poniedziałek, 20 listopada 2017

ZAPIS




Uśmiechnęłam się szeroko, wyciągając dłoń w kierunku potwora.

— Miło cię poznać, Alphys. Jestem Skagi, starsza siostra Frisk — przedstawiłam się, tłumiąc śmiech.

Alphys otworzyła jeszcze szerzej oczy, zaczynając z rozgorączkowaniem kręcić głową na wszystkie strony, tupiąc przy tym nogami cały czas w miejscu.

— O mój Boże, a więc to prawda — jesteście siostrami! To w zasadzie nie takie dziwne, wyglądacie identycznie. Na pewno jej szukasz. No tak! Po co innego miałabyś tutaj przychodzić? Ha... O mój Boże, a ja naraziłam ją na tyle niebezpieczeństw! Stworzyłam robota do zabijania ludzi i... — mówiła szybko, bardziej do siebie niż do mnie, łapiąc się z paniką za głowę. Nagle zamilkła, spoglądając mi ze strachem prosto w oczy. — O nie, zapomniałam, że ty także jesteś człowiekiem!

— No tak... tak się złożyło.

— O-och... To nieciekawa sytuacja, ale nie ma się czego obawiać! Zapewniam cię, że Mettaton dał spokój twojej siostrze, więc nic już jej z jego strony nie grozi.

— Uff, całe szczęście — odpowiedziałam pośpiesznie, by nie zdążyła znowu mi przerwać. — Undyne mówiła mi, że możesz mi pomóc znaleźć Frisk, dlatego przybyłam do Hotland, aby cię odnaleźć. Tylko... Spodziewałam się, że zastanę cię w swoim laboratorium.

— A-ach, no tak! Widzisz, opuściłam go, gdy zobaczyłam, że się zbliżasz! Muszę ci coś bardzo ważnego powiedzieć o...

— Oto Mettaton! — zawołał donośnie robot, który pojawił się dosłownie znikąd. — Witajcie ponownie, piękne panie i panowie! Kolejny człowiek z duszą zawitał dzisiaj do nas!

— O nie, wybacz, Skagi, to...

— Och, nie mów tak, doktorku. To jej życiowa okazja, aby mnie zobaczyć! — przerwał Alphys Mettaton, machając do nie wiadomo kogo, kiedy zaczęły spadać na nas kolorowe konfetti. — A teraz przygotuj się, moja droga, to będzie dla ciebie sama przyjemność. Zostaniesz gwiazdą, a potem spłoniesz jak jedna z nich!

— Nie masz chyba na myśli... — zaczęłam, obawiając się o życie swojej siostry, ale nie dane mi było dokończyć.

— Oby to była wspaniała walka, kochaniutka! Takiej gwiazdy jak ja nic nie powstrzyma!

— Spokojnie, Skagi. Nie ma powodu do paniki — odparła Alphys, próbując mnie uspokoić.

Byłam tak opanowana jak tylko mogłam w aktualnej sytuacji. Nigdy nie miałam bezpośredniego starcie z Mettatonem. Właściwie, nigdy nie zjawiał się specjalnie dla mnie, nasze pierwsze spotkanie zawsze wynikało z przypadku. Nie rozumiałam, co takiego zrobiłam, że spotkał mnie ,,zaszczyt'' zmierzenia się z nim.

— Dokładnie! Nie masz się czego bać, kochaniutka. Wyglądasz bajecznie, ja jestem piękny, więc gdy skopię ci tyłek na pewno zostanie zorganizowana parada na moją cześć!

Zmarszczyłam skonsternowana brwi, posyłając Alphys spojrzenie spode łba.

— Okej, okej, nie panikuj. Stworzyłam Mettatona, więc wiem jak go obejść. Musisz zrobić dokładnie to samo co twoja siostra, która...

— A, a, a, Alphys! Bez oszukiwania! — wtrącił robot. — To moje show, więc nie mogę pozwolić, abyś się wtrącała!

— Najpierw męczyłeś moją siostrę, teraz mnie, a to wszystko tylko dla show? — zapytałam, rozkładając bezradnie ręce.

— Więc już wiesz, że to wszystko to jedno wielkie show! — odpowiedział z zadowoleniem, po czym pstryknął palcami, przez co jakieś mechaniczne ramiona zabrały doktor Alphys. — Czas rozpocząć nasze show! Premiera ,,Robot Atakuje'' ma miejsce właśnie teraz!

Zmrużyłam lekko oczy, wzdychając ciężko. Nigdy wcześniej Mettaton nie dał mi się we znaki tak bardzo jak teraz. Domyślałam się, że opcja ominięcia go była niemożliwe, zwłaszcza jak usunął doktor Alphys. Musiałam poradzić sobie z nim w miarę jak najszybciej.

Mettaton jak na robota zachowywał się całkiem żwawo, dzięki czemu dostrzegłam już wcześniej dość spory przycisk widniejący na jego plecach. Jedyne co musiałam sprawić, to żeby odwrócił się do mnie tyłem na dłuższą chwilkę.

— Hej, Mettaton. Czy tam nie wisi lustro? — zapytałam, wskazując gdzieś w przestrzeń.

— Lustro? Gdzie? —zawołał zaabsorbowany, ustawiając się w idealnej pozycji do przesunięcia przycisku.

Gdy tylko to zrobiłam, rozległo się głośne ,,pip''. Odsunęłam się od robota, gdy ten zaczął zmieniać formę. Ostatecznie przypominał coś człowieko-podobnego o czarnych włosach z grzywką zasłaniającą mu prawe oko, bladą ,,skórę", purpurowy napierśnik, wąską talię i długie, czarne nogi, kończące się różowawymi butami na obcasie.

Szczęka mi opadła, kiedy uzyskałam zupełnie nieoczekiwany i niepożądany przeze mnie efekt. Rozejrzałam się skonfundowana, rozkładając bezradnie ręce.

— Jak to cofnąć? — zapytałam, ale zamiast odpowiedzi zabrano mi grunt pod nogami.

Nagle pomarańczowo-czerwonawy piasek zamienił się w sadystyczny parkiet dyskotekowy, mieniący się głównie na biało, czarno lub purpurowo. Pojawił się także wielki neonowy napis o treści ,,Mettaton'' o różowej barwie. Tym razem dostrzegłam kilka kamer ustawionych dookoła nas.

— Światła! Kamera! Akcja! — zakomenderował z pasją Mettaton, wyginając się we wszystkie strony Podziemia. Jednakże najbardziej zdziwiły mnie krzyki zachwytu, które dobiegały dosłownie zewsząd. — Jak się bawicie, Hotland? Nie słyszę was! Głośniej! — zaśmiał się usatysfakcjonowany, kiedy okrzyki stały się głośniejsze. — Zatańczmy! — dodał, zwracając się tym razem do mnie.

Wtedy z góry wysunęła się kula dyskotekowa, rzucająca na nas różnokolorowe promienie światła, a w tle zaczęła grać bajeczna muzyka.

— Uśmiechnij się do kamery, skarbie! To twe ostatnie chwile na antenie! Ach, dramat! Romans! Mord! Poza! — ogłosił, wyginając zmysłowo swoje seksowne nogi.

Wybałuszyłam szeroko oczy, mrugając szybko, aby przekonać się, że to wszystko działo się naprawdę. Nawet Papyrus swoim zachowaniem nie doprowadził mojego umysłu do takiego zastoju. Nie widząc zbyt wiele opcji wyboru, zdecydowałam się wziąć udział w grze Mettatona. Zrobiłam dramatyczną pozę, dostrzegając wtedy zebraną wokół nas publiczność, która skinęła z uznaniem głową.

— Jestem idolem, którego wszyscy uwielbiają! — odparł Mettaton, udając, że nie zwracał uwagi na wciąż rosnącą oglądalność.

Przybrałam zdeterminowany wyraz twarzy, po czym wykonałam kilka obrotów. Uśmiechnęłam się do widowni, po czym posłałam robotowi wyzywające spojrzenie. Ten w odpowiedzi wyciągnął skądś różę, włożył sobie do ust i zamrugał, co wytrąciło mnie chwilowo z równowagi. Szybko jednak doszłam do siebie, unosząc ręce wysoko do góry, przybierając kolejną widowiskową pozę.

Mettaton nie pozostał mi dłużny, stwierdzając przy tym, że się tylko rozgrzewa. Wtedy na parkiecie zrobiło się wybuchowo — dosłownie. Obok mnie wybuchło kilka bomb, które uniknęłam robiąc kilka piruetów. Tłum krzyczał.

— Robi się naprawdę gorąco — wraz z tymi słowami Mettaton zwiększył tempo swych ruchów. Nie mogłam pozostać mu dłużna, więc uczyniłam tak samo. — Coś się od siebie oddaliliśmy, skarbie — dodał po chwili, łapiąc mnie za ręce.

— Hę? — jęknęłam, wgapiając się w niego zdziwiona, kiedy zmusił mnie do zatańczenia z nim.

Mettaton był tak wspaniałym tancerzem, że kiedy już mnie puścił, nawet nie wiedziałam, co się ze mną w tamtym momencie działo. Zachwiałam się tylko na koniec, próbując złapać oddech. Chciałam poprosić o przerwę, kiedy nagle rozległ się aplauz. Podniosłam głowę, spoglądając na wręcz lśniącego zachwytem Mettatona.

— To było bajeczne, kochana! Teraz już wiem, po kim Frisk miała takie ruchy! — pochwalił mnie, uśmiechając się czarująco. — Tyle piękna wystarczy jak na jeden wieczór! Hotland, widzimy się jutro o tej samej porze! Dobranoc, kochaniutcy! — pożegnał się ze swymi widzami oraz zebranymi przy scenie fanami, doprowadzając miejsce do poprzedniego stanu. — Moja droga, musimy to kiedyś powtórzyć! — zaznaczył dobitnie, zanim postanowił się ulotnić.

Nagle z ziemi wyleciały białe kłęby dymu, które całkowicie ograniczyły mi widoczność. Całe szczęście mgła dość szybko się przerzedziła, więc nawet nie zdążyłam poczuć się przez to zdezorientowana. Kiedy jednak wszystko wróciło do normy, Mettaton zniknął, a na jego miejscu pojawiła się doktor Alphys.

— W-wszystko w porządku, Skagi? — zapytała zmartwiona, podchodząc do mnie pośpiesznie.

— Tak, nic mi nie jest. Po prostu czuję się... bajecznie! — odpowiedziałam dramatycznie. — Żartuję. To było dziwne. Fantastyczne! Ale dziwne.

Alphys zaśmiała się z wymuszeniem, jakby nie do końca była pewna, co na to odpowiedzieć.

— W każdym razie cieszę się, że nic ci się nie stało. Martwiłam się, że Mettaton mógłby zareagować na ciebie tak samo jak na początku na Frisk. WOAH! FRISK! — krzyknęła przeraźliwie, łapiąc się za głowę. — Przyszłam do ciebie, żeby ci powiedzieć, że Frisk dotarła już do zamku Asgore'a! Ach, jak mogłam o tym zapomnieć?!

Znieruchomiałam, a krew odpłynęła mi z twarzy, kiedy zrozumiałam sens wypowiedzianych przez doktor słów. Zmieniłam swoje dotychczasowe postępowanie, dając sobie i potworom czas na lepsze zapoznanie się, co zmieniało przecież tak wiele, a mimo to Frisk i tak dotarła do Asgore'a.

— Muszę się tam jak najszybciej udać... — mruknęłam pod nosem do siebie, ale Alphys to usłyszała.

— P-pomogę ci! Poprowadzę cię tak, abyś zdążyła się tam udać w najszybszy możliwy sposób!

— Niech będzie — zgodziłam się, ruszając za nią.

Miałam bardzo złe przeczucia. Dotychczas wypełniała mnie determinacja, która dodawała mi siły. Dążyłam w ten sposób niestrudzenie do celu, który sobie wyznaczyłam. To była podstawa moich żniw. Czy i tym razem nie usatysfakcjonują mnie tego plony?



「 . . . 」



Z drobną pomocą Alphys dotarłam do Nowego Domu, stolicy Podziemia, które było ostatnim miejscem przed dotarciem do Bariery. Szybko przebrnęłam przez pierwszą jego część wyglądającą niemalże identycznie jak dom Toriel, ale mniej przytulną, utrzymującą się w szarej skali kolorów.

Kiedy dotarłam do Ostatniego Korytarza, poczułam nieprzyjemne dreszcze na plecach, które zawładnęły moim ciałem. Przełknęłam ciężko ślinę, przypominając sobie o śmierci w tym miejscu. Opuszczenie razem z Frisk Podziemia było moim priorytetem, ale to co mnie wtedy zabiło... nie mogłam za żadną cenę pozwolić temu odejść z nami.

Odetchnęłam głęboko, a klatka piersiowa zafalowała mi nienaturalnie z przerażenia. Ruszyłam dalej, a echo moich kroków roznosiło się po całym pomieszczeniu. Dotarłam do Sali Tronowej, gdzie nikogo nie zastałam. Z sercem bijącym jak szalone poszłam w kierunku Bariery, czując jak włosy stają mi dęba.

Zapach śmierci — wszędzie bym go rozpoznała. Zerwałam się do biegu, prawie się przewracając. Kiedy dotarłam do momentu, w którym zawsze umierałam, zamarłam nie wierząc własnym oczom. Moje serce zostało zmiażdżone przez niewyobrażalną rozpacz, zupełnie jakby ktoś wepchnął mi je w imadło i zgniótł. Grunt stał się niestabilny, upadłam na kolana, wpatrując się tępo przed siebie.

Nie mogłam pojąć, dlaczego tak się stało. Przecież wszystko zrobiłam inaczej, tak jak należało! ,,Człowiek zaprzyjaźniał się z potworami i żył razem z nimi szczęśliwie'', czyż nie dostosowałam się do tego? Więc dlaczego... Dlaczego? DLACZEGO?!

Zakryłam dłońmi twarz, ale żadne łzy nie popłynęły z moich oczu. Posiadałam duszę, determinację, siłę i ogromną wolę, ale mimo to czułam się... pusta. Zupełnie jakby zabrano mi ogniwo niezbędne do życia. Spojrzałam jeszcze raz przed siebie.

Doszło do mnie, że nie odczuwałam absolutnie niczego, a zwłaszcza strachu, który był paliwem napędowym moich wcześniejszych działań. Odpychał mnie on od innych, dlatego przedtem reagowałam z obojętnością na problemy napotykanych przeze mnie potworów. Tym razem poszerzyłam własne możliwości, ale nie pomogło mi to osiągnąć wyznaczonego celu. Przegrałam. Znowu.

Czyżby Flowey miał od początku rację? Musiałam pogodzić się ze śmiercią albo zabić wszystkich stojących mi na drodze? Czy może...

Usłyszałam coś na wzór chrobotu za sobą. Przypomniała mi się opcja awaryjna, którą przygotowałam. W końcu była jeszcze jedna osoba udzielająca mi przez cały czas rad.

Odwróciłam się, napotykając wzrokiem na iście odrażającą istotę o niestabilnej formie. Uśmiechnął się przerażająco, kiedy zauważył, że go dostrzegłam. Zawsze znikał, gdy zorientował się, że zrozumiałam jego przekaz — tym razem cierpliwie czekał, jakby dając mi czas do namysłu.

Wiedziałam o cenie, jaką musiałam zapłaci, i gdy tylko o niej pomyślałam poczułam ciepło w prawej dłoni. Mój ostatni ZAPIS jarzył się złotą poświatą zachęcając do skorzystania. Rozluźniłam palce, nie zamierzając cofać poprzednich wydarzeń. Przeznaczenie kpiło sobie z mojej determinacji i uporu, z jakim brnęłam cały czas dalej. Nie mogłam jednak przez wieczność oglądać bądź przeżywać swojej śmierci od nowa, oszalałabym od tego. Wszystko co mnie do tej pory spotkało wpłynęło na moje serce, mózg i duszę; traciłam je, choć w materialnym sensie wciąż je posiadałam.

Przełknęłam ciężko ślinę, oddychając płytko. Zacisnęłam na moment oczy, aby oczyścić umysł, po czym wstałam zdecydowana. Spojrzałam ostatni raz na ZAPIS, a następnie oddałam go nowemu właścicielowi, wraz ze swoją mocą DETERMINACJI.



「 . . . 」



Dawno temu, dwie rasy rządziły Ziemią: LUDZIE i POTWORY. Pewnego dnia, wybuchła pomiędzy nimi wojna. Po długiej bitwie, ludzie zwyciężyli. Zamknęli potwory głęboko pod ziemią, tuż u podnóża góry Ebott, używając magicznego zaklęcia. Legendy mówią, że ci którzy wspięli się na górę nigdy nie powrócili. Podobno wpadali do dziury, prowadzącej do PODZIEMIA, gdzie żyły potwory. Jednak teraz... podziemia są puste.

— Kto by pomyślał, że nastanie dzień, w którym ludzie i potwory będą żyć razem w zgodzie — powiedziałam, wpatrując się w zachodzące daleko za horyzontem słońce. Objęłam jednym ramieniem Frisk, posyłając jej pełne miłości spojrzenie.

— Nasze marzenia w końcu się spełniły — odparł król Asgore, wyraźnie ciesząc się z opuszczenia Podziemia, podobnie jak cała reszta.

— Widok stąd jest naprawdę piękny, ale powinniśmy zobaczyć jak wygląda reszta — dodała Toriel.

— Tak! Przywitajmy się z ludźmi! Chodźmy, Papyrus! — zawołała z entuzjazmem Undyne, pędząc ku zejściu z góry.

— U-Undyne, poczekaj! — krzyknęła za nią Alphys, która ruszyła razem z Papyrusem w jej ślady.

Pokręciłam z rozbawieniem głową, wracając wzrokiem na zachodzące słońce.

— Hej, młoda — szepnął do mnie Sans — to twoja sprawka, prawda? Używałaś zapisu aż do skutku, co?

— Tak... Walczyłam tak długo, aż w końcu dopięłam swego — przyznałam, nie wdając się w szczegóły. — Może jak będziesz grzeczną kupą kości, to ci kiedyś wszystko opowiem — dodałam z kpiącym uśmieszkiem.

W tym samym momencie Frisk złapała mnie za rękę, przypominając o swojej obecności. Poczochrałam pieszczotliwie jej włosy, szczypiąc następnie za policzki. Zaśmiałam się, gdy zawiał mocniej wiatr, głaszcząc pieszczotliwie moją skórę. Zmarszczyłam delikatnie brwi, czując ciepłe łzy spływające po policzkach. Zamknęłam na moment oczy, aby w następnej chwili je otworzyć.

Jeszcze nie tak dawno byłam osobą szu­kającą przygody w życiu codzien­nym. Im więcej problemów sobie narobiłam, tym większą miałam determinację i chęć walki. Jed­nocześnie jednak szu­kałam sposobu na zakończenie te­go wszys­tkiego, odzyskanie spo­koju i stag­nacji.

Po wyjściu z Podziemia doczekałam się tego czego chciałam, nie musiałam już z niczym i nikim ,,walczyć'', przez co cierpiałam na brak tej adrenaliny, potrzeby zniszczenia problemu. Często myślę o tamtych wydarzeniach, kiedy liczyło się tylko przetrwanie i determinacja. Życie to jednak śmie­szna i pełna sprzeczności rzecz. Jednak nie miało to dla mnie większego znaczenia, osiągnęłam swój cel i tylko to się dla mnie liczyło.

Nawet jeżeli w teorii zapłaciłam za to wysoką cenę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz