poniedziałek, 20 listopada 2017

ZAPIS




Prowadzona przez obietnice jasności, brnęłam przez ciemny korytarz, chcąc się z niego jak najszybciej wydostać. Rozmyślania o Floweym czy Toriel pozostawiłam za sobą, upychając myśli związane z nimi w najdalszy zakątek umysłu.

Starając się nie spoglądać do tyłu, przypomniałam sobie opowieść, w której nie wolno było odwracać się za siebie. W tamtym świecie także istniała zasada głosząca prawdę o przeżyciu: ,,Tylko odrzucając swoją przeszłość masz szansę przeżyć''. Początkowo uważałam to za absurdalne i okrutne wierząc, że nie powinno się posuwać do takich rzeczy. Po spadnięciu do Podziemia zauważyłam prawdę kryjącą się w tamtej historii, która nie miała prawa bytu w świecie rzeczywistym, gdzie przeszłość zawsze goniła za swym właścicielem, nie zamierzając dać o sobie zapomnieć.

Za mną akurat goniły wydarzenia teoretycznie nie istniejące — użyłam true resetu, a mimo to czułam każdy ciężar decyzji jaką podjęłam, z trudem patrząc prawdzie w oczy.

Pochłonięta przemyśleniami, nim się obejrzałam, opuściłam Ruiny zmierzając prosto do lasu Snowdin, znajdującego się przed miasteczkiem o takiej samej nazwie. Ze wszystkich miejsc w Podziemiu ono podobało mi się najbardziej ze względu na zimowy klimat. Od dziecka kochałam śnieg, czując dreszcze podekscytowania na sam jego widok.

Poza tym, w lesie znajdowało się kilka zagadek - nie tyle, co w Ruinach - stworzonych przez dwójkę szkieletów. Na myśl o tym, przypomniałam sobie, że nieopodal powinnam spotkać jednego z nich.

Zatem, o wiele bardziej czujna, kroczyłam uważnie dalej przed siebie, rozglądając się niezauważalnie po otoczeniu. Nie chciałam po raz kolejny dać się wrobić czy przestraszyć, dlatego z uwagą przyglądałam się każdemu widzianemu cieniu. W taki oto sposób dotarłam aż do niewielkiego, drewnianego mostu ze zbyt dużymi palami, niespełniającymi zbyt dobrze roli zagradzania drogi.

Zmarszczyłam z konsternacją brwi, zastanawiając się, gdzie się podział Sans. Nasze ciągle powtarzające się pierwsze spotkanie zawsze miało miejsce dokładnie w tym miejscu.

Czyżby to był skutek moich nowo dokonanych wyborów, nawet jeżeli nie było ich jeszcze zbyt wiele?

Rozważałam, nie mogąc się zdecydować, czy ruszyć dalej.

Poczułam nieprzyjemne dreszcze, przebiegające po plecach na myśl, że moje działania mogłyby doprowadzić do czegoś gorszego niż wcześniej.

Pokręciłam szybko głową, chcąc jak najszybciej się przekonać o stanie rzeczywistości. Próbowałam nie panikować, przekonując samą siebie, że to jeszcze niczego złego nie musiało znaczyć, o czym przekonałam się niemalże natychmiastowo, kiedy przeszłam zaledwie kilka kroków dalej.

Dostrzegłam poszukiwanego przeze mnie szkieleta, śpiącego jak gdyby nigdy nic, opartego o konar jednego z wielu identycznych drzew dookoła. Prychnęłam rozluźniając się, nie mogąc uwierzyć, że nabawił mnie takiego stracha, do tego jeszcze nieświadomie!

Muszę się wyluzować.


Pomyślałam, obserwując nieprzerwanie nieświadomego mej obecności szkieleta.

Nagle do głowy przyszedł mi pewien pomysł, który bez najmniejszego zastanowienia postanowiłam zrealizować. Zbliżyłam się ostrożnie do drzewa, przy którym spał Sans, delikatnie sięgając do jednej z kieszeni jego niebieskiej bluzy, gdzie powinien mieć schowaną butelkę z keczupem.

Z przerażająco szerokim uśmiechem godnym Floweya, namalowałam na jego twarzy różne wzory i elementy twarzy, których pierwotnie nie posiadał. Za wszelką cenę starałam się powstrzymać od śmiechu, ale z każdą nowo utworzoną czerwoną kreską było to coraz trudniejsze.

W końcu nie wytrzymałam i parsknęłam tak głośno, że go obudziłam.

— Hę? Papyrus? Co jest grane? — Przez kilka sekund wyglądał na naprawdę zdezorientowanego, dopóki nie zauważył mojej obecności. — O, kolejny człowiek.

Choć powinnam udawać chociażby lekkie przerażenie widokiem gadającego i ruszającego się szkieleta, nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.

— Cześć, jestem Skagi — przedstawiłam się, wyciągając ku niemu lewą rękę. — Z tego co wiem, to ściska się dłoń nowo poznanej osobie.

— W sumie, masz rację — zgodził się ze mną, po czym oplótł kośćmi moją skórę, co poskutkowało rozbrzmieniem głośnego dźwięku, który go zaskoczył.

Zaśmiałam się jako pierwsza, widząc jego reakcję.

— Stary żart z poduszką-pierdziuszką jest zawsze zabawny!

— Przyznaję, jest.

— W takim razie nie jesteś zły, że ją od ciebie pożyczyłam? — zapytałam z uśmiechem, oddając mu jego własność, starając się przy tym nie zaśmiać mu prosto w twarz. — I za ten keczup...

Przejechał kościstym palcem w pobliżu swoich zębów, aby potem zobaczyć na nim czerwony sos.

— Heh, nieźle, młoda — rzucił z uznaniem, chowając dłonie do kieszeni. — Nie pomyślałbym, że jakikolwiek człowiek mnie tak urządzi. Heh, co za gafa... Ale najpierw chyba powinienem powiedzieć: Cześć, jestem Sans.

— Miło cię poznać, Sans — odpowiedziałam uprzejmie, szczerząc zęby w uśmiechu, podobnie jak on. — Wiesz jak nazywa się najedzony dowcipniś? — zapytałam nagle, starając się zachować powagę. — Nażarty!

Oboje parsknęliśmy śmiechem, bez problemowo rozumiejąc ten słaby kawał.

— A wiesz, dlaczego śnieg nie chodzi na randki? — spytał w ramach rewanżu, na co pokręciłam przecząco głową. — Bo gdy robi się na niej gorąco, to się roztapia!

— Och, to smutne... Ale i dobre — dodałam chichocząc.

Lubiłam rozmawiać z Sansem, dialogi z nim zawsze były nietuzinkowe. Przy nim Podziemie nie wydawało się aż tak mrocznym i ponurym miejscem. Przynajmniej z pozoru...

— Cóż, powinienem szukać ludzi, ale ciebie chyba nie złapię.

— Em, dzięki, to miłe. Mam sporo do zobaczenia i zrobienia, więc nie chciałabym zostać złapaną, szczerze mówiąc.

— Więc uważaj na mojego brata — ostrzegł, przymykając na moment prawy oczodół.

— Och, właśnie! Skoro mowa o rodzeństwie — widziałeś gdzieś moją młodszą siostrę? Z tego co wiem, jest jedynym człowiekiem w Podziemiu poza mną.

— Idź tą drogą, a ją znajdziesz — polecił, odwracając się w swoją stronę. — Do zobaczenia, młoda.

— Do zobaczenia. Obyś się tylko w międzyczasie nie zapracował.

— Już się napracowałem. Pracowałem tak ciężko, że prawie zostałem trupem. Kościotrupem.

Prychnęłam, kręcąc powoli głową.

Bardzo szybko zniknął mi z oczu, ale nie zmartwiło mnie to, gdyż znałam drogę do miasteczka. Chociaż nie było mi to w danej chwili zbytnio potrzebne, ponieważ za najbliższym zakrętem powinnam ponownie spotkać Sansa w towarzystwie Papyrusa.

Nie zwlekając dłużej, ruszyłam w kierunku najbliższej stacji, przy której starszy szkielet powinien stacjonować. Pierwotnie nie tam spotykałam Papyrusa po raz pierwszy, ale nie przeszkadzała mi ta zmiana, dopóki nie nosiła za sobą żadnych negatywnych konsekwencji.

— SANS! — zaskrzeczał, tupiąc ze złości nogą. — Minęło dziewięć dni, a ty wciąż nie zamieściłeś pułapek! Nic dziwnego, że człowiek tak szybko stąd odszedł! — poskarżył się, ganiąc swojego brata. — Tylko stoisz na swojej stacji! Czy ty coś w ogóle robisz?!

— Patrzę na tamten kamień — odpowiedział, wskazując w moją stronę. — Jest naprawdę fajny. Chcesz spojrzeć?

— Nie! Nie mam na takie głupoty czasu, Sans! Jeżeli chcę pławić się w blasku uznania muszę pracować!

— Cóż, może ten kamień pomoże ci uzyskać ten blask.

— Sans! Nie pomagasz mi, ty leniwa kupo kości! Czemu ktoś tak wielki jak ja musi pracować tak dużo, aby zdobyć odrobinę uznania?

— Wow, wygląda na to, że odczuwasz swoją pracę aż w kościach — odparłam, zdradzając się ze swoją obecnością.

Wiedziałam o tym, że wiele osób w Podziemiu otrzymało za zadanie złapać człowieka i zabrać jego duszę, ale Papyrus, niezależnie od swojej chęci zyskania uznania, podczas żadnego z moich wcześniejszych powtórzeń nie zrobił ani mnie, ani Frisk krzywdy, więc nie miałam powodu, aby uznawać go za wroga.

— Sans, czy to... KOLEJNY CZŁOWIEK?! — zawołał podekscytowany, brzmiąc o niebo przyjemniej, niż kiedy ganił Sansa.

— Nie, to tylko kamień.

— Nie mówię o kamieniu, Sans! Spójrz, to kolejny człowiek! — odparł z radością, stając naprzeciwko mnie. — Witaj, człowieku! To ja, Papyrus! Wielki Papyrus!

— Cześć, Papyrus. Ja jestem Skagi — przedstawiłam się, choć szkielet nie wydawał się tym zbytnio zainteresowany.

— Nie mogę uwierzyć, znalazłem kolejnego człowieka! Teraz na pewno dołączę do Królewskiej Straży! Zadzwonię do Undyne! Szczęka jej opadnie i na pewno aż uroni łzy!

— Em... to świetnie. Cieszę się i... w ogóle, ale... Ech, widziałeś, gdzieś moją siostrę?

— Hm? Siostrę?

— Yhm, mniejszą wersję mnie — odpowiedziałam, pokazując dłonią, dokąd mniej więcej powinna mi sięgać Frisk.

— Chwila... Chcesz powiedzieć, że człowiek jest członkiem twojej rodziny?

— Tak... — odparłam powoli, zerkając kątem oka na Sansa.

Nigdy wcześniej nie odbyłam takiej rozmowy z Papyrusem, więc nie miałam pojęcia, do czego mogła doprowadzić.

— Ooch, to nie mogę cię złapać. Nie łapię się rodziny swoich przyjaciół — jęknął rozczarowany.

Westchnęłam ukradkiem z ulgą, ciesząc się, że decyzja Papyrusa o niełapaniu mnie pozostała niezmienna.

— W porządku! Chodźmy więc, człowieku, mamy dużo do zrobienia! — zakomenderował, łapiąc mnie swoją czerwoną rękawicą za ramię.

— Huh?

— Mam przygotowane wszelkie gry, zagadki, pułapki i wszystko inne, co jeszcze zobaczysz! O, a tu na stole mam talerz mojego domowego spaghetti! Jeśli jesteś głodna, to śmiało, weź sobie kęs! — zaoferował, przystawiając mi pod nos zamrożone danie.

Uśmiechnęłam się z wymuszeniem, szybko szukając w głowie jakiekolwiek wymówki, aby nie musieć tego zjeść. Nie chciałam umrzeć od ręcznie przygotowanego spaghetti, choć taka przyczyna zgonu byłaby jedną z najciekawszych rzeczy w mojej biografii.

— Nie, dziękuję, nie jestem głodna — podziękowałam, gestykulując żwawo rękami. — Och, wiesz co? Przypomniał mi się pewien kawał!

— Kawał? — powtórzył za mną niezbyt zadowolony.

— Gdzie makaron idzie, aby się odprężyć? Do SPA-ghetti! — odparłam, a w tle rozbrzmiał dźwięk naśladujący perkusję — ,,ba dum tss''.

— Sans, nie wiem, jak to zrobiłeś, ale zepsułeś człowieka! — zaskrzeczał, ponownie tupiąc ze złości nogą.

— Och, no dalej, bracie! Przecież widzę, że się uśmiechasz.

— Wiem, że się uśmiecham i nienawidzę tego!

— Okej, okej, nie denerwuj się, Papyrus. Nie chcemy, abyś komuś porachował kości — spróbowałam go uspokoić, z opóźnieniem uświadamiając sobie co powiedziałam.

— Chodź, młoda. Oprowadzimy cię po Snowdin — zaproponował Sans, opuszczając swoją stację.

— Ja muszę wrócić do pracy, ale ty idź. Przyda ci się... Hm... Rozprostować kości! Nyehehehehehehe! — zaśmiał się głośno Papyrus, zostawiając nas samych.

Odrobinę skrępowana przystąpiłam z nogi na nogę.

— Cóż... najwyraźniej odpuścił sobie złapanie mnie.

— Ciesz się zatem, młoda. Najwyraźniej Papyrus cię polubił.

— A jest ktoś, kogo nie lubi? — zapytałam, unosząc sceptycznie jedną z brwi.

— Chodźmy do Grillby's — zaproponował, na co przytaknęłam ochoczo, mimo że zignorował moje pytanie.

Miasteczko Snowdin znałam głównie tylko z zewnątrz, nie mając okazji poznać je lepiej od wewnątrz, zawsze śpiesząc się i gnając do przodu.

Mijając niektóre budynki, pytałam Sansa, co w nich się znajdowało. W taki sposób dowiedziałam się, że minęliśmy sklep, Snowdin Inn i bibliotekę, na której szyldzie znajdowała się literówka.

To niezbyt dobrze świadczy.

Pomyślałam, idąc nieprzerwanie dalej, mimo że kusiło mnie, aby zajrzeć do środka.

W pobliżu kręciło się dużo strażników, wartowników i członków Gwardii Królewskiej. Na szczęście byli oni psami, więc zaproponowanie głaskania po brzuszku czy tarmoszenia uszu rozwiązywało przeważnie każdy konflikt z nimi. A że posiadały mięciutkie futerka, to aż nie chciało się od nich odchodzić!

Kiedy weszliśmy do środka baru, dostrzegłam jak wiele potworów się tam znajdowało. Wszyscy przywitali się z Sansem, co dało mi dość jasną aluzję, że musiał być jednym z najbardziej znanych klientów.

Chociaż mnóstwo stolików pozostało wolnych, poszliśmy usiąść przy barze, obok zepsutej szafy grającej. Trochę zasmuciło mnie to, że nie działała, gdyż z przyjemnością posłuchałabym jakieś muzyki.

— Śmiało, rozsiąść się — zachęcił mnie szkielet, kiedy zbyt długi czas wpatrywałam się w maszynę.

Pośpiesznie zajęłam krzesło obok niego, a wtedy rozległ się dobrze mi znany dźwięk.

— Ha ha ha, bardzo śmieszne, Sans.

— Cóż, powinnaś patrzeć na co siadasz — odparł nierażony moim sarkazmem. — W każdym razie powinniśmy coś zamówić. Na co masz ochotę?

— Hm... Z chęcią zjem frytki.

— Brzmi nieźle — uznał, odwracając się w stronę ognistego mężczyzny za ladą. — Grillby, poprosimy podwójną porcję frytek.

Barman przerwał polerowanie szklanek i bez odpowiedzi wyszedł przez drzwi znajdujące się za jego plecami. Kątem oka zauważyłam, że tymczasem Sans podrapał się grzebieniem po prawej stronie swojej czaszki, po czym odwrócił się w moją stronę.

— Więc... Co sądzisz o moim bracie?

— Jest naprawdę fajny. Cieszę się, że zrezygnował ze złapania mnie i mojej siostry — odpowiedziałam szczerze, uśmiechając się delikatnie.

Wtedy wrócił Grillby, kładąc przed nami dwa talerze z frytkami.

— Chcesz keczup? — zaproponował Sans, podsuwając mi czerwoną butelkę.

— Pewnie!

— Bone appetit!

Prychnęłam cicho, zabierając od niego keczup. W chwili, w której przechyliłam butelkę do góry nogami, cała masa sosu pomidorowego rozlała się na moje frytki, tworząc niemalże krwistą kałużę.

— Oops... Może chcesz zjeść moje? — zaproponował, na co natychmiastowo pokręciłam głową.

— Nie trzeba, nie przeszkadza mi taka ilość keczupu — rzekłam, delikatnie wyławiając wybrane frytki.

— Okej, cóż... Zatem szukasz swojej siostry?

— Yhm — mruknęłam krótko, nie chcąc za bardzo mówić z pełną buzią.

— Bez urazy, ale nie wyglądasz, jakby ci się do tego śpieszyło. Czyżby była między wami kość niezgody?

— Niezupełnie... — odburknęłam, przełykając szybko jedzenie, aby się nie zakrztusić. — Uznajmy po prostu, że mam pewne powody, żeby tak czynić.

— Rozumiem — przytaknął, stając się nagle dziwnie poważnym. — Chciałbym cię zapytać, czy rozmawiałaś kiedykolwiek z żółtym kwiatkiem?

Zerknęłam na niego kątem oka, nie rozumiejąc, dlaczego zboczył z rozmową na taki temat.

— Był pierwszą osobą, jaką spotkałam w Podziemiu, więc tak — odpowiedziałam, zamierzając dowiedzieć się, dlaczego pytał o Floweya, ale nagle do baru wszedł Papyrus.

— Ja, Wielki Papyrus, przybyłem! — oznajmił wszem i wobec swoim niezwykle urokliwym i przyjemnym dla ucha głosem, siadając na wolnym miejscu obok mnie. — O czym rozmawiacie?

— O mojej siostrze. Zastanawiam się, czy ją odnajdę...

— Oczywiście, że tak! Możesz osiągnąć wszystko, jeśli wystarczająco tego pragniesz! Tak mówi Undyne, a ona jest twarda!

— Wierzę ci, Papyrus — odparłam, uśmiechając się z lekkim wymuszeniem. — Mogę wiedzieć, kiedy ostatnio widziałeś moją siostrę?

— Ostatni raz? Na naszej randce!

— Ż-że co? — wydukałam z niedowierzaniem, wybałuszając szeroko oczy.

Na przemian otwierałam i zamykałam usta, wyglądając przy tym jak ryba, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa.

— Wszystko w porządku, Skagi? — zapytał zmartwiony.

Przez chwilę milczałam, nie wiedząc, czy bardziej zaskoczył mnie fakt, że Frisk poszła z kimś na randkę przede mną, czy że był to potwór. Oczywiście, nie żebym dyskryminowała Papyrusa.

— T-tak, po prostu... troszkę mnie zaskoczyłeś...

— Och... Wiesz co?! Przypomniało mi się, że widziałem się z nią jeszcze później!

— Naprawdę? Gdzie?

— Chciałem, żeby zaprzyjaźniła się z Undyne, więc ją tam zaprowadziłem!

— Świetny pomysł, bracie — pochwalił go Sans, z ledwie słyszalną ironią, choć mogło mi się tylko zdawać.

— No wiem! W końcu ja, Wielki Papyrus, mam same świetne pomysły!

— Jeżeli nie byłby to dla ciebie problem, mógłbyś mnie do niej zaprowadzić? — zapytałam proszącym tonem.

— Pewnie! Undyne jest super, nic dziwnego, że chcesz ją poznać! — zgodził się bez najmniejszego zawahania. — Zatem chodźmy, człowieku! Zaprowadzę cię prosto pod jej dom!

— Wspaniale — rzuciłam, zeskakując za nim ze stołka. — Do zobaczenia, Sans. Dzięki za wszystko.

— Nie ma za co, młoda. Uważajcie na siebie — odpowiedział, nim opuściliśmy bar.

Miałam dziwne przeczucia, co do Sansa. Przeważnie zachowywał się niepozornie, sypiąc żartami na prawo i lewo, ale czasem wyskakiwał z dziwnymi tekstami, tak jak przed chwilą o żółtym kwiatku.

Nie mógł pamiętać poprzednich resetów, ale byłam pewna, że wiedział więcej, niż myślałam.

Ciekawiło mnie, czy także posiadał podobne odczucia, co do mnie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz