wtorek, 19 lutego 2019

Rozdział IV







Zasada jest wprawdzie poznaniem, ale tylko poznaniem będącym w drodze, a droga jest bez końca...

— Franz Kafka



Gdy tylko wóz się zatrzymał, wyskoczyłam na opatuloną mrokiem ścieżkę Square Parku w ślad za dowódcą Smithem, rozglądając się uważnie po okolicy. Brak jakichkolwiek oznak życia w mieście — przeważnie nim tętniącym — przywodził mi na myśl świat pozbawiony ludzkiej obecności, jakby większość populacji w magiczny sposób wyparowała. Żaden miłośnik nocnych wrażeń ani pomieszkujący w parku menel nie kręcił się w pobliżu. Rzucana przez księżyc poświata była za słaba, żeby oświetlić odcinki drogi pozbawione blasku ulicznych latarni, powodując wyjątkowo sprzyjające warunki dla naszej misji.

Główny oddział nowojorskiego ośrodka Raindrops znajdował się na obrzeżach West Village, w odległości zaledwie pięciu minut od naszego obecnego miejsca położenia. Czekała nas mała wędrówka przez słabo oświetlone ulice, gdzie lampom zdarzało się czasem syczeć i mrugać, a niekiedy nawet gasnąć, co bez wahania wykorzystywał czający się w zaułkach mrok.

Panujący spokój i cisza, tak nienaturalne dla centrum wszechświata, sprawiały poczucie osamotnienia i dyskomfortu, jakby całe miasto było martwe. Dotknęłam kolby pistoletu, wciąż czekającego wygodnie w kaburze, czując mrowienie w palcach. Liczyłam, że poczciwa Rysa nie zostanie dzisiaj użyta, jednak zbyt długo tkwiłam w swoim fachu, żeby naiwnie trzymać się takiego przekonania.

— ...pójdziemy od zachodniej strony. Jest tam jedno z bocznych wejść...

Głos Smitha pojawił się nagle, przykuwając moją uwagę i odciągając dręczące mnie nieprzyjemne przeczucia na bok. Spojrzałam na Jasona, jedynego nowicjusza w oddziale, któremu polecono zostać na miejscu i czekać w samochodzie na nasz powrót. Początkowo próbował oponować, robiąc krótki wywód o pracy w zespole i chaosie wynikającym z rozdzielenia się, co idealnie pasowałoby do motywacyjnego monologu bohatera z filmu akcji, lecz dowódca pozostał nieugięty.

— Wszyscy gotowi? — zapytał Smith, pospiesznie przemykając wzrokiem po twarzach zgromadzonych wokół niego osób. Cokolwiek z nich wyczytał, uznał za nieistotne i dorzucił na jednym wydechu: — Świetnie. Ruszamy.

Zgodnie z wytycznymi, skierowaliśmy się na zachód, gdzie piętrzyły się szklane wieżowce największych instytucji w mieście. Zdawały się dominować nie tylko nad mniejszymi budowlami, ale także nad ludzkością; twórcami, którzy potrzebowali ich do spełnienia swoich ambicji, równie kruchych jak oni sami.

— Mam nadzieję, że nie boicie się jeździć windą — odparł Smith, rzucając mnie i Leonowi wymowne spojrzenie. — Ile pięter ma to cholerstwo, Mike?

— Pięćdziesiąt pięć, sir. Według ostatniego rankingu najwyższych wieżowców w Nowym Jorku, Raindrops Center zajmuje dwudzieste trzecie miejsce.

— Założę się, że pracownicy cierpiący na klaustrofobię mają dobrą kondycję — dorzucił William.

— O ile ich praca wymaga ciągłej zmiany pięter.

— Wkrótce się tego dowiemy — oznajmił Leon, zatrzymując się na chwilę.

Przed nami wznosił się precyzyjnie zaprojektowany nowoczesny budynek o niewielkich oknach, zwiększających się stopniowo z każdym kolejnym piętrem. Nie posiadał żadnych widocznych ornamentów, wyraźnie stawiając na zasadę mniej znaczy więcej. Byłam przekonana, że na płaskim dachu, uformowanym na kształt sześcianu, znajdowało się lądowisko dla helikopterów, z których coraz to chętniej korzystali biznesmeni.

Smith ruszył przodem, ostrożnie prowadząc nas do wejścia z lewej strony budynku. Razem z Mikem przylegli do ściany po obu stronach dwuczęściowych, metalowych drzwi, gdy Wiliam zajął się elektronicznym panelem bezpieczeństwa. Uważnie rozglądałam się po okolicy, nasłuchując, czy nikt się nie zbliżał.

— Zrobione. — William uśmiechnął się z satysfakcją, gdy udało mu się zwolnić blokadę i umożliwić nam wejście do środka.

Przejście prowadziło do obszernego pomieszczenia ogarniętego ciemnością, o mdłym zapachu i woni przypominającej aluminium. Sięgnęłam po broń i włączyłam niewielką lampkę przyczepioną do słuchawki na prawym uchu, a wtedy słaba poświata rozświetliła otoczenie. Wszystko zdawało się wyglądać normalnie, poza walającymi się na podłodze papierami i kawałkami rozbitej doniczki.

Ostrożnie ruszyłam za pozostałymi, manewrując stopami pośród ceramicznych odłamków, przez długi jak wagon korytarz z dwiema odnogami i wejściem do windy. Po obu stronach znajdowały się tablice o bladoniebieskim odcieniu; jedna z nich nosiła nazwę Immortalità, druga — Sondaggio. Ich mizerny blask padał na obumarłe kwiaty.

Zmrużyłam powieki.

— Interesujący dobór nazw...

Wiliam wyminął mnie bez słowa i podszedł do biurka w kształcie półksiężyca, wystukując coś na komputerze. Ekran rozjaśnił się, rzucając światło na jego bladą twarz.

— Coś tutaj nie gra...

— Może zapomniano nam przekazać, że to opuszczony ośrodek? — podsunął Mike.

— To wykluczone. System wciąż jest aktywny i nie dłużej jak dwie godziny temu ktoś z niego korzystał.

— Czy masz podgląd na widok z kamer? — zapytałam, rozglądając się po pomieszczeniu, na chwilę tylko zerkając w stronę monitora.

— Nie. Zostały odłączone przez osobę, która używała komputera jako ostatnia.

— Daj spokój z tym komputerem. Cokolwiek się tutaj wydarzyło, nie zmienia to celu naszej misji. — Smith machnął lekceważąco ręką i wskazał bronią na przejście do Wydziału Sondaggio. — Nie mam pojęcia, co ten napis oznacza, ale pójdziemy sprawdzić tę część budynku.

— Dobrze. My zajmiemy się drugą stroną — zgodził się Leon. — Jeśli na coś natraficie, skontaktujcie się z nami przez komunikatory.

— Bez obaw. Willy dopilnuje, żebyśmy byli w ciągłym kontakcie. Ale na wszelki wypadek ustawcie liczniki w zegarkach. Kazałem Jasonowi odjechać bez nas, jeśli nie wrócimy przed świtem.

— Do czegoś takiego nie dojdzie. — Leon odbezpieczył broń, po czym skierował swoje spojrzenie na mnie. — Chodźmy.

Kiwnęłam potakująco głową, wygładzając materiał chustki. Na wszelki wypadek postanowiłam nastawić zegarek GSX, by odmierzał pozostały nam czas. Nie uśmiechało mi się wracać do agencji na piechotę.

Z entuzjazmem godnym żołnierza wyznaczonego do plutonu egzekucyjnego podążyłam za Leonem do Wydziału Immortalità, jeszcze raz analizując w myślach powód nadania oddziałowi takiej nazwy.

— Naprawdę zamierzamy sprawdzić wszystkie pięćdziesiąt pięć pięter? Nie wydaje mi się to rozsądne...

— Masz jakąś inną propozycję?

— Być może. — Sięgnęłam wolną dłonią do kieszeni i wyciągnęłam komunikator. Po zalogowaniu się do systemu, nawet jako gość, miałam pogląd na plan całego budynku i rozmieszczenie poszczególnych pokoi. — Najciekawszym miejscem na tym wydziale jest piętro administracyjne. Proponuję, żebyśmy od niego zaczęli.

— Wiesz, gdzie się znajduje?

— Na siedemnastym piętrze.

— Zatem chodźmy.

Leon ruszył pierwszy, przez co nie mógł zobaczyć zaintrygowanego spojrzenia, jakie mu posłałam. Nie spodziewałam się, że przystanie na moją sugestię bez żadnej błyskotliwej uwagi. Dotychczas natrafiałam na partnerów, którzy chociażby dla zasady coś krytykowali. Szczególnie na pierwszej wspólnej misji, jakby zadaniem kobiety nie było szukanie innych rozwiązań.

Teraz tym bardziej nie chciałam zawalić sprawy, więc miałam się cały czas na baczności. Atmosfera była wyjątkowo dotkliwa i chłodna, jakby ośrodek został opuszczony i przeklęty. Z pewnością nie przyszłoby mi do głowy, że misja infiltracyjna mogłaby przybrać taki charakter, nawet gdyby prezydent uprzedził mnie o podobnych okolicznościach.

Zastanawiałam się, jak to wyglądało z perspektywy Leona.

— Wybacz mi moją bezpośredniość, ale nie wyglądasz na przejętego tą sytuacją. Czyżbyś się spodziewał zastać to miejsce w takim stanie?

— Zawsze jestem gotowy na wszystko, jeżeli chodzi o bioterroryzm — odpowiedział, naciskając na przycisk przywołujący windę. — Rzeczy rzadko idą zgodnie z planem, gdy ktoś eksperymentuje z wirusem, którego nie da się kontrolować.

— Myślałam, że rząd dysponuje samymi przypuszczeniami, a ty brzmisz tak, jakbyś był pewien, że Raindrops zajmuje się produkcją broni biologicznej.

Metalowe drzwi się rozsunęły, wydając dźwięk podobny do klekotania starego pociągu. Po wymienieniu spojrzeń weszliśmy do środka.

— Nie uważasz, że podejrzenia o jeden atak to za mało, żeby wysyłać nas do takiej akcji? — zapytał, wybierając klawisz z numerem siedemnaście. Winda nieznacznie szarpnęła. — Raindrops musi mieć znacznie więcej na sumieniu. Nie wiem, dlaczego zostało to przed nami zatajone, ale może znajdziemy tutaj część odpowiedzi.

— Obyś miał rację — westchnęłam cicho. W milczeniu obserwowaliśmy wyświetlacz z szybko zmieniającymi się liczbami, zbliżając się do wyznaczonego piętra. W końcu drzwi otworzyły się z tym samym charakterystycznym dźwiękiem. — Czas przeszukać sekcje nieśmiertelności.

— Nieśmiertelności?

— Tak. Immortalità oznacza nieśmiertelność w języku włoskim.

Zauważyłam jak przez twarz Leona przemknęło zaciekawienie, gdy ze zmarszczonym czołem odwrócił się w moją stronę.

— Skąd to wiesz?

— Ponieważ to rodowity język mojego ojca. Jak mogłabym go nie znać?

Odchrząknęłam, kiedy zapadła między nami wymowna cisza. Domyśliłam się, że Leon musiał sobie przypomnieć to, co wcześniej powiedziałam w samochodzie.

Wspomnienie ciała ojca spoczywającego głęboko pod ziemią i obietnicy, którą przed nim złożyłam, uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. Znowu poczułam wyimaginowany zapach rozkładu.

— W porządku? — Leon zatrzymał się w połowie korytarza, równie długiego i opuszczonego jak poprzedni, czekając aż do niego dołączę.

Odsunęłam męczące mnie myśli na bok i wyszłam z windy, skupiając się na celu misji.

— Na razie tak.

— Może wolisz iść przodem?

— Jakiś ty szarmancki... — parsknęłam, uśmiechając się nieznacznie. Zerknęłam na schemat piętra. — Centrum administracyjne jest za następnym zakrętem.

Wzmocniłam ucisk na kolbie i podniosłam wyżej Rysę, przemierzając pusty hol jako pierwsza. Ciężka atmosfera była odczuwalna bardziej niż na parterze, mimo że piętro wyglądało zaskakująco normalnie. Tylko dziwne obrazy nie pasowały do wystroju farmaceutycznej korporacji; przedstawiały jakieś zdeformowane istoty oraz symbole. Zdołałam rozpoznać zaledwie jeden z nich — węża z ogonem w pysku, pożerającego samego siebie — uroborosa.

Biorąc pod uwagę nazwę wydziału, mogłabym się założyć, że pozostałe malowidła także miały związek z nieśmiertelnością. Było to niepokojące, zwłaszcza w ogólnoświatowej firmie farmaceutycznej, która zanadto interesowała się tematem życia wiecznego.

— Chyba powinniśmy się rozejrzeć za kamieniem filozoficznym.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz