poniedziałek, 20 listopada 2017

ZAPIS




Mrugnęłam raz, a potem drugi. Choć bez wątpienia się wybudzałam, czułam się bardzo senna. Za pierwszym razem, tuż po skończonym spadaniu, taka reakcja wydawała mi się normalna, mimo że nie miałam wtedy czasu się nad tym zbytnio zastanawiać.

Dziwiłam się, że zetknięcie z ziemią, po upadku z takiej wysokości, mnie nie zabiło. Co prawda wylądowałam na kępie złotych kwiatów, ale nie powinny one aż tak zamortyzować upadku. Niemniej, musiałam przyznać, że wygodnie się na nich leżało, do tego podobał mi się ich aromat. Nie byłam jednak pewna, za którym dokładnie powtórzeniem skojarzyłam roztaczany przez nich zapach ze swoim dzieciństwem.

W końcu przypomniałam sobie, że owe kwiaty znajdowały się również na powierzchni, choć nie w obecnych czasach. Kilka lat temu można było się na nie natknąć na każdym kroku w zamieszkanej przeze mnie i Frisk okolicy, ale pewnego razu zaczęły niknąć dosłownie w oczach, aż przetrwało tylko kilka, które ktoś sam hodował u siebie w ogródku.

Tym razem nie śpieszyłam się ze wstaniem. Wcześniej, po sprawdzeniu, że nic mi nie dolegało, zrywałam się na równe nogi, aby jak najszybciej zorientować się we własnym położeniu i ruszyć natychmiastowo w dalsze poszukiwania Frisk. Jeżeli tym razem chciałam coś naprawdę zmienić, musiałam wprowadzić w życie większe zmiany, niż tylko rozgorączkowane zbywanie każdego, kto mnie zatrzymywał, a nie posiadał żadnej istotnej informacji o położeniu mojej siostry, bo choć wiedziałam dokąd zmierzała i jakimi trasami, nie potrafiłam w żaden sposób nadrobić dzielącej nas odległości na czas, tak żeby zakończenie było inne.

Nietypowo się czułam robiąc coś kompletnie przeciwnego do tego, co czyniłam nieprzerwanie do tej pory. Wcześniej starałam się jak najszybciej dotrzeć do bariery, a teraz wpatrywałam się w ciemną otchłań nad sobą, przez którą tutaj trafiłam — do Podziemia.

Gdyby nie ciekawość, poleżałabym jeszcze dłużej, aby wprawić pewną urokliwą roślinkę w irytację, ale zamiast tego podniosłam się z wygodnego posłania ze złotych kwiatów.

Flowey czekał na mnie, tam gdzie zawsze, roztaczając wokół siebie miłą i przyjazną atmosferę zwyczajnego gadającego kwiatka, co jednak nie było jednoznaczne z tym, że true reset naprawdę zadziałał i mnie nie pamiętał. Mimo to starałam się zrobić zdezorientowaną i zmartwioną minę, tak na wszelki wypadek, dla chociażby pozorów, aby wydawało się, że to było moje pierwsze zjawienie się w Ruinach.

— Howdy, jestem Flowey! — przywitał się ze mną miło, tak jak zwykł to robić na początku. — Od teraz będę twoim nowym najlepszym przyjacielem!

Chociaż nie powinnam, uśmiechnęłam się; przyzwyczaiłam się, że nazywał mnie na każdym kroku idiotką, więc wymawiane przez niego słowo ,,przyjaciel'' względem jego i mnie było tak abstrakcyjne, że aż śmieszne.

Całe szczęście moja reakcja nie sprawiła, że postanowił odrzucić maskę uprzejmości - przynajmniej jeszcze nie teraz - ale dostrzegłam w jego czarnych, pustych oczach cień podejrzliwości.

— Witaj w Podziemiu! Wyglądasz na nietutejszą, młoda. Cóż, masz szczęście, bo mogę cię oprowadzić! — zaoferował, poruszając nieznacznie swoją krótką łodygą. — Jest tu sporo do zobaczenia, a jeszcze więcej do wytłumaczenia!

— Rozumiem i... Miło by było, gdybyś poświęcił mi swój czas na wytłumaczenie wszystkiego — poprosiłam uprzejmie, grając w jego grę. Choć głęboko w podświadomości wciąż odczuwałam niepokój, to jednak ciekawość skutków moich nowych wyborów była zbyt duża, abym zaczęła się tym szczególnie martwić.

— Hee hee hee, myślę, że mogę to dla ciebie zrobić — odpowiedział, wciąż bez jakichkolwiek zarzutów, ale dostrzegłam w jego oczach błysk dzikiej złośliwości i ukrytych, nieprzyjemnych intencji.

Na szczęście nie mógł mnie oszukać w kwestiach, o których doskonale wiedziałam, ale mimo to postanowiłam cierpliwie go wysłuchać. Takie sytuacje były dziwnie satysfakcjonujące, gdy wiedziało się, że ktoś zamierzał nam powiedzieć kłamstwo, a my tymczasem znaliśmy całą prawdę.

— Tutaj na dole, ważnym elementem jest rozprzestrzenianie i dzielenie się LOVE — zaczął wyjaśniać, ledwo trzymając emocje na wodzy, powstrzymując się od przerażającego uśmiechu. — Przyjaciół zdobywasz miłością, a LOVE rozprzestrzeniasz poprzez kuleczki przyjaźni! Masz, mam ich tu trochę! — Nad Floweym pojawiło się siedem białych, niewielkich kulek. Oboje dobrze wiedzieliśmy, czym one naprawdę były, ale on nie zdawał sobie z tego sprawy. — Złap je! Złap tyle ile możesz!

Niestrudzenie ominęłam zbliżające się do mojej duszy kulki. W głowie usłyszałam: ,,Wbiegaj w nie, idiotko'' jeszcze zanim Flowey zdążył tak faktycznie powiedzieć.

— Hee hee hee, ominęłaś je — zauważył, jakże wnikliwie, mrużąc nieznacznie oczy, próbując nie przestać się uśmiechać. — W porządku, jeszcze raz. Lecą!

Po raz kolejny zrobiłam unik, nawet nie patrząc na białe kulki. Zamiast tego wpatrywałam się we Floweya, którego zaczynała ogarniać coraz większa irytacja.

— Jesteś głupia? Złap je! — nakazał ze złością, przestając udawać miłego kwiatka. Jednakże, dopiero gdy ponownie uniknęłam jego ataków zrzucił całkowicie swoją maskę uprzejmości, uśmiechając się przerażająco. — Wiesz, o co tutaj chodzi, prawda? Chciałaś mnie po prostu rozzłościć. — Gdy skończył mówić niezliczona ilość jego ,,kuleczek przyjaźni'' otoczyła moją duszę dookoła. — Weź ostatni oddech, młoda, bo to właśnie koniec twojej krótkiej podróży. Umieraj!

Śmiercionośne pociski zaczęły się coraz bardziej zbliżać, zacieśniając w ten sposób krąg wokół mnie. Za pierwszym razem ta sytuacja wywołała we mnie niemały atak paniki, ale teraz zachowałam niezachwiany spokój.

Nie w tym momencie przychodziło mi umierać.

Flowey zaśmiał się szatańsko, tylko po to, by chwilę później cała mimika jego kwiatowej twarzy wyraziła obraz kompletnego niezrozumienia i niedowierzania. Został powstrzymany przed zabiciem mnie przez mamę kozę, która pozbyła się go, wystrzeliwując w niego kulę magicznego ognia. Zdążył tylko śmiesznie jęknąć, nim zniknął mi z pola widzenia. Skłamałabym mówiąc, że było mi go szkoda, dlatego zachowałam milczenie, dopóki Toriel się nie ukazała.

— Co za straszne stworzenie, torturuje takie biedne, niewinne... — urwała na moment, objeżdżając mnie wzrokiem i szukając właściwego słowa, którego najwyraźniej nie znalazła, gdyż dokończyła niepewnie: — ...dziecię?

Zaśmiałam się w duchu, powstrzymując się od zrobienia tego naprawdę.

Otrzepałam ubranie ze złotych płatków. Przeważnie robiłam to tuż przed spotkaniem z Floweym, ale tym razem jakoś obeszłam się bez tego.

— Trochę za duża jestem na nazywanie mnie dzieckiem, ale jeżeli chcesz, możesz tak do mnie mówić. W końcu uratowałaś mi życie, więc masz do tego prawo. — Zostawiłam swoje ubranie w spokoju, prostując się i uśmiechając do Toriel.

Z żadnym potworem nie spędziłam zbyt dużej ilości czasu, aby móc czytać z niego jak z otwartej księgi, ale akurat kozia mama była jedną z najbardziej przewidywalnych osób, jakie udało mi się spotkać w Podziemiu. Gdybym chciała, mogłabym nią manipulować do woli.

— Nazywam się Skagi. Dziękuję za ratunek, Tor... Dziękuję tobie za ratunek — poprawiłam się szybko, uśmiechając się nienaturalnie szeroko, by ukryć zestresowanie.

Gdybym wymówiła jej imię, zanim zdążyłaby się przedstawić, miałabym spory problem z wytłumaczeniem się z tego.

— Miło cię poznać, Skagi. Jestem Toriel, opiekunka Ruin — odparła miło, nie zauważając mojego zmieszania, dzięki czemu odetchnęłam z ulgą. — Nie zdarzyło się jeszcze, żeby jeden człowiek zaraz po drugim tutaj spadł. Ale nie bój się, Podziemie wcale nie jest takim strasznym miejscem do życia. Chociaż zgaduję, że i ty będziesz chciała stąd odejść...

— Możliwe, ale... nie martw się tym teraz, proszę. Na razie nawet nie wiem, gdzie mogłabym pójść — skłamałam częściowo, ale głównie dlatego, że chciałam, aby przestała się smucić.

Wiedziałam, że źle znosiła to, że Frisk od niej odeszła — na początku też byłam na nią o to zła. W końcu, gdyby została u Toriel, nie musiałabym za nią gonić i nic złego by się nie wydarzyło. Chociaż równie dobrze mogłam obwiniać siebie, że jej nie upilnowałam. Wtedy żadna z nas nie trafiłaby nigdy do Podziemia.

— W każdym razie, oprowadziłabyś mnie? Mam nadzieję, że całe to miejsce nie jest takie ciemne jak tutaj — odparłam, rozglądając się na pokaz dookoła.

— Z przyjemnością, moje dziecię. Chodź ze mną — poleciła, nareszcie się uśmiechając.

Bez wahania poszłam w ślad za nią.

Weszłyśmy do dużo jaśniejszego miejsca, którego nazwę znałam od dawna — znalazłyśmy się w Ruinach. Zewsząd otaczały nas ściany z fioletowych cegieł, z rosnącym na nich bluszczem. W niektórych miejscach przepływało nawet kilka kanałów, a na ziemi wielokrotnie można było zobaczyć kałuże z czerwonych liści kasztanowca, pochodzącymi między innymi z wyschniętego kasztanowca rosnącego blisko domu Toriel. Ruiny cechowały się długimi korytarzami pełnymi zagadek i pułapek, aby potwory trzymały się od jej mieszkania z daleka.

Przez większą część czasu nie zwracałam uwagi na potwory, a mówiąc dosadniej i nieco nieprzyjemniej, były przeszkodami na mojej drodze w dotarciu do siostry, niczym więcej. Tak widziałam ich wszystkich bez wyjątku, dlatego teraz postanowiłam zrobić na odwrót — skupić się na nich.

Chociaż nie byłam dzieckiem, mama koza znacząco przewyższała mnie wzrostem, wprawiając mnie tym w lekki dyskomfort. W końcu, kto by chciał być mniejszy od kozy, nawet jeżeli była to antropomorficzna koza.

— Moje dziecię, wiele potworów, które spotkasz w podziemiach może zechcieć cię skrzywdzić lub zablokować drogę, ale jeśli tylko z nimi porozmawiasz, przekonasz się, że nie ma konfliktu, z którego nie możesz wyjść cało — zaczęła tłumaczyć.

Kiwałam głową z uwagą, wiedząc jak ,,rozmowa'' z potworami wyglądała w praktyce. Kusiło mnie, żeby jej powiedzieć, że gdyby wystarczyło porozmawiać z jej mężem, najprawdopodobniej nie umarłabym aż osiemnaście razy z jego ręki. Oczywiście nie pisnęłam o tym ani słówka. Poza tym i tak by mi w to nie uwierzyła...

— Śmiało! Spróbuj poćwiczyć na tym duchu — zachęciła mnie, wskazując na leżącego ducha przed nami.

Za każdym poprzednim razem oponowałam, mówiąc Toriel, że nie mam na takie rzeczy czasu. Zawsze naciskałam, abyśmy poszły dalej, przez co nigdy wcześniej nie porozmawiałam z tym duchem.

Teraz zamierzałam to zmienić.

— A więc to czas na mój tutoriel - zgodziłam się, podchodząc do ducha z determinacją, pochylając się nieznacznie nad nim. — Um... Yyy... Cześć? Panie duchu?

— Zzzzzzzzzzzzzz... — Duch bez przerwy powtarzał głośno ,,z'' udając, że spał. — Zzzzzzzzzz...

— Hm... — mruknęłam, zastanawiając się, co w takim wypadku zrobić.

Ciekawiło mnie, czy mogłam go dotknąć. W przeciwieństwie do potworów, o duchach krążyły dość powtarzalne teorie, które najczęściej mówiły, że przenikało się przez nie. Byłam zdeterminowana, aby to sprawdzić, więc spróbowałam go popchnąć.

Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia, kiedy napotkałam na opór.

— S-s-stoję ci na drodze? Przepraszam, wybacz mi. Rób, co zrobić musisz.

— Eee... nie, to nie tak. Chciałam tylko z tobą porozmawiać.

— Nie jestem w tym dobry. Szkoda twojego czasu na takiego mnie. Nawet moje łzy płaczą — po tych słowach, z jego oczu zaczęły spływać potokiem łzy.

Nie tyle mnie to zaskoczyło, gdyż dziwniejsze rzeczy już widziałam, co zrobiło mi się go szkoda. Chciałam go jakoś pocieszyć, gdy nagle jego łzy ruszyły ku górze, jakby grawitacja przestała je zobowiązywać. Wtedy na głowie ducha utworzyło się coś na kształt kapeluszu.

— Patrz, mam czapkę. Podoba ci się?

— Tak, bardzo, jest świetna! — odpowiedziałam szczerze, walcząc z chęcią dotknięcia jej.

— Ooo... Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że mogłem odejść w każdej chwili... Ale wtedy ty też byłabyś nieszczęśliwa, więc... Przepraszam.

— Och — jęknęłam rozczulona. Nie wiedziałam, że ten duch był taki uroczy. Naprawdę żałowałam, że wcześniej się dla niego nie zatrzymałam.

Uśmiechnęłam się ciepło i bez zastanowienia podeszłam do niego, aby go przytulić.

— O... To miłe, ale... Nie mogę tego odwzajemnić... byłoby to dziwne... Po pierwsze, nie mam nawet rąk. — Zaśmiałam się na dźwięk tych słów, wypuszczając go z uścisku. — Jesteśmy teraz przyjaciółmi?

— Oczywiście! Jeżeli tylko chcesz...

— Wow... Jeszcze nikt ze mną tak długo nie rozmawiał. Co za przeżycie... Zmarnowałem już wystarczająco dużo twojego czasu, więc... Cześć, czy coś... — pożegnał się ze mną, po czym zniknął.

Poczułam lekki zawód, że tak szybko postanowił odejść, ale nie miałam innego wyjścia jak uszanować jego decyzję i mieć nadzieję na kolejne spotkanie.

— Bardzo dobrze sobie poradziłaś, moje dziecię, jestem dumna — odparła Toriel, do której po chwili się odwróciłam z uśmiechem.

— Dziękuję. Miło było się dla niego tutaj zatrzymać — odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Ruszyłyśmy dalej w drogę, idąc w kierunku jej domu. Trochę przeszkadzało mi wolne tempo, jakie obrałyśmy, ale nie zamierzałam znowu pędzić na łeb na szyję, mimo że trafiłabym na miejsce bez problemu, które prezentowało się identycznie jak reszta ruin; tylko uschnięty kasztanowiec wyróżniał się na tle pozostałej części otoczenia.

— To jego liście są wszędzie dookoła — pomyślałam na głos, nie do końca zdając sobie z tego sprawę. — Czemu?

— Taka już jego natura. Za każdym razem, gdy urosną na nim jakiekolwiek liście, natychmiast opadają one na ziemie — wyjaśniła Toriel.

Z zamyśloną miną wróciłam spojrzeniem na owe drzewo. Zastanawiało mnie, dlaczego właśnie taka była jego natura. Suche gałęzie bez liści wydawały się zawsze ponure i straszne, niejednokrotnie stosowano je jako symbol śmierci bądź cierpienia. Czyżby zatem za tym wiekopomnym kasztanowcem kryła się naprawdę pogmatwana historia?

— Chodź, moje dziecię. Pokażę ci mój dom.

Przytaknęłam żwawo, odsuwając myśli o drzewie na bok, podążając za kozią mamą.

Toriel mieszkała w niewielkim, przytulnym domku na terenie Ruin. Za każdym razem jak do niej przychodziłam, przepraszała mnie za bałagan, mimo że wszędzie panował nienaganny porządek.

W wielu pomieszczeniach znajdowały się półki z książkami, które niejednokrotnie kusiły mnie, aby do nich zajrzeć. To po nich domyśliłam się, że Toriel musiała bardzo lubić czytać, bądź po prostu zabijała sobie nimi czas.

Korytarze i pokoje były ozdobione złotymi kwiatami, nieco podobnymi do tych, na które spadałam po każdym resecie, roślinami doniczkowymi i pałką wodną, która ze wszystkich najbardziej zwróciła moją uwagę.

Dom składał się także z sypialni Toriel, kuchni, salonu, pomieszczenia ze schodami wiodącymi do piwnicy oraz dwóch pokojów gościnnych, z którego jeden pozostawał w remoncie. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek zostanie on skończony, czy już zawsze pozostanie w takim stanie.

Niemniej, nawet dobrze się czułam w mieszkaniu Toriel. Było przytulne, zachęcające i pełne ciepła, jakiego od śmierci rodziców nigdy więcej w swoim domu nie zastałam. Ciekawiło mnie, czy podobne odczucia miała Frisk, kiedy się tutaj zjawiła.

— Czujesz ten zapach? — zapytała nagle Toriel, patrząc na mnie z wyczekiwaniem.

Zadarłam nieco podbródek, wąchając nosem powietrze. Wtedy przypomniałam sobie, czym zawsze mnie częstowała.

— Hm, czyżbym czuła ciasto? — spytałam z pewnym wahaniem, ale i ekscytacją.

— Dokładnie! Zostało mi go jeszcze trochę. Mam nadzieję, że lubisz toffi i cynamon.

— Uwielbiam! — odparłam, idąc za nią do salonu.

W tym dość dużym pomieszczeniu, w którym rządziły głównie najróżniejsze odcienie beżu, obejmujące w szczególności ściany i drewnianą podłogę, znajdował się lekko zdobiony, ceglany kominek, w którym płonęło niewielkie ognisko, a tuż przy nim stał fotel z jasną narzutką na oparciu, najprawdopodobniej służący Toriel do czytania. Po prawej stronie paleniska była obszerna półka zapełniona książkami, a obok przyrządy do czyszczenia kominka.

Po lewej stronie pokoju mieścił się stół z trzema krzesłami - dwoma dużymi i jednym dziecięcym - oraz serwetką na środku i stojącym na niej dzbankiem z roślinami. Przez to podejrzewałam, że może kiedyś Toriel posiadała dziecko, choć równie dobrze mogło to nie mieć żadnego głębszego znaczenia. W każdym razie nie zamierzałam jej o to pytać, a przynajmniej nie wprost.

Kiedy Toriel poszła do kuchni po ciasto, usiadłam na jednym z większych krzeseł, grzecznie na nią czekając. Nie miałam jeszcze okazji posmakować jej wypieku, za bardzo się śpieszyłam poprzednimi razy, więc teraz czułam niesamowite podekscytowanie na myśl o przyjemnej - przynajmniej z nazwy - konsumpcji.

— Proszę — powiedziała Toriel, kładąc przede mną dość spory kawałek ciasta. Poczułam napływ determinacji, kiedy zobaczyłam, że wyglądało ono naprawdę apetycznie.

Bez większego ociągania wzięłam się za degustację, i bezapelacyjnie stwierdziłam, że było to najlepsze ciasto, jakie w życiu skosztowałam. Przypominało mi smakiem pewne cukierki ciągutki, gdyż podobnie jak one pozostawiało po sobie na długo swój posmak, nawet jak już dawno przestało znajdować się w buzi.

Z chęcią zjadłabym wypieku Toriel jak najwięcej, ale po tym jednym kawałku czułam się zanadto pełna.

— Dziękuję za ciasto, Toriel. Było przepyszne, ale nie dam rady zjeść więcej! — wyjęczałam, opadając z głośnym westchnięciem na oparcie krzesła. — Szkoda, że nie mogę go wziąć ze sobą na drogę.

— Na drogę? — powtórzyła moje ostatnie słowa, jakby chcąc uwierzyć, że jej się tylko przesłyszało.

— Ja... Wybacz, Toriel. Jesteś naprawdę bardzo miła, gościnna... Pomogłaś mi, mam u ciebie spory dług wdzięczności i... Z chęcią zostałabym z tobą trochę dłużej, ale nie mogę — powiedziałam przepraszającym głosem. — Pamiętasz, jak wspominałaś, że spadłam tutaj zaraz po kimś innym? Ten ktoś, to była moja młodsza siostra, to za nią tutaj przybyłam. Muszą ją odnaleźć.

— Och, rozumiem... Ja...nie wiedziałam... Niezmiernie mi przykro, gdybym tylko ją wtedy zatrzymała...

— Nie obwiniaj się, Toriel, to nie twoja wina. Jestem pewna, że skoro pozwoliłaś jej odejść, byłaś pewna, że sobie poradzi.

— Tak... Wierzyłam, że uda jej się przetrwać... — zgodziła się ze mną nieco nieobecnym głosem. — A czy i tobie się to uda?

— Nie wiem, ale dam z siebie wszystko i jeszcze więcej — odpowiedziałam z przekonaniem. Nie zamierzałam umrzeć po raz kolejny, zwłaszcza gdy zaczęłam przywiązywać się do potworów i ich świata w pozytywnym znaczeniu.

— Mam nadzieję, że sobie poradzisz. Poza ruinami nie jest bezpiecznie, nie będziesz mogła wrócić. — Skinęłam głową z powagą, zdając sobie z tego wszystkiego sprawę. — W takim razie zaprowadzę cię do wyjścia stąd. Na pewno nie chcesz tracić czasu, który możesz przeznaczyć na poszukiwania.

Pokiwałam bez słowa głową, podnosząc się ze swojego miejsca, doskonale wiedząc dokąd zmierzałyśmy. Wróciłyśmy do przedpokoju, gdzie znajdowały się schody prowadzące do piwnicy.

Miejsce to kolorystycznie przypominało resztę Ruin, ale było zdecydowanie bardziej puste i ponure. Atmosfera jaka tam panowała ani trochę nie zachęcała do zwiedzania, wręcz przeciwnie — aż się chciało czym prędzej czmychnąć z powrotem na piętro.

Od kiedy się w nim znalazłyśmy, Toriel nie odezwała się do mnie ani słowem, dopóki nie dotarłyśmy do dużych drzwi na samym końcu.

— Kiedy była tutaj twoja siostra, chciałam je zniszczyć. Nadal się zastanawiam, czy dobrze postąpiłam... — wyznała, odwracając się do mnie przodem. — Uważaj na siebie, moje dziecię. Asgore na pewno będzie chciał cię zabić. Pozostań zdeterminowana i idź przed siebie.

— Zapamiętam. I... jeszcze raz dziękuję za wszystko, co zrobiłaś dla mnie i dla mojej siostry, Toriel. Nigdy o tobie nie zapomnę... — ledwie skończyłam wypowiadać te słowa, gdy nagle zostałam wzięta w ramiona.

Zamrugałam zdziwiona, czując jak mnie mocno, aczkolwiek delikatnie ściska. Wcześniej Toriel nigdy mnie nie przytuliła na pożegnanie, więc czułam się tym gestem mile zaskoczona.

Jej kozie futerko było niezwykle miękkie, sprawiało, że aż miałam ochotę wiecznie się w nie wtulać. Zrobiło mi się żal na sercu, że musiałam ją opuścić, ale nie zamierzałam zmieniać swojej decyzji — nie mogłam tego zrobić po tym wszystkim, co przeszłam.

— Bądź dobra, moja dziecię — dodała wstając i szykując się do odejścia.

— Toriel... — zawołałam słabo za nią, kiedy prawie zniknęła mi z oczu. — Będę za tobą tęsknić.

Toriel nic na to nie odpowiedziała, choć nie oczekiwałam, że coś jeszcze powie: pożegnania nie powinno się przedłużać.

Westchnęłam ciężko, kiedy zostałam całkowicie sama.

Bez zbędnego ociągania przeszłam przez ogromne drzwi, gdzie ruszyłam wzdłuż długiego, fioletowego korytarza, na końcu którego dostrzegłam wyjście, ale wtedy nagle przede mną pojawił się Flowey.

No tak, zawsze tutaj na mnie czekał. Nyeh, zapomniałam o nim całkowicie.

— Howdy! Zakładam, że czujesz się świetnie. Nie jesteś morderczynią! — zaśmiał się radośnie, uśmiechając się nienaturalnie, nawet jak na roślinę. — Myślisz, że jesteś taka mądra? Zabij albo zostań zabitym, takie są zasady. A to dopiero początek! Zastanawiam się, co zrobisz, kiedy spotkasz kogoś tak zdeterminowanego, jak ty. Zmęczysz się próbując? Zaczniesz zabijać z frustracji? Żyła w świecie, w którym ja rządzę? To będzie zabawne!

— Ech, przykro mi, że cię rozczaruję, Flowey, ale nie zamierzam nikogo zabijać.

— Heh! Życzę powodzenia! Wszyscy tutaj kłamią, więc z takim podejściem nie przetrwasz długo — ostrzegł, po czym zniknął pod ziemią.

Jego słowa nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. Nawet fakt, że brzmiały inaczej niż wcześniej, wcale mnie nie zdziwił. Flowey po każdym z moich resetów zachowywał się inaczej, mówiąc coraz to nowsze rzeczy. Jeżeli pamięć mnie nie myliła, raz na dodatek nazwał siebie księciem, cokolwiek mając wtedy na myśli.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz