poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Chapter 3: Drowning










Gdzie fałsz w prawdę się przemienia,
tam szukaj mego imienia.



Następnego dnia Em nie pojawiła się w szkole. W normalnych okolicznościach nie wytrąciłoby mnie to z równowagi, wręcz przeciwnie — cierpliwie zaczekałabym, aż wszystko się wyjaśni.

Jednak to nie były normalne okoliczności.

Moja jedyna przyjaciółka, która zawsze stroniła od gier, pozwoliła się wciągnąć przez wirtualny świat oferowany przez niepozornie niewinny tytuł — The Legend of Zelda: Majora's Mask.

Znałam fikcyjną historię związaną z tą produkcją. Swego czasu mnóstwo użytkowników w internecie ją kopiowało i rozpowszechniało na różnych stronach, aby ,,przestrzec'' innych przed Benem. W rzeczywistości chodziło o przestraszenie czytelników, co twórcy opowiadania udało się znakomicie. Chociaż klimat grozy nie był mi obcy, dostałam dreszczy w trakcie czytania o przeżyciach młodego mężczyzny, który zmagał się z prawdziwym koszmarem. Wszystko udokumentował, żeby wyjść jak najwiarygodniej. Ostatni pożegnalny wpis pełnił rolę przestrogi i doskonałego podsumowania: ,,Ben może was wybrać. Może czaić się wszędzie, gdzie technologia i internet sięga, a w naszych czasach, czasach XXI wieku... Mamy przerąbane w tej kwestii''.

Jak zapewne większość osób mających styczność z tą creepypastą, musiałam sprawdzić na własnej skórze, ile prawdy zawierała. W taki sposób straciłam mnóstwo czasu na słuchaniu zapętlonych piosenek ze ścieżki dźwiękowej umieszczonej w grze, przeglądaniu przerobionych zrzutów ekranu i pisaniu ze sztuczną inteligencją, której dedukcja wypowiedzi przerosłaby nawet Sherlocka Holmesa. Utwierdziłam się wtedy w przekonaniu, że wszystko było picem na wodę, co wiedziałam już wcześniej.

Nie spodziewałam się odkryć niczego nowego, a jednak postanowiłam odświeżyć sobie to opowiadanie. Podświadomie miałam ku temu ukryte intencje, ale nie przyznawałam się do nich. Zrobienie tego z ciekawości brzmiało logiczniej, niż stworzenie teorii spiskowej o nawiedzanej przez ducha-nerda przyjaciółce, która nie wykazywała żadnych podejrzanych symptomów, poza tym, że mnie ignorowała.

Spędziłam kilka godzin na wikipedii poświęconej strasznym historią, próbując nie przysnąć. Tym razem nie poczułam dreszczy na skórze. W zasadzie nic nie poczułam.

Westchnęłam ciężko, zastanawiając się, czego właściwie się spodziewałam. Nie znalazłam żadnych tajemniczych przekierowań, nowych faktów, wiadomości, zdjęć ani artykułów. Nawet nie napotkałam na psychofana, który próbowałby mi wmówić, że to wszystko było prawdą.

Wyłączyłam laptopa, po kilku sekundach odkładając go na biurko. Poczułam doskonale znaną pogardę do samej siebie, gdy uświadomiłam sobie, co próbowałam osiągnąć.

Zaśmiałam się ironicznie. Musiałam to zakończyć, zanim wyszłabym na jeszcze bardziej niezrównoważoną niż w rzeczywistości.

Najwyraźniej Em zapomniała, że nie ignoruje się ludzi, którzy wiedzą, gdzie mieszkasz.



~ ♠ ~



Następnego dnia nie poszłam do szkoły. Mimo to wstałam dość wcześnie, co było sporym poświęceniem z mojej strony. Należałam do zwolenników długiego snu. Czerpałam przyjemność z ponadprzeciętnych fantazji, o których zamierzałam napisać kiedyś książkę. Z pewnością po jej publikacji doczekałabym się wakacji w psychiatryku.

Ubrałam się niespiesznie, po tym jak odświeżyłam się w łazience, wkładając przelotnie do torebki telefon i klucze. Na palcach zeszłam na parter, jak najciszej zakładając buty oraz kurtkę, aby nikogo nie obudzić. Wolałam wyjść z domu niepostrzeżenie.

Całe szczęście rodzice nie zareagowali na szczęknięcie zamka, gdy przekręciłam w nim klucz.

Kiedy wydostałam się na zewnątrz, odetchnęłam głęboko, wdychając przyjemne październikowe powietrze. Szczęście jak na razie mi sprzyjało i miałam nadzieję, że mnie nagle nie opuści.

Poszłam na najbliższy przystanek, by udać się do dzielnicy mieszkalnej Em. Czekałam w samotności na autobus, który nadjechał po iście długich czterech minutach. Zdążyłam w tym czasie założyć słuchawki, włączyć swoją ulubioną (jedyną) playlistę, rozłożyć na plusy i minusy swoją decyzję, zdecydować, co powiem Em i rodzicom, jeżeli dowiedzą się, że poszłam na wagary, a zostało mi jeszcze sto czterdzieści sekund nudzenia się, zanim wsiadłam do pojazdu.

Na siedzeniu niedaleko kierowcy siedziała jedyna pasażerka poza mną — starsza przysadzista pani, skupiona na jakimś punkcie znajdującym się przed nią. Usiadłam na drugim końcu autobusu, tuż przy oknie, zakładając nogę na nogę. Pozwoliłam swoim myślom odpłynąć, oddając się muzyce, która bębniła mi w uszach. Straciłam przy tym poczucie czasu, ani na moment nie myśląc o Em, ani o szkole; w zasadzie nie zastanawiałam się nad niczym konkretnym.

Ocknęłam się z letargu w porę, by zdążyć wysiąść z pojazdu. Zimne powietrze zaatakowało mnie, gdy tylko drzwi się otworzyły. Mocniej opatuliłam się kurtką, ruszając w stronę przejścia dla pieszych.

Blok Em znajdował się tuż obok, więc nie musiałam zbyt długo marznąć. Nacisnęłam odpowiednie liczby na domofonie, wsłuchując się w urywane dźwięki mające pełnić rolę sygnału.

Im dłużej czekałam, tym więcej cierpliwości i wyrozumiałości ze mnie ulatywało. Wściekłabym się, gdyby Em wybrała się dzisiaj do szkoły. Byłoby to na tyle w temacie mojego szczęścia.

Odetchnęłam ciężko i spróbowałam jeszcze raz.

Z powodu rozwodu rodziców, Em zamieszkała z babcią. Jej matka znalazła nowego męża za granicą, a biologiczny ojciec ograniczał się tylko do przesyłania alimentów.

Babcia Em, mimo że mogła przejść na emeryturę, wytrwale pracowała w swojej kwiaciarni, znajdującej się kilka przecznic od swojego mieszkania. Wiedziałam, że o tej porze była już w pracy, dlatego nie miałam co liczyć, że chociaż ona wpuściłaby mnie do środka.

Nie zamierzałam jednak odchodzić z niczym, więc spróbowałam zadzwonić po raz kolejny.

Serce mi na moment stanęło, gdy nagle usłyszałam głos Em:

— Halo?

— To ja! — krzyknęłam do domofonu, łapiąc pospiesznie za klamkę. — Wpuścisz mnie?

— Czemu nie jesteś w szkole?

— Mogłabym cię zapytać o to samo! — mruknęłam z wyrzutem. — Obiecałaś przyjść wczoraj, a wiesz, że nie znoszę, gdy nie dotrzymuje się danego słowa — przypomniałam. — Tym razem ci wybaczę, bo chcę, żebyś mnie wpuściła. Zimno tutaj.

Em powinna się teraz zaśmiać. Moje sarkastyczno-zabawne wypowiedzi zawsze ją bawiły. Brak reakcji był złym znakiem.

— Emilii? — zapytałam zaniepokojona, przybliżając twarz do domofonu. — Em?

— Wchodź.

Przeszywający pisk zasygnalizował, że mogłam otworzyć drzwi. Nie zwlekając złapałam za klamkę i weszłam pospiesznie na klatkę schodową.

Kiedy tylko postawiłam stopę na pierwszym stopniu, poczułam, że powinnam uciekać. Wszystko mnie od środka ściskało. Zawsze ufałam swojemu instynktowi, który niejednokrotnie ocalił mi skórę, mimo to pięłam się po schodach ku górze, ignorując wysyłane do mózgu sygnały.

Stanęłam przed ciemnymi drewnianymi drzwiami, na których widniały złote cyferki układające się w liczbę trzynaście. Delikatnie zapukałam, wzdrygając się mimowolnie, kiedy głuche echo rozniosło się po korytarzu.

Drgnęłam nieznacznie, gdy pomyślałam, że ściągnęłam na siebie oczy ,,miejskiego monitoringu'', jeżeli takowe jeszcze mnie nie obserwowały. Z pewnością widziały ciekawsze widoki niż niezadbana osiemnastolatka, ale musiały mieć o czym plotkować z sąsiadkami.

Zniecierpliwiona postukałam kilka razy nogą o podłogę.

— Wchodź! — Usłyszałam głos Em, dobiegający z mieszkania.

Zamrugałam zdziwiona, niepewnie łapiąc za klamkę. Nawet gdy pozwalano mi na swobodę w czyimś domu, miałam problem, żeby się w nim rozluźnić. W końcu, jak czuć się komfortowo w miejscu, w którym wyczuwasz zagrożenie? W moim przypadku to niemożliwe, dlatego nigdy u nikogo nie nocowałam.

Niespiesznie przekroczyłam próg mieszkania, dziwiąc się, że Em zostawiła drzwi otwarte. Rozejrzałam się pobieżnie po korytarzu, po krótkiej chwili zastanowienia decydując się powiesić kurtkę na wieszaku, a buty ułożyć pod nim na podłodze.

Odgarnęłam ciemne kosmyki sprzed oczu, opierając się dłonią o pożółkłą ścianę.

— Em, gdzie jesteś? — zapytałam, widząc w wyobraźni, jak mnóstwo starych i zmarszczonych uszu przylega do murów swego mieszkania, aby wyłapać każde wypowiedziane po drugiej stronie słowo.

— Tutaj! — zawołała w odpowiedzi Em.

Skierowałam się w stronę drzwi po lewej stronie, czując ciężar niepokoju na swoich ramionach. Był niemożliwie dokuczliwy i gorący, zupełnie jakby wypalał mi skórę. Znowu zapragnęłam uciec, ale doszłam za daleko, żeby się wycofać.

Złapałam za złocistą klamkę prowadzącą do pokoju Em, której chłód zmroził mi krew w żyłach. Jednak to, co moment później zobaczyłam i poczułam było znacznie gorsze. Moje nozdrza zaatakowała charakterystyczna woń zgniłych jajek, wykrzywiając mi twarz w dziwnym grymasie. Cofnęłam się, wzięłam głęboki wdech i dopiero wtedy wkroczyłam do środka.

Zamrugałam, dając oczom czas na przyzwyczajenie się do panującej w pomieszczeniu ciemności. Okno zostało szczelnie zasłonięte przez czarno-białe rolety, przez które nawet najmniejszy promień światła się nie przebijał. Mimo to dostrzegłam Em. Albo raczej osobę, która kiedyś nią była.

Siedziała przygarbiona, a ubrania wręcz wisiały na niej jak na wieszaku. Wystawały spod nich zarysy kości, które mogłabym bez problemu policzyć. Na odsłoniętej skórze zauważyłam kilka plam, ale mrok uniemożliwiał mi zidentyfikowanie ich koloru. Przetłuszczone włosy zasłaniały jej twarz, więc nie zobaczyłam niczego więcej.

Z niedowierzaniem wpatrywałam się w dziewczynę, która od pierwszej klasy liceum była dla mnie wzorem dojrzałości i kobiecości, która mnie inspirowała, motywowała i wywołała zdrową zazdrość. Nie mogłam uwierzyć, że teraz wyglądała jak najgorszy potwór, żywcem wyjęty z dennego horroru niskiej klasy.

Podeszłam ostrożnie do Em, ignorując nieprzyjemną aurę otaczającą jej postać, po czym delikatnie położyłam dłoń na jej prawym ramieniu, jakby zbyt mocny nacisk mógł sprawić, że się rozpadnie.

— Cześć, Em! — rzuciłam wesoło, zatuszowując swój niepokój.

Em skinęła w odpowiedzi głową, nie odrywając wzroku od monitora, który był jednym źródłem światła. Wystarczyło, że rzuciłam okiem na ekran, a od razu rozpoznałam obraz z gry The Legend of Zelda: Majora's Mask.

Przełknęłam ciężko ślinę, obserwując postać Linka, którym sterowała Em. Nic nie wyglądało niepokojąco ani podejrzanie, wręcz przeciwnie — zwyczajna rozgrywka z odnowioną grafiką i większą płynnością ruchów. Musiał to być remake, więc Em nie miała prawa grać w grę z opowiadania, nawet jeżeli zawierało ziarno prawdy.

Nie potrafiłam jednak uwierzyć, żeby Em wciągnęła się do takiego stopnia w rozgrywkę, by doprowadzić siebie do stanu truposza. Gdyby ktoś inny zastał ją w takim stanie, z pewnością zgłosiłby to odpowiednim osobom.

— Em, gdzie twoja babcia? — zapytałam.

Niezależnie od ilości obowiązków, babcia Em z pewnością nie pozwoliłaby jej się tak stoczyć.

— W Szwajcarii — odpowiedziała nieobecnym głosem, wciąż na mnie nie patrząc.

Jeszcze ani razu nie spojrzała mi w oczy.

— Pojechała do twojej mamy? Bez ciebie? — sapnęłam zdumiona.

Em zawsze jeździła do mamy, gdy tylko mogła, więc aż ciężko było mi uwierzyć, że wolała zostać w domu.

— Jestem dorosła, więc w czym problem?

Zaśmiałam się ironicznie, nie spodziewając się takiej odpowiedzi.

To nie była moje Em, tylko jej parodia. Bardzo słaba parodia, której widok z każdą sekundą budził we mnie coraz większą wściekłość. Ktokolwiek to spowodowało, popełnił ogromny błąd. Jeżeli historia z nawiedzoną grą miała okazać się prawdziwa, nie robiło to na mnie wrażenia. Przepraszam bardzo, ale kościołów i egzorcystów w okolicy nie brakowało, o czym pewien utopiony dzieciak musiał zapomnieć.

— Kiedy coś jadłaś? — zapytałam, lekko się krzywiąc. — Albo się myłaś...

Westchnęłam ciężko, kiedy nie otrzymałam żadnej odpowiedzi, przez co prawie się porzygałam. Cyjanowodór przy tym odorze pachniał jak róże.

Podeszłam do okna, odsuwając pospiesznym ruchem zasłony. Nie zdążyłam złapać za uchwyt, kiedy Em wychrypiała:

— Zasuń!

Wzdrygnęłam się zaskoczona, zerkając na nią ponad ramieniem. Wyglądała jak dzika bestia, którą najmniejsza doza światła mogłaby zabić. Sadystyczny głosik w mojej głowie kazał mi to sprawdzić, ale w porę się opamiętałam.

Złapałam za stojące obok krzesło, przysuwając je w stronę biurka, aby usiąść obok Em. Stawiało to moje nozdrza w fatalnej sytuacji, ale czego się nie robiło dla przyjaciółki.

— Chcę tylko popatrzeć jak grasz — powiedziałam w odpowiedzi na pytające spojrzenie Em. — Swoją drogą, kto podarował ci tę grę?

— Znajomy babci.

— Chciał się jej przypodobać, dlatego dał ci prezent?

— Może — wzruszyła niedbale ramionami, więcej się nie odzywając.

Milczenie w moim towarzystwie nie było najlepszym pomysłem. Pozostawiona na pastwę swojego umysłu potrafiłam mieć tysiąc myśli na minutę. Wbrew pozorom to naprawdę dużo, ale z pewnością osoby obyte w temacie o tym wiedziały.

Postanowiłam się przemóc i uważnie obserwować rozgrywkę Em, aby na własne oczy zobaczyć potencjalne zagrożenie.

Nie przeszło mi jednak przez myśl, że wróg już mnie dostrzegł.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz