poniedziałek, 20 listopada 2017

ZAPIS




Potakiwałam z uwagą głową, słuchając z uśmiechem najróżniejszych opowieści Papyrusa. Na początku głównie opowiadał mi o swojej relacji z Frisk i tym, jak spędził z nią dostępny czas. Przeważnie brakowało mi słów, aby skomentować to wszystko, ale zdawało mu się to nie przeszkadzać, dopóki widział, że skupiałam na nim swoją uwagę.

Myślami jednak odpływałam zdecydowanie dalej, podobnie jak woda dookoła nas. Waterfall utkwiło mi w pamięci jako miejsce ciemne, mokre i obszerne. Zaraz po Snowdin, to właśnie ono wkradło się w moje łaski, ale nie tylko ze względu na magiczne i urokliwe otoczenie. W żadnym innym regionie nie znajdowało się tyle Starożytnych Glifów co tutaj, dzięki którym dowiedziałam się więcej o Podziemiu, Potworach, ich stosunku do Ludzi, i naturze Dusz.

Najwyraźniej niechęć naszych ras była odwzajemniona, mimo że ludzka cywilizacja bardzo oddziaływała na społeczeństwo potworów. Widziałam nawet - podczas kilku resetów - hotel, który idealnie wpasowywał się w standardy tych istniejących na Powierzchni.

Zrozumiałam też, dlaczego potwory nie mogły posiadać tyle determinacji co ludzie — chodziło o nasze ciała, które za pomocą fizycznej materii potrafiły znieść więcej niż ich magiczne, niestabilne formy. Początkowo trudno było mi w to uwierzyć; od dziecka widziałam w większości bajek, że wszystko co magiczne miało większą moc niż rzecz niemagiczna, zwyczajna i przeciętna mogąca zostać z łatwością zastąpiona.

Nie wiedziałam, czemu zostaliśmy stworzeni w taki sposób, ale widząc śmierć niektórych potworów... byłam pewna, że są one bardziej nieodzowne niż ludzie. Chociażby dlatego, że po nich nie pozostawał żaden ślad — rozmywały się, jakby nigdy w rzeczywistości nie istniały. Zastanawiałam się czasem, czy to świadomość ich ulotności przeszkadzała im w osiągnięciu wyższego poziomu determinacji.

— Wowie! W końcu dotarliśmy! — krzyknął nagle Papyrus, sprowadzając mnie z powrotem do rzeczywistości. Zauważyłam wtedy, że zatrzymaliśmy się przed domem wyglądającym jak wściekła ryba, który z pewnością należał do Undyne.

Nagle zaczęłam mieć wątpliwości, co do obranej przeze mnie ścieżki. Skłamałabym twierdząc, że dotychczas nie było miło i przyjemnie, ale mimo to cały czas nękał mnie niepokój, zupełnie jakby był moim cieniem. W końcu, gdybym znowu zawiodła, nie mogłabym użyć ponownie true resetu, a wtedy jedyne co by mi pozostało, to skorzystanie z oferty przemawiającego dłońmi.

—Będzie świetnie, zaufaj mi! — zapewnił szkielet, co do czego miałam mieszane uczucia. Zmusiłam się jednak do słabego uśmiechu. — Okej! Najpierw ukryj się za mną! Chcę zobaczyć minę Undyne jak cię zobaczy!

— Em... W porządku — zgodziłam się bez oporu, nawet nie próbując z nim dyskutować, stając za jego plecami.

Zapukał dwa razy i niemalże od razu drzwi się otworzyły, ukazując w przejściu dziwno-rybo-podobnego potwora. Dotychczas widywałam Undyne tylko w zbroi, w której nie prezentowała się najkorzystniej, całe szczęście bez niej wyglądała na bardziej przystępną osobę.

— Cześć, Papyrus! Tak szybko wróciłeś? Nie masz wciąż dość? Ha, podziwiam twoją determinację! — pochwaliła go, brzmiąc nawet całkiem przyjaźnie.

— Wow, dziękuję, Undyne! Ale tym razem przychodzę w innej sprawię — zrobił krok w bok, zdradzając Undyne moją obecność— przyprowadziłem kolejnego człowieka!

— Kolejnego... Człowieka? — powtórzyła za nim, jakby nie dowierzając własnym oczom. Krzywy uśmiech znikł z jej twarzy. — Skąd wziąłeś kolejnego człowieka?!

— Skąd? — Popatrzył chwilę w osłupieniu na nią, a potem na mnie, i tak z kilka razy. — Skąd się tu wzięłaś, Skagi?

Parsknęłam głośno, kręcąc z rozbawieniem głową. Spojrzałam na Papyrusa miękko, po czym zwróciłam się do Undyne:

— Wybacz najście. Jestem Skagi, starsza siostra Frisk, z którą na pewno się już wcześniej widziałaś.

— Jesteś siostrą tamtego człowieka? — zapytała dla pewności, na co skinęłam z przekonaniem głową. — Och... W takim razie... Czemu nie wejdziecie? — bardziej stwierdziła, niż spytała, znikając wewnątrz domu.

Papyrus, bez żadnej większej zachęty, wytarł kilka razy buty, po czym wszedł do środka za nią. Zanim poszłam w jego ślady, obejrzałam się za siebie, walcząc z chęcią ruszenia dalej. Chciałam dalej szukać Frisk, mimo że wiedziałam jak to się dla mnie skończy. Musiałam jednak pozostać cierpliwą, pochopność mogła zaprzepaścić wszystko co dotychczas dokonałam.

Odetchnęłam głęboko, dodając sobie w myślach siły. Wiara i determinacja były kluczem do osiągnięcia mojego celu, w przeciwnym wypadku marzenie o wydostaniu się stąd razem z Frisk nigdy by się nie ziściło.

Również wytarłam buty o wycieraczkę, by następnie z wysoko uniesioną głową wejść do środka. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, aby połączyć kuchnie, salon i jadalnie w jedno pomieszczenie, ale ceniłam kreatywność i oryginalność Undyne, zwłaszcza za pianino w rogu.

— Więc... dlaczego tutaj przyszliście? — zapytała, obdarzając mnie podejrzliwym spojrzeniem. Czułam się przez to jak karp na wystawie w okresie świątecznym.

Odchrząknęłam, próbując się nie zaśmiać z własnych myśli.

— Tak jak powiedziałam wcześniej, jestem starszą siostrą Frisk. Przybyłam do Podziemia, aby ją odnaleźć i zabrać do domu — wyjaśniłam ogólnikowo, po czym wskazałam ręką na szkieleta. — Papyrus powiedział mi, że widział ją ostatni raz u ciebie, dlatego mnie tutaj przyprowadził. Czy wiesz zatem, gdzie poszła moja siostra?

— Hm, nie wyglądacie na siostry... — mruknęła sceptycznie, bardziej do siebie niż do mnie. — Przykro mi, ale nie mogę ci pomóc. Po tym jak zaprzyjaźniłam się z tym człowiekiem przestałam ją ścigać, więc nie wiem, gdzie się obecnie znajduje. Powinnaś zapytać o to Alphys.

— Alphys? A skąd ona...

— Skagi, patrz! TO FRISK! — krzyknął z ożywieniem Papyrus, przerywając mi. Natychmiastowo spojrzałam w jego stronę, czując nagły przypływ nadziei.

Utkwiłam wzrok w telewizorze, który szkielet najwyraźniej włączył, kiedy rozmawiałam z Undyne. Na ekranie znajdowała się Frisk oraz Mettaton, prowadzący transmisję na żywo prosto z Hotland.

— Muszę tam pójść — stwierdziłam, przenosząc spojrzenie na Papyrusa i Undyne. — Dziękuję za waszą pomoc oraz chęci. Odwdzięczę się wam... kiedyś.

— W porządku, Skagi! Pozdrów ode mnie Frisk! — zawołał Papyrus, uśmiechając się jeszcze szerzej niż zwykle, co w zasadzie nawet nie powinno być możliwe.

— Ode mnie też. I powiedz jej, że następna lekcja gotowania jej nie ominie! — dodała Undyne, widząc jak szykowałam się do odejścia.

— Tak zrobię — obiecałam, machając im dłonią na do widzenia.

Opuściłam dom Undyne pośpiesznie, czując się o wiele lepiej na zewnątrz. Odetchnęłam głęboko, zadzierając głowę ku górze, gdzie zamiast nieba dostrzegłam ziemie oraz skały. Nie zliczyłabym, ile czasu nie widziałam słońca czy księżyca, mimo że w rzeczywistości znajdowałam się w Podziemiu tylko jeden dzień.

Współczułam potworom, że nie mogły zobaczyć piękna zewnętrznego świata. Nie mieszkali w złych standardach, jak na podziemie, ale byłam pewna, że nie bez powodu marzyli o wydostaniu się na powierzchnie. W końcu ich dom robił tak naprawdę za więzienie.

Usiadłam na kamieniu, kiedy zamyślona wybrałam losową ścieżkę, doprowadzającą mnie do rzeki. Nie rozumiałam, dlaczego tak skrupulatnie nad wszystkim myślałam, skoro to nie było żadne z moich pierwszych podejść.

Oparłam dłonie na kolanach rozważając, czy wcześniej nie gnałam jak szalona przed siebie nie tylko z powodu chęci uratowania Frisk, ale również, aby nie oszaleć od natłoku myśli. Gdy przypomniałam sobie swoje wcześniejsze posunięcia, doszło do mnie, że ani razu nie opracowałam żadnego planu działania, żadnej taktyki.

Nieustannie powtarzałam słowa, przeczytane kiedyś w pewnej książce, które zakodowały mi się w pamięci: ,,De­ter­mi­nac­ja płynąca pros­to z serca, to naj­krótsza dro­ga do spełnienia marzeń''. Prychnęłam, kręcąc głową nad absurdalnością tego zdania. Daleko byłam od stwierdzenia, aby moja determinacja zapewniła mi najszybszą drogę do uratowania Frisk.

Chciałabym docenić to co uj­rzałam, wal­czą o to cze­go pragnę.

Pochyliłam się do przodu, żeby spojrzeć w tafle wody; przez panującą dookoła ciemność nie mogłam w niej niczego zobaczyć. Ciekawiło mnie, czy dostrzegłabym zaistniałe we mnie zmiany, czy raczej czegoś takiego nie mogłabym zauważyć gołymi oczami.

Po dziewiętnastu resetach stałam się nową osobą, bogatszą o doświadczenia, jakich nie przeżyło wielu ludzi. Stawiałam im czoła z odwagą i przerażeniem w jednym. Mimo wszystko miałam siłę by walczyć, więc walczyłam wierząc, że w końcu stanę na szczycie góry Ebott, ciesząc się z jej opuszczenia.

Wyobraziłam sobie widok horyzontu z takiego miejsca, skąd idealnie prezentowałoby się słońce powoli kładące się do snu. W końcu ponownie poczułabym świeży powiew wiatru, delikatnie głaskający moje ciało wykończone wszystkimi przeżyciami i trudami, wplatając się na koniec we włosy. Uśmiechnęłabym się delikatnie, kiedy zorientowałabym się, że ciepłe łzy łaskoczą moje policzki. Zamknęłabym oczy, a gdy znów bym je otworzyła, wypatrzyłabym kolejne czekające na mnie wyzwania. Byłabym jednak gotowa się z nimi zmierzyć, jak i z nową wersją samej siebie. Wystarczyło tylko, abym się nie poddawała.

— Muszę pójść do Hotland — zadecydowałam, podnosząc się żwawo.

— Dobry pomysł! — odparł ktoś za mną.

Wzdrygnęłam się, nie spodziewając się towarzystwa. Obejrzałam się za siebie, ale nikogo nie dostrzegłam. Zmarszczyłam skonfundowana brwi, rozglądając się dokładnie po otoczeniu. Wtedy zauważyłam niebieską, bioluminescencyjną roślinę o dużej koronie, wokół której rosły małe płatki. Otworzyłam szerzej oczy, kiedy rozpoznałam jednego z Echo Kwiatów, potrafiących powtórzyć ostatnią usłyszaną rzecz.

Podeszłam do kwiatka, następnie przy nim klękając. Przez kilka minut wahałam się przed tym, co chciałam uczynić, ale w końcu zdecydowałam się zaryzykować.

— Przybądź... — wyszeptałam, po czym z ciężko bijącym sercem odsunęłam się od rośliny. Nie zrobiłam tego z powodu utraty wiary w swoje możliwości, a raczej jako zabezpieczenie.

Wtedy nagle usłyszałam szum wody za sobą. Spojrzałam w stronę rzeki, na której pojawiła się zakapturzona istota na niewielkiej, drewnianej łodzi. Zamrugałam zdziwiona, pierwszy raz spotykając kogoś takiego w Podziemiu.

— Tra la la. Jestem przewoźnikiem. A może przewoźniczką...? To nie ma znaczenia. Uwielbiam pływać moją łodzią. Chciałabyś się przyłączyć?

Poczułam się zmieszana, nie wiedząc, z kim dokładnie miałam do czynienia. Jednak dla wygody postanowiłam zwracać się do - najprawdopodobniej - potwora w formie męskiej z uwagi na głęboki głos.

— Zależy dokąd płyniesz — odpowiedziałam, uważnie przyglądając się jego łodzi. Nie była w złym stanie, ale nie sądziłam, aby mogła zagwarantować mi szybsze znalezienie się u celu.

— Tra la la. Czy jest gorąco, czy zimno, możesz na mnie liczyć.

Pokiwałam w zamyśleniu powoli głową, wzruszając w końcu ramionami, uznając, że zabierając się z nim na niczym nie traciłam.

Ostrożnie weszłam do łodzi, z trudem znajdując tam wygodne dla siebie miejsce. Skinęłam potworowi głową na znak, że byłam gotowa do drogi, a wtedy nagle ruszyliśmy przed siebie ze zwodniczą prędkością. Musiałam mocniej się przytrzymać, aby nie stracić równowagi i nie spaść do wody.

— Tra la la. Anioł nadchodzi... Tra la la — zanucił nieznajomy, czując się całkowicie pewnie na łodzi.

Kiedy pierwszy szok mi minął i chciałam zacząć cieszyć się podróżą, ta niespodziewanie dobiegła końca, gdyż znaleźliśmy się już w Hotland.

— Tra la la. Wody dziś są wzburzone. To przynosi pecha — odparł na pożegnanie przewoźnik, po czym popłynął dalej. Nie zdążyłam mu przez to podziękować, ale najwyraźniej nie przykładał zbyt dużej wagi do uprzejmości.

Nie poświęcając temu większej uwagi, ruszyłam z determinacją w głąb Hotlandu, aby spotkać się z Frisk oraz Mettatonem — w teorii. Choć odbyłam wiele resetów nie znałam tego miejsca zbyt dobrze. W końcu Hotland był największym regionem w Podziemiu, a wszechobecny pomarańczowo-czerwony piasek wznoszący się nad lawą nie ułatwiał zorientowania się w terenie.

— Howdy! — zawołał z zadowoloną miną Flowey, pojawiając się tuż przede mną. Jęknęłam głośno, przypominając sobie o jego istnieniu. — Chyba nie zapomniałaś o swoim najlepszym przyjacielu, co? — Przewróciłam oczami, zamierzając uciąć z nim jakąkolwiek rozmowę i ruszyć dalej, ale mnie ubiegł. — Cóż, ja na pewno nie zapomniałem o tobie! I na twoje szczęście, przyprowadziłem ze sobą paru nowych przyjaciół!

Nim się obejrzałam, a nagle zjawiło się więcej potworów. Nie tyle zaskoczyło mnie ich pojawienie się, co posunięcie mojego domniemanego najlepszego przyjaciela. Miałam za sobą dziewiętnaście powtórzeń, a mimo to nigdy nie zdobył się na atak na mnie, zwłaszcza masowy!

— Ach, Flowey... Co chcesz przez to osiągnąć? — zapytałam, kręcąc z dezaprobatą głową. — Przecież wiesz, że nic tym nie wskórasz.

— Jeszcze się o tym przekonamy! Do boju, chłopaki! — zakomenderował, a wtedy przybyłe z nim potwory mnie zaatakowały. Przygotowałam duszę do obrony, nie chcąc zrobić im krzywdy.

Pomimo zaistniałej i nietypowej sytuacji, postanowiłam oszczędzić swoich przeciwników, próbując wszelkich metod, aby dojść z nimi do pojednania. Najpierw jednak musiałam uniknąć ognistych kolumn, bomb, kul oraz baniek. Poczułam wtedy zastrzyk adrenaliny i większą pewność siebie.

Dodałam jednemu potworowi odwagi, drugiego przytuliłam, a innego skomplementowałam. Zajęło to trochę czasu, ale udało mi się porozumieć - na swój sposób - z tymi istotami, dzięki czemu odeszły nie robiąc nikomu krzywdy.

Odetchnęłam głęboko, rozglądając się dokoła, chcąc znaleźć Floweya, aby mógł zobaczyć mój triumfujący uśmiech. Wyglądało jednak na to, że postanowił się zmyć, kiedy zrozumiał swoją porażkę. Żałowałam, że odszedł, gdyż miałam do niego kilka pytań, ale najwyraźniej musiałam z nimi poczekać.

Bez zbędnego ociągania postanowiłam ruszyć dalej, kiedy nagle usłyszałam jakiś hałas dobiegający zza pobliskiej skały. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, co to mogło być.

— Słyszałam cię, możesz wyjść. Obiecuję, że nie zrobię ci krzywdy — zapewniłam, czekając aż tajemniczy jegomość zdecyduje się pokazać.

Po kilku sekundach czekania, potwór wreszcie wyszedł z ukrycia. Wyglądał na nieco przysadzistego i przygarbionego, a pomarańczowo-żółtą skórę w większości zakrywał biały fartuch, spod którego wystawał ogon. W przeciwieństwie do wszystkich wcześniej napotkanych przeze mnie potworów, tylko ten nosił okulary, co dało mi jasny sygnał, z kim miałam przyjemność.

—Eeee... H-h-hejka! Jestem Doktor Alphys, królewski naukowiec Asgore'a!— Uśmiechnęłam się, słysząc to.

Spotkanie kogoś, kto miał oko na prawie całe Podziemie... lepiej trafić nie mogłam.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz