wtorek, 24 lipca 2018

Chapter 10: Silent Pain








Nie ma ciemności mroczniejszej
od wielkiego światła, które zostało zepsute.



Zamarłam w niecierpliwym oczekiwaniu na odpowiedź. Moje serce łomotało szalenie próbując wydostać się z wnętrza klatki piersiowej, a jego dudnienie wypełniało mi uszy. W pokoju zapanowała ciężka atmosfera utrudniająca równomierne oddychanie. Czułam jak fala ciepła rozprzestrzenia się od szyi w kierunku brzucha, docierając aż do kończyn, wywołując nieprzyjemne odczucie duszności. Stałam się wulkanem emocji, gdy pozwoliłam sobie ulec jednemu samolubnemu pragnieniu.

Nie zamierzałam zgrywać obojętnej — zależało mi na zobaczeniu Bena. Było to niczym dziecięce marzenie ujrzenia Świętego Mikołaja. Kwestia wiary, choć niebywale istotna, nie wystarczała. Człowiek mógł zapierać się nogami i rękami, wmawiać sobie najróżniejsze rzeczy, oszukiwać swój umysł ostrożnie dobranymi ikonami, jednak tylko obraz widziany własnymi oczami potwierdzał faktyczne istnienie czegoś lub — jak w tym wypadku — kogoś.

Dostałam mnóstwo dowodów potwierdzających istnienie Bena, ale żaden z nich nie mógł z wiary uczynić faktu. Musiałam przekonać się o tym na własnej skórze i choć w głębi duszy nie czułam się gotową na zwierzenia, jednocześnie nigdy wcześniej nie zależało mi na tym, żeby wyrzucić z siebie wszystkie swoje obawy, smutki i cierpienia, tak jak w obecnej chwili.

Ukrywana przez lata tożsamość zaczęła wracać i wystarczyło, żebym ją z powrotem przyjęła. Chciałam to zrobić, mimo niepokoju o możliwe konsekwencje takiego wyboru. Nie miałam do stracenia nic poza życiem; życiem, na którym nareszcie zaczęło mi w pewnym stopniu zależeć. Pragnęłam wierzyć w istnienie przywrócenia dawnej mnie, łudząc się, że pozostałości prawdziwej Alice nie przepadły bezpowrotnie.

Wzdrygnęłam się, kiedy po długich sekundach, zabrzmiał dźwięk dostarczenia nowej wiadomości.



Cleverbot: Chyba nie do końca się zrozumieliśmy.

User: Co masz na myśli?

Cleverbot: Znam twoją przeszłość.

Cleverbot: Znałem ją jeszcze zanim zaproponowałaś ten śmieszny zakład.

User: W takim razie, po co było to wszystko? Dla zabawy?

Cleverbot: O nią od początku chodziło, czyż nie? :)



Zacisnęłam usta w wąską linię, wpatrując się beznamiętnie w rząd liter przede mną. Oznajmienie, że czułam się rozczarowana, byłoby jak nazwanie wybuchu bomby nuklearnej niewinnym wypadkiem. Mój wcześniejszy zapał zniknął bez śladu, a na jego miejscu pojawiła się złość i żałość.

Pokręciłam w niedowierzaniu głową i zaśmiałam się pod nosem z własnej naiwności. Chciałam ukoić swój ból w dłoniach bezwzględnego mordercy. Najwyraźniej błędnie założyłam, że sprawy w moim życiu zmierzały ku czemuś lepszemu. Absurdem było czuć rozpacz z powodu przeklętych nadziei, marzeń i oczekiwań, i chociaż uświadomiłam to sobie nad wyraz dokładnie, nie potrafiłam się z tym pogodzić. Miałam w sobie jednak za dużo dumy, żeby przyznać to przed sobą, a już zwłaszcza przed Benem.



User: Super, cieszę się. To kiedy zamierzasz spakować manatki i się wynieść?

Cleverbot: Czemu miałbym to zrobić?

User: Ponieważ nasz śmieszny zakład na tym polegał.

Cleverbot: Nie dowiedziałaś się, w jaki sposób zginąłem.

User: Za to ty odkryłeś moją przeszłość, ale ja wciąż żyję. Jedno z nas musi odpuścić :)

Cleverbot: Zostały ci jeszcze cztery dni.

User: A więc gardzisz moją propozycją rozejmu?

Cleverbot: Wciąż nie wyjawiłaś swoich sekretów.

User: Po co mam to robić, skoro twierdzisz, że je znasz?

Cleverbot: Możesz mnie sprawdzić.

User: Przedstawiłeś sprawę jasno, więc nie zamierzam ci iść teraz na rękę. Jak już zabiorę się za wyjawianie sekretów, to twoich.

Cleverbot: Nie zmienisz przeszłości. Możesz tylko zmienić sposób jej postrzegania, ale rób jak chcesz.

Cleverbot: Może wtedy trochę wyluzujesz.



Wciągnęłam ze świstem powietrze, próbując nie zszarpać sobie jeszcze bardziej nerwów. Przejmowanie się słowami Bena było niepotrzebnym zawracaniem głowy. Wystarczającą część mojego umysłu zgarnął dla siebie, mimo że nie zasługiwał na chociażby dziesięć procent jego potencjału. Nie po tym, jak się zachował względem mojej deklaracji.

Nie chciałam się denerwować, nigdy nie lubiłam poddawać się negatywnym emocjom, i z pewnością uspokoiłabym się w przeciągu kilku najbliższych minut, gdyby nie dźwięk przychodzącej wiadomości.

Chat z Cleverbotem pozostał bez zmian, co wprawiło mnie w konsternację. Sprawdziłam ilość otwartych stron, a wtedy zostałam przekierowana na swój profil na Facebooku.

Ostatnio wydarzyło się mnóstwo niedorzecznych rzeczy, w które nie uwierzyłoby większość osób na moim miejscu, i znajdowanie się zalogowaną na portalu internetowym, mimo przekonania, że z takowego nie korzystało się na przestrzeni kilkunastu dni, było najmniej niepokojącą sytuacją ze wszystkich.

Normalnie odetchnęłabym z ulgą, gdyby otrzymana przed chwilą wiadomości nie została wysłana przez Petera.



Lewus mielony

Aktywny(a) 1 min temu



WT. 11:35

Hej, coś się stało?

Nie, a co?

No wyszłaś tak po prostu z klasy...

Niestrawność. Wszystko jest już pod kontrolą.

O co chodzi z tym, co ostatnio opublikowałaś?

Nie rozumiem?

Chodzi mi o te posty o gwałtach i samojebkach

*samobójstwach

Dużo ich udostępniasz



Skonfundowana zamknęłam okno z chatem i przeniosłam się na swój profil, czekając na załadowanie strony. Musiałam koniecznie sprawdzić, o co Peterowi chodziło i nie spodziewałam się odkryć niczego miłego.

Posłużyłam się paskiem po prawej stronie ekranu, żeby zobaczyć coraz to kolejne odnośniki do artykułów bądź filmów poświęconych niefortunnym wypadkom lub przestępstwom z premedytacją głównie opierających się na gwałtach i morderstwach. Udostępnione linki przedstawiały wydarzenia o zróżnicowanej przestrzeni czasowej — jedne miały miejsce zaledwie tydzień temu, gdy o pozostałych sprawach świat zdążył już zapomnieć.

Nie musiałam długo się głowić nad tożsamością osoby, która włamała się na moje konto społecznościowe. Wszystkie aktywności w Internecie, jakie prowadziłam, znajdowały się pod kontrolą Bena. Mogłabym usunąć z przeglądarki swoje dane, zresetować system, wyrzucić laptopa przez okno, ale nie uwolniłabym się spod jego wpływu. Jako nadprzyrodzony byt poradziłby sobie z każdym przedsięwziętym przeze mnie działaniem.

Pogodzenie się z tym przyszło mi zadziwiająco łatwo. W przeciwieństwie do wspomnień, jakie zasnuły moje myśli na widok znajomych terminów przy udostępnionych postach. Nieraz zastanawiałam się, czy towarzyszący im ból kiedykolwiek zniknie i zostanie zapomniany.

Uzyskana w takiej sytuacji odpowiedź zmusiła mnie do wyjścia z domu.

Bez zastanowienia narzuciłam niedbale kurtkę na ramiona, założyłam buty i wyszłam z domu, nawet nie zamykając drzwi na klucz. Poszłam na tyły domostwa, gdzie prześlizgnęłam się przez dziurę w płocie, depcząc i odgarniając ramionami nazbyt wysoką trawę. Otoczona i całkowicie zasłonięta przez krzaki wspięłam się na wzniesienie, nie zatrzymując się ani na moment, dopóki nie znalazłam się w obrębie potężnych drzew.

Jesień potrafiła niejedną osobę zaczarować swym urokiem tańczących na wietrze liści, uciekających z rozkołysanych gałęzi, by upiększyć świat ciepłymi barwami. Nieobliczalność tej pory roku od zawsze do mnie przemawiała i sprawiała, że czułam się lekka i wolna. Żaden inny okres w roku nie budził we mnie takiego poczucia komfortu, co było na swój sposób ironiczne, skoro większość ludzi odbierała ten czas jako obowiązkową fazę przejściową do zimy i wiosny, aż do nadejścia wyczekiwanego lata.

Zrobiłam głęboki wdech. Wcześniejsze dudnienie w skroniach ustąpiło, a wraz z nim wrażenie napływającej zbyt szybko krwi do mózgu. Przez chwilę naprawdę myślałam, że głowa mi eksploduje przez koszmarne wspomnienia sprzed kilku lat. Towarzyszyło im kolosalne cierpienie, którego nie mogłam uśmierzyć. Musiałam nie tylko uporać się z ich nawałem, co przede wszystkim się z nimi pogodzić.

Weszłam na kolejne wzniesienie i rozejrzałam się w poszukiwaniu konkretnego drzewa. Na pierwszy rzut oka nie posiadało żadnych cech szczególnych, dlatego jego odszukanie nie było łatwe. Musiałam kierować się otoczeniem, ponieważ tylko utkwiona w pamięci panorama rozpościerająca się dokoła niego, mogła mi pomóc do niego dotrzeć.

Zwolniłam kroku, kiedy zaczęłam rozpoznawać okolice. Uważnie przyglądałam się korom pobliskich sosen, szukając niezgrabnie wygrawerowanego imienia. Krążyłam zdeterminowana w kółko, aż w końcu dostrzegłam właściwe drzewo. Ominęłam je wcześniej kilka razy, ponieważ napis, za którym się cały czas rozglądałam, znajdował się poniżej poziomu moich oczu.

Mogłabym przysiąc, że powinien mieścić się wyżej. Pamiętałam, jak stawałam na palcach, żeby wyryć szereg liter wysoko nad swoją głową. Jednakże minęło od tego zdarzenia wiele lat, i choć nie zaliczałam się do osób wysokich, z pewnością przerosłam swoją młodszą wersję.

Wyciągnęłam dłoń w stronę chropowatej kory, przejeżdżając palcami po imieniu, które na niej umieściłam. W jednej chwili uderzyła we mnie fala nostalgii, zupełnie jak jesienny wiatr w uschnięte na drzewach liście. Oczy miałam pełne wspomnień, wywołujących nieprzyjemny i bolesny ucisk w gardle. Pierwsza łza wydobyła się na światło dzienne. Ciepła słona kropla zbiegła po moim nosie, a następnie skapnęła na ziemię. Nie minęła minuta, kiedy zaczęłam płakać jak dziecko.

Oparłam czoło na szorstkiej i zimnej powierzchni drzewa, mimowolnie porównując ją z moim sercem.

— P-przepraszam... Tak bardzo bym chciała, żeby to się nigdy nie wydarzyło.

Pozwoliłam skrywanemu głęboko bólowi wyjść na światło dzienne, oddając się rozmyślaniom o przeszłości. Nie wspominałam tego okresu zbyt często, nigdy świadomie do niego nie wracałam.

Był środek zimy, kiedy poszłam z moją starszą siostrą Leną na wieczorną mszę do kościoła. Niefortunne zdarzenie sprawiło, że nasz pies Maks wydostał się zza ogrodzenia i pobiegł za nami. Chciałam zawrócić i odprowadzić go do domu, ale Lena mi zabroniła. Zrobiłam jak kazała, mimo strachu o Maksa. Jako mieszaniec owczarka niemieckiego i alaskan malamute posiadał nie tylko piękne biało-czarne umaszczenie, sporą wielkość, ale przede wszystkim niebywałą inteligencję. Nie powinnam się o niego martwić, wiedziałam o tym, lecz nieprzyjemne przeczucie nie opuszczało mnie ani na moment.

Gdy wyszłyśmy z kościoła, Maksa nie było w pobliżu. Miałam nadzieję, że wrócił do domu i niemalże biegłam w trakcie drogi powrotnej. Czułam jak serce mi pęka, gdy podwórko okazało się puste. Przepełniona rozpaczą i wściekłością wyżyłam się na Lenie, obwiniając ją o wszystko. Doszło między nami do ostrej wymiany zdań, aż nagle Lena odwróciła się na pięcie i odeszła. Nie chciałam jej widzieć, więc wróciłam do domu. Nigdy sobie nie wybaczyłam tamtej kłótni i swojego zachowania, którym zniszczyłam naszą rodzinę.

Rodzice zgłosili zaginięcie Leny, gdy nie wróciła na noc do domu. Policja odnalazła ją tego samego dnia, przy skrzyżowaniu niedaleko kościoła, zgwałconą i zamordowaną. Obok jej zwłok leżał dotkliwie pobity Maks. Śledztwo trwało kilka miesięcy, ale funkcjonariuszom nie udało się złapać sprawcy. Był to dotkliwy cios dla całej naszej rodziny, która od tamtej zimy zmieniła się bezpowrotnie.

Pierwszą rzeczą, jaką moi rodzice postanowili, kiedy pierwszy szok emocjonalny minął, było uśpienie Maksa. Moja mama, jako pełnoprawna właścicielka, wcisnęła regionalnemu weterynarzowi bajkę o agresywnym zachowaniu Maksa i zapłaciła za wykonanie procederu. Drżącymi rękami ściskałam jego głowę, nawet nie próbując zatrzymać spływających po policzkach łez, widząc ulatujące z niego życie. Z każdą sekundą szarpał się coraz słabiej, aż w końcu przestał się całkowicie ruszać. Zamknął oczy, których już nigdy więcej nie otworzył.

Weterynarz zaproponował zajęcie się zwłokami, widząc jak silnie zareagowałam na śmierć swojego czworonożnego przyjaciela, lecz gwałtownie zaoponowałam. Było to strasznie trudne, ale postanowiłam samej się tym zająć. Nie mogłam zapewnić Maksowi miejsca na świętej ziemi, jak uczono w kościele postępować względem ciał zmarłych, dlatego wybrałam dla niego pochówek na wzniesieniu w lesie. Często tam przesiadywaliśmy po intensywnym spacerze, odpoczywając w cieniu drzew.

Otarłam wierzchem dłoni załzawione oczy, siląc się na wymuszony uśmiech.

— Przepraszam, że przychodzę tak rzadko. Postaram się poprawić.

Opatuliłam się mocniej kurtką, kiedy wiatr mocniej zawiał. Czułam jego chłód aż w kościach, drżąc pod wpływem dreszczy przebiegających wzdłuż kręgosłupa. Odgarnęłam włosy z twarzy i spojrzałam na posępnie prezentujące się korony drzew. Gałęzie wyglądały nago bez tabunu liści ich upiększających. Wyobraziłam sobie jak wraz z nadejściem wiosny pojawią się pachnące pęki i świeże owoce. Gdyby dane było mi posiadać taką egzystencję, z pewnością wyróżniałabym się jako jeden z najbardziej zgniłych plonów.

Wtedy każdy widziałby moje zepsucie. Rośliny w swej prostocie tworzyły piękny obraz, niezależnie od wyglądu zewnętrznego czy właściwości gatunkowych. Ludzie posiadali większe pole do popisu i skrzętnie to wykorzystywali. Składali się z szeregu ostrożnie dobranych masek i prawdziwego oblicza, które oszczędnie innym ukazywali, jakby bycie sobą było czymś złym i, niestety, tak właśnie prezentowało się życie w społeczeństwie.

Zupełnie jak dzikusy w garniturach.

Powoli zaczęłam rozumieć znaczenie słów Em. Cichutki głosik w głowie namawiał mnie do kapitulacji. W rzeczywistości nie przeszkadzałoby mi podzielenie losu Em, zwłaszcza że jeszcze przed pojawieniem się Bena rozważałam podobne ewentualności. Gdybym zdecydowała się na ich realizacje, nie spotkałoby mnie więcej bólu.

Wędrówka po ziemskim padole była dla masochistów i najwyraźniej zaliczałam się do takowych, skoro mimo wszystko wolałam dalej walczyć. Po ostatnich latach pełnych rozpaczy i cierpienia nareszcie poczułam odrobinę nadziei na lepszą przyszłość, i nawet jeżeli miałaby ona trwać tylko kilka dni, była warta wysiłku.

Odsunęłam się od drzewa i po raz ostatni przejechałam dłonią po wyszczerbionej korze. Całym sercem i duszą tęskniłam za Leną i Maksem. Zrobiłabym wszystko, żeby ich odzyskać. Jednakże było to niemożliwe i w tej kwestii Ben miał niechybną rację — nie mogłam zmienić przeszłości. Mogłam tylko zmienić sposób jej postrzegania.

Zamknęłam na moment oczy i zebrałam się w sobie, aby zmusić nogi do odejścia. Zadarłam wysoko podbródek, tłumiąc chęć obejrzenia się za siebie.

Wtedy poczułam wibracje wewnątrz mojej kurtki. Sięgnęłam ręką do kieszeni i wyciągnęłam ze środka telefon komórkowy. Nie wiedziałam, że zabrałam go ze sobą, ale nie skupiłam się na tym zbytnio. Istotniejsza była wiadomość, którą otrzymałam na messengerze.

Otworzyłam szerzej oczy widząc, że skontaktował się ze mną autor opowiadania pierwszej w Internecie strasznej historii o Benie — Alex Hall.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz