrzałaś się wokoło, dostrzegając nagle bezczelnie uśmiechniętego Monokumę, bujającego się na krześle, przy jednym ze stanowisk do czytania.

— Skąd się tutaj wziąłeś? — zapytałaś. Nie ukrywałaś, że jego widok cię bardzo zdziwił.

Przysięgłabyś, że byłaś w bibliotece sama, a przecież od czasu twojego przyjścia nikt nie wchodził do środka. Chociaż istniała szansa, bardzo spora zresztą, że tego nie zauważyłaś, zbyt zaabsorbowana wściekaniem się na niemożliwość znalezienia zwykłego słownika.

— Dziwne, że uznajesz się za wariatkę z powodu zwykły słów, a nie dlatego, że mówisz sama do siebie.

— Nie mówiłam do siebie! Od początku wiedziałam, że tutaj jesteś — naburmuszyłaś się, nie czując wyrzutów sumienia z powodu kłamstwa.

— A więc to pytanie, które mi na początku zadałaś, było dla zmyłki?

— Głupi niedźwiedź* — mruknęłaś pod nosem, czerwieniąc się zażenowana.

— Powiesz mi, czego szukałaś czy nadal chcesz mnie rozbawiać swoim zachowaniem?

W twoim wnętrzu odbywała się istna walka osobowości. Z jednej strony chciałaś się zgodzić, a z drugiej — tupnąć nogą i wyjść, ale to oznaczałoby jego wygraną. Jednak na myśl, że miałabyś się przyznać do swoich intencji, czułaś jak krew cię zalewa.

Westchnęłaś ciężko, wznosząc zrezygnowana oczy ku górze.

— Szukałam słownika... — wyznałaś niechętnie.

— Zauważyłem.

— To po co pytałeś?!

— Dałem ci szansę na rozwinięcie swoich myśli. Dlaczego go szukałaś, skoro sama przed chwilą powiedziałaś, że są niepotrzebne? Dziwny z ciebie człowiek — podsumował zrezygnowanym tonem, choć jego zadowolona mina całkowicie temu przeczyła.

— Powiedziałam to w złości, to raz, a dwa — taka prawda! Jeśli nikt z nich nie korzysta to znaczy, że są bezużyteczne.

— To dlaczego ty tego szukałaś? — zapytał, szczerząc zęby w uśmiechu.

Spuściłaś nisko głowę i zaszurałaś butem po podłodze.

— Z... ciekawości — odpowiedziałaś po chwili zastanowienia.

— Nie umiesz kłamać, [Nazwisko]-san. Jesteś w tym niemożliwie beznadziejna!

— N-niemożliwie?! — Zachłysnęłaś się powietrzem z oburzenia. — Sam wczoraj powiedziałeś, że to słowo dla głupców!

— Dostosowuję słownictwo do poziomu rozmówcy. Ciesz się z mojej dobroci!

— Jesteś niemożliwy!

Monokuma zachichotał. Położył na drewnianym stole białą tabliczkę z napisem słowniki. Czułaś jak krew odpływa ci z twarzy.

— T-t-ty...

— Upupu... Ludzie, którzy idą za swoją dumą zawsze kończą w łzach rozpaczy! — zawołał, opuszczając usatysfakcjonowany bibliotekę.



__________________

*Monokuma — to kombinacja słów monochromatyczny (w odniesieniu do jego czarno-białej postaci) i kuma, co jest odpowiednikiem japońskiego misia, niedźwiedzia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz