poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Rozdział XX ♦




Spanikowana zamknęłam pospiesznie pamiętnik, chowając go do jednej z pobliskich szuflad. Serce podeszło mi do gardła, potęgując uczucie nagłego stresu, kiedy oparłam dłonie o kuchenny blat, łapiąc głęboki oddech.

Próbowałam zachować spokój.

— Aria? Aria?! — Usłyszałam nawoływanie Toma, co bezsprzecznie oznaczało, że się obudził.

Odetchnęłam głośno, kiwając z determinacją głową. Udałam się do salonu, aby przypadkiem nie zszedł na zawał, uznając, że poszłam gdzieś bez jego wiedzy.

— Jestem tutaj! — odpowiedziałam, przystając przy otwartych drzwiach. Pokiwałam nawet prawą ręką, żeby zwrócić jego uwagę. — Wybacz, że zostawiłam cię samego. Poszłam tylko do kuchni zrobić sobie coś do jedzenia — skłamałam, nie chcąc wspominać o pamiętniku.

— W porządku, nic się nie stało. To ja powinienem cię przeprosić, że zdrzemnąłem się bez sprawdzenia, czy masz wszystko czego potrzebujesz — zaoponował, uśmiechając się przepraszająco.

Ulżyło mi, że niepokój i stres zniknęły z jego twarzy. Oznaczało to, że nie zauważył w moim zachowaniu niczego podejrzanego, co pomogło mi się w pełni uspokoić.

— Oi, Toma — westchnęłam ciężko — nie jesteś moją mamą, żeby przejmować się takimi rzeczami. A nawet gdybyś nią był, to nie sądzisz, że jestem wystarczająco duża, aby samej sobie poradzić? — prychnęłam rozbawiona.

— Byłaś niedawno chora, dlatego tak się martwię. Do tego ostatnio zemdlałaś, więc...

— Hai, hai, rozumiem — przerwałam mu, unosząc ręce w geście kompromisu. — Lepiej się już czujesz? Zbyt długo nie spałeś — spojrzałam znacząco na zegar, unosząc z zaintrygowaniem jedną z brwi.

— Heh, bez obaw! Czuję się zdecydowanie lepiej — odpowiedział z przekonaniem, masując prawą dłonią kark. — A jak twój stan? Bez zmian?

— Jest w porządku. Możesz spokojnie wrócić do domu — zapewniłam.

Wymieniłam z nim jeszcze kilka uprzejmości, zanim poszedł założyć buty. Cierpliwie go obserwowałam, czekając aż zostanę sama, aby móc w spokoju przyjrzeć się jeszcze raz notce w pamiętniku. Intrygowała mnie, nawet jeżeli zbyt dużo nie zdradzała.

Ciekawiło mnie, o kim mówił napisany — najprawdopodobniej przeze mnie — tekst. Gdyby chodziło o kogoś, kogo znałam, potrafiłabym odczytać dane znaki.

— Do zobaczenia jutro — rzucił na odchodne Toma.

— Na razie — odpowiedziałam miło, zamykając za nim drzwi.

Bez zbędnego ociągania wróciłam do kuchni, gdzie wyjęłam z odpowiedniej szuflady pamiętnik, zabierając go następnie do salonu. Usiadłam zniecierpliwiona na łóżku, przeglądając go po raz kolejny. Przeczytałam zawarty w nim fragment z kilkanaście razy, ale nie udało mi się rozszyfrować jego znaczenia.

Miałam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości odkryję prawdę.

Następnego dnia po całym mieszkaniu rozniósł się echem dźwięk dzwonka. Najpierw raz, bardzo długo i przeciągle; potem drugi; a następnie trzeci i czwarty nastąpiły po sobie niemalże od razu.

Nie potrzebowałam wysokich umiejętności dedukcji ani jasnowidzenia, żeby domyśleć się, kto się do mnie dobijał. Bardziej jednak martwiło mnie, dlaczego robił to o tak wczesnej porze. Nawet do pracy nie musiałam się jeszcze szykować.

Wyszłam zaspana z łóżka, zmierzając krokiem umarlaka w kierunku drzwi, ledwie powstrzymując się od ziewania.

Kiedy udało mi się wymacać klamkę, nacisnęłam na nią i pociągnęłam do siebie, mrucząc pod nosem jak jakąś mantrę: ,,już otwieram, otwieram''.

— O tej porze ludzie jeszcze śpią, Toma — jęknęłam niezadowolona, przecierając dłonią twarz.

— Przepraszam, że wyciągam cię tak wcześnie z łóżka, ale szkoda dnia! — zawołał entuzjastycznie.

Uznałam jego zastrzyk energii za podejrzany.

— Jedyne, czego mi teraz szkoda, to wychodzenia z łóżka — odpowiedziałam grobowym głosem. Miałam zamiar zamknąć drzwi i wrócić do spania, ale Toma wprosił się do środka. — Oi, Toma, co to ma znaczyć?!

— Ubieraj się! Zabieram cię w ciekawe miejsce!

— Nie mogę nigdzie z tobą iść. Za kilka godzin zaczynam pracę — zaprotestowałam, czując narastające zirytowanie.

Niewyspany człowiek był złym człowiekiem.

— Nie zaczynasz. Rozmawiałem z twoim szefem i powiedziałem mu, że masz zwolnienie lekarskie na najbliższe kilka dni.

— Co zrobiłeś? — zapytałam chłodno.

— Zapomniałaś, że lekarz kazał ci się nie przemęczać? Jestem pewien, że jakbyś poszła dzisiaj do pracy, znowu byś zemdlała.

— Nie możesz tego wiedzieć! Poza tym, czemu to zrobiłeś? Nie powinieneś dzwonić do mojego szefa bez wcześniejszego ustalenia tego ze mną! — powiedziałam karcąco. Złość przepędziła resztki senności. — Jak mam ci teraz ufać?

— Oi, Aria, nie sądzisz, że przesadzasz? Zrobiłem to dla twojego dobra — odparł pretensjonalnym tonem, chcąc bym poczuła się winna.

Prychnęłam buńczucznie, zadzierając podbródek i krzyżując ramiona na piersi. Atmosfera zrobiła się ciężka i nieznośna, zwiastując nieuchronny konflikt, do którego z pewnością by doszło, gdybym nie odpuściła.

— Tym razem ci wybaczam, z powodu twoich dobrych chęci, ale nie rób tego nigdy więcej — zastrzegłam łagodnie. — W każdym razie... gdzie chcesz iść?

— To niespodzianka! — odpowiedział radośnie, odzyskując dawną werwę. — Ale bez obaw, to nie będzie żadne straszne miejsce.

— Hm, w porządku — mruknęłam nieprzekonana, mrużąc podejrzliwie oczy. — Pójdę się przebrać.

Odwróciłam się na pięcie, wracając do swojego pokoju. Nie spodobało mi się to, co zrobił Toma, ale nie potrafiłam się na niego długo gniewać. Poza tym nic bym nie wskórała. Nie mogłam zadzwonić do kawiarenki i zaprzeczyć temu, co powiedział — przedstawiłoby to nas oboje w złym świetle.

Ubrałam się pospiesznie, nie chcąc kazać Tomie za długo czekać. Podejrzewałam, że gdyby zajęło mi to zbyt dużo czasu, postanowiłby sprawdzić jak mi idzie, a wolałam, aby nie oglądał mnie półnagiej.

— Jeszcze tylko się uczeszę — rzuciłam przez ramię, kiedy z salonu przeniosłam się do łazienki.

Miałam wrażenie, że spędziłam w niej więcej czasu niż powinnam, wpatrując się bez emocjonalnie w swoje odbicie. Mogłabym przysiąc, że coś się we mnie zmieniło.



~ ♦ ~



Przez całą drogą próbowałam wyciągnąć z Toma informację, dokąd chciał mnie zaprowadzić, ale upierał się, że nie zdradzi mi tego przedwcześnie. Wtedy doszło do mnie, że nie lubiłam niespodzianek.

Kiedy znaleźliśmy się naprawdę blisko, domyśliłam się, gdzie Toma mnie prowadził. Diabelski młyn wystarczająco rzucał się w oczy, abym nie miała jakichkolwiek wątpliwości.

— Idziemy do wesołego miasteczka? — bardziej stwierdziłam, niż spytałam.

Przystanęłam, spoglądając na Toma wyczekująco. Nie chodziło o to, że nie podobał mi się pomysł z wesołym miasteczkiem, wręcz przeciwnie — bardzo chciałam zwiedzić takie nietuzinkowe miejsce, ale jednocześnie trochę się obawiałam, co z tego mogło wyniknąć.

— Zgadza się! Nigdy w żadnym razem nie byliśmy, więc pomyślałem, że musimy to nadrobić.

— I nie mogłeś mi o tym powiedzieć wcześniej? — zapytałam sarkastycznie, uśmiechając się odrobinę drwiąco.

— Wtedy nie byłoby niespodzianki! — odpowiedział dramatycznie, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami.

Pokręciłam z rozbawieniem głową, dołączając do niego bez zbędnych pytań.

Toma zapłacił za nasze bilety, z góry posyłając mi spojrzenie mówiące: ,,nawet na to nie narzekaj''. Zatem nie dyskutowałam z nim o tym, po prostu to zapamiętałam.

Park zawierał mnóstwo atrakcji oraz specjalnych stoisk, przez co nie wiedziałam, na czym zawiesić wzrok. Czułam się jak biegające dookoła dzieci, które ekscytowały się każdą ujrzaną rzeczą.

Najbardziej jednak zainteresowała mnie kolejka górska, dlatego entuzjastycznie wskazałam na nią ręką.

— Chodźmy się przejechać!

— Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł — odparł sceptycznie Toma, drapiąc się w tył głowy. — Miałaś się nie nadwyrężać.

— Zamierzasz zasłaniać swój strach moim stanem? — zapytałam zaczepnie, uśmiechając się prowokująco. — Możesz mi szczerze powiedzieć, że nie chcesz na to iść, bo się boisz.

— Heh, wcale się nie boję — prychnął głośno, aż nazbyt przesadnie, zupełnie jakbym trafiła w sedno. — Po prostu martwię się o ciebie.

— W tym momencie to ja martwię się o ciebie — zachichotałam, łapiąc go za ramię. — Chodź, zobaczysz, że będzie zabawnie!

Pomimo przerażonej miny, Toma poszedł za mną, dając się poprowadzić. Mogło mi się tylko wydawać, ale odniosłam wrażenie, że spodobało mu się to. Ośmieliłam się wtedy jeszcze bardziej, zamierzając zarazić go swoim entuzjazmem.

Zajęliśmy miejsca wskazane przez pracownika parku, czekając na uruchomienie urządzenia. Drżałam podekscytowana, posyłając Tomie wyzywające spojrzenia. W końcu odpowiedział uśmiechem, aż nagle kolejka ruszyła. Początkowo spokojnie poruszaliśmy się do przodu, dopóki nie pojawił się pierwszy zjazd w dół. Wtedy mimowolnie zaczęliśmy krzyczeć, poruszając się pod dyktando wagoniku.

Dotychczas nie doświadczyłam niczego tak szalonego, wyzwalającego i podnoszącego w pozytywny sposób poziomu adrenaliny we krwi. Gdybym mogła, jeździłabym tą kolejką górską, aż bym zwymiotowała, ale chciałam sprawdzić jeszcze inne atrakcje. Do tego wolałam, aby Toma nie zszedł na zawał, więc dla ogólnego dobra darowaliśmy sobie kolejne przejażdżki.

Gdy tylko postawiliśmy stopy na twardym gruncie, Toma oparł dłonie na kolanach, biorąc kilka głębokich wdechów. Zaśmiałam się w duchu, ale byłam dumna z niego, że dał radę. Niektóre osoby, które nas mijały, w przeciwieństwie do niego szły gibiąc się na prawo i lewo.

— Już dobrze, dobrze. — Poklepałam go delikatnie po plecach, dodając mu otuchy. — Mówiłam, że będzie zabawnie!

Toma zaśmiał się cicho, posyłając mi rozbawione spojrzenie.

— W porządku, miałaś rację. Ale tym razem, to ja wybieram atrakcję.

— Nie ma problemu! — zaszczebiotałam radośnie, pomagając mu się wyprostować. — Tylko wybierz coś spokojnego — dodałam żartobliwie.

W taki sposób udaliśmy się na mniej ekstremalne atrakcje, choć i niemniej straszne, jak przykładowo dom strachów, po którym spacerowałam wręcz ochoczo, w przeciwieństwie do Toma.

Nie uważałam go przez to za tchórza. Sedno raczej tkwiło w tym, że Toma zdążył zobaczyć mnóstwo strasznych rzeczy, które na pewno pobudzały jego wyobraźnie, szczególnie w takim miejscu. Ze mną sprawa przedstawiała się zupełnie inaczej: ja się nie bałam, bo nie wiedziałam — nie pamiętałam — czego bym miała. Dziwne się przez to czułam.

Później poszliśmy do kilku stoisk z jedzeniem, aby coś przekąsić. Wata cukrowa, choć okropnie lepka i słodka, smakowała przepysznie. Chciałabym mieć więcej okazji do skosztowania jej.

Na sam koniec wybraliśmy się na diabelski młyn, który widziałam wcześniej.

W nim mieliśmy najlepszą szansę, by spokojnie porozmawiać.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz