środa, 22 sierpnia 2018

Chapter 17: King And Queen Of Hearts








Lekko przeminął cudny czas.
Lecz czym jest życie? — tylko snem.



Spotkanie z Philipem Macanny'm, którego imię wyryło mi się na stałe w pamięci, wypełniło mój umysł tysiącem nowych przemyśleń o wadzę porównywalnej do kilkutonowego wieloryba. Wszystko, czego się dowiedziałam łączyło się w pewien sposób z moją wcześniejszą wiedzą, co wyobrażałam sobie jako drzewo z gałęziami spajającymi się z poszczególnymi tematami odnośnie przeszłości rodziny pana Macanny'ego.

Nie dziwiło mnie, że nikomu nie udało się zapobiec strasznemu rozwojowi wypadków. W końcu dotyczył on zwykłych ludzi, a nie superbohaterów. Nawet gdybym sama była częścią owej historii, najprawdopodobniej również niczego bym nie zmieniła. Stworzonego przez los scenariusza nie sposób odmienić, dopóki takowy nie zdecyduje się na dobrowolne wykonanie zwrotu akcji. Wtedy dopiero następuje improwizacja leżąca w rękach aktorów.

Być może wynikało to odrobinę z mojego egoizmu, ale nie potrafiłam przestać porównywać przeszłości Bena i Josha z moją i Leny. Z pewnością każdy słuchacz dopatrzyłby się w nich podobieństwa. Dość dużego podobieństwa, które mogłoby się nawet zakończyć w taki sam sposób. W końcu niewiele dzieliło mnie od popadnięcia w rozpacz i dobrowolnego oddania ostatniej iskry życia. Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej bolało mnie serce.

Zacisnęłam palce na trzymanej w kieszeni grze. Nie mogłam się doczekać, kiedy przyjdzie mi opowiedzieć o wszystkim Benowi. Rozmyślania na ten temat pochłonęły mnie w takim stopniu, że całkowicie zapomniałam o istnieniu naszego zakładu.

Odkrycie przeszłości Bena równało się z jego odejściem. Do niedawna niczego bardziej nie pragnęłam, jak pozbyć się go ze swojego życia, mimo że na całkowitej kapitulacji nigdy mi nie zależało. Z pewnością nie zaproponowałabym owego układu, gdybym spodziewała się zmiany zdania.

Chociaż wprost nie powiedziałam mu o swoich uczuciach, nawet przez chwilę nie podejrzewałam, że Ben naprawdę zniknie.



~ ♠ ~



Odetchnęłam głęboko i zamknęłam z lubością oczy, unosząc nieznacznie głowę ku górze. Wyglądające nieśmiało zza chmur słońce, po raz pierwszy od wielu tygodni, ogrzewało przyjemnie skórę. Czułam się odrobinę senna i otumaniona, mimo że jeszcze chwilę temu przespacerowałam się z Em po szpitalnym ogrodzie.

Minione wydarzenia były jak portal do całkowicie nowego świata. Nie wiedziałam, co kryło się po drugiej stronie, ale stawiłam temu czoła, osiągając w ten sposób długo wyczekiwane szczęście. Miałam wrażenie, jakby ktoś wreszcie zdjął mi z ramion ciężar, którego istnienie dotychczas bagatelizowałam.

Teraz świat wydawał się piękny, a rysująca się przed nami jaśniejąca przyszłość tchnęła spokojem i wolnością. Przyszłość, dla której warto było podjąć szalone ryzyko, postawić wszystko na jedną kartę i spróbować się wyrwać raz na zawsze, za pierwszym podejściem.

Czułam się wyzwolona i ani przez chwilę nie żałowałam przeżytych wydarzeń. Podjęłabym się wszystkiego jeszcze raz, gdybym musiała znowu wydobyć z otchłani osobę, którą dawno pochowałam. Mnie samą.

Nagle poczułam szturchnięcie w ramię.

— Nie przysypiaj, Ally!

— No weź, zawsze chciałam się przespać na terenie zakładu psychiatrycznego.

— Powiedz tylko słowo, a załatwię ci pokój obok mojego.

— Kusząca propozycja. Obiecuję, że to rozważę — odpowiedziałam ironicznie, uśmiechając się niezauważalnie pod nosem.

Dziwnie się czułam nie kontrolując każdego wypowiadanego słowa, tak jak miałam w zwyczaju przez ostatnich kilka lat, tym razem pozwalając sobie na szczerość w wyrażaniu uczuć. Nie kryłam się z niczym, podobnie jak Em, co najbardziej świadczyło o autentyczności naszej relacji. Teraz byłyśmy przyjaciółkami. Prawdziwymi przyjaciółkami.

— Chyba już wystarczająco długo odwracałam twoją uwagę — oznajmiła Em poważnym tonem. — Wróćmy jednak do tego tematu.

— Wspominałaś, że najbardziej szalony pacjent ze wszystkich wmówił sobie, że musi jeść ludzkie mięso? — zapytałam beztroskim tonem, próbując odwrócić uwagę Em od tematu, którego wolałam nie poruszać. Miałam nadzieję, że wybaczy mi ten egoistyczny zamiar. W końcu pogoda była taka piękna, sprzyjająca dobremu nastrojowi, więc pod żadnym pozorem nie chciałam tego psuć.

— Nie tyle mięso, co narządy wewnętrzne. Uważa, że bez tego umrze. Najbardziej lubi nerki.

— To nielogiczne. Czytałam o kanibalizmie i najlepszy w spożyciu jest mózg.

— Oczekujesz, że człowiek, który postradał zmysły będzie kierował się logiką?

— W moim przypadku się sprawdziło.

— Więc może w końcu mi o tym opowiesz?

Otworzyłam niechętnie oczy, wzdychając ciężko i leniwie rozciągając ramiona. Rozległo się krótkie strzyknięcie, kiedy zgięłam i wyprostowałam kilka palców u rąk. Na ten dźwięk Em przybrała zniesmaczony wyraz twarzy.

— Ech, wiem, że się o mnie martwisz, ale już wszystko w porządku.

— Czyli obiecujesz, że nie zrobisz żadnego głupstwa, przez które mogliby cię tutaj zatrzymać na dłużej?

— Daj spokój. Nie mogę się doczekać, aż ten miesiąc się skończy. Tęsknię za prawdziwym życiem.

— Mam nadzieję, że nie zmienisz zdania, bo nie zniosę więcej spotkań z twoją babcią. Ona naprawdę cię potrzebuje, Em.

— Wiem, wiem... — przytaknęła zamyślona, po chwili spoglądając na mnie z powagą. — To co z tą opowieścią?

— Niech ci będzie.

Wiercąc się na ławce, opowiedziałam Em o wszystkim, co wydarzyło się od czasu jej wylądowania w zakładzie psychiatrycznym, a ona uwierzyła w każde moje słowo bez mrugnięcia okiem. W swojej opowieści byłam bardzo szczegółowa, nie chcąc niczego pominąć, gdyż wiedziałam, że nie będę już mieć kolejnej okazji do zwierzeń. Nikt nie uwierzyłby w styczność ze zjawiskami nadprzyrodzonymi, nawet gdybym wyznała całą historię podłączona do wykrywacza kłamstw.

— Podsumowując, zadurzyłaś się w psycholu — wywnioskowała Em. — A on cię wystawił. Teraz rozumiem powagę sytuacji.

— Nie wydaje mi się — prychnęłam lekceważąco. — Nie taki morał ma ta historia.

— Cóż, jakikolwiek on jest, nie ma to znaczenia. Najważniejsze, że mamy siebie nawzajem, i że wszystko wróciło do normy.

— Tak... Masz rację.

Zrobiłam dobrą minę do złej gry. Według Em to był koniec, gdy dla mnie — jeszcze nie.



~ ♠ ~



Tygodnie mijały, a tęsknota nie słabła, ani się nie wycofywała. Nadzieja napędzała błędny kołowrotek mimo sprzecznych sygnałów. Żadnych telefonów, wiadomości na Facebooku bądź Cleverbocie, listów, nocnych sygnałów morsem latarką, znaków dymnych, sennych wizji czy rozpalonych myśli przenikających ściany i drzwi. Nic. Absolutna cisza. Jak gdyby nagle przestał istnieć. Zniknął z mojego życia z dnia na dzień, tak samo niespodziewanie i bezczelnie, jak się w nim pojawił.

Tchórz. Dureń. Egoista. Powtarzałam w kółko, próbując bezskutecznie uwierzyć w prawdziwość tych słów. Prawdopodobnie miałam już nigdy nie spotkać Bena. Wiedziałam o tym, a jednak wyobrażałam sobie jego powrót. Starałam się zapomnieć i wrócić do rzeczywistości, ale kończyło się to ściśniętym żołądkiem i wilgotnymi oczami.

Próbowałam dowiedzieć się więcej przeglądając książki o historii świata, stare ludowe opowieści czy przeszukując strony poświęcone wszystkiemu, co niewyjaśnione i paranormalne. Dowiedziałam się mnóstwo ciekawych rzeczy, o których mogłabym napisać coś na wzór biografio-encyklopedii, ale pozyskana wiedza w żaden sposób nie zmieniła mojego położenia — wciąż nie wiedziałam, jak dotrzeć do Bena.

Wtedy postanowiłam skupić się na grze. Wpisałam w wyszukiwarce hasło: ,,przedmioty należące do duchów''. Zignorowałam wszelakiego rodzaju fora poświęcone zjawiskom paranormalnym, a następnie wybrałam kilka obiecująco wyglądających linków. Na stronie o nazwie Słownik Horroru znalazłam termin ,,aport'', które określało zjawisko pojawienia się lub przeniesienia przedmiotu niewiadomego pochodzenia za sprawą sił nadprzyrodzonych. Przeważnie wiązano to z działaniem złośliwych duchów. Na YouTube było pełno filmików z poruszającymi się kubkami po kuchennym blacie czy otwierającymi się samoistnie szafkami. Wszystko to miało na celu udowodnienie istnienia zjaw i ich paranormalnych zdolności.

Wzięłam pudełko z grą do ręki, posiadając tylko niepodważalną pewność w fakt, że była ona związana z Benem. Wiedzy na temat jej oddziaływania na pośmiertną egzystencję Bena nie miałam praktycznie wcale.

W jednej z książek dowiedziałam się, że Grecy kiedyś uważali, że przedwcześnie zmarli ludzie, będą się tułać po śmierci jako duchy, dopóki nie nadejdzie dzień, w którym mieli umrzeć. Niewiele mi to pomogło poza stworzeniem kolejnej teorii o wątpliwej autentyczności. Z drugiej strony, moje przypuszczenia o samobójstwie i nie dokończonych sprawach trzymających duszę człowieka na Ziemi do czasu, aż ich nie zakończy, okazały się w znacznym stopniu prawdziwe.

Jednakże na najbardziej dokuczliwą kwestię nie miałam żadnej teorii, wymówki ani pomysłu. Nieustannie zastanawiałam się, dlaczego Ben w ogóle postanowił odejść. Próbowałam zrozumieć motywy, jakie mogły nim kierować, ale nie potrafiłam tego pojąć. W końcu doszłam do momentu, kiedy zaczęłam podważać moje myśli i odczucia wobec Bena.

Niewątpliwie pomógł mi zrozumieć i odkryć to, kim byłam, a kim chciałam być. Nie przesadziłabym twierdząc, że w pewien sposób pomógł mi zacząć żyć naprawdę, przez co widziałam go jako kogoś dobrego. Pierwsze wrażenie, jakie na mnie wywołał w mieszkaniu Em i czyny, jakich się dopuścił tłumaczyłam traumatyczną przeszłością.

Problem w tym, że ludziom nieraz wydawało się, że coś było prawdziwe, gdy rzeczywistość wyglądała inaczej. Istniała zatem szansa, że widziałam po prostu to, co chciałam widzieć i nie dostrzegałam niczego innego.

Ostateczną pewność mogłam zyskać tylko w jeden sposób.

Spojrzałam na Majora's Mask widniejącą na pudełku, które trzymałam drżącą od emocji ręką. Wiedziałam, że powinnam była to zrobić już dawno.

Uruchomiłam grę, a wtedy...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz