czwartek, 26 października 2017

Rozdział I ♥





Wszędzie panowała ciemność. Ciemność tak czarna, że nie byłam pewna, czy miałam otwarte oczy. Tkwiłam w kompletnej pustce, nie mogąc określić swojego miejsca położenia ani niczego sobie przypomnieć, zupełnie jakby mrok połknął moje wspomnienia. Poruszałam głową na wszystkie strony w desperackiej próbie rozejrzenia się, dostrzeżenia czegokolwiek lub kogokolwiek, ale na marne — znajdowałam się sama wśród obezwładniającej czerni.

   Poczułam, jak zimny oddech strachu chuchnął mi w kark, paraliżując całe ciało. Nie potrafiłam nic zrobić, aby odnaleźć drogę do wyjścia. Przerażenie i bezsilność były tak dojmujące, że odczuwałam je nawet w kościach. Bałam się, że już na zawsze pozostanę uwięziona w ciemności, dopóki gdzieś w oddali nie pojawił się mały, świecący punkt, który zauważyłam dzięki ciepłej, złotawej poświacie.

   Desperacko zwróciłam się w kierunku światła. Mimo wszelkich chęci poruszałam się powoli i ociężale, jakbym miała kamienie przywiązane do nóg. Stawiałam mocno wyważone kroki, oddychając ciężko z powodu morderczego wysiłku, lecz wciąż parłam naprzód. Byłam gotowa zrobić wszystko, byle tylko zobaczyć coś innego poza ciemnością.

   Wyciągnęłam przed siebie dłoń, chcąc dosięgnąć błogiej jasności i zostać otoczoną jej ciepłem i blaskiem. Opuszkami palców dotknęłam świetlistego pierścienia.

   — Hej... Hej... — Czyjeś wołanie rozniosło się echem po pustej przestrzeni, przez co nie mogłam zlokalizować, skąd dobiegało. — Hej... Hej... Aria!

   Na dźwięk, na ten ostatni dźwięk... poczułam coś znajomego.

   Nagle ruszyła powódź, porwała mnie rzeka światła, dźwięków i doznań, jakbym wyszła z ciemnego pokoju na słońce, bez możliwości osłonięcia oczu. Pierwsze kilkanaście sekund musiałam przecierpieć.

   W końcu mój wzrok dostroił się do nowych okoliczności i odzyskał ostrość. Zaczęłam oddychać pełną piersią, czując się naprawdę żywą. Tak bardzo cieszyłam się z opuszczenia tej dziwnej i pustej przestrzeni, że wszelkie inne rzeczy straciły dla mnie znaczenie. Dopiero po chwili zauważyła powoli zachodzące w oddali słońce, przez które linia horyzontu mieniła się barwami czystego błękitu, słodkiego różu i miękkiego, połyskującego złota.

   — Pięknie... — wyszeptałam. Widok zapierał dech w piersi.

   Dopiero po chwili, ze zdziwieniem zorientowałam się, że leżałam na trawie, odczuwając nieuzasadniony ból środkowej partii pleców. Z tego powodu postanowiłam się nie ruszać, starając się oczyścić umysł, jak i w pełni uspokoić, aby móc sobie cokolwiek przypomnieć.

   — Wszystko w porządku, Aria?! — rozległ się czyiś głos.

   Zaraz po tym, przed oczami pojawiła mi się jakaś postać.

   — K-kim jesteś?! — Zaskoczona usiadłam pospiesznie, zapominając na moment o bólu pleców, czego chwilę później dotkliwie pożałowałam.

   — Oi, spokojnie! Bez paniki! — powiedział rozgorączkowany chłopak, starając się mnie najprawdopodobniej uspokoić.

   Ku mojemu zdziwieniu, wyglądał na naprawdę zdenerwowanego i zatroskanego. Zlustrowałam go wzrokiem od góry do dołu, przyglądając mu się z ciekawością, gdyż prezentował się doprawdy osobliwe. Zdawał się być młodszy ode mnie, a mimo to posiadał niesforne siwe włosy, które sterczały na wszystkie strony świata. Wbrew pozorom nie zakrywały one uszu, odstających po bokach, w pełni ukazujących swą niecodzienną długość i szpiczaste zakończenia. Jednakże z tego wszystkiego najbardziej w oczy rzucało się jego ubranie i fakt, że lewitował nad ziemią.

   — Kim jesteś? — powtórzyłam, ale już znacznie spokojniejszym głosem.

   — Och, znowu nie pamiętasz? — jęknął zawiedziony.

   W pewnym momencie jego oczy spojrzały ponad mną, dostrzegając coś za moimi plecami, na czego widok spiął się wyraźnie zaniepokojony.

   — Posłuchaj, wszystko ci wyjaśnię, ale teraz nie ma na to czasu. Na razie postaraj się zachowywać normalnie i nie mów im, że mnie widzisz.

   — Im? To znaczy komu? — Zmarszczyłam skonsternowana brwi, nic nie rozumiejąc.

   Jednakże mój tajemniczy towarzysz postanowił nie udzielać mi żadnych więcej informacji i po prostu zniknął. Rozejrzałam się dokoła, chcąc go odszukać gdzieś w pobliżu, ale zamiast niego dostrzegłam dwóch chłopaków biegnących w moją stronę. Mimowolnie się spięłam, a wtedy plecy zabolały jeszcze mocniej.

   Nie widząc żadnej szansy na ucieczkę, zdecydowałam się poczekać aż do mnie dotrą. Miałam tylko nadzieję, że nie kierowały nimi złe intencje, i że mogli mi coś więcej powiedzieć.

   — Możesz mi wyjaśnić, jak to się stało? — zapytał szorstko jeden z nich, patrząc na mnie rubinowych oczu, z których bił taki chłód, że miałam ochotę się schować.

   — Jak co się stało? 

   — Wszystko w porządku, Aria? — Odwróciłam głowę i spojrzałam na kucającego obok mnie drugiego chłopaka. Przyjrzałam się jego delikatnym rysom twarzy, a potem niesfornym włosom, które zdawały się tak samo złociste jak zachodzące słońce. Wyglądał na zatroskanego. — Uderzyłaś się w coś?

   — Chyba w plecy. Bolą mnie przy każdym ruchu — odpowiedziałam, dotykając miejsca, w którym odczuwałam największy ból.

   — Czemu zawsze bujasz w obłokach, zamiast chociaż raz posłuchać rady kogoś mądrzejszego od siebie?

   — Oi, nie bądź taki szorstki, Shin. Wiesz, że miała ciężki dzień.

   — Daj spokój, Toma. Wszystkim zdarzają się cięższe dni. To nie powód, żeby obchodzić się z nią jak z jajkiem.

   — O czym wy mówicie? — zapytałam z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony wiedziałam, że imię, którym zwrócił się do mnie jeden z chłopaków, rzeczywiście było moje, z drugiej — wobec niczego więcej nie miałam pewności. Nie znałam żadnego ze swych towarzyszy ani nie rozpoznawałam terenów dokoła. Nie pamiętałam nawet, czemu znajdowałam się w takim miejscu. — Czemu bolą mnie plecy?

   — Wygląda na to, że spadłaś z drzewa — odpowiedział chłopak nazwany wcześniej jako Toma, wskazując palcem na pobliskie drzewo, a następnie na połamaną gałąź. — Heh, sytuacja z dzieciństwa się powtórzyła. Dobrze, że tym razem nie skończyłaś z głęboką raną w brzuchu. Wtedy byłoby kiepsko.

   Zamrugałam zdezorientowana, otwierając, a następnie zamykając usta. Nie wiedziałam, co mnie bardziej zdziwiło: domniemana niezdarność czy fakt, że znałam się z nimi najprawdopodobniej od dziecka.

   — Może powinniśmy zabrać ją do szpitala? — zaproponował Shin. Miał zmarszczone brwi, przez co między nimi pojawiła się pionowa bruzda. Jego krwistoczerwone oczy były rozżarzone z irytacji.

   Nie wiedziałam, o co mu chodziło ani czemu patrzył na mnie z taką intensywnością, jakby chciał przejrzeć mnie na wylot. Miałam wrażenie, że gdyby spojrzenie mogło zabijać, byłabym już martwa. Aż zaczęłam się martwić o swoje bezpieczeństwo.

   Mimo to pokiwałam niepewnie głową. Skoro nie potrafiłam przypomnieć sobie własnych przyjaciół, to faktycznie szpital był mi potrzebny.

   Nie możesz! — nagle głos chłopca, z którym przed chwilą rozmawiałam, rozbrzmiał echem w mojej głowie, co w pierwszym momencie mnie śmiertelnie przeraziło. Nie możesz pójść do szpitala. Wynikną z tego tylko duże kłopoty. Powiedz im, że wszystko w porządku.

   Nie spodobało mi się, że wydawał mi rozkazy. Próbowałam jednak zapanować nad sobą i nie dać się ponieść gniewowi ani frustracji, które były znacznie lepsze niż strach i desperacja, jakie czułam otoczona przez ciemność. W tamtym miejscu nic nie mogłam zrobić, i choć zdołałam się wydostać na otwarty teren z rozkosznym widokiem, wciąż pozostawałam bezradna. Bez pamięci nie miałam szans przetrwać. Musiałabym prosić obcych ludzi o pomoc. Ludzi o nieznanych intencjach. Ludzi nieznających mojego imienia tak jak dwójka będących przede mną chłopaków i dziwnego jegomościa, którego słyszałam w myślach. Chcąc nie chcąc, musiałam im zaufać.

   — Nie chcę jechać do szpitala.

   Shin pokręcił głową.

   — Nie wygaduj głupot.

   — Nie wygaduję.

   — Czemu nie chcesz jechać do szpitala?

   — Jestem tylko nieco obolała i oszołomiona, ale z pewnością za chwilę mi przejdzie. Bez sensu jeździć po szpitalach z tak błahego powodu. Lekarze na pewno mają pilniejsze sprawy na głowie — odparłam, czując się dziwnie pod naporem troskliwego spojrzenia Tomy. Poniekąd odczuwałam swego rodzaju wdzięczność, że był dla mnie taki miły. — Wystarczy, że odpocznę w domu.

   — Jeżeli to nic poważnego, dlaczego leżałaś tu przez dłuższy czas? — zapytał Shin. Jego pretensjonalny ton i nieprzychylne spojrzenie zmusiły mnie do wzięcia głębokiego, uspokajającego oddechu. — Zawsze tak się nieodpowiedzialnie zachowujesz. Jesteś jak...

   — Dobra, spokojnie. Nie musisz tak po niej cisnąć. Pamiętaj, że jest starsza od ciebie — wtrącił Toma. 

   Zaskoczona tą informacją, spojrzałam w jego złote oczy, jarzące się na tle jasnej cery niczym kamienie berylu, próbując się upewnić, że mówił prawdę. Jedyne, co zobaczyłam to ogromną troskę i przywiązanie, lecz tylko jedno z tych uczuć byłam w stanie rozpoznać.

   W międzyczasie twarz Shina odrobinę złagodniała.

   — Niech będzie. Myślę, że na razie możemy zrezygnować z pomysłu ze szpitalem, ale żeby było jasne, jeśli źle się poczujesz, od razu zabierzemy cię tam zabierzemy.

   — Już nie mogę się doczekać — mruknęłam, mimo wszystko zgadzając się na jego warunek.

   Toma tylko się roześmiał. W normalnych okolicznościach nie miałabym nic przeciwko rozbawianiu go w taki sposób, jego śmiech był przyjemny dla ucha i zaraźliwy, ale przez to musiałam zacisnąć zęby, żeby zachować poważne oblicze.

— Skoro już to ustaliliśmy, wracajmy do domu. Robi się chłodno, a Aria ma tylko sukienkę. — Toma wstał pierwszy, niemal od razu oferując mi swoją dłoń.

   Po chwilowym zaskoczeniu uśmiechnęłam się, z wdzięcznością akceptując oferowaną pomoc. Dotyk ciepłych palców oplatających moją rękę był zadziwiająco przyjemny. To właśnie ten moment bliskości skutecznie odegnał wspomnienie o przerażającej i zimnej pustce.

   Wkrótce całą trójką zeszliśmy ścieżką ze wzgórza na miejski chodnik. Próbowałam trzymać się odrobinę za Shinem i Tomą, dając się prowadzić, jednak nie otrzymałam takiego przywileju; musiałam iść równo pomiędzy nimi.

   — Nie idziemy za szybko? — zapytał uprzejmie Toma, uśmiechając się delikatnie.

   — Nie, jest w porządku — zapewniłam.

   Z początku uważnie przysłuchiwałam się rozmowie Shina i Tomy, dowiadując się w ten sposób, że niedawno skończyła się pora deszczowa, że Shin wyszedł wcześniej ze szkoły z mojego powodu i że szykował się do egzaminów. Wymiana zdań trwała kilkanaście minut, a mimo to zdołałam zauważyć znaczące różnice pomiędzy chłopakami. Shin wydawał się oschły i zdystansowany, gdy tymczasem Toma dużo się uśmiechał i wręcz kusił do bliższego poznania. A jednak zdawali się nie baczyć na przeciwne charaktery. Dogadywali się doskonale, co w pewien sposób mnie urzekło.

   Potem coraz słabiej słyszałam ich słowa, będąc za bardzo zaaprobowaną rozglądaniem się po okolicy. Moim oczom ukazała się panorama miasta płonącego w zachodzącym słońcu. Wszechobecne kolorowe punkty sygnalizacji świetlnych, migające elektroniczne bilbordy i szyldy wyglądały jak naczynia krwionośne wielkiego organizmu. Miasto było całkowicie nowoczesne, a jednak w pewnym sensie ponadczasowe. Lecz dla mnie nie miało to znaczenia. Żadna z tych rzeczy nie sprawiała znajomego wrażenia.

   Z prawej strony pędziły samochody, poruszające się niczym ławica ryb. Matki prowadziły dzieci, biznesmeni mówili głośno do swoich telefonów, pary spacerowały, trzymając się za ręce. Cały ten ruch i hałas mnie przytłaczały.

   — Nie ma w tobie uroku młodszego braciszka.

   — Mówiłem ci już, że nie jesteś moim bratem, Toma.

   — Ta jego część nic się nie zmieniła od czasu, gdy byliśmy dziećmi. Wciąż próbuje grać oziębłego — rzucił Toma, tym razem zwracając się do mnie.

   Nie była pewna, czy zachowanie Shina rzeczywiście wynikało z udawania, ale skinęłam głową, dając Tomie znać, że usłyszałam jego słowa. Nie miałam ochoty zagłębiać się w rozmowę. Czułam się coraz gorzej, nie mogąc sobie niczego przypomnieć. Z całej siły próbowałam coś skojarzyć, lecz na próżno. Zupełnie, jakbym starała się uchwycić sen, który już dawno odszedł w zapomnienie.

   Jak miałam nadążać za rozmową i wypowiadać się na nieznane tematy? W końcu nie tylko nie pamiętałam, kim Shin i Toma dla mnie byli, ale także nie wiedziałam, kim sama byłam.

   — Oi! — zawołał Toma.

   Wyrwana z rozmyślań, spojrzałam najpierw na niego, a potem na Shina; obaj przystanęli przed budynkiem średniej wielkości z płaskim dachem i takimi samymi wszędzie oknami i wyjściami na balkon. Atrakcyjności i życia miejscu nadawały proste ozdoby wiszące przy witrynach i kwiaty w doniczkach na niektórych tarasach.

   Po chwili z powrotem spojrzałam na chłopaków, widząc, że Toma znów patrzył na mnie z troską.

   — Dajesz sobie jakoś radę?

   — Chyba tak. — Westchnęłam ciężko po usłyszeniu drżenia w swoim głosie. Chciałam zapewnić, że wszystko w porządku, lecz nie potrafiłam tego zrobić.

   — Dasz sobie radę sama?

   Nie chciałam, żeby odchodzili, ale wiedziałam, że ich towarzystwo nie mogło mi w żaden sposób pomóc. Mimo to nie potrafiłam zapewnić ich, że potrafiłam poradzić sobie samej.

   — Nie musisz jej tak niańczyć — mruknął Shin.

   — Za to ty jesteś zbyt szorstki — wytknął mu Toma, kładąc dłonie na biodrach.

   Widząc ich skrajne postawy i wizję zanoszącego się konfliktu, zdecydowałam pożegnać się z nimi, aby zapobiec pogorszeniu sytuacji.

— Położę się od razu do łóżka, więc nie musicie się o mnie martwić. Dziękuję, że mnie odprowadziliście — powiedziałam uprzejmie, kłaniając się lekko, przez co zabolały mnie plecy.

   Próbowałam nie dać tego po sobie poznać, ale moja skrzywiona w grymasie bólu twarz musiała mnie zdradzić, gdyż Toma zapytał zmartwiony:

   — Na pewno nic ci nie jest?

   — Tak — zapewniłam, uśmiechając się z wymuszeniem.

   — Ale...

    — Chodź, Toma. — Shin złapał go za ramię i zaczął ciągnąć w przeciwnym kierunku.

   — Oi, w porządku, nie ciągnij mnie — odparł Toma, oswobadzając się z uścisku, po czym powiedział do mnie: — Wypocznij dobrze.

  — Yhm! — przytaknęłam energicznie.

   — Zajrzę do ciebie jutro — dodał Shin, kiedy oboje zaczęli się oddalać.

   Był pewny swoich słów, nie miałam co do tego wątpliwości po spojrzeniu w jego oczy. Jednak poczułam się przy tym niewytłumaczalnie speszona. Kiedy Shin przestał sprawiać wrażenie, jakby chciał mnie zabić? Czy może od samego początku źle wszystko odbierałam?

   Poczułam lekki ból w piersi. Nie rozumiałam dlaczego, ale wolałabym nie rozstawać się z Shinem. Choć jeszcze chwilę temu byłam pewna, że darzy mnie niechęcią, jednocześnie czułam jakąś więź pomiędzy nami. Jakbyśmy rzeczywiście znali się od dawna. A może tylko tak mi się wydawało? Czy pamiętając tylko swoje imię, mogłam wierzyć w cokolwiek?

   Odetchnęłam głęboko, odrzucając myśli o tym na bok. Najistotniejszą obecnie kwestią było wejście do mieszkania. Podeszłam do domofonu, znajdującego się przy drzwiach, nie mając pojęcia, co dalej zrobić. Próbowałam skojarzyć sobie jakieś cyfry, ale w mojej głowie wciąż wiało pustką.

   — Nie wiesz, prawda? Tak myślałem... — odezwał się ktoś niespodziewanie.

   Odwróciłam się pospiesznie, rozpoznając w nieznajomym tego samego dziwnego, lewitującego nad ziemią chłopca, którego spotkałam przy drzewie.

   — Jeśli ktoś chce kogoś odwiedzić, wpisuje numer jego mieszkania i czeka, aż właściciel otworzy mu drzwi. — Wskazał na domofon, a potem na przejście obok. — Ty, jako właścicielka mieszkania, możesz wejść po wpisaniu odpowiedniego kodu albo po przekręceniu klucza w drzwiach. Rozumiesz?

   Skinęłam głową.

   — Ja znam ten kod. Shin i Toma pewnie też, ale to nie znaczy, że mogą wejść do twojego mieszkania. Tam też są drzwi, które otwiera się kluczem. Kluczem, który tylko ty masz i zarządca budynku.

   — Gdzie mam te wszystkie klucze?

   — Zgaduję, że w swojej torebce. — Uśmiechnął się figlarnie i wskazał palcem na niewielką torebkę, którą miałam zawieszoną na ramieniu.

   Przedmiot już wcześniej wydał mi się obcy i dziwny, ale nie miałam okazji zapytać chłopaków, czemu nosiłam go przez cały czas. Kiedy wreszcie poznałam odpowiedź, poczułam się nieco pewniej i nabrałam wystarczająco odwagi, by zacząć szperać w torebce. Żadnej w niej rzeczy nie określiłabym mianem swojej. Czułam się niekomfortowo, jakbym dotykała czyjąś własność.

   — W pęku są dwa klucze z przyczepionym breloczkiem w kształcie alpaki — podpowiedział chłopiec.

   — Chodzi o to? — zapytałam, trzymając w dłoni coś miękkiego, puszystego i białego.

   — Zgadza się. — Jego twarz rozciągnęła się w szerokim, naturalnym uśmiechu, jakby nie było niczego dziwnego w tym, że nie rozpoznawałam własnych rzeczy. — Spróbuj teraz otworzyć drzwi.

   — Dobrze. — Złapałam za jeden z kluczy i spróbowałam włożyć go do zamka; wszedł bez problemu, lecz musiałam chwilę się z nim pomęczyć, zanim udało mi się go przekręcić w dobrą stronę.

   Po tym, jak rozległo się ciche szczeknięcie, wkroczyliśmy do środka. Duszek poleciał pewnie na górę, podążyłam za nim. Zaraz jednak zwolnił, by się ze mną zrównać. Było to miłe z jego strony, ale wywierało też ucisk. Jakby w pewien sposób naruszało moją swobodę. Może dlatego, że w ciasnym korytarzu nie miałam nawet możliwości się odsunąć? Albo że nie wiedziałam kim albo czym jest? Innego powodu nie widziałam.

   W końcu chłopak zatrzymał się przed drzwiami z numerem dwadzieścia trzy. Nie potrzebowałam kolejnych poleceń; złapałam za drugi klucz i powtórzyłam czynność sprzed chwili. Zanim uświadomiłam sobie, co robię, zdjęłam buty w przedpokoju i przeszłam przez niedługi korytarz wyłożony tatami do małego pokoju z jednoosobowym łóżkiem, niskim stolikiem, kolorowymi pufami i sporą komodą. Pomieszczenie utrzymywało się w całkiem przyjemnym połączeniu błękitu z zielenią i mimo skromnego umeblowania prezentowało się przytulnie. Miałam ochotę wszystkiego dotknąć, ale ostatecznie usiadłam na skraju schludnie pościelonego posłania, rozglądając się z uwagą.

   Wzięłam głęboki wdech, usiłując zignorować narastającewe mnie uczucie niepokoju. Choć wydawało się to prawie niemożliwe, to jednak dotychczas w miarę udawało mi się zachować spokój. Wiedziałam, że towarzystwo Shina i Tomy odegrało w tym procesie ogromną rolę. Gdybym przez cały czas była sama, prędzej czy później wpadłabym w panikę.

   W końcu przeniosłam wzrok na swojego gościa, który wyczekująco na mnie spoglądał.

   — Masz mi chyba całkiem dużo rzeczy do opowiedzenia, prawda? — zapytałam, na co skinął smutnie głową.

   — Straciłaś wszystkie wspomnienia...

   — Zdążyłam już to zauważyć.

   — Pewnie tego nie pamiętasz, ale towarzyszę ci od dwóch dni. Pierwszego sierpnia ci wszystko wyjaśniłem, a następnego dnia znowu musiałem to zrobić, gdyż niczego nie pamiętałaś — westchnął ciężko — a dzisiaj znowu się to powtórzyło.

   — A więc mamy trzeciego sierpnia?

   — Tak. I tym razem wydajesz się być bardziej zagubioną niż wcześniej — powiedział troskliwie, po czym dodał weselej, jakby chcąc się poprawić: — Ale to nic! Zaraz ci wszystko od początku wyjaśnię! Najpierw pozwól, że się przedstawię - nazywam się Orion! Jestem duchem, który pochodzi z innego świata.

   — Co? Chwila... D-duchem?

   — Zgadza się! — przytaknął ochoczo, nieprzejęty moim szokiem. — Musimy się dobrze zrozumieć. Pamiętaj, że tylko ty mnie widzisz i słyszysz.

   — To dlaczego raz odzywasz się normalnie, a raz w mojej głowie?

   — Dla twojej wygody. — Podrapał się niezręcznie po karku. — Przeszkadza ci to? Wolisz, żebym się nie pokazywał?

   — Nie, nie! Tak tylko spytałam z ciekawości — odpowiedziałam pospiesznie.

   Orion przez chwilę przyglądał mi się w milczeniu, zastanawiając się nad czymś.

   — Patrzysz na mnie jak na jakiegoś robaka... — odparł z nutką smutku w głosie.

   — Co? Skądże! Nie pomyślałam o niczym takim! — zaoponowałam gwałtownie, machając z zakłopotaniem dłońmi.

   — Tak samo zareagowałaś, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy — zaśmiał się krótko. — Ale to nic. W każdym razie to...to moja wina. — Odwrócił głowę w bok, aby nie musieć na mnie patrzeć. — Mam na myśli twoją amnezję. Wpadłem przez przypadek na twoją duszę i... Heh, dla mnie to też był nie lada problem i... — urwał, krzyżując nogi w powietrzu, opierając przy tym ręce na nieistniejącej ścianie. Zaśmiał się sztucznie, po czym pochylił nisko głowę. — Naprawdę cię przepraszam! Utknąłem w twojej duszy na miejscu twoich wspomnień.

   — Huh? Co masz przez to na myśli? Nie odzyskam teraz swoich wspomnień? Albo, co gorsza, nie będę mogła zyskać kolejnych? — zapytałam skołowana, czując bolesny ucisk w sercu. — W takim razie, dlaczego nie mogę pójść do szpitala?

   — To nie przyniesie niczego dobrego. Problemy z pamięcią nie wynikają ze stanu twojego ciała ani psychiki — wyjaśnił z powagą. — Ale wszystko będzie w porządku! Możesz odzyskać swoją pamięć przebywając z innymi! A jeżeli cię hospitalizują, zostaniesz odcięta i nie porozmawiasz z nikim, przez co nie odnowisz więzi, jakie wcześniej z nimi miałaś. Gdyby taka izolacja trwała zbyt długo zapomniałabyś wszystko! Nawet jak pić wodę czy jak oddychać, a wtedy...

   — A wtedy bym umarła — dokończyłam ponuro.

   — N-nie martw się tym! Obiecuję, że zrobię, co w mojej mocy, aby do tego nigdy nie doszło! — zapewnił, chcąc mnie najprawdopodobniej pocieszyć. — Dlatego musimy unikać mówienia o amnezji i być ostrożni.

   — Ale... Co jeśli jutro znowu o wszystkim zapomnę? W ciągu jednego dnia nie odzyskam wspomnień.

   — Możliwe, że...że sama o tym zadecydowałaś — zasugerował nieśmiało.

   — Jak to?

   — Pierwszego sierpnia w ogóle nie chciałaś wyjść z domu, więc ta izolacja, jak już ci wspomniałem, mogła ,,zresetować'' wszystko, czego się wtedy dowiedziałaś. Natomiast kolejnego dnia zgodziłaś się pójść na spacer, ale...ale unikałaś ludzi. A kiedy zobaczyłaś Shina i Toma, to po prostu uciekłaś na tamto wzgórze i... Znasz resztę.

   Skinęłam powoli głową, przetwarzając w myślach wszystkie nowe informacje.

   — Zatem samotności mówimy nie — odparłam ze zdecydowaniem. — Dlaczego wcześniej się opierałam? Nie rozumiem tego.

   — Może dlatego, że byłaś głównie zdana na mnie? Teraz twoi przyjaciele mogli zainterweniować, zanim ja zdążyłem dojść do głosu, co wyszło ci na dobre.

   — Chyba tak...

   — Zastanawiam się, czy Shin i Toma, ta dwójka, która odprowadziła cię do domu, pracują w tym samym miejscu, co ty.

   — Mam pracę?

   — Tak, popatrz. — Podał mi małą, zieloną karteczkę, która wcześniej leżała na szklanym stoliku. — Godziny twojej co tygodniowej zmiany.

   — Racja. Szkoda, że nie ma adresu... — Obejrzałam papier z każdej strony, nie odnajdując na nim niczego przydatnego.

   — Wiesz, w drodze powrotnej zachowywali się tak, jakbyście byli przyjaciółmi z dzieciństwa — Orion zmienił nagle temat, przybierając zmartwiony wyraz twarzy.

   — Też tak uważam.

   — Ale nawet kiedy opowiadali o przeszłości, ty nie zareagowałaś, więc zastanawiam się, czy czegoś nie podejrzewają.

   — Możliwe...

   Postanowiłam skorzystać z okazji i rozejrzeć się po teoretycznie swoim pokoju. Choć w pierwszym momencie zrobił na mnie dobre wrażenie po tym, jak przyjrzałam się wszystkiemu bliżej, doszłam do wniosku, że pomieszczenie było strasznie... nijakie. Jak gdyby jego właściciel nie posiadał ani krzty kreatywnej duszy. To spostrzeżenie sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać, jaką byłam osobą.

   Zdecydowałam dokładniej zbadać otoczenie, zaczynając od szerokiej komody, która niemalże zakrywała całą powierzchnię przeciwległej od łóżka ściany. Poszperałam w materiałowym szarym koszyku, gdzie roiło się od czarnych wsuwek, gumek, chusteczek i jednego prostokątnego lusterka. Pod zwierciadełkiem znalazłam telefon komórkowy. Początkowe zdziwienie szybko czmychnęło; naciskałam na przyciski instynktownie, jakbym podświadomie wiedziała, co należało robić.

   W ten sposób trafiłam do listy kontaktów.

   — Ikki, Kento, Meido no Hitsuji, Mine, Sawa, Shin, Toma — przeczytałam na głos i przesunęłam palcem po ekranie, chcąc zobaczyć więcej. — To wszystko...

   — Może z jakiegoś powodu większość z nich zniknęła? — podsunął Orion.

   — Nie mam pojęcia — odpowiedziałam, odkładając komórkę na bok.

   — Czy cokolwiek z tego, co się dzisiaj wydarzyło, dało ci jakąś wskazówkę, jak odzyskać wspomnienia?

   — Nie za bardzo...

   — Nadal bolą cię plecy? — zapytał zmartwiony.

   — Trochę, ale nie jest tak tragicznie jak wcześniej.

   — Może się zdrzemnij? Na pewno jesteś zmęczona.

   — Nie szkoda na to czasu?

   — Obudzę cię, nie martw się. Nie popełnimy trzeci raz tego samego błędu! — zapewnił.

   Bałam się mu uwierzyć, ale nie widziałam innego wyjścia. Wszystko, co mi opowiedział wydawało się strasznie absurdalne, ale nie miał powodów, żeby mnie okłamywać.

   Atmosfera w mieszkaniu była coraz przyjemniejsza, co napełniło mnie swego rodzaju pozytywną energią. Wciąż miałam niekończącą się listę pytań, ale przynajmniej na razie mogłam o tym fakcie zapomnieć.

   Znalezienie piżamy nie sprawiło mi większych problemów, biała koszula z falbankami przy kołnierzu wyróżniała się na tle innych ubrań niczym słońce na niebie. Spodnie do kompletu znajdowały się tuż obok. Materiał wydawał się stosunkowo cienki, więc niczym się nie martwiłam.

   Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy po otwarciu drzwi do łazienki, była niewielka objętość pomieszczenia. Wanna zajmowała jedną długość ściany, sedes, pralka i umywalka drugą. Na jedynej wolnej przestrzeni stała mała szafka z, jak się wkrótce przekonałam, ręcznikami.

   Zmęczona niełatwymi przeżyciami i burzliwym dniem, wkrótce opuściłam wannę. Po dokładnym wysuszeniu włosów, z małą pomocą Oriona, ułożyłam się wygodnie w łóżku i wcisnęłam twarz w chłodną poduszkę. Obiecałam sobie, że zamknę oczy tylko na chwilkę, ale nim się spostrzegłam zapadłam w głęboki sen. Przynajmniej na moment mogłam zapomnieć o nękających mnie problemach i zmartwieniach, tonąc w słodkiej nieświadomości.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz