środa, 28 listopada 2018

Rozdział II







Walka ciała z duchem to jedna z największych tragedii naszego życia.

— Agatha Christie



Zaparkowałam samochód na jednej z ulic przylegających do kompleksu Białego Domu. Objechałam wzrokiem symetryczną część Zachodniego Skrzydła, mimowolnie spoglądając wprost na okna Gabinetu Owalnego — ostatecznego celu mojej podróży. Rozległ się krótki, piskliwy dźwięk, kiedy nacisnęłam guzik blokady drzwi, zmierzając w stronę głównej bramy. Wyjęłam z kieszeni identyfikator, by pokazać go strażnikom, jednak ci zwyczajnie mnie przepuścili. Najprawdopodobniej Morgan uprzedził ich o moim przybyciu, niemniej powinnam zostać zweryfikowana. W przeciwnym wypadku renoma Białego Domu, przypuszczalnie najlepiej strzeżonego budynku w Ameryce, okazywała się przesadna.

Pokręciłam tylko głową i poszłam dalej. Ominęłam wejście do gmachu głównego, przechodząc przez plac w stronę Zachodniego Skrzydła. Wolałam uniknąć tabunu turystów owładniętych euforią wywołaną obecnością w Białym Domu, pamiętając o reprezentacyjnej funkcji części centralnej, zapierającej dech w piersiach harmonijną kompozycją bogatych ozdobień. Z przyjemnością skorzystałabym z okazji, aby przejść przez Rezydencję Wykonawczą do Zachodniego Skrzydła, lecz wizja zostania wziętą za zwiedzającą nieszczególnie przypadła mi do gustu.

Zachowałam bezpieczny dystans od grupy wycieczkowej i skorzystałam z bezpośredniego wejścia do Zachodniego Skrzydła, całkowicie niedostępnego dla turystów. Wszystkie ukryte kamery, których rozmieszczenie mogłabym wskazać z zamkniętymi oczami, skierowały się w moją stronę.

Skinęłam głową grupie pogrążonych w rozmowie ministrów, otoczonych aurą rozluźnienia, kiedy przechodziłam obok audytorium. Konferencja prasowa musiała się skończyć jakiś czas temu, ponieważ tylko po wystąpieniach sekretarza prasowego Zachodnie Skrzydło stawało się spokojnym miejscem, sprzyjającym nieobowiązującym pogawędkom.

Dotarłam do końca głównego korytarza, zatrzymując się przed drzwiami do gabinetu prezydenta, którego strzegła para agentów USSS. Poza widoczną u pasa bronią nie wyróżniali się na tle pozostałych pracowników. Ubrana w purpurową koszulę, czarną kamizelkę i eleganckie spodnie z wysokim stanem, mogłabym zająć miejsce któregoś z nich. Brak jednolitego stroju obowiązującego poszczególnych agentów pozostawiał kilka zastrzeżeń, zmuszając do ogłaszania na każdym kroku nazwy przynależącej organizacji.

— Wydział Operacji Bezpieczeństwa Narodowego, agentka Catherine Neri — uniosłam identyfikator na poziom barków — przyjechałam z rozkazu prezydenta.

Jeden z agentów przyjrzał się wyciągniętej przeze mnie karcie, przejeżdżając wzrokiem po numerze identyfikacyjnym oraz zdjęciu sprzed trzech lat. Wyglądało, jakbym od czasu jego zrobienia nie zmieniła się pod żadnym względem. Długie pasma ciemnobrązowych włosów, na potrzeby odpowiedniego ujęcia, swobodnie spływały po moich ramionach, nieznacznie zakrywając wysokie kości policzkowe. Głęboko osadzone piwne oczy, wyróżniały się na tle oliwkowej skóry, obdarowując ciepłym spojrzeniem osobę oglądającą fotografię. Jestem pewna, że obecnie posiadałam spojrzenie martwej ryby, dlatego weryfikacja mojej tożsamości się przedłużała.

— Cel wizyty? — zapytał agent, przewyższający mnie prawie o głowę, krótkim ruchem ręki pozwalając schować identyfikator.

— Poznam go, jak mnie wpuścicie.

Mężczyzna zmarszczył brwi, przez kilka sekund wpatrując się we mnie z niewzruszonym wyrazem twarzy, aż wreszcie się odwrócił i zniknął za dębowymi drzwiami, nie kłopocząc się pukaniem. Drugi agent próbował zachować obojętną minę, lecz skonfundowanie wywołane zachowaniem partnera udaremniało jego starania. Najwyraźniej tę dwójkę czekała poważna rozmowa, gdy tylko znajdę się poza ich zasięgiem.

— Prezydent jest gotowy cię przyjąć.

— Dziękuję. — Agent przytrzymał mi drzwi, po czym niespiesznie je zamknął, kiedy znalazłam się wewnątrz Gabinetu Owalnego.

Bez pośpiechu podeszłam do biurka Resolute, za którym siedział prezydent Adam Benford. Wydawało mi się, że postarzał się od naszego ostatniego spotkania; siwe kosmyki zdominowały pozostałe na głowie czarne włosy, uwydatniając wysokie czoło. Zmarszczki nie akcentowały już delikatnie twarz, a stały się elementem dominującym. Nie zmienił się tylko wyraz jego oczu, ukrytych za srebrnymi okularami, odzwierciedlających silną wolę człowieka stąpającego twardo po ziemi.

— Witaj, Catherine. Usiądź, proszę. — Wskazał dłonią na stojące obok mnie krzesło, które posłusznie zajęłam. Ostrożnie przylgnęłam do miękkiego oparcia, układając ręce na drewnianych podłokietnikach. — Cieszę się, że przyjechałaś. Od pewnego czasu chciałem się z tobą zobaczyć. Niestety, ostatnie wydarzenia nie sprzyjały rządowi... Jest mi szczerze przykro z powodu śmierci twojego ojca.

— Dziękuję, Panie Prezydencie. Doceniam pańskie słowa.

Cierpliwie zniosłam jego uważne spojrzenie, powstrzymując się przed zerknięciem na widoczny za oknem Ogród Różany, który brał właśnie wiosenny oddech.

— Federico był dobrym przyjacielem.

— Znaliście się? — zapytałam, pomijając w przypływie emocji formalny zwrot.

— Dawno temu służyliśmy razem w wojsku. Odmienne priorytety i oczekiwania wobec przyszłości nas rozdzieliły, ale czasami zdarzyło nam się spotkać poza pracą. Bardzo ceniłem naszą przyjaźń, mimo że Federico ukrywał pewne rzeczy przede mną.

— Co na przykład?

— Chociażby informacje o twojej matce. Nie wiem nic o kobiecie, z którą planował przyszłość. Nigdy nie powiedział, co się z nią stało i dlaczego zdecydował się dołączyć do Stowarzyszenia Badań nad Bezpieczeństwem Bioterrorystycznym. Każdy ma prawo do posiadania tajemnic, więc uszanowałem jego decyzje. Martwi mnie jednak, że tobie także o niczym nie powiedział. Nawet jeżeli twoja matka nie żyje, mogłabyś się skontaktować z jej krewnymi i dowiedzieć się o niej czegoś więcej.

— Czy ma to jakiś związek z misją? — Niezamierzony chłód w moim głosie sprawił, że mimowolnie napięłam wszystkie mięśnie.

Prezydent jednak nie wyglądał na urażonego. Pozwolił, żeby zadane przeze mnie pytanie zawisło w powietrzu, nim oparł się przedramionami o dębowe biurko, łącząc i splatając razem palce.

— Podczas naszego pierwszego spotkania, gdy przyjechałem podziękować ci za udaremnienie wybuchu broni biologicznej, powiedziałaś, że nie zależy ci na żadnej nagrodzie ani wyróżnieniu. Poprosiłaś tylko o zwerbowanie do DSO, żeby móc zwalczać bioterroryzm. W tamtym momencie przypominałaś mi Federico, mimo że wtedy jeszcze nie wiedziałem o waszym pokrewieństwie. Popraw mnie, jeśli się mylę, ale czy nie kierują tobą te same motywy, które kierowały nim?

— Zgadza się.

— Uważasz więc, że jest to wystarczający powód, żeby narażać swoje życie? Myślisz, że twoja matka chciałaby usłyszeć, że jej córka zginęła próbując ją odnaleźć? Podobnie jak ojciec, który nie potrafił pogodzić się ze stratą.

Spojrzałam prezydentowi głęboko w oczy, doszukując się w nich sensu naszej rozmowy. Jedyne, co przychodziło mi do głowy, to sesja psychologiczna o moim stanie emocjonalnym w celu sprawdzenia, czy na pewno byłam gotowa podjąć się nowego zadania. Wydawało mi się to najbardziej prawdopodobną opcją.

Agenci DSO przeciwdziałali bioterroryzmowi ze świadomością prowadzenia walk o życie miliona niewinnych osób, gotowi poświęcić się dla dobra sprawy. Nie mydliłam sobie oczu wierząc, że wojna nie zabierze żadnych istnień, gdyby jednak sama wiedza potrafiła rozwiązywać wewnętrzne rozterki, problemy egzystencjalne byłyby mitem.

Prezydent zdawał sobie sprawę z powagi ciężaru emocjonalnego, jaki dotykał jego agentów. Kilka lat przed jego rządami, w dwutysięcznym ósmym roku, oddział pięciu agentów zdecydował się popełnić samobójstwo po serii nieudanych misji. Trudno stwierdzić, czy rozmowa z przełożonym zmieniłaby cokolwiek, rząd jednak wziął odpowiedzialność za tę sytuację i zobowiązał się do moralnego wspierania swoich podwładnych. Obecne zadanie musiało być naprawdę poważne, skoro prezydent postanowił osobiście się tym zająć.

— Ojciec obiecał wyjaśnić mi wszystko w odpowiednim czasie. To jedyna obietnica, jakiej nie dotrzymał... Ale już w dzieciństwie domyśliłam się, że cokolwiek spotkało moją matkę, musiało mieć związek z bioterroryzmem. Mogłam spróbować o tym zapomnieć i skupić się na przyszłości... Jestem jednak przekonana, że nic by z tego nie wyszło. Odkąd pamiętam, zawsze pragnęłam ją spotkać — wyznałam, uśmiechając się nieznacznie. — Teraz ilekroć pomyślę o dzieciach dorastających bez rodzicielskiej miłości, coś rozrywa mnie od wewnątrz. Nie potrafię przyglądać się cierpieniu, jakie dotyka nasze społeczeństwo i jestem gotowa zrobić wszystko, by temu zaradzić. Nawet gdyby miało to zasmucić moją matkę, gdziekolwiek by nie była.

Uniosłam wyżej podbródek, ściskając delikatnie drewniane podłokietniki. Zapadła cisza, podczas której prezydent uważnie mi się przyglądał, aż wreszcie, z ledwie zauważalnie podniesionymi kącikami ust, opadł z powrotem na oparcie skórzanego fotela. Wydawał się usatysfakcjonowany usłyszaną odpowiedzią.

— Odmówiłem podania szczegółów panu Pullmanowi nie bez powodu. Misja, której chciałbym, żebyś się podjęła, nie jest oficjalna. Istnieje podejrzenie, że korporacja Raindrops może mieć coś wspólnego z niedawnym atakiem bioterrorystycznym w Idaho, jednak brak konkretnych dowodów uniemożliwia rządowi działanie przeciwko nim.

— Nigdy nie słyszałam o takiej korporacji — wtrąciłam, zanim prezydent zdążył rozwinąć temat.

— Dotychczas funkcjonowali na rynku farmaceutycznym jako niewyróżniająca się niczym firma. Rozwijali się, ale nie na tyle skutecznie, żeby wysunąć się przed szereg. Od niedawna cieszą się renomą międzynarodowego lidera w przemyśle farmakologicznym.

— Niech zgadnę. Ich interes rozkwitł po upadku Umbrelli?

Zmarszczki na twarzy prezydenta pogłębiły się, kiedy wspomniałam o poprzedniej czołowej korporacji, która przysporzyła Staną Zjednoczonym wielu problemów.

Kilka lat temu Umbrella sprzedała armii amerykańskiej wirusa T, utworzonego ze szczepu wirusa Progenitor, żeby uzyskać fundusze na dalsze badania. W ten sposób poszerzyli swoje wpływy, pracując w tajemnicy nad kolejnymi odmianami wirusa. Wkrótce każde wojsko na świecie mogło poszczycić się posiadaniem chimerycznych zwierząt, bezlitośnie mordujących wrogów danego kraju, zyskując sławę i renomę najlepszej broni biologicznej na świecie. Zwiastun globalnej wojny unosił się przez pewien czas w powietrzu, dopóki wirus nie obrócił się przeciwko ludziom. W Raccoon City, gdzie Umbrella w ukryciu przeprowadzała nielegalne działania z wirusem Progenitor, doszło do zainfekowania wody pitnej na całym obszarze, przez co wszyscy mieszkańcy zamienili się w żywe trupy. Uśmierceni, a następnie wskrzeszeni przez wirusa T, zabijali każdego na swojej drodze. Kongres podjął kontrowersyjną decyzję, aby wystrzelić pocisk termobaryczny w Raccoon City, całkowicie niszcząc miasto. Poprzedni prezydent nie przyznał się do wydania takiego rozkazu, aby uniknąć oburzenia społeczeństwa, i czym prędzej zrezygnował ze swojej posady.

Wydarzenia w Raccoon City wywołały konsekwencje na skalę światową, co zmusiło rząd Stanów Zjednoczonych do zakazania Umbrelli prowadzenia dalszej działalności. Upadek korporacji był kwestią czasu, i mimo że Umbrella próbowała wywinąć się od odpowiedzialności za incydent w Raccoon City, ostatecznie zostali zmuszeni do zapłacenia grzywny za zniszczenie miasta i udzielenia finansowego odszkodowania rodzinom ofiar. Wkrótce Umbrella ogłosiła bankructwo, gdy wszystkie międzynarodowe firmy się od nich odcięły, nie chcąc zszargać swojej reputacji.

— Wszystkie konkurencyjne organizacje zyskały na ich upadku. Potrzebne są solidne dowody, żeby zarzucić Raindrops działania bioterrorystyczne. Zwłaszcza po wsparciu finansowym, jakie udzielili ostatnio BSAA.

— Co mam w takim razie zrobić?

— Zinfiltrować nowojorski ośrodek Raindrops w celu potwierdzenia, ewentualnie zaprzeczenia, naszych podejrzeń względem ich związku z atakiem bioterrorystycznym w Idaho.

— Będę działać sama?

— Nie. Zostanie ci przydzielony partner.

— Kto?

— Leon S. Kennedy. — Prezydent zrobił krótką pauzę, widząc moje wzdrygnięcie. — Nie musisz się o nic martwić. Podobnie jak ciebie, Leona także osobiście wcieliłem w poczet agentów DSO. Jestem pewien, że sobie poradzicie.

Pokręciłam niezauważalnie głową, wydychając głośno powietrze przez nos. Nie miałam żadnych obiekcji względem przydzielenia mi nowego partnera. Po prostu nie spodziewałam się otrzymać wspólnego zadania z najlepszym agentem federalnym Stanów Zjednoczonych. Wszyscy w rządzie słyszeli o ocalałym z Raccoon City, okrzykniętego specjalistą w walce z zarażonymi.

W tym momencie zaczęłam wątpić, że misja będzie polegała wyłącznie na infiltracji zwykłego ośrodka farmaceutycznego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz