niedziela, 10 czerwca 2018

Chapter 9: Echo










W piekle, w niebie
spójrz w swe serce.



Pojedyncze kropelki deszczu uderzyły w okno, w mgnieniu oka przemieniając się w ulewę głośno dającą o sobie znać. Blask błyskawicy rozświetlił pokój, po której rozległ się grzmot brzmiący, jakby niebo się roztrzaskało na milion kawałków. Podniosłam żaluzję, by móc z łóżka obserwować szalejącą na zewnątrz burzę. Wystarczyłby tylko kieliszek czerwonego wina, a sytuacja przypominałaby obraz rodem wyjęty z horroru.

Rozluźniona wsłuchiwałam się w dźwięk wygrywany przez porywisty wiatr i ciężkie krople wody uderzające w każdą napotkaną na swojej drodze rzecz. Podobała mi się nieobliczalność pogody, zarażająca swą dzikością i poczuciem wolności, pozwalając zapomnieć o istnieniu jakichkolwiek ograniczeń.

Zapewne Ben nie podzielał mojej opinii, gdyż burza wymusiła przerwę w dostawie energii. Wszystkie światła zgasły, więc okolice rozświetlały tylko pojawiające się co kilka minut błyskawice. Mogłam zatem odetchnąć spokojnie, wiedząc, że żaden duch-nerda nie uprzykrzy mi w najbliższym czasie życia. Życia, które od dawna nie wywołało we mnie żadnych prawdziwych emocji.

Chcąc nie chcąc musiałam przyznać, że pojawienie się Bena obudziło we mnie uczucia, o których istnieniu zapomniałam. Jeszcze niecały miesiąc temu zachowywałam się jak pusta skorupa bez duszy, naśladując swoich rówieśników, aby wpasować się we wzorzec obecnego społeczeństwa. Chowałam wszelkie urazy wewnątrz siebie, pijąc wyimaginowaną truciznę w nadziei, że zabije kogoś innego. Teraz, gdy analizowałam wszystko, co dotychczas się wydarzyło włącznie z moimi reakcjami, widziałam, że przeszłam metamorfozę. Było jednak za wcześnie na stwierdzenie, czy powinnam się z tego powodu cieszyć.

Przykryłam się kołdrą i zamknęłam zmęczone powieki. W głowie bez przerwy przelatywały mi obrazy przedstawiające moją byłą klasę martwą. Nie potrafiłam uwierzyć, że ten wypadek naprawdę się wydarzył. W dzisiejszych czasach śmierć nie wydawała się niczym strasznym, wręcz przeciwnie — stała się stałym elementem codzienności wielu ludzi. Na ekranach co rusz pojawiała się wśród wybuchów i w towarzystwie naprawdę najróżniejszych rodzai broni. Straciła groźny image na rzecz sławy i dostarczania śmiertelnikom rozrywki. Ktoś umierał, lecz nikt się tym nie przejmował, gdyż wystarczyło wyłączyć telewizor bądź przerzucić się na inny kanał. Nic dziwnego, że zetknięcie się z prawdziwą śmiercią wydawało się nierealne.

Z pewnością we własną śmierć również bym nie uwierzyła, nawet gdyby faktycznie przyszła do mnie w czarnej szacie z kosą w ręku. W końcu, jak na obecne trendy, Śmierć powinna wyglądać bardziej cool.

Wtedy moje myśli z powrotem skupiły się na Benie. Zastanawiałam się, jak się czuł zanim zginął. Podpuszczał mnie i wykazywał jawne wątpliwości, co do znanych w Internecie informacji o jego osobie. Nie wiedziałam, w jaki sposób odebrano mu życie; czy był to wypadek, czy świadome działanie. W rzeczywistości mógł nawet nie utonąć, skoro ,,Drowned'' nie było jego prawdziwym nazwiskiem, a czymś na wzór rozpoznawalnej ksywki, jak w przypadku Krwawej Mary.

Istniała szansa, że Ben nakłaniał swoje ofiary do samobójstwa, bo sam kiedyś takowe popełnił. Byłaby to całkowicie sprzeczna z dotychczasowymi informacjami teoria, niemniej zawierająca w sobie sporo logiki. Gdy ktoś popełniał samobójstwo, niewykorzystany potencjał tej osoby sprawiał, że zostawały po niej tylko i wyłącznie niedokończone sprawy. Tłumaczyłoby to, dlaczego Ben wciąż istniał w naszym świecie, zamiast odejść w zaświaty. Wystarczyłoby, żebym odkryła tego powód i się tym zajęła, a wtedy Ben Drowned stałby się postacią fikcyjną już na zawsze.

Otworzyłam oczy i spojrzałam na sufit okryty płaszczem mroku.

Czekała na mnie masa pracy, o ile naprawdę chciałam się go pozbyć.



~ ♠ ~



W pokoju pełnym przeróżnych bibelotów, a jednocześnie przerażająco pustym, jakby porozrzucane wszędzie rzeczy miały tylko odwracać uwagę, na jednej z półek siedziała dziewczynka. Spojrzała na towarzyszące jej maskotki, znajdujące się po obu jej stronach, będące niewiele większe od niej. Po dłuższym przyjrzeniu się zauważyła, że były wyblakłe i rozprute w niektórych miejscach.

Ogromne kawałki brakujących materiałów leżały porozrzucane niedbale po podłodze, zawadzając, lecz nikomu nie chciało się ich pozbyć. Dziewczynę zakuło serce, a przynajmniej podejrzewała, że przeszywający ból w klatce piersiowej dotyczył właśnie tego narządu. Podniosła rękę i dotknęła lewej piersi, napotykając palcami na niewielką, ziejącą pustką dziurę.

Odwróciła głowę w stronę misia po prawej stronie — posiadał taki sam otwór jak ona. Przyjrzała się wyrwie, z której wyjęto serce, a potem znowu wymacała własny otwór. Podniosła głowę i spojrzała na maskotkę, otwierając szeroko oczy, gdy zorientowała się, że wyglądała ona jak człowiek.

Przez wylot w piersi przeniknęło zimne powietrze. Coś ją podniosło i położyło na niewygodnym stole do warsztatu, a wtedy długa igła wbiła się w jej ciało. Przypominało to wizytę u dentysty, kiedy lekarz wywiercał dziurę w jednym ze znajdujących się głęboko zębów, lecz pomylił się i musiał wypełnić czymś wytworzoną lukę.

Powinna dostać lizaka, by poczuć się po tym lepiej, ale było to niemożliwe, choć cierpiała bardziej niż to możliwe.

Usłyszała otępiające stukanie — podobne do tego, jakie wydawała maszyna do pisania. Dziura została zaszyta. Dziewczyna chciała zgotować swojemu oprawcy (a może wybawicielowi?), aplauz, na jaki zasługiwał. W końcu przestała być pusta, więc powinna znowu doznawać emocji i wszelkich innych bodźców. Ale tak się nie stało.

Dziewczynka odczuwała smutek.

Tylko smutek.



~ ♠ ~



Westchnęłam ciężko i przetarłam zmęczone powieki, zanim usiadłam na swoim miejscu. Ignorowałam rozmawiających dookoła mnie uczniów, mimo że dzwonek na lekcje zadzwonił już jakiś czas temu. Najchętniej wyszłabym ze szkoły i zajęła się czymś bardziej produktywnym niż słuchanie opowieści o białym wielorybie*, ale nie chciałam się narażać. Szkolna psycholog, która zadzwoniła wczoraj do mojej mamy, z pewnością spróbuje mnie dzisiaj dopaść w celu wysłuchania wytłumaczeń na temat ostatnich nieobecności.

Takie osoby Ben powinien nękać, by karma się zwróciła.

— Mogę? — zapytał Peter, a w jego głosie zabrzmiała nuta zawahania. Zmarszczyłam skonfundowana brwi na widok jego niepewnej miny. Dotychczas nie potrzebował mojej zgody, żeby się dosiąść.

— Jak chcesz.

Położyłam na podłodze plecak, gdy już wypakowałam z niego wszystkie potrzebne rzeczy. Skrupulatnie unikałam przy tym kontaktu wzrokowego z Peterem, kompletnie ignorując jego obecność. Pozwoliłam mu usiąść obok, co nie oznaczało, że zamierzałam z nim rozmawiać.

Wyprostowałam się i utkwiłam wzrok w tablicy, czekając na przyjście nauczycielki od języka angielskiego.

Peter natomiast miał wobec mnie inne plany.

— Co tam u ciebie?

— Dobrze.

— Zawsze odpowiadasz na to pytanie tak samo — zaśmiał się ironicznie, siadając przodem do mnie. Nie zrobiłam tego samego, by nie zachęcać go do konwersacji.

— A co innego miałabym zrobić? Opowiedzieć historię swojego życia?

— Czemu nie?

Obdarzyłam Petera pełnym politowania spojrzeniem, kręcąc ledwie zauważalnie głową. Wolałabym odgryźć sobie język, niż opowiedzieć o czymkolwiek związanym ze swoją przeszłością komuś takiemu jak on. Udawaliśmy tylko przyjaciół dla zwykłej wygody, byśmy — Em, Peter, Jon i ja — mogli trzymać się razem. Po wypadku Em spodziewałam się, że nasza paczka się bezpowrotnie rozpadnie i wcale nie zamierzałam rozpaczać z tego powodu.

— Widziałaś się z Emilii... No wiesz, od czasu, kiedy chciała się zabić?

— Raz.

— I co tam u niej słychać?

— Możesz sam do niej pójść i o to zapytać — mruknęłam szorstko, ucinając temat. Peter od zawsze mnie irytował, ale dzisiaj przechodził samego siebie. Był zbyt zapatrzony w czubek własnego nosa, żeby zauważyć, że ktoś mógł nie mieć ochoty z nim rozmawiać.

Nie wiedziałam, czy w końcu dotarło do niego, że powinien zamilknąć, lecz tak czy siak musiał się uciszyć, ponieważ spóźniona nauczycielka wtargnęła do klasy. Odetchnęłam z ulgą i podwinęłam rękawy kurtki, czując nagłe uderzenie ciepła.

Utkwiłam wtedy wzrok na przedramieniu pokrytym śladami nacięć. Na mojej skórze krzyżowały się okropnie wyglądające skaleczenia — niektóre miały długość centymetra lub dwóch, większość stanowiły maleńkie szramy, ale zdarzały się też głębokie rany.

Przed oczami stanęła mi fotografia martwych uczniów klasy mundurowej. Zaraz potem w głowie usłyszałam słowa, jakie zostały do mnie skierowane, kiedy przyszłam na zajęcia po raz ostatni, po czym przypomniałam sobie to, co powiedziała Em, a potem Ben.

Poczułam żar w klatce piersiowej. Byłam zaślepiona przez cały czas. Obwiniałam się za wszystkie cierpienia, przez co ignorowałam ból odczuwany przez ludzi dookoła mnie. Nikt mi nie pomógł, więc odcięłam się emocjonalnie od innych. Chciałam w ten sposób uratować tę część siebie, której nie zdołałam zabić.

Ben pod tym względem był taki sam. Od samego początku obrałam złą drogę — nie powinnam próbować go zniszczyć. Cierpienie rozchodziło się w ludziach jak echo i dopiero po czasie słabło, lecz ból wcale się nie zmniejszał. Potrzebowano zatem miejsca, w które by się go przekierowało. Albo kogoś.

Podniosłam się gwałtownie, prawie przewracając krzesło. Metalowe nogi nieprzyjemnie zazgrzytały o podłogę. Zgarnęłam swoje rzeczy do plecaka, odwróciłam się i popędziłam do drzwi, mijając nauczycielkę od angielskiego.

— Alice, dokąd się...?

— Źle się czuję, muszę do łazienki! — Kłamstwo sprawnie przeszło mi przez gardło.

Takie zachowanie nie było w moim stylu, ale zbyt dobrze zdawałam sobie sprawę, że nie byłabym w stanie zaangażować się w zajęcia, dopóki w praktyce nie sprawdziłabym swoich nowych przypuszczeń.

Pierwsza część misji polegała na powrocie do domu, omijając w razie możliwości wszystkie zbędne przeszkody w postaci kadry pedagogicznej. Miałam nadzieję, że żadna ucząca mnie nauczycielka nie zobaczy jak uciekam ze szkoły. Musiałabym rozwinąć swoje wcześniejsze kłamstwo, na domiar złego tracąc niepotrzebnie czas.

Ruszyłam w stronę wyjścia po wybraniu dłuższej, aczkolwiek bezpieczniejszej drogi, omijając korytarz, na którym znajdował się pokój nauczycielski oraz gabinet pedagoga. Kątem oka zerknęłam na swoje ręce, znowu zauważając podłużne blizny po cięciu — zakryłam je czym prędzej rękawem kurtki.

Wejście na parterze, przeznaczone wyłącznie dla nauczycieli i rodziców, było zamknięte w godzinach zajęć i otwierano je tylko specjalną kartą. Jako zwykła uczennica takowej nie posiadałam, więc musiałam skorzystać z przejścia znajdującego się pod budynkiem, którego strzegły szkolne jednostki specjalnie w postaci woźnych.

Tym razem szczęście się do mnie uśmiechnęło i nikogo przy drzwiach nie zastałam.

Odetchnęłam głęboko, gdy znalazłam się poza budynkiem szkoły i pospiesznie poszłam na najbliższy przystanek. Na rubinowych ścianach ktoś namalował graffiti, jednak nie zapierającymi dech w piersi dziełami sztuki ulicznej, lecz ohydnymi tagami i obscenicznymi obrazkami, których głównym tematem były męskie genitalia. Zignorowałam ich istnienie i w pełni skupiłam się na odliczaniu czasu pozostałego do przyjazdu autobusu.

Kiedy dotarłam na miejsce, otworzyłam drzwi swoim kluczem, czując ulgę na myśl, że nikogo z domowników nie było w środku. Od razu skierowałam się do pokoju, nie ściągając po drodze ani butów, ani kurtki. Rzuciłam plecak w kąt pokoju i usiadłam czym prędzej przy biurku, przybliżając do siebie laptopa, aby go uruchomić.

Weszłam na stronę Cleverbota, lecz zanim zdążyłam cokolwiek napisać, Ben odezwał się pierwszy:


Cleverbot: Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha.

User: Ha, ha, ha...

Cleverbot: Odkryłaś coś ciekawego?

User: Można tak powiedzieć.

Cleverbot: Czekam.

User: Proponuję rozejm.

Cleverbot: Rozejm? Jeszcze wczoraj byłaś zdeterminowana do walki ze mną.

Cleverbot: Co się stało, Alice? Strach przed porażką cię obleciał? :)

User: Niezupełnie. Właściwie wygrałam w momencie, w którym uświadomiłam sobie jacy jesteśmy do siebie podobni.

Cleverbot: Hm, czyżby?

User: Gdyby było inaczej, już dawno skończyłabym podobnie jak twoje wcześniejsze ofiary. Ale ty mnie nie widzisz w ten sposób, za bardzo mój przypadek wygląda jak twój.

Cleverbot: Co wiesz o mojej przeszłości?

User: Konkretów mam niewiele, przyznaję, ale to nie one są najistotniejsze w tym momencie. Najważniejsze jest to, że wydarzenia z przeszłości doprowadziły cię do takiego samego stanu, jak mnie sprzed twojego poznania.

Cleverbot: Sugerujesz, że zmieniłaś się przez moje próby wywołania w tobie rozpaczy?

Cleverbot: Intrygujący sposób myślenia.

User: Jeśli mam być całkowicie szczera, to w tym tygodniu po raz pierwszy poczułam, że naprawdę żyję. Zrozumiałam, że moje starania by wmieszać się w tłum i być niezauważoną sprawiały, iż wiodłam bezbarwną egzystencję, której monotonię rekompensował mi fikcyjny świat w moim umyśle. Byłam fikcyjną dziewczyną, niczym Alicja w krainie czarów. Natomiast w tym tygodniu — bez względu na to, jak okropny i przytłaczający się okazał — czułam wyraźnie każdą przeżytą minutę i chcę czuć ją nadal. Za ową zmianę w dużej mierze odpowiedzialny jesteś ty i chcąc nie chcąc muszę przyznać, że pomogłeś mi bardziej niż ktokolwiek inny. Nie wiem, na ile świadome były twoje działania, ale ostatecznie osiągnąłeś swój cel, czyż nie? Zniszczyłeś mnie; te starą mnie.

Cleverbot: Jesteś tak zajęta zaglądaniem wgłąb drugiego człowieka, że nawet nie zauważyłabyś, jakby chował nóż za plecami.

Cleverbot: Co jeśli uznałbym cię teraz za nudną i zabił?

Cleverbot: Pomyślałaś o tym?

User: Byłabym wtedy pierwszą osobą, którą zabiłbyś własnymi rękami. Wow, co za zaszczyt!

Cleverbot: Jeżeli wszystko, co napisałaś to prawda, to nie będziesz miała oporów, żeby wyrzucić na światło dzienne swoich brudów z przeszłości, prawda?

User: Nie, nie będę miała problemu z opowiedzeniem ci, co się kiedyś stało.

Cleverbot: Więc zrób to.

User: Więc pokaż się.


Prychnęłam głośno na widok słów, jakie pod wpływem chwili napisałam. Nie zastanowiłam się nad nimi, moje palce same wystukały na klawiaturze odpowiednie litery, jakby wiedziały lepiej ode mnie, czego chciałam.

Niemniej, skłamałabym twierdząc, że nie zależało mi na stanięciu z Benem twarzą w twarz.


__________________
*H. Melville, Moby Dick, czyli biały wieloryb.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz