niedziela, 6 listopada 2022

chapter six ''find you''

 



Dzwonienie telefonów, przytłumione rozmowy i odgłosy siorbania, zagłuszały rozmowę. Adelynn zwiększyła maksymalnie głośność w telefonie, jednak wciąż ledwie słyszała Leviego. Była zdziwiona, że potrafił wytrzymać w takim hałasie. Oszalałaby, gdyby miała spożywać posiłek przy takim jazgocie, gdzie co chwilę ktoś zawracałby jej głowę.

– Jezu... – mruknęła pod nosem. – Nie możesz się gdzieś ukryć przed nimi?

W tle usłyszała głośny wybuch śmiechu. Choć nie tyle brzmiało to jak ludzki śmiech, co jak ryk jakiegoś zwierzęcia.

Czy to na pewno policyjna stołówka, a nie zoo? – pomyślała, ciesząc się, że Levi nie może zobaczyć jej skrzywionej miny.

– Wybacz, Al. Dzisiaj Chris ma urodziny, dlatego mamy tutaj jeszcze żywszą atmosferę niż zazwyczaj – odpowiedział. W tle cały czas słychać było gwar rozmów i stukot sztućców.

Adelynn zachmurzyła się. Był to jeden z tych nietuzinkowych momentów, kiedy smutek przychodzi znikąd i uderza z całej siły niczym zawodowy bokser. Podstępny, cierpliwy, ruszający do ataku znienacka, a który towarzyszył banalnym i prostym rzeczom. Takim jak wspomnienie ostatnich urodzin, o których nikt nie pamiętał, bo Adelynn usunęła tę datę ze wszystkich kont społecznościowych. Tyle znaczyły jej znajomości: kiedy zniknęła z mediów, zniknęła z pamięci większości ludzi.

– W takim razie będę się streszczać, abyś mógł do nich dołączyć – odparła spokojnie, choć uważny słuchacz zdołałby wychwycić w jej głosie lekko pretensjonalny ton. Levi jednak takim słuchaczem nie był.

– Jakaś ty dobra, siostrzyczko. Szkoda, że nie byłaś taka miła, kiedy postanowiłaś nagle się spakować i wyjechać z miasta. I to na dodatek w nocy jak jakiś przestępca.

– Och, proszę – westchnęła. – Nie sprowadzaj wszystkiego do swojej pracy. Zresztą dzwonię w innej, ważniejszej sprawie. Może się tak nie stać, ale gdyby jednak ktoś z rządu próbowałby się z tobą skontaktować i wypytywać o mnie...

– Z rządu? Dlaczego mieliby się ze mną kontaktować? Co zrobiłaś?

– Nic. – Jeszcze, dodała w myślach. – Po prostu proszę cię, żebyś im nie ufał. Jeśli ktoś przyjdzie do ciebie lub zadzwoni, żeby zapytać o mnie albo o osoby, o których pierwszy raz słyszysz, mów cały czas, że nic nie wiesz.

– No bo nie wiem.

– Dlatego nic na ciebie nie będą mieli.

Levi ciężko westchnął. Dochodzące z jego strony odgłosy znowu przybrały na sile, co albo zaczęło mu przeszkadzać, albo postanowił ulitować się nad Adelynn, którą taki hałas przyprawiał o ból głowy, bo wkrótce zrobiło się znacznie ciszej. Nie całkowicie cicho, ale w porównaniu do poprzedniego jazgotu, było naprawdę dobrze.

– Wiesz, że to nie fair, że niczego nie chcesz mi wyjaśnić – stwierdził trochę szorstkim tonem. Tonem typowym dla martwiącego się, a zarazem niezadowolonego z zaistniałej sytuacji starszego brata.

Chciała mu opowiedzieć o tym, co wydarzyło się zeszłego wieczora. O Jake'u. O tym, co im zagrażało. O niej i tym, co naprawdę czuła.

Ale tego nie dało się zrobić. Nie przez telefon. Nie bez opowiedzenia wcześniejszych wydarzeń, które łączyły się z tym, z czym przyszło jej się mierzyć obecnie. Nie mogła opowiedzieć jednej historii bez drugiej. Wszystko się ze sobą splatało: zaginięcie, porwanie, kolejne zaginięcie, samobójstwo.

Jej umysł fiksował.

– Wiem – przyznała wreszcie Adelynn.

Bo miał rację: to było nie fair.

– Więc wiesz, że chcę ci zaufać, Al.

– No to zaufaj. Przecież znasz mnie, wiesz, że nie zrobiłabym nic złego. Wiesz też, jacy ludzie pracują dla rządu.

– Taa, zawsze im się zdaje, że są najważniejsi. Pchają się tam, gdzie nie trzeba – złościł się Levi. Adelynn mogła się założyć, że marszczył kuriozalnie brwi, gdy to mówił. Zawsze, jak był czymś bardzo poirytowany albo sfrustrowany, jego twarz przybierała śmieszne miny. – To wiadome, że nie będę z nimi rozmawiał. Chyba że naczelnik mnie do tego nie zmusi...

Adelynn uśmiechnęła się lekko. Wystarczyło rzucić hasło federalni, aby wpienić dowolnego gliniarza. Policjanci stanowi zawsze narzekali na wyższe organy śledcze. Nikt nie chciał dzielić się kompetencjami w decydowaniu o przebiegu śledztwa z agentem federalnym, który zachowuje się jak pan na swoich własnościach niezależnie od tego, gdzie jest i jakie ma zadanie. Te dwie nacje koegzystowały ze sobą gorzej niż psy i koty.

– A więc widzisz, że nie proszę cię o nic trudnego – rzuciła, kręcąc głową.

– Prosisz też o zaufanie. A jak mam ci zaufać po tym, co się ostatnio wydarzyło?

To pytanie sprawiło, że prychnęła pod nosem. Kiedy była sportową zawodniczką, z idealnym planem dnia, zaplanowanymi posiłkami, ograniczoną ilością wolnego czasu – wszyscy na to narzekali, choć w głębi serce bardzo im to odpowiadało. Mogli chwalić się znajomością z kimś, kto występuje w telewizji. Kimś, kto coś wielkiego osiągnął. Wiedzieli, do kogo mogą się zwrócić o pomoc, pieniądze, okazjonalną zabawę. Wtedy czuli się zadowoleni.

Tak było ze wszystkimi. Nie tylko z ludźmi, których określała mianem przyjaciół, ale też z rodziną. Rezygnując z dalszej kariery, zniszczyła perfekcyjny obrazek Adelynn Goldin, którą wszyscy znali i kochali.

Teraz brali ją niemal za niespełna rozumu. Kogoś nieznajomego, obcego. Jak gdyby zrezygnowanie z tego, co dotychczas robiła, uczyniło z niej kompletnie inną osobę.

– Zrobisz, jak będziesz uważał – odparła w końcu, tracąc ochotę na dalszą rozmowę.

– Nie bądź taka. Spróbuj na to spojrzeć z mojej perspektywy.

– Muszę kończyć. Ty zresztą też. Miłej zabawy, złóż Chrisowi życzenia ode mnie. – Zakończyła połączenie, zanim Levi zdążył jej odpowiedzieć. To było do przewidzenia, że prędzej czy później ich rozmowa zboczy z toru i będzie przeradzać się w kłótnie, a tylko tego jeszcze Adelynn brakowało, żeby słuchać ostrych i raniących słów od kogoś, kto powinien ją wspierać i rozumieć.

Zapatrzona w telefon, nie zauważyła, że jadący przed nią samochód zwolnił. Wcisnęła hamulec i niemal w tej samej chwili poczuła uderzenie w tylny zderzak. Jej ciało poleciałoby do przodu, gdyby nie pasy bezpieczeństwa. Mimo to uderzyła głową w kierownicę, czarno-purpurowe plamki zatańczyły przed jej oczami.

Zaklęła pod nosem. Spojrzawszy we wsteczne lusterko, zobaczyła, że jadąca za nią kobieta przepraszająco macha ręką. Ruch na drodze był praktycznie znikomy, wysiadła więc z samochodu, aby ocenić szkodę.

Kobieta również wysiadła.

– Nic się nie stało – stwierdziła Adelynn po przyjrzeniu się zderzakowi. Co prawda było widać wgniecenie, ale nie miała energii się o to awanturować. – Wszystko w porządku.

– Bardzo przepraszam. Chyba się zagapiłam – powiedziała kobieta.

Adelynn rzuciła okiem na jej wóz i zobaczyła, że jego przedni zderzak bardziej ucierpiał. Dla tej kobiety wizyta u mechanika była konieczna.

– Strasznie mi głupio. Przyglądałam się w lusterku, dlatego w panią wjechałam – dodała, wskazując na swój lewy policzek, na którym widniał siniak.

– Ktoś panią uderzył? Czy mam zadzwonić po pomoc?

– Nie, nie! Proszę tego nie robić. To nic takiego.

– Jest pani pewna?

– Tak, to tylko skutek nieprzyjemnego wypadku. Takiego jak ten... – kobieta zawiesiła głos. Zastanawiała się przez chwilę nad czymś, aż wreszcie z błagalnym wyrazem twarzy zapytała: – Czy mogłybyśmy tej stłuczki nigdzie nie zgłaszać? Zapłacę za naprawę.

– Nie ma takiej potrzeby. – Adelynn zatrzymała ją, zanim zdążyła wrócić do samochodu po torebkę i portfel. – I tak planowałam zmianę auta. Pani zresztą ucierpiała bardziej. Niech więc pani zachowa swoje pieniądze i rozjedźmy się, jak gdyby nic się nie stało.

Kobieta patrzyła na Adelynn w milczeniu przez kilka długich sekund, jakby próbowała wybadać jej zamiary, ale w końcu przytaknęła w zgodzie i powoli wróciła do swojego samochodu, dając Adelynn jeszcze czas na zmianę zdania.

Adelynn jednak pozostała przy tym, co powiedziała: wróciła za kierownicę i pojechała dalej, nie oglądając się za siebie.

Wracając do motelu, wciąż szukała odpowiedzi na kłębiące się w jej głowie pytanie: czy osoba, która zadzwoniła na komisariat, to faktycznie był Jake? Wzmianka o kluczu zdawała się na to wskazywać, tylko czemu miałaby służyć ta cała szopka z zamówieniem pizzy? Czemu zwyczajnie nie skontaktowałby się z nią? Albo kimkolwiek innym z ich paczki. Czyżby nie chciał ryzykować, że federalni to podsłuchają? Wolałaby mieć absolutną pewność, jednak decyzja już zapadła.

Zapadła już w momencie, kiedy tłumaczyła Jessy i Philowi, dlaczego z nimi nie wróci. Żałowała, że zostawiła ich samych sobie i to na dodatek bez żadnych wyjaśnień, ale to była jedna z tych sytuacji, kiedy dyskrecja była szczególnie ważna. Musiała brać nieustanną poprawkę na oczy, które mogły ich obserwować. Federalni raczej nie odpuszczali.

A przynajmniej Alexander Wagner nie wyglądał na kogoś, kto odpuszcza. Gdyby zamierzał dać Jake'owi odejść, nie przyjechałby do Duskwood, nie rozmawiałby z nią ani nie próbował grozić.

Adelynn poczuła pulsowanie na czubku głowy. Pomasowała czoło w miejscu, w które się uderzyła. Nie ośmieliła się spojrzeć w lusterko, aby sprawdzić, czy zaczął się pojawiać siniak. Nie potrzebowała drugiej stłuczki. Co prawda było późne popołudnie i na drodze panował niewielki ruch, lecz wolała dmuchać na zimne.

Chociaż mżyło, opuściła szybę, bo w samochodzie nadal było czuć odór zepsutych świńskich wnętrzności. Obawiała się, że ten zapach nigdy nie zniknie i stale będzie jej przypominał o pierwszym prezencie powitalnym, jaki otrzymała w Duskwood.

Kiedy zaparkowała przy motelu, nudności miała już w gardle. Zdołała jednak je tam zatrzymać, aby stary Gray nie zobaczył jej w tak niekorzystnej sytuacji, jaką bez wątpienia było zwracanie śniadania w mało estetycznej postaci.

Otworzyła na oścież wszystkie drzwi, a potem oparła się o maskę swojego samochodu z zamkniętymi oczami i zaczęła powoli liczyć do stu.

Gdy podniosła powieki ponownie, była już pewna, co zrobi.



~♥~



Po trzy godzinnej drzemce, dwóch kubkach kawy i kawałku babki piaskowej, którą poczęstowała ją pani Walter, Adelynn znowu znalazła się w swoim samochodzie. Czuła się, jakby przechodziła przez strasznego kaca, mimo że nigdy takowego nie miała i mogła sobie tylko wyobrażać, jakie dolegliwości wtedy dokuczają człowiekowi. Podejrzewała jednak, że były one bardzo zbliżone do tego, z czym się ówcześnie borykała.

Warsztat Paula Rogera znajdował się po drugiej stronie Duskwood. Przejechała przez praktycznie całe miasto, żeby do niego dotrzeć, a mimo to jeszcze nie miała okazji, aby je dokładnie poznać.

Gdyby tylko czas na to pozwolił...

Gdyby tylko okoliczności były lepsze...

Zwolniła i włączyła kierunkowskaz, skręcając z drogi na żwirową ścieżkę. Kiedy podjechała dostatecznie blisko, zobaczyła białe drzwi garażowe ze znakiem kruka. W świetle reflektorów czerwona farba mogła uchodzić za krew. Przez chwilę Adelynn wpatrywała się w malunek ze skonfundowaniem. Była przekonana, że Richy zmazał swoje niechlubne dzieło. Jessy nawet powiedziała mu, jakich środków czystości musi w tym celu użyć. Dlaczego więc tego nie zrobił?

Zaparkowała samochód pod kasztanowcami, trzasnęła drzwiami i bez pośpiechu objęła wzrokiem cały teren. Gdyby nie znak kruka, Roger's Garage prezentowałby się całkowicie zwyczajnie, niepozornie. Jedyny niepokój mógł wzbudzać bezkresny las, którego granica znajdowała się tuż za warsztatem. Przez chwilę błądziła wzrokiem po drzewach, wsłuchując się w pohukiwanie sowy i cykanie świerszczy.

Kiedy tak stała i z roztargnieniem obserwowała roztaczającą się przed nią ciemność, naszły ja wspomnienia. Filmik nagrany przez porywacza, na którym Cleo biegała po lesie. Rozmowa wideo z Richym, kiedy poszedł do chaty odwagi w głębi lasu, przy której od lat dzieci z Duskwood udowodniały, jakie były harde. Sfingowany przez Richiego atak na samego siebie, gdy pobiegł do lasu, bo niby usłyszał głos Hannah. Zakopana w lesie Jennifer, a potem Amy.

Mogłoby się zdawać, że lasy otaczające Duskwood są niebezpieczne, ale była to nieprawda.

To ludzie byli niebezpieczni.

Zaczęła szybciej mrugać, by odpędzić te myśli, ale obrazy nie znikły, tylko się rozmnożyły; zobaczyła Grimrock, usłyszała szum wodospadu, poczuła swędzący odór dymu.

W pewnym momencie ludzie nie boją się niczego tak bardzo, jak wspomnień – pomyślała, zamykając samochód na klucz. Dwa razy się upewniła, że alarm jest włączony, nim zadzwoniła do drzwi budynku.

Nie doczekała się żadnej reakcji. Spojrzała na zegarek i kiedy upewniła się, że nie minęła jeszcze dwudziesta pierwsza, zadzwoniła znowu.

Adelynn zaczęła się obawiać, że Paula Rogera nie ma w warsztacie ani w domu, gdy nagle z wnętrza doszedł do niej odgłos kroków. Wiedziała, że ktoś patrzy na nią przez judasza, oceniając, kim jest i czego chce.

Miała tylko jedną szansę na wzbudzenie zainteresowania.

– Jest tam kto? Chciałabym zrobić przegląd samochodu. Miałam dzisiaj stłuczkę, po której zgniotło mi rurę wydechową – powiedziała.

Rura wydechowa? Chyba tak się to nazywało... – głowiła się gorączkowo, bojąc się, że z nerwów popełniła jakąś gafę.

Na szczęście drzwi się uchyliły, przez co mogła poczuć ciężką woń oleju i stęchły zapach alkoholu wyzierający ze środka.

Mężczyzna nie otworzył drzwi na oścież, mimo to Adelynn widziała doskonale jego twarz – identyczną jak u Richiego, tyle że brodatą i przyozdobioną zmarszczkami.

– Dziękuję, że pan otworzył – zaczęła. – Wiem, że to dość późna pora, ale naprawdę potrzebuję pańskiej pomocy.

Paul powoli obejrzał ją od stóp do głów, od zabłoconych sportowych butów, przez luźny T-shirt i kurtkę, po wymykające się z końskiego ogona włosy. A potem spojrzał ponad nią, zerkając na zaparkowane na podjeździe srebrne audi.

– Coś nie tak z rurą wydechową? – zapytał przez uchylone drzwi.

– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia i tak naprawdę nie w tej sprawie do pana przyjechałam.

– A więc o co chodzi?

– Jestem przyjaciółką Richiego. Adelynn Goldin, jeśli to panu cokolwiek mówi, to wie pan na pewno, jaką rolę w tym wszystko odegrałam.

Paul potarł koniuszek nosa.

– Coś słyszałem. Bardzo dużo dobrych i bardzo dużo złych rzeczy – powiedział, unikając bezpośredniej odpowiedzi. – Według kapitana powinienem być ci wdzięczny, a choć nie ufam zbytnio jego opinii, to faktem jest, że zrobiłaś mi przysługę. Ale jeśli nie chodzi o naprawę samochodu, to o co?

– Potrzebuję innego samochodu i tymczasowej opieki nad tym, które tu stoi. – Kiwnęła głową w stronę audi. – Nie musi pan nic z nim robić. Wystarczy, że będzie u pana stał, a w razie jakichkolwiek pytań, będzie pan mówił, że oddałam je do naprawy z powodu stłuczki. Co nie będzie oczywiście kłamstwem, bo naprawdę zaliczyłam dzisiaj bliskie spotkanie z innym autem.

Chociaż od popołudnia już nie padało, krople deszczu nadal skapywały z liści, stukając o blaszany dach w równych odstępach czasu, jak gdyby ją ponaglając: Tik-tak, Adelynn. Tik-tak.

– Czy ma to jakiś związek z federalnymi, którzy kręcą się po mieście?

– Tak – przyznała. – Wiem, że proszę o wiele...

– Może prosiłabyś o wiele, gdybyś rzeczywiście prosiła. Może bym coś wiedział, gdyby nasza rozmowa nie trwała pięć minut. Może mógłbym wtedy pomóc federalnym. Ale to nie moja sprawa. A to nie są kluczyki do auta, które stoi na tyłach warsztatu.

Adelynn uśmiechnęła się słabo i wzięła oferowany jej breloczek z kluczykiem.

– Dziękuję panu – powiedziała, kiedy drzwi się zamykały. – Dziękuję.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz