wtorek, 5 czerwca 2018

Chapter 8: Out Of The Dark










Jesteś złą osobą, Alice.
Grasz kogoś, kim nie jesteś.
Oszukujesz wszystkich, w tym samą siebie, że jesteś lepsza niż w rzeczywistości...
...że jesteś dobra.
Ale ja znam prawdę.
Jesteś złą osobą, Alice.



Chwilę zajęło mi przyzwyczajenie się do panującego w pomieszczeniu półmroku. Okno zasłonięte było grubą żaluzją, więc do środka wpadały tylko nieliczne promienie szarego światła. Dostrzegłam jednak zarys mebli: łóżka, biurka, niewielkiego krzesła i szafy. Dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że w pokoju znajdowała się również Em — siedziała na podłodze, opierając się o posłanie, dokładnie tak samo jak wtedy, gdy próbowała się zabić. Widziałam tylko białka jej oczu, które wyzierały zza tłustych i skołtunionych blond włosów. Musiała od dłuższego czasu nie wychodzić na zewnątrz.

— Witaj, Emilii, masz gościa — oznajmił doktor Haner, przystając na progu.

— Nie chcę nikogo widzieć — wybełkotała Em.

Wyglądała jak mała przestraszona dziewczynka, kiedy skulona unikała spoglądania w naszą stronę. Trudno było mi uwierzyć, że osoba o ogromnej pewności siebie uległa takiej zmianie. Ścisnęło mnie w żołądku na myśl, że kiedyś chciałam stać się taka jak ona. Obie posiadałyśmy trudną przeszłość i czarne poczucie humoru, ale jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić, żebym skończyła w podobny sposób.

— Może zostawić nas pan same? — poprosiłam, zerkając na doktora Hanera.

— Nie jestem pewien, czy to...

— Nic mi nie będzie. W razie problemu zawołam pana — zapewniłam.

— No dobrze. Będę stał za drzwiami.

Doktor Haner niechętnie opuścił pokój.

Spojrzałam na Em, która sprawiała wrażenie, jakby trzymanie prosto głowy wymagało od niej wielkiego wysiłku, gdyż ta opadała jej co chwilę na bok bądź na klatkę piersiową. Zabolał mnie ten widok.

— Cześć, Em. Mogę usiąść? — Wskazałam na plastikowe krzesło.

— Rób, co chcesz — odpowiedziała, bawiąc się palcami. — Po co przyszłaś?

— Chciałam się z tobą zobaczyć. Wybacz, że tak długo mi to zajęło...

— On cię przysłał?

— Kto?

— On wie o tobie. — Zaczęła łagodnie kiwać się do przodu i do tyłu, tupiąc stopą. — Zna cię. Jest w stanie zajrzeć ci do głowy. Zna cię. Bez przerwy obserwuje.

Oczy Em były wielkie jak spodki, rozbiegane, niezdolne do skupienia wzroku w jednym punkcie. Wydawała się balansować na linii szaleństwa.

— Co o nim wiesz? — zapytałam spokojnym głosem, nie okazując niepokoju. — Opowiedz mi, co się stało. Uwierzę w każde twoje słowo.

Em zachichotała.

— Teraz ty wariujesz. Obie zwariowałyśmy. Duchy nie istnieją. To nie istnieje. Wszystko tkwi w głowie.

— Przyznaję, że teorie dotyczące duchów są głupawe, ale na pewno nie bardziej niż zaprzeczanie temu, co dzieje się przed twoim nosem. Obie wiemy, że nie zwariowałaś. To była sprawka ducha, Em, i obiecuję, że gdy się już go pozbędę, to wydostanę cię stąd. Najpierw jednak musisz mi pomóc.

Przełamanie codziennej rutyny i kontakt z kimś powiązanym ze sprawą musiał podziałać na Em pobudzająco, gdyż zaczęła mówić z coraz większą pewnością i śmiałością.

— Słyszałam jego śmiech. Za każdym razem, od kiedy uruchomiłam grę, słyszałam ten pieprzony śmiech — Em zaśmiała się enigmatycznie, wracając wspomnieniami do przeszłości. — Powinnam odmówić, ale babcia nalegała, żebym przyjęła prezent. Nigdy nie przyprowadzała żadnych mężczyzn do mieszkania, co samo w sobie było dziwne, jakby nie wystarczyło, że ten staruszek wyglądał... odpychająco.

— Dlaczego?

— Nie wiem. Było w nim coś, przez co czułam się niekomfortowo. Chciałam wyjść z mieszkania, ale zatrzymał mnie i powiedział, że ma dla mnie prezent. Grzecznie odmówiłam, ale wtedy babcia zaczęła marudzić, więc wzięłam od niego pudełko z grą. Niepotrzebnie ją później uruchomiłam. Nie powinnam była tego robić.

Przygryzłam wargę w zamyśleniu. W opowieści Em nie było niczego, czego bym wcześniej nie wiedziała. Musiałam dowiedzieć się więcej, znacznie więcej.

— Co się potem stało?

— Rozpoczęłam rozgrywkę. Od początku działy się dziwne rzeczy, ale myślałam, że to nic takiego. Skąd mogłam wiedzieć, że tak nie powinno być? — Przybliżyła nogi do piersi, a następnie otoczyła je rękami. — Gra zaczęła się ze mną porozumiewać. Dialogi pojawiały się, mimo że w okolicy nie było żadnej postaci i dopiero po czasie zorientowałam się, że były skierowane do mnie. Ignorowałam je, aż... — zawiesiła na moment głos, jakby zbierając się w sobie, żeby dokończyć. — Nagle zapytał, jak to jest nie mieć ojca.

— Przykro mi, Em. Przykro mi, że musiałaś przez to przechodzić — szepnęłam, kręcąc niezauważalnie głową.

Nie wypytywałam Emilii o drugiego rodzica, gdyż na podstawie dedukcji wywnioskowałam, że był dupkiem, który na wieść o zostaniu ojcem uciekł i ograniczył się do płacenia alimentów. Obawiałam się drążyć ten temat widząc w oczach Em pustkę.

— To wszystko zmieniło. Strach i niepokój zaczęły mnie wypełniać coraz bardziej każdego dnia. — Em spojrzała mi prosto w oczy. — On wiedział o mnie wszystko. I do wszystkiego po kolei nawiązywał. Próbowałam walczyć, ale... nie mogłam. Wszyscy chcieli, żebym nigdy się nie urodziła. Wiedziałam o tym. On o tym wiedział. To musiało się tak skończyć.

Przyklękłam na prawe kolano, aby znaleźć się w zasięgu wzroku Em. Kiedy zaciskała niezadbane i poharatane dłonie w pięści miałam ochotę za nie złapać, lecz powstrzymałam się przed tym. Nie chciałam niczego na niej wymuszać.

— Nie, Em, nie musiało. Be... On — poprawiłam się szybko, kiedy zauważyłam błysk przerażenia w jej oczach — nie jest nikim nadzwyczajnym. Poznał po prostu twoje słabości i użył ich przeciwko tobie. Mnóstwo jest takich osób jak on, wykorzystujących nawet najmniejszą szczelinę w twoim pancerzu, by zadać ci najboleśniejszy cios.

— Wpuściłaś go tutaj? — zapytała głosem ledwie głośniejszym od szeptu.

— Nie.

— Kłamiesz.

— Wcale nie. Przyszłam tutaj sama.

Zesztywniałam, czując jak na moment moje wszystkie funkcje życiowe się zatrzymały, gdy coś skapnęło mi na rękę.

Z nosa pociekła mi krew.

— To nic takiego. — Przypadkowo rozmazałam grudkowatą krew po policzku. — Przepraszam. Skoczę do łazienki, a potem...

— Kłamałaś! — Em złapała za moje nadgarstki. — Przez cały czas mnie okłamywałaś...

— O czym ty mówisz? Nigdy cię nie okłamałam.

— Więc po co przyszłaś?

— Chcę ci pomóc. Chcę... to zakończyć. Wydaje mi się, że można go jakoś powstrzymać.

— Spójrz prawdzie w oczy, Alice. Kogo chcesz ocalić, skoro nawet siebie nie potrafiłaś uratować.

— Co?

— Obie skończymy tak samo, pożarte przez ciemność, rozpacz i desperacje...

— Nie, nie pozwolę na to.

Em przyciągnęła mnie gwałtownie i wyszeptała do prawego ucha:

— Taki los czeka nas wszystkich.

Dreszcz niepokoju przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa, a włoski na karku stanęły dęba. Widziałam w szmaragdowych oczach Em strach i wręcz fanatyczną pewność względem swoich słów. W mojej głowie rozbrzmiał szept, odtwarzający złudne obrazy mające upewnić mnie w przekonaniu, że skończę tak samo. Poznałam się już na podobnych sztuczkach, choć niekiedy zawierały w sobie odrobinę prawdy.

Uśmiechnęłam się nieznacznie.

— Wiem, że to mnie zabije, ale mam to gdzieś.

— Czas się już skończył. Zapraszam do wyjścia — oznajmił doktor Haner, wpuszczając do pomieszczenia blady snop światła.

— Muszę już iść — powiedziałam i wyswobodziłam delikatnie dłonie z uścisku Em. — Miło było cię zobaczyć.

— Później nie będzie ci już miło — rzuciła, po czym znowu odwróciła się twarzą do ściany, wracając do poprzedniej pozycji.

Posłałam jej współczujące spojrzenie, a następnie wyszłam z obskurnego pokoiku na korytarz, przystając obok doktora.

— Co się stało?!

Zmarszczyłam brwi widząc jego poruszenie na widok mojej twarzy. Przypomniał mi się krwotok z nosa i krew rozmazana na policzku. Wyjęłam z kieszeni chustkę i pospiesznie wytarłam nią skórę.

— Nic. Myślę, że to z przemęczenia. Kiepsko sypiam od czasu wypadku Emilii.

— Często się to zdarza? W przypadku regularnego krwotoku konieczna jest wizyta u lekarza.

— Nie, to pierwszy raz. W każdym razie już jest w porządku — zapewniłam, chowając zakrwawioną chusteczkę. — Dziękuję za szansę porozmawiania z Emilii. Mam nadzieję, że jej stan się wkrótce poprawi — wymamrotałam i skierowałam się w stronę wyjścia.

Nie miałam ochoty przebywać dłużej w zakładzie.

— Muszę przyznać, że była to zaskakująca wizyta i najdłuższa, jaką Emilii kiedykolwiek miała. Nie chciała z nikim wcześniej rozmawiać, więc jej dotychczasowi goście szybko wychodzili — odpowiedział skonfundowany, ku memu niezadowoleniu dotrzymując mi kroku.

— Można to chyba uznać za postęp, prawda? — zapytałam, szybkim krokiem przemierzając korytarz w kierunku drzwi wejściowych.

— Czas pokażę, ale bądźmy dobrej myśli.

Przytaknęłam, aprobując ideę takiego nastawienia. Było to zdecydowanie lepsze rozwiązanie, niż zastanawianie się, jak powstrzymać istotę nadprzyrodzoną, potrafiącą zrobić prawdziwą i namacalną krzywdę. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli o porażce, dlatego wolałam unikać podobnych rozważań.

— Co ty tutaj robisz?! — odezwał się czyiś pełen wściekłości głos.

Wzdrygnęłam się i przeniosłam wzrok z doktora Hanera na osobę znajdującą się przy recepcji. Przystojna twarz Cole'a wyrażała nieposkromioną złością, jego błękitne oczy ciskały piorunami, wpatrując się we mnie spod niesfornie ułożonych blond kosmyków.

— Przyszłam odwiedzić Em — odpowiedziałam, pomimo nagłej suchości w gardle.

— Tch, masz tupet! To przez ciebie się tutaj znalazła!

— Przeze mnie? — prychnęłam buńczucznie. — Tak, na pewno to wszystko z mojej winy, dlatego ze mną woli rozmawiać, a nie z tobą.

— Proszę się uspokoić, jesteście w szpitalu — wtrącił chłodno doktor Haner, spoglądając na nas srogo. — Pani już podziękujemy, a pana zapraszamy do poczekalni.

— Do widzenia — rzuciłam do lekarza oraz recepcjonistki, ignorując wilczy wzrok Cole'a.

Wyszłam ze szpitala psychiatrycznego i odetchnęłam świeżym powietrzem, przesyconym leśną wonią i niedawnym deszczem. Skierowałam się w stronę zatoczki dla autobusów, przeklinając w duchu swojego pecha. Najpierw spotkanie z mamą, potem z Cole'm — kogo jeszcze miałam się spodziewać? Może Bena we własnej osobie? Byłoby zabawnie, a przynajmniej przez pierwszych kilka sekund.

Ciężkie krople uderzyły w betonowy podjazd, aż nagle z nieba runęła kurtyna wody. Uśmiechnęłam się smętnie pod nosem. Pogoda idealnie odzwierciedlała stan mojej duszy.



~ ♠ ~



Pół godziny później wspinałam się ślamazarnie po schodach, rozkoszując się ciszą i spokojem panującym w domu. Rodzice byli w pracy, a Lily najprawdopodobniej wyszła z Dino na spacer, więc nie musiałam się martwić o ich niechciane towarzystwo. Mimo to cichy głos w mojej głowie kazał mi zachować czujność.

Usiadłam ze stęknięciem na krześle, kiedy doczłapałam się do swojego pokoju, i uruchomiłam laptopa. Nie umiałabym tego wyjaśnić, ale wyczuwałam niemalże namacalną sadystyczną aurę wydobywającą się z urządzenia. Powstrzymałam się przed zrobieniem taktycznego odwrotu, uparcie pozostając przy postanowieniu stawienia niebezpieczeństwu czoła. Zwłaszcza że po dzisiejszej wizycie zaczęłam lepiej rozumieć motywy Bena i czułam, że powinnam mu o tym powiedzieć.


User: Cześć, Ben.

Cleverbot: Widzę, że masz dobry humor.

Cleverbot: A jeszcze ci nie pokazałem niespodzianki!

User: Kolejna niespodzianka? No God, please no!

Cleverbot: No weź, jest lepsza od poprzedniej!

User: Jakie to typowe...

Cleverbot: ?

User: Jeszcze chwilę temu pomyślałam, że moglibyśmy się dogadać, ale czuję, że pokażesz mi zaraz coś, co sprawi, że znowu zażyczę ci czegoś nieprzyjemnego.

Cleverbot: Sprawdźmy to!

User: Tonący brzytwy się chwyta, huh? Niech będzie, i tak nie mam wyboru.


Ben nie odpowiedział. Okno Cleverbota zasłoniła strona z wiadomościami, informująca o wszystkich wydarzeniach mających miejsce w obrębie naszego regionu. Zmarszczyłam zdezorientowana brwi, wodząc wzrokiem po atramentowych nagłówkach i amatorsko wykonanych zdjęciach. Skupiłam się na fotografii z uczniami ubranymi w wojskowe mundury w kolorze khaki, swego czasu doskonale mi znane. Na kilka sekund zatopiłam się w zadumie, aż w końcu spojrzałam na widniejący na samej górze tytuł: ,,Śmiertelny wypadek uczniów podczas gali''.

Z niedowierzaniem kliknęłam na napis i zaczęłam czytać artykuł o klasie mundurowej, która w trakcie corocznego apelu, odbywającego się miesiąc po rozpoczęciu roku szkolnego, padła ofiarą niefortunnego wypadku — rekwizytowa broń okazała się prawdziwa. Dyrekcja zarzekała się, że uczniowie nie mieli do niej dostępu, a mimo to policja potwierdziła wykorzystanie własności należącej do szkoły. Nie znaleziono jednak żadnych dowodów na udział w sprawie osób trzecich.

Przejrzałam galerię udostępnionych zdjęć. Zemdliło mnie jak na kacu, kiedy rozpoznałam ,,ofiary'' tego zdarzenia. Zawładnęła mną fala wściekłości wymieszana z dziką satysfakcją, przez co nie wiedziałam, jak właściwie zareagować na tę wiadomość.


User: Nie próżnowałeś podczas mojej nieobecności...

Cleverbot: Jakie to uczucie widzieć swoich oprawców martwych?

User: Chyba sam najlepiej to wiesz.

Cleverbot: Odpowiedz.

User: Chociaż jestem osobą z wybujałą wyobraźnią, zaprawioną w sporą liczbę horrorów oraz namiętnym oglądaniem Supernatural wiem, że nic nie może się stać, o ile po usłyszeniu hałasu w środku nocy nie zacznie się schodzić do piwnicy i zgrywać bohatera. W związku z tym, potwory mnie kompletnie nie ruszają. Za to rzeczy przyziemne — jak najbardziej. To one spędzają mi sen z powiek. Nigdy jednak nie życzyłam swoim wrogom śmierci. Nie myślałam o okolicznościach, w jakich mogliby okrutnie zginąć, aby karma za wszystkie cierpienia im się zwróciła. Zamiast tego wyobrażałam sobie własną śmierć i reakcje moich bliskich na nią. Dlatego nie cieszy mnie to, co zrobiłeś, bo to nie oni byli moimi oprawcami. Tylko ja.

Cleverbot: Masz wiele brudnych sekretów, Alice.

Cleverbot: Odkrywanie ich i wydobywanie, a następnie przypominanie ci o nich jest naprawdę zabawne.

Cleverbot: Podoba mi się to.

Cleverbot: Prawie tak bardzo, że mógłbym pozwolić ci wygrać.

User: Obejdę się bez twojej łaski.

Cleverbot: Nie wydaje mi się.

Cleverbot: Zostało ci mało czasu.

User: Nie martw się. Pięć dni to wystarczająco dużo, żebyś pożałował stanięcia mi na drodze.


Przestałam liczyć się z konsekwencjami swoich czynów, najważniejsze było osiągnięcie wyznaczonego celu, dlatego zwracałam się do Bena z coraz większą śmiałością. Wywołało to u mnie znajomy żar, ciepło, którego od dawna nie czułam.

Nie zdążyłam się nim jednak dostatecznie nasyci, zaabsorbowana nagłym zgaśnięciem wszystkich urządzeń elektronicznych w domu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz