piątek, 8 marca 2019

J E D E N / いち







Tik-tak. Tik-tak.

Krew rozprysła. Widok karmazynowych wstęg wypalił mu oczy. Ciecz utworzyła ekscentryczne wzory na jego skórze, idealnie się komponując z bladą cerą. Wyglądał jak męska podróba Królewny Śnieżki, nawet włosy miał czarne jak heban, tylko zamiast wpaść w głęboki przyjemny sen, trafił do krainy koszmarów.

Przez jego ciało przeszedł obezwładniający ból. Wypalający od wnętrza ogień nie chciał zgasnąć, rozprzestrzeniając się jeszcze bardziej, płynął razem z krwią do głównego narządu. Poczuł jak jego serce zostaje roztrzaskane na malutkie kawałeczki, a następnie zdeptane i spopielone.

Stracił władze nad nogami. Dłonie drżały mu przeraźliwie. Umysł tonął w chaosie. Był jak bezwolna marionetka, którą coś zaczęło wypełniać. Podchodzić do gardła. Dusić. Zaraz miało mu rozsadzić płuca.

Łzy pojawiły się zupełnie nieproszone, dodając jego twarzy udręki.

Tik-tak. Tik-tak.

Powtarzający się dźwięk tykania wwiercała mu się w uszy, odmierzając czas pozostały do wybudzenia. Wiedział, że tkwił w eterycznym świecie wykreowanym przez swój umysł, przeżywając najstraszniejsze wspomnienie, jakie posiadał. Pragnął się obudzić równie mocno, co tamtego dnia, ale jawa była dla niego tak samo bezlitosna jak rzeczywistość.

Krwawe zawiłe wzorki pozostawione przez opony samochodu, który chwilę później wjechał do rzeki, prowadziły do ciała otoczonego brunatnoczerwoną trawą. Przy odrobinie wyobraźni mogłoby się wydawać, że była to nić przeznaczenia łącząca jego przybraną siostrę ze śmiercią. Wymagało to zaakceptowania skutków niefortunnego wypadku, a on nie potrafił tego uczynić.

Nagle otoczenie zawirowało. Przez chwilę myślał, że los postanowił zakpić z niego doszczętnie i kolejny niezrównoważony kierowca znalazł się w pobliżu. Nie miałby nic przeciwko, gdyby ktoś postanowił wymazać jego istnienie, zniszczyć ciało i unicestwić duszę. Wtedy świat stałby się piękniejszym miejscem.

Tik-tak. Tik-tak.

Metaliczna woń wymieszana z perfumami o zapachu jaśminu sprawiła, że skręciło go w żołądku. Oddychanie zaczęło mu ciążyć, podobnie jak patrzenie na zwłoki okrutnie i niesprawiedliwie uśmierconej dziewczyny. Próbował sobie wmówić, że to nie Ona leżała w kałuży krwi. Właśnie. Ona jeszcze chwilę temu z nim rozmawiała. To coś na ziemi nie mogło być Nią. Ona była ucieleśnieniem życia. Kwintesencją światła. Odłamkiem spadającej gwiazdy. Najpiękniejszym diamentem spośród kamieni szlachetnych.

Tik-tak. Tik-tak.

Przyglądał się zastygłej w bezruchu klatce piersiowej i zaciskając zęby, wyciągnął do przodu dłoń, zamykając delikatnie Jej powieki. Oszalałby do reszty, gdyby przyglądał się dłużej martwym oczom, wyglądającym dziwnie obco bez figlarnego błysku i dobrotliwego ciepła, jakie widział w Jej tęczówkach przez szesnaście lat.

Użycie formy przeszłej względem Jej osoby zniesmaczyło go bardziej, niż widok zmasakrowanego ciała. Przełknął gulę żółci i krzyknął na całe gardło. Wrzask przesycony gorzką rozpaczą rozsadzał mu bębenki, dopóki groteskowa sceneria nie utonęła w mroku.

Tik-tak. Tik-tak.

Otworzył oczy i — w odruchu bezwarunkowym — zrzucił budzik ze stolika nocnego, który zniósł upadek z cichym stukotem i dalej rytmicznie tykał. Chłopak przetarł dłonią zaspaną twarz, odgarniając włosy do tyłu. Z jego ust wydobyło się tak głębokie westchnienie, jakby wstrzymywał oddech przez całą noc. Śmierć we śnie byłaby dla niego zbawieniem, gdyby pominąć jeden bardzo istotny w jego marnej egzystencji fakt — ktoś inny sprawował piecze nad jego duszą. Osoba znająca prawdziwe meritum dokazującego mu bólu i posiadająca wiedzę o rzeczach wykraczających poza granice ludzkich norm.

Rozległ się dźwięk otwieranych drzwi, gdy obiekt jego myśli wszedł bezgłośnie do pokoju, oznajmiając wesołym głosem:

— Pora wstawać, Ai-chan!



❦ ❦ ❦



Przyglądała się delikatnym czarnym konturom, oceniając ich wygląd na tle całego szkicu. Raz przechyliła głowę w lewo, za chwilę w prawo, starając się obiektywnym okiem spojrzeć na swoją pracę. Ostatecznie uznała, że portret wyszedł idealnie i twarz idola prezentowała się lepiej, niż na niektórych zdjęciach, jednak wrodzona niepewność szeptała, żeby poprawiła kilka krzywo poprowadzonych linii, zmniejszyła odległość między nosem a ustami, dała większy nacisk na wyeksponowanie burzy loków. Spojrzała na zegarek — wkrótce zaczynały się zajęcia pozaszkolne. Nie miała czasu na artystyczne rozterki.

Skręciła w kierunku wyjścia i odetchnęła głęboko rześkim, wiosennym powietrzem, uśmiechając się nieznacznie. Rozkoszny kolor lazurowego nieba cieszył oczy, a wychylające się zza śnieżnobiałych obłoczków słońce ogrzewało przyjemnie skórę. Wiatr narzucił kilka kosmyków na twarz, przysłaniając jej częściowo widoczność, lecz nie poświęciła temu większej uwagi. Mocniej ścisnęła trzymaną kartkę, nie chcąc powtórki z sytuacji sprzed roku, kiedy nagły podmuch poniósł jej koszmarny rysunek wprost pod nogi nieznanego ucznia.

Prychnęła, spacerując po szkolnym dziedzińcu, z nostalgią zerkając na drewnianą ławkę niedaleko drzewa wiśni. Kilka bladoróżowych płatków zawirowało w powietrzu i opadło na ciemnobrunatną deskę. Pamiętała jak siedziała na niej, narzekając i przeklinając zajęcia artystyczne. Nie oczekiwała, że stworzy pracę porównywalną do dzieł Yoshihary Jiro; znała poziom swoich zdolności i spodziewała się tworu średniej klasy. W rzeczywistości nabawiła się traumy oglądając małpio-słoniową twarz swojego idola. Wypełniona frustracją planowała opuścić kolejne zajęcia z rysunku, dopóki nie spotkała jego.

— Dzień dobry, Takai-senpai! — przywitała się uprzejmie. Chłopak podniósł głowę i zmrużył oczy, jakby próbował przeniknąć ją wzrokiem. Oczarowana głębią szmaragdowych oczu rozdziawiła usta, zapominając, co chciała powiedzieć.

Starszy uczeń przylegał plecami do kory sakury, rysując w notesie zawiłe wzory. Zwykły uczeń nazwałby to bazgrołami, lecz Saki widziała w liniach wypracowaną symetryczność i zmyślne pociągnięcia cienkopisu, które Shin wykonywał z niezwykłą łatwością.

— Chyba... ci nie przeszkadzam?

— To nic takiego. Zwykłe kreślenie dla odprężenia. — Kąciki ust lekko mu drgnęły, sprawiając, że serce Saki mocniej zabiło. Skrępowana przestąpiła z nogi na nogę, przygryzając dolną wargę. Gęstą ciszę pomiędzy nimi przerzedzał szum wiatru, zachęcająco trzepocząc trzymaną przez Saki kartką. — Mogę zobaczyć, co narysowałaś?

— T-tak! Proszę! — Gwałtownie przykucnęła i podała mu portret idola. Rok temu mężczyzna wyglądał jak zwierzę z ludzkimi rysami twarzy; tym razem rysunek przedstawiał człowieka o kędzierzawych włosach, anielskich oczach i zniewalającym uśmiechu. Jednak gdy zobaczyła skonsternowaną minę Shina, zapomniała o dumie z wykonanej pracy. — Co o tym myślisz, senpai?

— Wygląda zjawiskowo. Dałaś się poprowadzić sercu i przekształciłaś swoją artystyczną dusze w ten portret. Jako twój nauczyciel od rysunku nie mógłbym być bardziej dumny.

Pocieszny blask zaiskrzył w czekoladowych oczach Saki. Uśmiechnęła się szeroko i zamrugała pospiesznie, żeby przegnać łzy wzruszenia.

— Dziękuję, senpai! Bez ciebie nigdy nie pokochałabym sztuki.

— Pokazałem ci tylko swoje zdolności, nie musisz mi za to dziękować.

— Skromny jak zawsze.

Słysząc nowy głos rozlegający się obok, Saki drgnęła zaskoczona, opierając dłoń na ziemi dla zachowania równowagi. Zadarła głowę i spojrzała w błękitne jak niebo oczy przyjaciółki Shina — Konohy Nanami. Złociste pukle spływały faliście po ramionach, częściowo zakrywając szkarłatną opaskę członkini samorządu uczniowskiego.

— Przepraszam, wystraszyłam cię?

— Trochę... — przyznała z zakłopotaniem Saki, wbijając wzrok w ziemię.

— Naprawdę przepraszam, to nie było celowe.

— W porządku. — Mimo zapewnienia, czuła się, jakby jej żołądek stał się legowiskiem węży. Zawsze traciła pewność siebie w obecności starszej uczennicy, przybierając wątpliwą i nieśmiałą postawę. Nazywała to respektem względem wyższej statusem osoby, choć podświadomie wiedziała, że sprawa była bardziej skomplikowana.

— Uff, kamień z serca! Następnym razem będę ostrożniejsza — zaśmiała się melodyjnie. — Wracamy razem do domu?

— A co z samorządem? — zapytał Shin.

— Skończyłam wszystko, co miałam dzisiaj zrobić. To wyjątkowy przypadek, więc lepiej z niego skorzystajmy!

— Skoro tak mówisz...

— Riida-san też wraca z nami? — Dreszcze przebiegły Saki po plecach, gdy Nanami posłała jej niejednoznaczne spojrzenie.

— C-chciałabym, ale mam zajęcia klubowe.

— Jaka szkoda... Może następnym razem uda nam się zgrać — westchnęła ciężko Nanami, po czym rozszczebiotana zwróciła się do Shina: — Chodźmy, Shin! W pobliżu stacji otworzyli nową kawiarenkę! Jak się pospieszymy, zdążymy ją zobaczyć przed przyjazdem pociągu!

Shin przytaknął tylko głową i oddał Saki portret idola. Dziewczyna miała na twarzy wymalowaną rezygnację, choć próbowała to zakamuflować nieśmiałym uśmiechem.

Nagle poczuła delikatne klepnięcie w głowę.

— Do zobaczenia jutro, Riida-san.

— Do jutra, senpai! — Saki momentalnie odzyskała dobry humor i energicznie pomachała oddalającej się dwójce. Dopiero gdy zniknęli za zakrętem, schowała ostrożnie rysunek do torby i zmusiła nogi do skierowania się w stronę sali gimnastycznej.

Jeszcze rok temu wracała po zajęciach prosto do domu, dzięki czemu miała mnóstwo czasu na przeglądanie stron internetowych i czatowaniu ze znajomymi. Nie potrzebowała aktywności klubowych, więc wiadomość o braku wolnych miejsc przyjęła z entuzjazmem. W drugiej klasie szczęście odwróciło się tyłem i dobrotliwy wychowawca załatwił jej posadę menadżerki męskiej drużyny koszykówki.

Jęknęła, rzuciwszy okiem na zegarek. Rozgrzewka rozpoczynała się punktualnie i Saki przeczuwała spóźnienie, widząc dłuższą wskazówkę na trójce. Przyspieszyła kroku i skręciła do szatni dla dziewcząt, ciesząc się przywilejem posiadania przebieralni na wyłączność w trakcie ćwiczeń drużyny Kurohata. W pośpiechu trzasnęła drzwiami i rzuciła torbę na ziemię po wyjęciu spodni dresowych i bluzy w ohydnym morelowym kolorze, w które zaczęła się przebierać, złorzecząc pod nosem. Włosy związała w kitkę umiejscowioną na czubku głowy, żeby czasem machać nią w różne strony dla rozrywki.

Gdy rozległo się gwizdnięcie oznaczające rozpoczęcie rozgrzewki, Saki niczym piorun wypadła z szatni i pobiegła na salę gimnastyczną. Pisk sportowych butów i dźwięk odbijanych piłek wywołał na jej skórze ciarki, lecz to morderczy wzrok trenera sprawił, że zapragnęła zniknąć z powierzchni ziemi.

Podeszła niespiesznie do nauczyciela, uśmiechając się przepraszająco.

— Dzień dobry, sensei! Chyba zdążyłam na czas, prawda?

— Nie tym razem, Riida-san. Nie tym razem. — Mężczyzna pokręcił ostentacyjnie głową, krzyżując ramiona na piersi. Grymas niezadowolenia uwydatnił jego zmarszczki i nadał twarzy surowego wyrazu, który mógłby należeć do członka yakuzy. Dotychczas gangsterów Saki widziała tylko w telewizji i wolałaby, żeby taki stan rzeczy utrzymał się możliwie jak najdłużej, nawet jeżeli trener Minto nie posiadał kontaktu z żadnymi grupami przestępczymi. — Oddalam twój wniosek o zwolnienie z noszenia dresów.

— Nie, błagam, sensei, miej litość! — Saki złączyła prosząco dłonie. — Przydziel mi jakąkolwiek inną karę!

— Żadna inna nie dotknie cię tak jak ta — uciął jej protesty machając pouczająco palcem — dlatego zakoleguj się z tym strojem.

Saki jęknęła rozpaczliwie, siadając dramatycznie na ławce. Chociaż podpadła nauczycielowi, nie żałowała spotkania z Shinem, rumieniąc się mimowolnie na myśl o jego słowach pochwały oraz pożegnalnym geście. Planowała roztrząsać zaistniałe zajście przez kilka najbliższych tygodni, pracując jeszcze ciężej nad poprawieniem swojego artystycznego kunsztu. Rozważała, czy następnym razem nie narysować portretu senpaia, gdy sielankę jej wspaniałych wyobrażeń przerwał brutalny cios piłki. Zakryła dłonią nos, czując eksplozję bólu i krew spływającą po skórze. Oczy zaczęły jej łzawić, a z ust wydobył się dojmujący jęk.

— Tutaj, Riida-san... — Nauczyciel podał dziewczynie wilgotny ręcznik, jaki w trakcie przerw Saki powinna rozdawać chłopcom, delikatnie kierując jej głową w stronę podłogi. — Dobrze się czujesz? Chcesz iść do pielęgniarki?

— N-nie, t-to...t-to tylko... chwilowe otumanienie. Zaraz mi przejdzie.

— Jesteś pewna? — zapytał troskliwie. Saki tylko przytaknęła, a wtedy trener się wyprostował i przejechał lodowatym wzrokiem po grupie chłopców. — Kto rzucił tę piłkę? Natychmiast na kolana przeprosić Riidę-san.

Saki podniosła głowę, chcąc zapewnić nauczyciela, że zażądana scenka wstydu nie będzie konieczna, gdy przed szereg wystąpiła zmora jej klasy — Soseki Ai. Z jakiegoś powodu, od połowy pierwszej klasy, zmienił diametralnie swoje zachowanie z niewyróżniającego się ucznia na rasowego dupka, który wzbudzał większe zainteresowanie niż premiera aplikacji Pokemon Go. Wszystkim dziewczynom miękły kolana po zetknięciu z jego miodowo-złotymi tęczówkami, jakby posiadał nadnaturalną zdolność kontrolowania dziewczęcych kończyn. Jego nietypowe oczy podobały się także Saki, lecz tylko one. Cała reszta Sosekiego Aia była zepsuta i zgorzkniała do cna.

— To byłem ja! Sorry, fisshu-chan! — oznajmił beztroskim tonem.

Ciśnienie jej podskoczyło, gdy zobaczyła jego zadziorny i kpiący uśmiech.

— Na kolana, cwelu. — W przypływie emocji zapomniała o stojącym obok nauczycielu, który głośno odchrząknął. Saki poruszyła się niespokojnie, dodając po chwili: — Przeproś porządnie.

— Niby dlaczego? To twoja twarz przyciągnęła piłkę, więc sama jesteś sobie winna.

— Co?! To ty masz problem z celnością!

— Nie sądzę. Potrafię trafić do każdej dziury, jeśli wiesz, co mam na myśli.

— Wystarczy! — wtrącił Minto-sensei, zanim Saki zdążyła opracować plan zabicia Aia bez konieczności spędzenia reszty życia w więzieniu. — Panuj nad sobą, Soseki-kun. Twoja kara może zamienić się w coś znacznie gorszego, jeśli Kaoru-sensei usłyszy o twoim dzisiejszym zachowaniu.

— Czy to groźba?

— Nie, zaproszenie na kolację. A teraz wracać do ćwiczeń! — Nauczyciel dmuchnął w gwizdek, zmuszając chłopców do ponowienia treningu, po czym usiadł na ławce ciężko wzdychając. — Powinienem dostać podwyżkę...

— I płatny urlop — dodała Saki.

— ...Na Majorce — dokończył z powagą.

Dziewczyna prychnęła śmiechem, co wywołało kolejny potok krwi. Wypuściła ustami powietrze i mocniej docisnęła ręcznik do twarzy.

— Sensei powiedział, że Soseki-kun jest w drużynie za karę — odezwała się przytłumionym i z lekka niewyraźnym głosem — więc dlaczego to my cierpimy, a nie on?

— Ponieważ to kolejny świetny pomysł Kaoru-senseia na naprostowanie kłopotliwej młodzieży. Dopóki na boisku ktoś nie zginie, będzie uważał, że dobrze postąpił — parsknął z irytacją. — Powinnaś powiedzieć mu o tym incydencie. Szybciej wysłucha rozhisteryzowanej nastolatki niż znajomego po fachu.

Saki pokiwała tylko głową. W milczeniu przyglądała się ćwiczeniom drużynowym, jakie później wytyczył trener, pozwalając jej spędzić całe zajęcia na ławce. Kiedy nie rozmawiała z nauczycielem, układała w głowie monolog, jaki zaserwuje Sosekiemu po skończonym treningu. Donoszenie wychowawcy o incydencie z piłką było poniżej godności — rozwiązanie sprawy między sobą bardziej jej odpowiadało.

Wyszła z sali gimnastycznej jako pierwsza, żeby przebrać się przed chłopakami. Potem zabrała wszystkie swoje rzeczy i poszła w okolice drzewa wiśni, czekając aż Ai będzie przechodził przez szkolny dziedziniec, żeby nie robić sceny przed pozostałymi członkami klubu.

Z nudów liczyła płatki sakury leżące dokoła, gdy nagle usłyszała, kąśliwy jak jad węża, głos Aia.

— Co tutaj robisz?

Myślała, że słowa były skierowane do niej, dopóki nie dostrzegła czekającej przy bramie dziewczyny. Wyglądała jak idolka J-popu o atrakcyjnym, miłym i uroczym usposobieniu, zbyt nieskazitelnym na towarzystwo kogoś pokroju Sosekiego. Zareagowała jednak pozytywnie na jego widok, nawet uśmiechnęła się bez cienia politowania, co zbiło Saki z pantałyku. Przyglądała się bezgłośnej wymianie zdań, cierpliwie obserwując oddalające się postaci. Wyszło, że musiała przełożyć zjechanie Aia na kiedy indziej, więc ruszyła w kierunku stacji metra, masując obolały nos od czasu do czasu.



「嫌 な 話 だ」

「Jaka durna historia」


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz