poniedziałek, 20 listopada 2017

BRAK ZAPISU




,,Dawno temu, dwie rasy rządziły Ziemią: LUDZIE i POTWORY. Pewnego dnia, wybuchła pomiędzy nimi wojna. Po długiej bitwie, ludzie zwyciężyli. Zamknęli potwory głęboko pod ziemią, tuż u podnóża góry Ebott, używając magicznego zaklęcia. Legendy mówią, że ci którzy wspięli się na górę nigdy nie powrócili. Podobno wpadali do dziury prowadzącej do PODZIEMIA, gdzie żyły potwory. A tam... A tam, co się działo? Jak myślisz?'', pytałam Cię za każdym razem, kiedy kończyłam opowieść. Nie rozumiałam, dlaczego tak bardzo ją polubiłaś, i dlaczego chciałaś, abym co wieczór przed snem Ci ją opowiadała. Dziwne, że się tego nie domyśliłam, skoro Twoja odpowiedź zawsze brzmiała tak samo: ,,Człowiek zaprzyjaźniał się z potworami i żył razem z nimi szczęśliwie!''. To brzmiało uroczo — tak zawsze uważałam. Bo czy niewinność dziecka takowa nie była? Czy nie rozczulała serca tym, którzy o niewinności zapomnieli bądź nie chcieli o niej myśleć? Toteż nie widziałam powodu, aby się martwić, doszukiwać w sposobie Twojego rozumowania czegoś podejrzanego, niepokojącego.

Skąd mogłam wiedzieć, że w ten sposób zachęcałam Cię do spełnienia szaleńczego marzenia?

Skąd mogłam wiedzieć, że wiele lat później wespniesz się na górę Ebott, żeby odszukać potwory?

Skąd mogłam wiedzieć, że... uda Ci się je odnaleźć.



「 . . . 」



Kasztanowa grzywka utrudniała mi dostrzeżenie czegokolwiek przed sobą, przez co dmuchałam na nią, wydając przy tym dźwięk podobny do parowozu, aby pozbyć się niechcianych kosmyków sprzed oczu. Gdybym tak dalej szła, to prawdopodobieństwo niezauważenia samochodu, jak i zgonu na miejscu, byłoby bardzo duże. Wyobrażałam sobie nawet, jak całe zajście by wyglądało, gdyż wolałam skupić się na własnych myślach, niż na dłoniach, które, przysięgam, mogły mi zaraz odpaść. Co chwilę ciężar niesionych reklamówek umieszczałam na innych palcach, choć niewiele to dawało; zdążyłam nabawić się mnóstwa odcisków, co wyraźnie czułam i nie potrzebowałam patrzenia, by wiedzieć, że były opuchnięte jak cycki krowy.

Jak na ironię, genialne rozwiązania przychodziły po czasie, gdy zdążyło się już coś totalnie schrzanić: mogłam usiąść spokojnie na przystanku, poczekać na autobus i bez najmniejszego trudu dotrzeć do domu. Wtedy przynajmniej nie wyszłabym na masochistkę, bo tabliczkę z napisem: ,,osoba niezrównoważona, trzymaj się z daleka'' posiadałam od dawna.

Los kochał ze mnie drwić, co najwyraźniej polubił od dnia moich narodzin, gdyż nawet w dobieraniu mi cech musiał ze mnie zakpić. Przeważnie, gdy słyszy się o promocji, na dodatek ,,dwa w jednym'', jest się bardzo podekscytowanym — takie wydarzenie napełnia pozytywnymi, aczkolwiek nie zawsze bezpiecznymi emocjami. Oto ja, żywy dowód, że to jednak coś cholernie upierdliwego, gdyż jestem ,,cierpliwa-niecierpliwa'' w jednym. Szkoda, że moja cierpliwość nie mogła się ukazać, kiedy sprawdzałam rozkład jazdy autobusu i postanowiłam pójść do domu z zakupami na pieszo.

Nagle usłyszałam dźwięk rozrywanej siatki, a sekundę po tym rozległo się uderzanie zakupionych przeze mnie produktów o ziemię. W takich chwilach zastanawiałam się, czy nie odziedziczyłam jakieś klątwy. Całe szczęście, wyglądało na to, że całkowicie ja ją przejęłam, gdyż mojej młodszej siostrze takie rzeczy się nie zdarzały.

Odetchnęłam głęboko, nie tracąc cierpliwości, i spojrzałam w dół, aby oszacować jak bardzo tym razem miałam przekichane. Uczciłam minutą ciszy poległe jajka oraz słoik z dżemem, po czym zaczęłam się mentalnie zbierać do kupy, by uratować tych, którzy przetrwali. Nie mogłam jednak pozbyć się uczucia żalu, że w takiej sytuacji nie uda mi się zrobić Frisk obiecanej jajecznicy. Nawet jakbym w ramach rekompensaty ugotowała jej coś innego, bardziej wymagającego, to i tak nie byłaby zadowolona.

Od kiedy pierwszy raz posmakowała mojej jajecznicy nieustannie prosiła mnie o więcej. Cieszyło mnie to, choć i jednocześnie wbijała mi tym nóż w plecy, gdy stwierdzała, że to ,,danie'' wychodzi mi najlepiej. Jak dla mnie był to komplement z obelgą w jednym, czyli kolejny pakiet ,,dwa w jednym'' w moim wykonaniu.

Rozejrzałam się po pustej okolicy, by upewnić się w przekonaniu, że nikt nie był świadkiem owej masakry, po czym widząc, że z reklamówek nie będzie żadnego więcej pożytku, co tylko się dało upchałam do swoich kieszeni, a co większe rzeczy umieściłam na bluzce, z której zrobiłam ,,koszyk''. Niesienie zakupów w ten sposób kosztowało mnie więcej trudu, ale innego wyjścia w bieżącej sytuacji nie miałam. Chyba że zostawiłabym wszystko na ulicy, ale na coś takiego nie mogłam sobie pozwolić. Marnotrawstwo nie wchodziło w grę.



「 . . . 」



Z głośnym westchnieniem, pełnym ulgi, wyrzuciłam wszystkie ocalałe produkty na stół. Nie miałam wyrzutów sumienia z powodu tak niedbałego ich traktowania — w końcu przeżyły jeden upadek, więc przeżyją i drugi.

Rozluźniłam dotychczas napięte mięśnie, czując jak pot spływa mi po plecach, przyklejając w ten sposób bluzkę do nich. Marzyła mi się gorąca kąpiel, choć i szybkim prysznicem również nie pogardziłabym; po prostu pragnęłam zmyć z siebie wszystko, łącznie z nawiedzającym mnie wiecznie pechem. Gdybym była złą osobą, to jeszcze zrozumiałabym, że spotykała mnie karma za grzechy. Problem polegał na tym, że wcale źle innych nie traktowałam. Co prawda głównie dlatego, że nie chciało mi się z nikim kłócić, ale rezultat i tak pozostawał niezmienny.

— Frisk! Frisk, wróciłam! — krzyknęłam, czekając na odgłos otwierających się drzwi na piętrze, co oznaczałoby, że moja siostra mnie usłyszała. Chociaż odczekałam więcej niż kilka sekund, żaden dźwięk nie przerwał panującej ciszy. — FRISK! — zawołałam po raz kolejny. Igiełki niepokoju zaczęły wbijać się w mój kark.

Nie czekając dłużej wbiegłam pośpiesznie po schodach, dobiegając do drzwi jej pokoju. Do ostatniej chwili łudziłam się, że zastanę ją w środku — na próżno. Serce zwiększyło pracę swych uderzeń, a ja z paniką zaczęłam rozglądać się po pustym pomieszczeniu.

Mój wzrok mimowolnie powędrował ku niebieskiej ramce ze zdjęciem, na którym obie się znajdowałyśmy. Na fotografii odgarniałam Frisk jej kasztanowy kosmyk za ucho, uwydatniając w ten sposób niskie kości policzkowe. Ciemne jak czekolada oczy przyciągały jednak największą uwagę. Wyglądałybyśmy jak bliźniaczki, gdybym nie posiadała tęczówek jasnych jak świeżo skoszona trawa. Jakby pominęło się ten jeden szczegół, to za dziesięć lat Frisk całkowicie by się do mnie upodobniła, ale mimo to nikt by nas nie pomylił; wciąż różniłybyśmy się od siebie tak jak ciepłe od zimnego.

— Frisk! Gdzie jesteś?! — zawołałam, zaczynając biegać z desperacją oraz nadzieją po całym domu.

Liczyłam na to, że gdzieś ją znajdę, że okaże się, że z jakiegoś mało istotnego powodu mnie nie usłyszała. Łudziłam się tak dopóki nie doszła do mnie świadomość, że znajdowałam się w domu całkowicie sama.

— FRISK! — krzyknęłam, po raz ostatni, załamującym się głosem.

Moje serce niemal przestało bić, sparaliżowane strachem, kiedy nie potrafiłam wymyślić żadnego planu. Przez chwilę stałam, wpatrując się w ścianę, próbując sobie przypomnieć, czy istniało jakiekolwiek miejsce, do którego Frisk mogłaby pójść z myślą, że na pewno ją tam znajdę.

Zaczęłam miętolić swoją koszulkę, pogniecioną z powodu niesionych zakupów, wpadając na iście oczywisty pomysł. Podbiegłam truchtem do telefonu stacjonarnego, mając nadzieję, że Frisk wzięła ze sobą komórkę.

Przepełnione nadzieją serce waliło mi szaleńczo, kiedy wystukałam dany numer. Połączenie jednak nie doszło do skutku, gdyż, jak mnie poinformował iście urzekający mechaniczny głos, osoba znajdowała się poza zasięgiem.

Jak to poza zasięgiem? W tym regionie to prawie niemożliwe!

Pomyślałam skonfundowana, odgarniając z czoła potargane kosmyki, jakie mi na nie opadły, kiedy biegałam w szale z kąta w kąt. Podświadomość podsuwała mi odpowiedź na to pytanie, ale nie chciałam jej przyjąć do wiadomości.

Postanowiłam pójść popytać sąsiadów, czy przypadkiem nie widzieli Frisk. Zapewne nie znali jej - ani nawet mojego - imienia, ale przecież nie zignorowaliby samotnego dziecka biegającego po okolicy.

Wątpiłam, żeby przekazali mi jakieś przydatne informacje, choć usilnie starałam się do tego przekonać.



「 . . . 」



Przepytałam wszystkich sąsiadów mieszkających w naszej dzielnicy — nikt nie widział Frisk. Dla pewności przebiegłam się po okolicznych placach zabaw, parkach oraz boiskach. Nie poddawałam się również w próbowaniu dodzwonieniu się do niej, choć za każdym razem kończyło się to tak samo; informacją o tym, że odbiorca znajduje się poza zasięgiem.

Szłam drogą przed siebie, wpatrując się z rozpaczą w ekran. Mrok zaczął ogarniać coraz większe terytorium na niebie, przez co cienie dookoła mnie wydłużały się z każdą minutą.

Wyobrażałam sobie mnóstwo scenariuszy, jakie mogły mieć miejsce przed moim przybyciem do domu. Rozpatrywałam nawet wizję porwania, choć nic w mieszkaniu na to nie wskazywało. W końcu jednak, po usłyszeniu po raz setny komunikatu: ,,(...) jest poza zasięgiem'', przyznałam słuszność teorii mówiącej, że Frisk uciekła.

Przetwarzałam w pamięci po kilka razy cały dzisiejszy dzień, w poszukiwaniu jakiegokolwiek znaku, że moja kochana siostrzyczka zamierzała mnie zostawić. Niczego podejrzanego w jej zachowaniu się nie dopatrzyłam ani rano, kiedy wychodziłyśmy do szkoły, ani teraz, kiedy rozkładałam każdy jej czyn, każde słowo na kawałki, doszukując się ukrytego znaczenia.

Wtedy zaczęłam patrzeć na to z dalszej perspektywy nie ograniczając się tylko do dzisiejszego dnia. Przywołałam w pamięci obrazy sprzed ubiegłego tygodnia, a potem z całego miesiąca, aż w końcu doszłam do lat. Tak jak to było w życiu, wiele aspektów uległo zmianie, co dostrzegłam wybierając się w tak odległą podróż w przeszłość. W naszym przypadku tylko jedna rzecz pozostawała niezmienna — bajki na dobranoc. Codziennie opowiadałam Frisk, za jej prośbą, o różnych mitach i legendach najczęściej dotyczących naszej okolicy. Znałam tylko te mówiące o potworach zamieszkujących podziemie u podnóża góry Ebott.

Chcąc nie chcąc musiałam w końcu dopuścić do siebie straszliwą i, w każdym innym przypadku, nieprawdopodobną prawdę. Moja kochana siostrzyczka musiała wyruszyć w kierunku góry Ebott; tylko tam w całym regionie nie dochodził zasięg. Do tego było to jedyne miejsce, do którego zawsze chciała się udać, ale surowo jej tego zabraniałam. Żadni rodzice nie puszczali swoich dzieci w pobliże pobliskiego lasu, a co dopiero owej góry. Słyszałam nawet raz, że siódemka maluchów zaginęła po udaniu się na górę. Oblał mnie zimny pot, kiedy wyobraziłam sobie, że starsze panie w spożywczaku będą od teraz opowiadać, że ósemka dzieci stamtąd nie wróciła.

Pokręciłam szybko głową, chcąc wyrzucić z umysłu zdecydowanie zbyt przytłaczające i pesymistyczne obrazy. Cichy głos rozsądku mówił mi, abym zadzwoniła na policję i poinformowała ich o potencjalnym miejscu pobytu mojej młodszej siostry, ale wiedziałam, że do wszczęcia przez nich poszukiwań musiały minąć dwadzieścia cztery godziny od zniknięcia.

Dreszcze przebiegły mi po plecach, gdy zrozumiałam, że po takim upływie czasu, mogło być za późno. Poza tym nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli, że moja mała siostrzyczka wałęsałaby się całą noc zupełnie sama po ciemnym i niebezpiecznym lesie, próbując wspiąć się na jeszcze bardziej niebezpieczną górę.

Taka opcja nie wchodziła w grę, dlatego pognałam czym prędzej do domu. Przebrałam się i przygotowałam wszelkie niezbędne do wędrówki w ciemności rzeczy. Na wszelki wypadek zostawiłam dwie notki: jedną w pokoju Frisk, gdyby jakimś cudem wróciła, a drugą w salonie, gdyby jakaś sąsiadka przyszła sprawdzić, czy już ją odnalazłam. Wtedy to niespodziewany gość najpewniej wezwałby policję, jeżeli do tego czasu żadna z nas by się nie pojawiła.

Przed wyjściem z domu sprawdziłam, czy na pewno zabrałam wszystko, co potrzebne. Ręce nie przestawały mi drżeć, dlatego starałam się cały czas mieć dla nich jakieś zajęcie poprzez miętolenie skrawka ubrania bądź mocniejszym zaciskaniu palców na trzymanej latarce.

Chłodne wieczorne powietrze przywitało mnie miło, gdy tylko wyszłam na zewnątrz. Ciemność całkowicie zawładnęła okolicą, z którą walczyły tylko lampy uliczne. Ledwo dostrzegłam ścieżkę prowadzącą do lasu, nie tyle z powodu mroku, co z zarośnięcia. Najwyraźniej mało kto nią chodził, co mnie ani trochę nie zdziwiło. Sama bym jej nie użyła, gdybym miała inne wyjście.

Przed śmiercią taty obiecałam mu, że będę z całych sił opiekować się Frisk. Nawet gdybym nie dała mu swojego słowa, nie potrafiłabym żyć dalej ze świadomością, że zawiodłam, że nie ochroniłam kolejnej dla mnie ważnej osoby. Dlatego samotna wędrówka nie napawała mnie strachem. To strach spowodowany wizją ponownej straty mnie prześladował, jak i motywował do działania.

Dotychczas nie miałam zbyt wiele okazji, aby spacerować po lesie, zwłaszcza tym u podnóża góry Ebott, więc nie znałam go kompletnie, co utrudniało - i tak niełatwą - sytuację. Nie mówiąc już o tym, że przechadzanie się w całkowitej ciemności do najprzyjemniejszych doświadczeń nie należało.

W leśnej ciszy nawet moje nierówne oddychanie brzmiało złowrogo. Każdy głośniejszy dźwięk sprawiał, że serce podchodziło mi do gardła. Ani na moment nie przestawałam się rozglądać, jakby licząc, że za chwilę przyłapię kogoś, albo coś, na obserwowaniu mnie.

Całą siłą woli nakazywałam sobie skupić się na swoim celu — na odszukaniu Frisk. Choć nie przyszło mi to łatwo, przemogłam się i zaczęłam ją nawoływać coraz to głośniej.

Nie wiedziałam, w którą stronę podążałam, gdyż już dawno utraciłam orientację w otaczającej mnie ciemności i pokazie identycznych na każdym kroku drzew. Dopiero stromy teren zaalarmował mnie, że najwyraźniej wspinałam się na górę Ebott, do miejsca z legend, z którego nikt nie wracał. Do miejsca, w którym żyły potwory.

Byłam jednak zbyt zdesperowana i zdeterminowana, aby odnaleźć siostrę, żeby pomyśleć o zawróceniu. Gdybym to zrobiła najpewniej nigdy więcej bym jej nie zobaczyła, a wolałam spaść z góry łamiąc sobie kark, niż potwierdzić prawdziwość takiej wizji.

Sapnęłam głośno, kiedy teren stał się przeraźliwie stromy. Zmęczenie odciągnęło na moment moje myśli od strasznych scenariuszy, jakie mogły spotkać Frisk, jak i od ciągłego powtarzania sobie, że to moja wina. Coś musiałam zrobić nie tak, skoro zdobyła się taki czyn. Świadomość tego bolała, ale nie pozwoliłam, żeby ogarnęła mój umysł — musiałam się skupić.

Im wyżej się znajdowałam, tym zimniejsze powietrze się ze mną witało, wyjąc czasami porywiście i poruszając całą swoją siłą okolicznymi drzewami, zmuszając je do groteskowego tańca. Przebił się przez wszystkie warstwy ubrań, jakie na sobie miałam, docierając swym chłodem aż do mych kości.

Przy jednym z mocniejszych podmuchów zamknęłam oczy, nie przerywając przy tym marszu. Wtem prawa stopa mi się osunęła, przez co sekundę później kompletnie straciłam jakikolwiek grunt pod nogami. Nie miałam czasu, żeby odpowiednio zareagować, aby uchronić się przed spadnięciem w dół.

Zmusiłam powieki do podniesienia się, choć naprawdę nie chciałam tego robić. Ciekawość jednak była zbyt duża, musiałam oszacować, ile metrów zostało mi do zetknięcia się z ziemią. Serce podeszło mi do gardła, kiedy dostrzegłam rozpościerającą się otchłań bez dna, w którą z każdą sekundą coraz bardziej się zagłębiałam.

Rozgorączkowana rozglądałam się dokoła, licząc, że zauważę coś, czego będę mogła się chwycić. Niestety, nawet jeżeli znajdowałaby się jakaś roślina bądź gałąź, która by mi pomogła, to nie dość, że nie dosięgnęłabym jej, to również i nie zauważyłabym, gdyż tracąc grunt pod nogami wypuściłam latarkę z dłoni.

Zamknęłam z powrotem oczy, godząc się z faktem, że przestanę spadać w dół, dopiero gdy zderzę się z ziemią, co niewątpliwie miało nadejść w przeciągu kolejnych najbliższych sekund.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz