środa, 7 listopada 2018

Prolog










Sterylność pomieszczenia biła Sarah po oczach, nawet gdy próbowała utrzymać powieki zamknięte. Wciągnęła nosem powietrze, wypełniając płuca odorem klinicznych substancji i detergentów, wzdychając głęboko. W innej sytuacji znajoma woń rozluźniłaby jej spięte mięśnie, ale nie mogła przestać myśleć o przeznaczeniu miejsca, w jakim została zamknięta.

Zmieniła pozycję z leżącej na siedzącą, zawieszając nogi kilka centymetrów nad ziemią. Przejechała wzrokiem po nieskazitelnie białym pokoju, zatrzymując się na prostokątnym oknie z widokiem na laboratoryjny korytarz. Szklana powłoka zajmowała większą część ściany, podobnie jak w klitkach pozostałych pacjentów, których Sarah chwilowo nie widziała. Nie widziała właściwie nikogo, począwszy od medycznego personelu, aż po strzegących kompleksu żołnierzy.

Posiadając złudną namiastkę prywatności Sarah spojrzała na nabrzmiałe żyły, wytyczające na jej skórze trasę równie zawiłą co nowojorskie metro, delikatnie dotykając owych naczyń. Oddałaby wiele, żeby móc ponownie zbadać swój układ krwionośny. Przed porwaniem odkryła w krwi przeciwciała zdolne obronić organizm przed wirusem Progenitor, lecz po zaaplikowaniu licznych substancji chemicznych sytuacja mogła ulec zmianie.

Nagle otoczenie wypełnił bestialski ryk, wyrywając Sarah z zamyślenia i wprawiając okoliczne meble w drżenie. Przyrządy leżące na szpitalnych stolikach zagrzechotały, niektóre spadły na podłogę potęgując kakofonie. Sarah zsunęła się z łóżka, dostając dreszczy po dotknięciu bosymi stopami zimnych kafelek. Powoli podeszła do szklanej ściany, szukając wzrokiem źródła wrzasku.

Zapadła cisza.

Cisza nie pasowała do skutków spowodowanych krzykiem. Strzykawki wymieszane ze skalpelami, probówki roztrzaskane o ziemię, przewrócone pojemniki — owszem, ale nie cisza.

Wtedy o szybę jednego z pokoi uderzyła zdeformowana dłoń. Cios wyprowadzony przez masywną kończynę roztrzaskał szklaną powłokę na kawałki. Monstrum wydostało się na zewnątrz w towarzystwie syren alarmowych i chrupotu gniecionego szkła. Śnieżnobiała przestrzeń stała się czerwona, kiedy rozbłysły lampki sygnalizujące niebezpieczeństwo.

Bioorganiczny wydał kolejny ryk, a jego ogromne mięśnie oplecione nabrzmiałymi żyłami się napięły. Każdy ruch sprawiał ściany w drżenie, z sufitu się posypało, a metalowe stoliczki wyrzuciły na podłogę kliniczne przybory. Usta i nos stwora były zapadnięte wewnątrz zmutowanej twarzy, z której niewiele pozostało cech ludzkich.

Zmatowiałe tęczówki otoczone zaczerwienionymi białkami na moment spojrzały w stronę Sarah.

— A niech cię diabli, Jack — mruknęła, rozpoznając w potworze swojego dawnego asystenta.

Wszyscy członkowie zespołu badawczego zostali zarażeni, jednak tylko ciało Jacka uległo pełnej mutacji. Z pozostałymi wirus obszedł się łagodniej, zupełnie jakby wiedział, kto był tym zdradzieckim dupkiem wydającym swoich współpracowników tej organizacji.

— Zneutralizujcie bioorganicznego! — rozkazał głos dobiegający z głośników.

W korytarzu pojawili się żołnierze.

Karabiny maszynowe wystrzeliły ciągłym ogniem, częstując zmutowanego Jacka ołowiem. Cząsteczki mięsa poleciały na wszystkie strony, oderwane tkanki i krew zabrudziły białe ściany oraz podłogę, tworząc na ich powierzchni makabryczną sztukę. Potwór wykonał szarżę i rozdeptał kilku żołnierzy niczym zgniłe owoce, z których zamiast miąższu wylały się narządy wewnętrzne.

Bioorganiczny nie zwracał uwagi na odniesione obrażenia, owładnięty szałem rozrywał wrogów na strzępy, gdy wirus zajmował się regeneracją jego ciała. Złapał jednego z żołnierzy, ściskając jak napęczniałą gąbkę, a czerwonobrunatny płyn wylał się spomiędzy jego masywnych palców.

Ostatni przy życiu żołnierz rzucił się z krzykiem na Jacka, próbując pomścić poległych kompanów, jednak stwór bestialsko zdzielił go wolną ręką. Dźwięk rozłupywanych kości rozległ w jednej sekundzie, by w następnej zostać zagłuszonym przez hałas roztrzaskującego się szkła.

Sarah zdołała uniknąć bezwładnych zwłok, przelatujących kilka milimetrów nad jej głową, w przeciwieństwie do deszczu szklanych odłamków. Podłużne skaleczenia na rękach i ramionach nie wyglądały poważnie, lecz któryś z fragmentów musiał głęboko zranić ją w czoło, ponieważ z rany obficie wylewała się krew, spływając strumieniem po prawym oku w kierunku podbródka.

Wytarła twarz o biały kitel, okrywający jej ciało mniej skuteczniej od szlafroka, ignorując ból przy skroniach. Przylgnęła do ściany z ziejącą dziurą po oknie i ostrożnie wyjrzała na korytarz. Zmutowany Jack nie zwrócił na nią uwagi, pochłonięty odrywaniem kończyn poległych żołnierzy i zajadaniu się nimi. Wkrótce zaryczał ponownie i, jakby wiedziony morderczym instynktem, ruszył w stronę najbliższego holu.

Ignorując zwłoki leżące w kałużach krwi i kaleczące jej stopy okruchy szkła, Sarah pospiesznie przeskoczyła przez rozbite okno i pognała do elektronicznego panelu na przeciwległej ścianie. Jednym przyciskiem zwolniła blokadę wszystkich drzwi.

Pozostali zmutowani naukowcy zaczęli wypływać na korytarz.

Sarah przez moment przyglądała się zdeformowanym kończynom byłych współpracowników, ciągniętych niedbale po podłodze, kształtem przypominające paszczę muchołapki lub krabie szczypce. W przeciwieństwie do Jacka, któremu tylko kulka w głowę mogła pomóc, antidotum jeszcze by ich uratowało.

Odpychając uczucia na bok i zaciskając dłonie w pięści, Sarah rzuciła się do ucieczki. Podążyła tym samym przejściem co zmutowany Jack, ostrożnie przemieszczając się naprzód. Alarm nie ustawał, korytarzami przebiegały coraz liczniejsze grupy żołnierzy, niekiedy eskortujące co ważniejszych członków personelu medycznego. Sarah chowała się za szpitalnianymi wózkami lub w szczelinach pomiędzy metalowymi szafkami, wstrzymując oddech za każdym razem, gdy usłyszała czyjeś głośne kroki.

W pewnym momencie została zakleszczona między oddziałem żołnierzy a kilkorgiem zmutowanych kompanów, którzy zdołali ją dogonić. Mdlący zapach brudnych ciał połączony z odorem siarki uderzył w nozdrza Sarah, zmuszając umysł do gwałtowniejszej pracy. Rozejrzała się pospiesznie, dostrzegając przy suficie szyb wentylacyjny. Płynąca w krwi adrenalina pomogła jej ściągnąć metalową kratkę i wskoczyć do środka, zanim obrzydliwie napuchnięte palce zdołały ją pochwycić.

— Było blisko... — wysapała Sarah, głęboko wdychając i wydychając powietrze.

W metalowym tunelu panował zaduch, drapiący Sarah w gardło, gdy niestrudzenie brnęła w ciemną otchłań kurzu i pajęczyn. Słyszała z oddali przytłumione odgłosy walki, poprzedzane przez nieludzki ryk, od którego włosy jeżyły się na karku. Sarah próbowała nie myśleć o rzeczach dziejących się za nią i przyspieszyła, by wreszcie dopaść do kratki przepuszczającej snop światła.

Upadła na ziemię głośno stękając, mając nadzieję, że nikt tego nie usłyszał. Podniosła się chwiejnie, zamglonym wzrokiem rozglądając po otoczeniu. Znajdowała się w podziemnym porcie, gdzie cztery łodzie kołysały się spokojnie, bezgłośnie zapraszając do wspólnej podróży.

Pozostawiając krwawe ślady na kamiennym molo, Sarah zajrzała do pobliskich metalowych szafek i szuflad w poszukiwaniu kluczyków. Po przewertowaniu kilku bezużytecznych papierów i skrzynek z narzędziami, znalazła upragniony przedmiot w niewielkiej kasetce.

Ścisnęła mocno stalowy kluczyk, a następnie wyciągnęła spod biurka ukrytą butelkę z alkoholem, którą chwilę wcześniej zauważyła. Niesubordynacja bezimiennego żołnierza mogła uratować jej życie.

Sarah wskoczyła do łodzi motorowej i przygotowała silnik do ruszenia.

Otworzyła butelkę Omission Lager i włożyła do środka oderwany kawałek zakrwawionego kitla, którą podpaliła zapalniczką znalezioną w pokładowym schowku. Dziób przeciął pierwszą falę, burząc wodę dookoła. Sarah odsunęła się nieznacznie od steru i rzuciła koktajl Mołotowa w brezent okrywający trzy pozostałe łodzie. Wypłynęła na otwarte wody, oglądając przez ramię skromny pokaz fajerwerków. Na jej twarzy zawitał uśmiech.

Opóźniła pościg najlepiej jak mogła, reszta zależała od losu.

— Blizna wojenna — wyszeptała, przyglądając się odbiciu w oknie, dostrzegając wyraźną krwawą linię nad prawą brwią. — Federico będzie zazdrosny.

Nagle przestała się uśmiechać.

Poczuła ucisk w klatce piersiowej, gdy zobaczyła w myślach twarz ukochanego.

— Oby nie chciał ze mną uciekać...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz