środa, 3 lipca 2019

Rozdział VIII








Wszystko, co zdarza się raz, może już się nie przydarzyć nigdy więcej, ale to co zdarza się dwa razy, zdarzy się na pewno i trzeci.

— Paulo Coelho



— Sprawa wygląda gorzej niż przypuszczaliśmy — wywnioskował Adam, podpierając głowę o złączone na biurku ręce. Nie potrafiłam rozszyfrować jego myśli po tonie głosu ani wyrazie twarzy, jednak biorąc pod uwagę przebieg naszej misji, nic optymistycznego nie mogło chodzić mu po głowie.

Dyskretnie potarłam palcami prawą skroń, podczas gdy migrena hulała sobie w najlepsze. Od dwóch godzin tkwiliśmy z Leonem w Owalnym Gabinecie, relacjonując prezydentowi i jego osobistemu sekretarzowi, który sumiennie wszystko spisywał, całe zajście mające miejsce w ośrodku Raindrops.

Jasona odesłano do siedziby BSAA, gdy zakończył swój raport po kilkunastu minutach. Jego szef z pewnością czekał na niego ze znacznie dłuższym przesłuchaniem, którego rezultatem zamierzał podzielić się później z Bedfordem. Prawdopodobnie miało się to wydarzyć zaraz po naszym wyjściu i gorąco liczyłam, że nastanie to już niebawem.

— Co zamierza pan zrobić z tymi informacjami? — zapytałam, dokładając przy tym wszelkich starań, żeby nie zdradzić się z odczuwanym zmęczeniem.

— Wszystko, czego się dowiedzieliście, wykorzystam najlepiej jak to tylko możliwe, ale wciąż nie mogę poinformować rządu o waszej misji.

— Z całym szacunkiem, ale rząd powinien dowiedzieć się o tym, co widzieliśmy i zacząć działać zanim zginie jeszcze więcej osób.

— Rozumiem pani odczucia i dziękuję za tak szczegółową relację. Chciałbym zrobić coś więcej, sprawa jest jednak nader skomplikowana i delikatna. Korporacja Raindrops ma w rządzie wielu zwolenników, którzy nie puszczom płazem szturmu na ośrodek ani nie uwierzą w wasze słowa, jeśli nie przedstawimy im solidnych dowodów.

— W takim razie zamierza pan czekać, aż sami się wyłożą? — Trzymanie nerwów na wodzy stawało się coraz trudniejszym zadaniem. Wiedziałam, że brak dowodów uniemożliwiał pochwycenie pracowników korporacji Raindrops, mogliśmy jednak udać się na kolejną misję. Badać każdy ośrodek w kraju, aż znaleźlibyśmy sposób na dobranie się im do skóry. Zrobić cokolwiek, co pomogłoby wymierzyć sprawiedliwość.

— Tak jak powiedziałem, dołożę wszelkich starań, żeby zebrane przez was informacje i poświęcenie oddziału pana Smitha nie poszło na marne. Tymczasem jesteście wolni. Odpocznijcie, a kiedy sprawa ruszy naprzód, wezwę was do siebie.

Wzięłam głęboki wdech nosem i zacisnęłam boleśnie zęby, niechętnie się podporządkowując. Przeciwstawianie się Adamowi, zwłaszcza przy świadkach, nie skończyłoby się dobrze, a ostatnie czego potrzebowałam to zawieszenie w czynnościach zawodowych.

— Chyba że jest coś, co chcielibyście dodać do swojego raportu. — Prezydent przeniósł autorytatywne spojrzenie na siedzącego obok mnie Leona, zupełnie jakby wiedział, że jakieś informacje zostały przed nim zatajone.

— Powiedzieliśmy już wszystko, co konieczne.

Ostrożny dobór słów nie uległ uwadze Benforda. Przez ledwie zauważalny moment zdawał się nie dostrzegać nikogo poza Leonem. Na jego twarzy malował się niewielki, blady uśmiech, a w oczach czaiło się zrozumienie. Przypomniałam sobie, jak prezydent powiedział, że osobiście wcielił Leona do Wydziału Bezpieczeństwa Narodowego. Sposób, w jaki się do niego zwracał też dawał do myślenia, a patrząc na długość służby Leona, istniało spore prawdopodobieństwo, że obaj mężczyźni znali się doskonale.

Nie zdążyłam pomyśleć o konsekwencjach sporządzenia niepełnego raportu, gdy prezydent pokiwał głową i posłał każdemu z nas dyskretne spojrzenie. Jak gdyby ufał, że kłamstwo Leona było rzeczą niezbędną.

— W takim razie możecie odejść.

Nie potrzebując więcej zachęt, podnieśliśmy się ze swoich miejsc, żegnając się oficjalnie z prezydentem. Poczułam nieprzyjemne dreszcze na plecach i ramionach, gdy zostaliśmy odprowadzeni przez dwie pary zimnych oczu. Dopiero po wyjściu z Gabinetu Owalnego, nagromadzone napięcie zaczęło powoli znikać.

— Wracasz od razu do domu?

Odwróciłam głowę w stronę Leona, lecz nie zatrzymałam się. Przez chwilę zwlekałam z odpowiedzią, szukając na jego twarzy potwierdzenia, że miałam potraktować to pytanie poważnie.

— Wiesz, jeszcze parę godzin temu byłam przeświadczona, że umrę i jakoś nie miałam głowy do zaplanowania czegoś po pracy.

— Dobrze się składa — masz ochotę na obiad?

— To zależy... Jak daleko znajduje się ten obiad?

— Przecznicę stąd.

— W takim razie zgoda. — Przytaknęłam, dostrzegając nieznaczny uśmiech na jego twarzy.

Oboje wyglądaliśmy na zmęczonych i wymordowanych, mimo że dano nam trochę czasu na doprowadzenie się do ładu przed spotkaniem z prezydentem. Niemniej pragnęłam położyć się do łóżka i pójść spać; tego zdecydowanie bardziej potrzebowałam niż wyjścia na miasto, jednak nie sprawiało mi to problemu ani dyskomfortu. Byłam przyzwyczajona do ciągłego odkładnia rzeczy przyziemnych na bok.

Od czasu wyprowadzki do Waszyngtonu oddawałam się bez reszty pracy, jedynie odrobinę wolnego czasu poświęcając treningom. Miałam dwadzieścia sześć lat i praktycznie brak jakiegokolwiek życia osobistego. Nie należałam do dusz towarzystwa; wolałam skupiać się na swoich celach, w których nie było miejsca na klubowe schadzki czy picie do nieprzytomności, jak przystało na singielkę z Nowego Jorku. Przez to czasami odnosiłam wrażenie, że zaczęłam się przedwcześnie starzeć, całkiem niepostrzeżenie zamieniając się w pracoholiczkę ze skłonnościami do popadania w rozdrażnienie. Nikomu nie chciałam pokazywać się od takiej strony, a zwłaszcza Leonowi, lecz sporo kwestii wymagało omówienie, a obojgu nam zależało na jak najszybszym ich wyjaśnieniu.

Na szczęście Idle Harbor znajdowało się na ulicy prostopadłej do Białego Domu — tak jak zapewnił Leon. Restaurację kojarzyłam z widzenia, głównie przez złoto-neonowe litery nad wejściem i dosyć częste przejeżdżanie obok, lecz nigdy nie miałam okazji wejść do środka.

Wnętrze nie prezentowało się tak ekstrawagancko jak z zewnątrz, ale co zaskakujące — miejsce wyglądało dzięki temu lepiej i wyróżniało się spokojną, wręcz domową aurą, której zdecydowanie brakowało w wielu okolicznych lokalach. Z niedużych głośników przy suficie płynęła relaksacyjna muzyka, przez co miałam ochotę zamknąć oczy i zacząć się delikatnie kołysać. Połowa stolików na sali była zajęta, a mimo to panowała względna cisza sprzyjająca prowadzeniu rozmów.

Usiedliśmy z Leonem przy kominku z czerwonej cegły, gdzie nie rzucaliśmy się zbytnio w oczy. Leon zajął miejsce, z którego mógł do woli obserwować większą część restauracji, jak i bez problemu widzieć, kto wchodził i wychodził. Nie poświęcał jednak uwagi otoczeniu, zupełnie jakby doskonale je znał. Pozwoliło mi to sądzić, że przychodził do Idle Harbor dosyć często.

— Dzień dobry! — Do stolika podeszła młoda kelnerka, spoglądając w moim kierunku z uprzejmym uśmiechem. Gdy tylko spojrzała na Leona, jej mimika stała się radośniejsza, a oczy żywsze. — Cześć, Leon! Podać to, co zwykle?

Uśmiechnęłam się gorzko. Dziewczyna nie mogła liczyć więcej niż dwadzieścia lat, a jej ciężki akcent wyraźnie sugerował pochodzenie z południa i nawet przedłużanie niektórych samogłosek nie pomogło tego zakamuflować. W stolicy nie brakowało wyróżniających się przyjezdnych goniących za marzeniami i lepszym życie. Z czasem zaaklimatyzowali się w Waszyngtonie, zmieniali sposób mówienia oraz ubioru, ale także — w większości przypadków — tracili wcześniejszy zapał i chęć zmian. O ile nie wpakowali się w żadne kłopoty, w które najłatwiej było ich wkręcić.

Aż za dobrze znałam taki stan rzeczy. Skłamałabym mówiąc, że nikt mnie nigdy nie ostrzegł przed drastyczną przyszłością, jaka czekała każdego podejmującego się walki z bioterroryzmem. Ale czemu miałabym się wycofać z czegoś, co uważałam za słuszne?

Kelnerka, nawet jeśli wiedziała, co najprawdopodobniej czekało ją w przyszłości, niczego nie dawała po sobie poznać.

— Tak. Nie będę z niczym więcej dzisiaj kombinował — odparł Leon. Na pierwszy rzut oka wydawał się nie zauważać, jak młoda dziewczyna kokieteryjne mrugała do niego rzęsami.

Musiałam zacisnąć zęby, żeby nie parsknąć śmiechem.

— A co dla pani?

— Omlet, poproszę.

— Czy będzie coś do picia?

— Nie, nie trzeba — zapewniłam i odprowadziłam dziewczynę wzrokiem, dopóki nie dotarła do baru.

Wiele osób sięgało po procenty, żeby jakoś zdzierżyć tragiczną sytuację. Miałam szczęście, że alkohol nigdy nie zajmował żadnego szczególnego miejsca w moim życiu i ewentualność picia dla zapomnienia była nieprawdopodobna. Dylan żartował, że odziedziczyłam to po ojcu i wbrew pozorom, tkwiło w tym sporo racji. Na palcach jednej ręki mogłabym policzyć, ile razy widziałam go z butelką w ręku. Nawet na swoich urodzinach nie pił, o co często pytali znajomi, jak gdyby wymagało to tłumaczenia.

— Omlet na obiad?

Odwróciłam głowę z powrotem w stronę Leona, czując pokusę powiedzenia czegoś na temat zauroczonej kelnerki. Zamiast tego odgarnęłam włosy z oczu, odwzajemniając jego spojrzenie.

— Tak, ale właściwie to śniadobiad. — Rozsiadłam się wygodniej. Naga skóra ramion dotykała zimnego oparcia krzesła, przypominając mi o postrzale i o zakrwawionej i przedziurawionej kurtce, którą wyrzuciłam do śmietnika zaraz po wyjściu z samochodu. — Dziękuję, że nie powiedziałeś o mojej ranie ani o tym, jak szybko się zabliźniła. To nie powinno zostać przez nas zatajone, ale wylądowałabym przez to na długie tygodnie w laboratorium. Zwłaszcza że sama nie potrafię tego w żaden sposób wyjaśnić.

— Wiem. To dlatego niczego nie powiedziałem. Nie musisz mi dziękować. Poza tym nic nie wspomniałaś o spotkaniu Ady, więc możemy uznać, że jesteśmy kwita.

— Ale zdajesz sobie sprawę, że wciąż pragnę usłyszeć, kim ona jest? Decyzję o dyskrecji podjęłam z powodu intuicji i chociaż jej ufam, wolałabym zaufać tobie. Nie mogę jednak tego zrobić bez pewności, że nie grasz na dwa fronty — powiedziałam łagodnym, lecz stanowczym głosem. Gdyby zamiary Leona okazały się zagrażające czyjemukolwiek bezpieczeństwu, bez wahania wyznałabym wszystko osobom z góry, nawet jeśli wiązałoby się to z poniesieniem srogich konsekwencji za wcześniejsze zatajenie prawdy.

— Chciałbym znać odpowiedź na twoje pytanie — zaczął, spuszczając na chwilę wzrok, jakby rozważał swoje następne słowa. — Po raz pierwszy natknąłem się na nią w Raccoon City, gdy dział się ten koszmar z wirusem. Nie powiedziała mi prawdy o swojej misji, a ja nie miałem powodu do wątpliwości. Współpracowaliśmy, dopóki sytuacja nie zmusiła nas do rozdzielenia się. Zupełnie przypadkiem odkryłem prawdziwy powód jej obecności w Raccoon City — chciała zdobyć próbkę wirusa G. Nie wiedziałem, czy udało jej się uciec ani co o tym wszystkim sądzić, dlatego nie wspomniałem o niej w swoim raporcie. Za każdym kolejnym razem tego nie robiłem, a spotykałem ją przy kilku późniejszych misjach. Nie byliśmy po tej samej stronie, a mimo to pomagaliśmy sobie nawzajem, gdy sytuacja tego wymagała. Nieraz uratowała mi życie. Darzyłem ją sporym zaufaniem, aż nie dowiedziałem się, że współpracowała z Albertem Weskerem.

— Hm, Wesker... Wielka osobistość — rzuciłam beznamiętnie, z ledwie słyszalną nutą pogardy.

Wszyscy w rządzie słyszeliśmy o Albercie Weskerze — najgroźniejszym bioterroryście wszech czasów, który pracował dla Umbrelli i udawał, że znajduje się po stronie BSSA, żeby później wszystko zniszczyć. Zabił też jednego z założycieli korporacji, Oswella E. Spencera, który pragnął za pomocą wirusa Progenitor stworzyć nową, lepszą rasę ludzi. Tymczasem Wesker chciał pozbyć się wszystkich niegodnych bycia bogami; wszystkich posiadających zbyt słabe geny na przyjęcie i rozwój Uroborosa — wirusa opartego na RNA pochodzącym od wirusa Progenitor. Alberta przed rozprzestrzeniem wirusa powstrzymali agenci BSAA z oddziału Alfa, a decydujący strzał, który zabił Weskera, oddał Chris. Znałam sporo szczegółów, jako że zdołałam przekonać ojca, by o wszystkim mi opowiedział.

— Potrafię zrozumieć, dlaczego wcześniej o niej nie powiedziałeś rządowi. Rozumiem też, czemu dalej trzymasz to w tajemnicy. Ale jako szpieg wykradający informacje, czy nawet próbki, o broniach biologicznych dla firm farmaceutycznych, które kiedyś konkurowały z Umbrellą... Nie sądzisz, że należałoby ją powstrzymać?

Nagle serce zaczęło mi szybciej bić, a kolejne słowa ugrzęzły w gardle. Zdałam sobie sprawę, że ta kobieta mogła być winna nie tylko śmierci oddziału Smitha. Jeśli działa jako szpieg od ponad dziesięciu lat, prawdopodobieństwo, że odpowiadała za większą ilość przestępstw było wysokie i... zatrważające.

Chciałam zadać następne pytanie. A potem następne i następne. Pytać do skutku, aż w końcu zrozumiałabym, dlaczego Leon po tym wszystkim wciąż darzył ją zaufaniem, gdy zauważyłam zbliżającą się kelnerkę. Postawiła przed nami talerze z parującym i apetycznie pachnącym jedzeniem, życząc smacznego. Podziękowałam, lecz nie spojrzałam w jej stronę ani nie chwyciłam żadnego ze sztućców.

— Powstrzymałbym ją, gdyby zamierzała zrobić coś złego — powiedział zdecydowanym tonem, wznawiając temat.

— Sęk w tym, że nie wiesz, co zamierza zrobić. A z tego co zauważyłam, nie widzi jej się niczego wyjaśniać.

— To prawda... Nie ma jednak sensu dalej nad tym gdybać.

Zmrużyłam oczy i zamilkłam na dłuższą chwilę. Leon wyjątkowo niechętnie mówił o Adzie i byłam przekonana, że w innych okolicznościach nie powiedziałby mi nic na jej temat. Mogłam naciskać, ale postanowiłam tego nie robić. A przynajmniej nie w tamtej chwili. W końcu poznaliśmy się przez pracę i to zaledwie dzień wcześniej, a nasze wyjście nie miało większej wagi.

— Zamierzasz pominąć śniadobiad?

— Zabrzmi to melodramatycznie, ale... straciłam apetyt. — Uśmiechnęłam się ironicznie i zaczęłam pocierać materiał chustki zawiązanej na szyi.

— Dobrze się czujesz?

Mimowolnie zacisnęłam palce na sfatygowanym materiale, nieruchomiejąc. Przez chwilę zastanawiałam się, czy jego troska miała oznaczać zainteresowanie, czy tylko zwykłą uprzejmość.

— Tak. Po prostu myślę o tym, że wszystko prawie wzięło w łeb i że jesteśmy zdani na łaskę losu.

— To normalne, że się przejmujesz. Dotyczy cię to bardziej niż kogokolwiek innego. Ale wiesz, że na razie nic nie możemy zrobić.

— Tak... Szkoda tylko, że nie wiem, co mnie w większym stopniu dobija: bezsilność czy poczucie straty. Oba te uczucia sprawiają nieopisany ból. Jakbym była rozrywana na pół. A to, co się stało w ośrodku... Wiesz, nie przeraziła mnie wizja śmierci. Jedyne, czego się bałam to tego, że jeśli umrę, to zostawię mnóstwo niedokończonych spraw, że na świecie kompletnie nic się nie zmieni, że przestanę mieć wpływ na cokolwiek.

Pokręciłam nieznacznie głową, zerkając na otaczających nas ludzi. Nikt nie wyglądał na dotkniętego żalem czy rozpaczą, choć z pewnością każdy skrywał wewnątrz siebie niejednego demona przeszłości, którego pozbycie się wymagało większego wysiłku niż kupienie broni i amunicji.

Spojrzałam znowu na Leona, przejeżdżając wzrokiem od rozpiętych górnych guzików koszuli do jego twarzy. Nie dostrzegłam litości ani dezaprobaty, jaką mogłyby wywołać moje słowa. Zamiast tego zobaczyłam współczucie i zrozumienie. Pozwoliło mi to przestać się głowić, czy dobrze zrobiłam mówiąc o swoich uczuciach. Czułam jak ciężar, który nosiłam na barkach, się odrobinę zmniejszył.

— To dziwne mówić o strachu z taką otwartością, gdy wszyscy dokoła udają, że go nie czują. Jestem jednak pewna, że każdy z nas się boi, tylko nauczyliśmy się to maskować. Ukrywać. Wydaje nam się, że strach to oznaka słabości. Jak dla mnie — wcale tak nie jest. To po prostu oznaka, że na czymś nam zależy albo że coś jest dla nas trudne. A to z kolei czyni nas ludźmi, prawda?

— Brzmi, jakbyś wyczytała to z broszurki u psychologa. — Jego żartobliwy ton rozluźnił napiętą atmosferę i sprawił, że nawet się uśmiechnęłam. Szczerze i naturalnie. — Ale to prawda. Dzisiaj tylko wariaci i głupcy się nie boją. Jeśli ktoś nie czuje strachu, to nie zdaje sobie sprawy z tego, co się wokół niego dzieje.

— Pullman powinien to uwzględniać w swoich mowach motywacyjnych — skwitowałam i w końcu wzięłam do ręki widelec.

Dobrze było opowiedzieć o kilku ciążących na sercu obaw. Nie potrafiłam tylko zrozumieć, czemu nie zrobiłam tego wcześniej przy Dylanie. Owszem, najpierw chciałam przeżyć żałobę, ale w każdej chwili mogłam do niego zadzwonić i dać upust smutkowi oraz bólowi. Być może potrzebowałam w życiu czegoś nowego. Albo kogoś.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz