środa, 17 stycznia 2018

One-shot ~ ,,Razem na zawsze''











,,RAZEM NA ZAWSZE''



Liceum Houkai znajdowało się w mieście Toyota, w prefekturze Aichi, gdzie pomimo sporej obecności koncernu samochodowego mieszkańcy wiedli spokojne życie. W jak każdej innej placówce i ta szkoła posiadała 200 metrowe boisko, basen pływacki oraz sporą salę gimnastyczną. Każdy uczeń nosił taki sam mundurek, choć znaczna większość wprowadzała do niego różnego rodzaju ozdoby, aby nadać mu indywidualny styl, co sprawiło, że morze licealistów nie było bezbarwną cieczą, których kropli nie dało się odróżnić. Placówka dzięki temu zyskała nadzwyczajny charakter, zostając w ten sposób miejscem wyjątkowym.

A to wszystko za zasługą uczniów.

Pewnego letniego dnia, po korytarzach liceum Houkai, roznosiły się echem głośne jęki i posapywania jednej z uczennic. Biegła tak szybko, na ile pozwalały jej cherlackie nogi, aby znaleźć jakiekolwiek schronienie przed goniącym ją niebezpieczeństwem. Myślała tylko o ucieczce, zapominając kompletnie o ciastkach, jakie samodzielnie przygotowała w klubie kulinarnym dla swojego obiektu zauroczenia, do którego skrycie wzdychała od ponad tygodnia. Jakie to ironiczne, że to nóż kuchenny przytknięty do gardła obudził w niej strach nie do opisania, przez co zamiast wybiec z sali w kierunku wyjścia, pognała w zupełnie inną stronę, gnając na ślepo wgłąb budynku.

Słysząc tylko hałas, jaki sama powodowała, chciała wierzyć, że już dawno zgubiła swego oprawcę. Łudziła się na marne, gdyż wystarczyło, aby nieco zwolniła, a po szkole roznosiły się metaliczne dźwięki towarzyszące ostrzeniu noża.

Kiedy dostrzegła na końcu korytarza drzwi prowadzące do szkolnego składziku bez zastanowienia do nich dopadła, zamykając się od środka. Znalazła się w całkowitej ciemności, nie mogąc nawet dostrzec czubka własnego nosa. W normalnych okolicznościach poczułaby atak duszności, zaczynając się niekontrolowanie pocić z powodu zostania przygwożdżoną w klaustrofobicznym pomieszczeniu. Zamiast tego całe jej ciało zesztywniało w przerażającym oczekiwaniu na to, co się miało wydarzyć.

Składzik nie posiadał żadnych okien, szybu wentylacyjnego - kompletnie niczego, co umożliwiłoby wejście do środka, nie licząc drzwi. Dziewczyna czuła się jak zwierzyna w klatce, którą osaczył drapieżnik. Serce biło jej z zawrotną prędkością, a każdy bodziec sugerował, że chce wydostać się z tak niestabilnej sytuacji jak najszybciej. Wiedziała jednak, że dopóki nie opuści pomieszczenia będzie bezpieczna. W końcu natręt musiał prędzej czy później odpuścić, a wtedy zaczekałaby, aż w szkole zjawi się więcej osób, zapewniając jej w ten sposób bezpieczeństwo. Rozsądna osoba trzymałaby się takiego postanowienia i nie kusiła losu, ale Masamone Hitomi zawsze brakowało klepki odpowiedzialnej za instynkt samozachowawczy. Licealistka była raczej jak bohaterowie horrorów, którzy aż sami prosili się swoim postępowaniem o śmierć.

Odczekawszy dłuższą chwilę, wyjęła z dziurki klucz, aby móc przez nią spojrzeń. Pochyliła się, przybliżając prawe oko w pobliże klamki. Chciała dowiedzieć się, czy korytarz był pusty, co sugerowałoby, że jej oprawca dał sobie jednak spokój. Ale kiedy zamiast pustego holu ujrzała czyjąś tęczówkę, o mocno niebieskiej barwie, poczuła się, jakby została wrzucona na głęboką wodę, wiedząc doskonale o nieumiejętności pływania.

Zmroziło ją. Zobaczyła zaledwie niewielki fragment ciała goniącej jej osoby, a to wystarczyło, żeby wywarła na niej przerażające wrażenie. Było w niej coś...

...odrażającego.

— Hitomi-chan! — zaszczebiotał melodyjny i przyjemny dla ucha głos, z pewnością należący do jakieś dziewczyny.

Wielu określiłoby ten dźwięk jako jeden z najpiękniejszych, jaki tylko chciałoby się słyszeć od razu po przebudzeniu. Jednak pozory często myliły - pieszczotliwe przedłużenie imienia było najkrótszą i najgroźniejszą groźbą jaka mogła istnieć, gdyż bezpośrednio atakowała ofiarę. Sprawiała, że wszystkie włosy stawały dęba, a pokrzywdzony nie wiedział, czemu to działo się właśnie jemu.

Hitomi odsunęła się od drzwi, zakrywając dłonią usta, z których mimo wszystko wydobywał się dobrze słyszalny bełkot:

— Nie, nie... Proszę, zostaw mnie.

Łzy przerażenia i rozpaczy spływały po jej policzkach jeszcze zanim drzwi zaczęły podrygiwać. Rozległy się trzy uderzenia.

Łup. Łup. Łup.

Nastąpiła cisza. Zamek zaszczekał, a klamka się poruszyła.

Oprawca od samego początku posiadał dodatkowy komplet kluczy, mogąc w każdej chwili wejść do środka. Najwyraźniej zabawa w kotka i myszkę była zbyt zabawna, aby przedwcześnie ją zakończyć.

Masamone upadła na podłogę, z każdą chwilą coraz głośniej błagając o litość.

Niedługo potem zapanowała grobowa cisza.

Następny cel znajdował się w sali gimnastyczne.



* * *



Wszystko było czarne. Czarne jak serce otoczone cieniami. Czarne jak księżyc podczas zaćmienia. Czarne jak noc, gdy zepsucie dotykało duszy.

Na granicy tego mroku wyjaniała się niewielka cząstka rzeczywistości, która aż prosiła, żeby zwrócić na nią uwagę.

Pozostało tylko to zrobić.

Powieki Novela podniosły się powoli, jakby chcąc wyczuć, czy zmierzały w dobrym kierunku. Głowa pulsowała mu przeraźliwie, zalewając całe ciało nieprzyjemnymi falami wywołującymi dreszcz. Jednak zauważył, gdy tylko udało mu się skupić i odzyskać jasność umysłu, że to krępujący go sznur, a nie odczuwane cierpienie, uniemożliwiał mu gwałtowniejsze poruszanie się.

Mógł bez przeszkód odwracać głowę w różne strony, lecz towarzyszyło temu uczucie wwiercania, zupełnie jakby coś próbowało przebić czaszkę i dostać się do środka. Słyszał przy tym w uszach dzwonienie, przez które przebijał się dźwięk płynącej z prysznica wody.

Rozejrzał się uważnie, powoli badając każdy detal pomieszczenia, w jakim się znalazł. Była to sypialnia przeciętnej wielkości, podobnie jak w innych jednorodzinnych domach, stworzona z myślą o wygodzie połączonej z prostotą. Panujący dookoła półmrok uniemożliwiał mu dostrzeżenie szczegółów, i gdyby nawet zależałoby od tego jego życie, nie określiłby koloru otaczających go ścian czy fotela stojącego w pobliżu okna.

Skierował wzrok w miejsce, w którym zdawało mu się, że zauważył zegar. Chciał sprawdzić godzinę, ale wszystkie cyfry były czarnymi kleksami, wijącymi się jak robaki pod osłoną mroku.

Zdezorientowanie ogarniało go z każdą chwilą coraz bardziej. Nie znał miejsca, w którym się znalazł. Nawet nie wiedział, skąd się tam, do cholery, wziął. Pamiętał, że zanosił po zajęciach sprzęt sportowy do składziku w sali gimnastycznej, gdzie nagle stracił przytomność.

Ocknął się dopiero chwilę temu.

Jak tylko potrafił, próbował sobie przypomnieć coś więcej, jednak bez skutku.

W tle wciąż słyszał odgłos płynącej wody. W bieżącej sytuacji, nie mógłby znieść niepokoju związanego z przebywaniem w ciszy, a hałas ewidentnie świadczył o czyjeś obecności, co uspokajało i jednocześnie go denerwowało.

Liczne pytania wręcz rozsadzały mu głowę. Nawet najmniejsza wskazówka poprawiłaby jego sytuację.

Gorączkowo zastanawiał się nad przyczyną porwania. Zawsze czuł się bezpiecznie w swoim mieście. Nigdy wcześniej nie przeszłoby mu przez myśl, że ktoś mógłby go kiedyś uwięzić.

Spróbował się wyswobodzić, mocniej napierając plecami na łóżko, u którego podnóża siedział. Sznur otarł mu w wielu miejscach skórę, ale to w żaden sposób nie poprawiło jego położenia.

Wziął głęboki oddech, po czym utkwił wzrok w drzwiach, które najprawdopodobniej prowadziły do łazienki. Zdał sobie wtedy sprawę, że słyszał tylko jak ciężko oddychał.

Dźwięk płynącej wody umilkł.

Ktoś chwycił za klamkę, ciągnąc ją do siebie. Czynność ta w rzeczywistości odbyła się o wiele wolniej, gdyż osobie po drugiej stronie ani trochę się nie śpieszyło, myśląc, że przetrzymywany wciąż pozostawał nieprzytomny.

Jakie zatem było zdziwienie dziewczyny, kiedy zobaczyła całkowicie świadomego Novela.

— Och, kochanie! W końcu wstałeś! — odparła ucieszona, uśmiechając się szeroko.

Novel, nieświadomy reakcji własnego ciała, zadrżał wpatrując się w jej oczy, w których nigdy wcześniej nie było mu dane dostrzec szaleńczych iskierek, nadającym tęczówkom obsesyjnego wyglądu. Nie mógł odwrócić od nich wzroku, choć bardzo tego chciał.

Wpatrywał się w nią tępo, niewyraźnie dostrzegając spływającą po jej nagim ciele wodę.

Chociaż Futayaku Aya była najładniejszą dziewczyną w jego klasie, to w przeciwieństwie do swoich kolegów, nigdy nie próbował wyobrazić sobie jej bez ubrań. Darzył wszystkie dziewczyny szacunkiem, jeżeli chodziło o takie kwestie, ale musiałby być odmiennej orientacji, żeby nie pochłaniać jej w danej chwili wzrokiem.

Zrobiło mu się gorąco, za co obwinił brak klimatyzacji w pomieszczeniu.

Spróbował zmienić swoją pozycję, ale sznur skutecznie mu to uniemożliwił. Spojrzał jeszcze raz w oczy Ayi, starając się w nich znaleźć dobrze mu znane iskierki rozbawienia, które dotychczas zawsze występowały zamiast tych obłąkańczych. Chciał się upewnić, że nie stała przed nim obca osoba, mogąca mu zrobić krzywdę.

Aya była zdolna do nie takich żartów, więc czekał. Czekał cierpliwie, aż z psotnym uśmiechem powiedziałaby mu, że to wszystko zrobiła dla zabawy.

Futayaku w końcu się odezwała, ale nie spełniła oczekiwań Novela.

— Nie masz się czego bać, kochanie — pochyliła się do przodu, zniżając twarz na jego wysokość — nikt się między nas nie wtrąci. Nie, gdy jestem z tobą.

Uśmiechnęła się błogo, mrużąc nieznacznie oczy. Kilka kropel wody kapnęło na niego, z jej wciąż mokrych włosów.

Poczuł, jak ogarnia go coraz większe zdezorientowanie oraz przerażenie, które skutecznie by go unieruchomiło, gdyby nie robił już tego sznur.

— Uratuję cię, tak jak ty uratowałeś mnie — obiecała, biorąc w dłonie jego twarz. — Będziemy razem... na zawsze.

Przycisnęła swoje usta do jego, na co Novel zamarł wstrząśnięty. Serce prawie wyrwało mu się z piersi, kiedy skołowany próbował pojąć, w jaką chorą grę został wciągnięty.

Zamknął oczy, próbując niczego nie czuć, wypierając się przyjemności niesionej przez muskające go pieszczotliwie miękkie wargi.

Wszystko było czarne. Czarne jak ptak zwiastujący śmierć. Czarne jak niebo w trakcie burzy. Czarne jak umysł, który zanurzył się w otchłani.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz