środa, 30 października 2019

O S I E M / はち







Towarzyszyła jej cisza. Ruszyła na drugą stronę chodnika, idąc wzdłuż kamiennego płotu; gdzieniegdzie zniszczonego i pokrytego mchem. Spojrzała w stronę zachodzącego za budynkami słońca, którego słabnący blask nadawał niebu ognistej barwy. Uniosła wyżej głowę, nie przestając patrzeć w gwiazdę, choć ta raziła ją w oczy. Podziwiała piękno chwili, zapominając kompletnie dokąd zmierzała. Ciepło wypełniające jej serce było warte zatraceniu się w emocjach.

Zamknęła oczy. Szczęście i ukojenie obejmowało jej ramiona. Mogłaby trwać tak wieczność, gdyby nie nagła trudność w oddychaniu. Zacharczała, słysząc w uszach szaleńcze bicie swojego serca. Próbowała się wyswobodzić, uciec spod ręki trzymającej ją za szyję, lecz ucisk był zbyt mocny, jak sidła pułapki na niedźwiedzie, z których bez pomocy nie sposób się uwolnić.

Została zaciągnięta do bocznej alejki, krztusząc się i walcząc o odrobinę powietrza. Krzyk utknął w krtani jak ość po rybie, wywołując na jej twarzy przerażenie. Z każdą kolejną sekundą oddalała się od upragnionego widoku nieba.

Utkwiła wzniesione, szeroko otwarte oczy w osobę, która popchnęła ją w kierunku ziemi. Zaczęła łapać krótkie, świszczące oddechy, jak gdyby po raz ostatni smakowała powietrza.

Postać stojącą nad nią otaczał czarny kłąb dymu, niczym drogi płaszcz z grubego futra, uniemożliwiając rozpoznanie tożsamości. Jedyne, co mogła dostrzec, to szeroki i złowieszczy uśmiech w kształcie półksiężyca.

Ciało Saki zalała fala dreszczy, kiedy przesiąknięta mrokiem dłoń sięgnęła w jej stronę. Otoczył ją śmierdzący odór o woni zgniłych jajek i zaschniętej krwi. Oczy wypełniły się łzami. Dym przepełznął po ziemi jak wąż i zaczął zaciskać się wokół swojej ofiary. Chciała wołać o pomoc, wrzeszczeć, aż do zdarcia gardła, lecz mgła zaczęła ją dusić. Zacisnęła ręce na szyi, czując coraz silniejsze konfuzję. Uśmiech wpełzł na jej twarz. Pozbawionym wyrazu spojrzeniem patrzyła w rosnącą ciemność.

Wrzasnęła, lądując głucho na podłodze. Leżała w bezruchu, oddychając swobodnie i patrząc na panele. Po dłuższej chwili usiadła zdezorientowana na kolanach, rozglądając się po pokoju. Przejechała dłonią po włosach; czoło i kark miała wilgotne od potu. Czuła się gorzej, niż kiedy dostała piłką w twarz. Nie wiedziała, jaki koszmar doprowadził do tak bolesnej pobudki, ale w jakiś straszny, pokrętny sposób rozumiała, że za snami musiało się coś kryć, lecz obecnie nie potrafiła zaprzątać sobie tym głowy. Niepokój i panikę odczuwała z taką intensywnością, jakby zostały jej wszczepione w kości.

W końcu stanęła na dążących nogach, dostrzegając niewielkie zadrapania na udach i łydkach. Choć przerażała ją myśl zrobienia sobie nieświadomie krzywdy, wolała wierzyć w taki scenariusz niż absurdalnie zakładać, że ktoś włamał się w nocy, by ją okaleczyć.

Poszła do łazienki, zdeterminowana doprowadzeniem paznokci do minimalnej długości. Nacisnęła włącznik lampy i mimowolnie zerknęła w stronę lustra. W świetle jarzeniówki ślady na jej szyi rysowały się z okrutną wyrazistością. Poczuła w ustach smak goryczy.

Przesunęła palcami po sinych kręgach na skórze, próbując rozgryźć ich powstanie. Żadne logiczne wyjaśnienie nie przychodziło jej do głowy. Dziecięca część chciała pobiec do mamy, przytulić się i rozpłakać z nadmiaru emocji. Zamiast tego zamknęła oczy i odcięła się od lustrzanego odbicia, by odzyskać jasność umysłu. Podejmowanie pochopnych decyzji, sianie paniki czy nawet wmieszanie w sytuacje rodziców nie rozwiązałoby niczego. W niej tkwił problem, więc tylko ona mogła go rozwiązać.

Nasmarowała nogi i szyję maścią łagodzącą, próbując zignorować drżenie dłoni, i na wszelki wypadek zrezygnowała z zakolanówek na rzecz rajstop. Postawiła kołnierz koszuli mundurka, zawiązując dokoła niego kremową chustę; nie miała innego pomysłu na ukrycie sińców bez zwracania zbytniej uwagi. Jedyną rzeczą, na którą nie mogła nic poradzić, była jej zszargana koszmarami psychika.

Zaciskając powoli pięści, poszła do kuchni na śniadanie. Zapach ciepłych bułeczek unosił się w powietrzu. Brzuch Saki zaburczał w odpowiedzi. Przyspieszyła kroku i wparowała żwawo do jadalni, gdzie z telefonem w jednej ręce, a pałeczkami w drugiej, jadł natto Shimura. Na jej twarzy odmalowała się czujność i zaskoczenie.

— Cześć, tato.

— Cześć, Saki-chan! — odrzekł radośnie. W jego kochających oczach pojawiła się troska, kiedy przeniósł spojrzenie na córkę. — Dobrze się czujesz?

— Mhm — mruknęła. — Myślałam, że pojechałeś już do pracy.

— Wolałabyś, żeby tak było? — zapytała Natsume, wchodząc do pokoju w wyprasowanej koszuli, z dwoma górnymi guzikami odpiętymi, i ciemnymi włosami zaczesanymi na bok. Jak zawsze przygotowywała dla wszystkich posiłek i szykowała się do pracy jednocześnie.

Saki z lekka podskoczyła na nagłą obecność matki. Shimura spojrzał na nią rozbawiony.

— Wystraszyła się, bo to prawda. Teraz tacie jest przykro!

— Zapominasz, że świat nie kręci się wokół ciebie. Łatwiej coś ukryć przed jedną osobą niż przed dwoma. O to chodzi, Saki?

— Nie, ja... — Zerknęła na rodziców zlękniona. Ich troska, spowodowana niecodzienną reakcją, objawiła się jej z nieoczekiwaną mocą, przypominając cios zadany pod serce. Odchrząknęła i przemówiła spokojniejszym głosem: — Przepraszam, chyba jeszcze się nie rozbudziłam.

— A więc na wpół śpiąc się ubierałaś? — zasugerowała podejrzliwie Natsume. Umiała rozpoznać, kiedy jej dziecko coś ukrywało.

— Wyglądam źle? — Saki uśmiechnęła się niezręcznie, próbując zignorować palce strachu sunące po jej plecach, od karku do rdzenia kręgowego. — Może powinnam zrezygnować z tej chustki...

— Nie słuchaj, mamy. Pięknie wyglądasz.

— Nie podlizuj się, Shimura. Saki wie, że nawet jakby ubrała worek, powiedziałbyś, że wygląda pięknie.

Z zaciśniętych ust Saki wyrwało się westchnienie pełne ulgi. Rodzice wdali się w dyskusję i kompletnie zapomnieli o niepokoju, jaki obudził w nich jej widok.

Wiedziała, że wyglądała normalnie. Widziała swoje odbicie kilka razy na dzień, jako pierwsza zauważyłaby odchylenie od normy, gdyby takowe się pojawiło. Zmiana kryła się głębiej; jej uczucia udzielały się osobom dokoła, nieważne, jak starannie próbowała je ukryć.

Poruszała temat koszmarów niejednokrotnie, lecz kiedy przestała wierzyć w ich logiczne wyjaśnienie, postanowiła więcej o nich nie mówić. Obarczanie innych swoimi obawami tylko pogorszyłoby jej wisielcze samopoczucie.

— Podwieźć cię do szkoły? — zaproponował Shimura. Jego głos zabrzmiał w uszach Saki niewyraźnie, jak gdyby miała watę w uszach.

— Nie trzeba, poradzę sobie.

— Ostatnim razem narzekałaś, że cię tata nie zabrał, a teraz mu odmawiasz?

— Nie chcę go kłopotać... — mruknęła potulnie. Uciekła wzrokiem w bok i chwyciła jedną z ciepłych bułeczek, unikając patrzenia w stronę rodziców.

(Więc po co przychodziłaś na świat?)

— C-co? — Wytrzeszczyła oczy na matkę, rozdziewając lekko usta.

— Jakie co? — Natsume zmarszczyła brwi. — Wiemy, że nie chcesz sprawiać problemu, ale jeśli tata proponuje ci podwiezienie, to po prostu się zgódź.

— W porządku — powiedziała przed wbiciem zębów we wciąż ciepłe drożdże. — Dziękuję.

Po zjedzeniu śniadania zabrała z lodówki bento dla siebie oraz ojca, udając głęboko zamyśloną, gdy rodzice wymieniali się spojrzeniami. Zaczęła nucić ostatnio słuchaną piosenkę, pakując pudełko z jedzenie do torby. Z uśmiechem na ustach pożegnała się z mamą, zanim wyszła z domu.

Rześki wiatr przeganiał chmury z nieba, ukazując słońce w pełnej krasie. Smugi światła wpadały przez przednią szybę firmowego samochodu Shimury, rażąc Saki w oczy, póki nie dotarli przed bramę liceum Kurohata.

Budynek był ogromny w porównaniu z lokalnym gimnazjum, o wielkości trzech domków rodzinnych, który kojarzył się Saki z fałszywymi przyjaciółmi. Z chęcią wymierzyłaby solidnego kopniaka wszystkim dwulicowym osobom; zarówno uczniom jak i nauczycielom ignorującym rzeczywiste problemy społeczne w szkole. Sprawa została jednak zakończona wraz z jej odejściem.

Kurohata pod wieloma względami przewyższała poprzednią szkołę Saki. W liceum pachniało świeżym powietrzem, kredą i nostalgicznym zapachem unoszącym się nad nowymi rzeczami. Pod południową ścianą ciągnął się rząd niewielkich krzewów. Na lewo od nich znajdował się dziedziniec, a przy nim drewniane ławki oraz stoliki; oblegane na początku roku szkolnego, kiedy pogoda w miarę dopisywała. Była to część najlepiej oświetlana skośnymi promieniami popołudniowego słońca, gdzie rosło uwielbiane przez wszystkich drzewo wiśni. Symbol dobrej passy i nadziei.

— Jesteśmy na miejscu — oznajmił Shimura z uśmiechem, odwracając się ze zmartwieniem w stronę Saki. — Na pewno wszystko w porządku? Mama wspominała coś o koszmarach. Dalej je masz?

Z ust Saki wyrwało się ciche westchnienie. Ostrożnie przeniosła wzrok z budynku szkoły na twarz ojca, przyozdobioną zmarszczkami w kącikach oczu i ust, kiedy się uśmiechał. A uśmiechał się zawsze w jej pobliżu.

— Tak — odrzekła po prostu. — Ale to nic takiego. Myślę, że wkrótce mi miną.

— Możemy pojechać do lekarza, jeśli chcesz. Po tabletkach nasennych śpi się jak dziecko. Brałem je, kiedy miałem ciężki okres w pracy.

— Tak, wiem, ale to naprawdę nic poważnego.

— Ktoś cię nęka?

— Nie! Tato! — Spojrzała na ojca z wyrzutem. — Tamto to stare dzieje. Wszystko jest w porządku. Po prostu za bardzo się przejmuję zbliżającymi sprawdzianami. Jak pouczę się więcej to będę spokojniejsza. Nie musicie się z mamą o mnie martwić. Powiedziałabym wam, gdyby działo się coś złego.

— Dobrze. — Powoli przytaknął, wciąż przekonując się w myślach do uwierzenia w słowa córki. — Miłego dnia, skarbie.

Posłała mu buziaka na pożegnanie i oddaliła się w kierunku bramy wejściowej, nieznacznie patrząc przez ramię jak ojciec odjeżdża. Czuła się lżejsza o parę kilogramów. Dzień rozpoczął się nieprzyjemnie, lecz gorliwie trzymała się nadziei, że z każdą kolejną godziną będzie lepiej.

— Och, Saki-chan! — Usłyszała melodyjny jak ptasi śpiew głos.

Zebrało się w niej przerażenie. Chciała ruszyć okrężną drogą i wejść do szkoły od strony dziedzińca, lecz postać Azami pojawiła się u jej boku, mimowolnie powodując dreszcze na plecach i rękach.

— Dobrze się czujesz? — zapytała z pochyloną współczująco głową. — Wyglądasz, jakbyś przez całą noc miała koszmary.

(Nie powinnaś czegoś z tym zrobić?)

Saki stanęła jak skamieniała.

— Skąd wiesz, że miałam koszmary? Nie opowiadałam ci o tym.

— Ojej, jaką masz straszną minę! Przerażasz mnie! — Położyła dłonie na policzkach imitując współczesnego człowieka przeszytego bólem egzystencjalnym. — Żartuję. Chciałam cię odrobinę rozweselić, ale nie za bardzo mi wyszło. Przepraszam, że jestem taka kiepska w pocieszaniu. — Poklepała ją po ramieniu, na co Saki skrzywiła się nieznacznie. — O, wiem, co poprawi ci humor! Żałoba po Fuse Hitomi się skończyła i od dzisiaj wrócą wszystkie pozaszkolne zajęcia. Czy to nie wspaniale?

— A o tym, skąd się dowiedziałaś?

— Mam swoje sposoby — zaszczebiotała radośnie. Miała godny pozazdroszczenia nastrój. Jej ramiona momentami niekontrolowanie drgały, kiedy powstrzymywała się przed chichotaniem czy nieadekwatnymi żartami. — Oi, nie patrz na mnie, jakbym nabyła jakąś tajemną wiedzę. Kaoru-sensei powie nam o tym na pierwszej lekcji.

— Skoro tak twierdzisz...

— Hm... O co chodzi, Saki-chan? Przez to, że tyle przyjaciół cię kiedyś odrzuciło boisz się komuś nowemu zaufać? To nie fair, wiesz?

Serce Saki podeszło do gardła. Nie miała pojęcia, co myśleć o słowach Amuki. W jej głowie szalało tornado, twarz pobladła, zmizerniała, a ręce zacisnęły się w pięści. Utkwiła rozgorączkowany wzrok w jej niebieskich oczach, przypominających wzburzone morze, idealnie pasując do osoby lubującej się w ciągłym mąceniu i wywoływaniu chaosu. Przez krótki moment widziała w nich ból tak rzeczywisty, że omal nie cofnęła się z wrażenia. Obserwowała Azami z ostrożnością, jak kogoś obcego, kogo nigdy przedtem nie widziała, może jak kogoś niebezpiecznego.

— Z-zaraz zaczną się zajęcia. Nie chcę się spóźnić — odparła wreszcie, po czym jak najszybciej oddaliła się w kierunku szkolnych szafek na buty.

Rozległ się za nią łagodny śmiech.

— Zaczekaj, Saki-chan. Przecież idziemy w tę samą stronę.

Niechętnie zwolniła kroku.

Azami nieomal oczekiwała, że zostanie stanowczo zignorowana, lecz Saki pozwoliła się dogonić. Zupełnie jakby w głębi duszy czuła potrzebę jej towarzystwa.



「目 を 刳 り 貫 く」

「 Wydłubuje oczy」


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz