niedziela, 12 lipca 2020

Prologue: Queen of the Damned











Czy słyszysz mnie?
Tonę w mroku...


Cienie rozciągały się po ścianach w pełni wykorzystując panującą w pokoju ciemność, rozrzedzaną jedynie ostrym światłem lampki stojącej na biurku. Meg zacisnęła zimne palce na odsłoniętych ramionach, czując, jak oddech śmierci muska jej szyję. Krople potu spływały po karku i wsiąkały w materiał podkoszulka. Dźwięk smyczka wprawiającego w drżenie struny skrzypiec i spokojne pociągnięcia gitary wydobywał się z przenośnego głośnika podłączonego do telefonu. W pomieszczeniu była sama, a jednak Meg przysięgłaby, że ktoś ją obserwował. Starała się nie dygotać, ale głosy stawały się coraz głośniejsze i cały czas dochodziły nowe.

Meg powoli wysunęła rękę po leżącą na komodzie książkę. Wzdrygnęła się, a następnie skuliła, kiedy cień przemknął po jej dłoni. Zanim zdążyła dojść do siebie, tom zaczął się bezgłośnie przesuwać. Dziewczyna odrzuciła głowę do tyłu, zanosząc się histerycznym śmiechem.

— Tylko na tyle was stać?! — zawołała.

Przepocony podkoszulek lepił się do skóry, ale Meg nie dbała o swój wygląd ani o to, że brzmiała jak wariatka. Jej klatka piersiowa gwałtownie unosiła się i opadała, gęste, zimne powietrze wypełniało płuca.

Cienie wyciągały ręce w jej stronę, jakby chciał ją desperacko pochwycić. Wymknęła się im, wstając gwałtownie i uciekając do łazienki. Gdy włączyła światło, jakiś głos szepnął, że to daremne. Meg zauważyła spływającą po płytkach krew. Wsparła się o umywalkę i w wiszącym nad nią prostym lustrze ujrzała własną pobladłą twarz, którą pokrywały karmazynowe wstęgi. Z całkiem zaschniętego gardła wydobył się płaczliwy jęk. Przekonywała samą siebie, że to nie działo się naprawdę. Tylko wiara mogła ją ocalić.

Zacisnęła obie pięści na zmierzwionych włosach i zaczęła wyszeptywać zdrowaśki. Niewyraźne głosy dochodziły jakby z daleka, ale tylko przez chwilę, by wkrótce rozbrzmieć intensywniej. Kolory dookoła wyostrzyły się, stając się rażąco jaskrawe. Głowa Meg pulsowała od bólu.

Miała dość. Tak strasznie i rozpaczliwie dość.

Lampa nad jej głową zamigotała, rzucając upiorne cienie na ściany. Nagle poczuła w gardle metaliczny zapach, który przywoływał tyle nieprzyjemnych wspomnień. Zamknęła oczy i w wyobraźni zobaczyła strumień krwi spływający z nadgarstka jakieś młodej dziewczyny. Gdy na nowo je otworzyła, wiedziała, co powinna zrobić.

Nie miała innego wyjście, skoro tabletki przestały działać, a modlitwy nie przynosiły rezultatów. Szukanie pomocy również było bez sensu; nie chciała spędzić reszty życia w zamknięciu.

Jej serce płonęło bezsilnością i lękiem. Wahała się, ale tylko przez chwilę. Gdy poczuła lodowate tchnienie na nogach, a potem na rękach i szyi, skręciła się z bólu, rozpoznając w piskliwym, ogłuszającym wrzasku swój głos.

Krew uderzyła do zatok i zeszła w dół przełykiem jak lepki dym. Po języku tańczył cierpki posmak strachu. Nie wiedziała, jak z tym walczyć. Nie potrafiła dłużej znieść tego cierpienia. Wyjęła z szafki pod zlewem żyletkę i weszła w ubraniach do pustej wanny. Drżała jej ręka, ale już się nie bała. Chciała wierzyć, że w ten sposób wszystko zakończy i wreszcie zazna upragnionego spokoju.

Przyłożyła ostrze do boku szyi, czując swój szaleńczy puls. Z oczami wypełnionymi łzami docisnęła żyletkę do skóry, a następnie przecięła ją przez całą długość gardła. Przez zaciśnięte wargi wyrwał się stłumiony okrzyk. Rozcięcie nabiegło ciemną, gęstą jak olej krwią, która stróżkami spływała po dekolcie.

Śmierć była jedyną ucieczką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz