wtorek, 23 stycznia 2018

Chapter 2: I Would Like











Okrążamy drogą Alice
Jej serce napełnione jest złośliwością
Alice, Alice
Niedługo powinna umrzeć.



Nic nie zwiastowało, by w najbliższym czasie pogoda miała się poprawić, jednak gdy tylko wysiadłam z autobusu zauważyłam, że ulewa przeminęła. Nie obudziło to we mnie żadnych głębszych przemyśleć czy uczyć, stwierdziłam po prostu rzecz oczywistą w trakcie zmierzania w kierunku domu.

Wolno, wręcz ślamazarnie przebierałam nogami, nie śpiesząc się w najmniejszym stopniu, mimo że wieczorne powietrze dawało mi się we znaki. Przywołanie w myślach obrazów mej prywatnej krainy poprawiło mi humor i otoczyło powłoką pełną kuszących obietnic i nadziei.

Wszystko to zniknęło, gdy tylko stanęłam przed drzwiami domu rodzinnego.

Pragnęłam przedłużyć tę chwilę możliwie jak najdłużej, ale wiedziałam, że nie mogłam sobie na to pozwolić. Rodzice byli przewrażliwieni, jeżeli chodziło o nocne schadzki. Nie dziwiłam im się, zważywszy na to, co wydarzyło się w przeszłości, ale gdy przeczuwałam, że chcieli zrobić z tego powodu awanturę mimowolnie stawałam się do nich wrogo nastawiona.

Odetchnęłam głęboko, zmuszając się do chwycenia za klamkę. Chłód, jaki poczułam przy zetknięciu z nią podziałał na mnie pobudzająco, przypominając, że wciąż żyłam. A przynajmniej w praktycznym założeniu.

Przekroczyłam próg, wchodząc pod kopułę ciepłego światła, wychodząc tym samym z mroku panującego na zewnątrz. Słysząc grający telewizor wiedziałam, że rodzice siedzieli w salonie, co oznaczało, że od dłuższego czasu znajdowali się w domu. Nie zareagowali jednak w żaden sposób na mój powrót, w przeciwieństwie do Dino, psa Lily, który od razu znalazł się w korytarzu, głośno szczekając i machając szaleńczo ogonem z radości. Moje serce na moment zmiękło, ale nie na tyle długo, bym przebiła się przez falę goryczy i odwzajemniła jego entuzjazm. Zamiast tego zdjęłam z siebie kurtkę oraz buty, po czym poszłam do kuchni, aby zajrzeć do lodówki.

Żaden z produktów tkwiących wewnątrz nie wyglądał ani nie krzyczał zachęcająco, więc zamknęłam drzwiczki z powrotem. Co prawda wątpiłam, by jedzenie, które umiało namawiać do zakończenia własnego życia poprzez oddanie się w czyjąś konsumpcje miało smakować dobrze. Poza tym, bardzo chętnie podjęłabym się rozmowy z rzeczami, które pierwotnie takiej zdolności nie posiadały.

Ruszyłam w stronę schodów, chcąc jak najszybciej dotrzeć na piętro. Kiedyś poszłabym przywitać się z rodzicami, streszczając im przebieg całego dnia, ale przestałam to robić, gdy zrozumiałam, że obchodziłam ich w okazjonalnych przypadkach. W końcu od dziecka wpajali mi, że trzeba sobie radzić samemu, że mówienie o tym, jak nam źle jest oznaką słabości, a ja nigdy nie chciałam być słabą osobą, dlatego wolałam pomijać kwestie osobiste nie tylko przed obcymi, ale także przed bliskimi. Niejeden nauczyciel, psycholog czy psychiatra zapewniał mnie, że miałam silny charakter i próbował przekonać, że mówienie o tym, co leży na sercu wcale nie jest czymś złym. Rozumiałam ich przekaz i niejednokrotnie powtarzałam go innym, ale sama nie potrafiłam się przemóc. Trzymanie emocji na uwięzi weszło mi w krew. Nawet alkohol nie sprawiłby, że upojona szczęściem opowiedziałabym historię swojego życia.

W połowie drogi usłyszałam głos mamy, który został przytłumiony przez moje nieustannie narzucające się myśli.

— Jak było na kręglach? — zapytała.

Zabrzmiało zwyczajnie. Bardzo zwyczajnie.

Dała mi tym jasno do zrozumienia, że pytała zwyczajnie, gdyż oczekiwała zwyczajnej odpowiedzi.

— W porządku — mruknęłam, ponawiając przerwaną wędrówkę.

Przed wejściem do swojego pokoju poszłam do łazienki, żeby wziąć szybki prysznic. Żałowałam, że nie mieliśmy w domu żadnej wanny, w której mogłabym się zrelaksować. Biorąc jednak pod uwagę moją dawną skłonność do samookaleczania się, robiąc dwa lata temu remont, rodzice zadecydowali, że w łazience na parterze, jak i na piętrze będą kabiny prysznicowe. Martwili się, że mogłabym spróbować czegoś więcej, ale przecież gdybym chciała zrobić coś takiego, brak wanny nie powstrzymałby mnie. Oczywiście, nie wspomniałam im o tym, by ich nie dołować. Inną sprawą było, że nigdy nie popełniłabym samobójstwa, niezależnie od wszystkiego.

Po osuszeniu się, opuściłam łazienkę i udałam się do swojego pokoju. W pomieszczeniu panowała kompletna ciemność, a że postanowiłam nie zapalać żyrandola, podeszłam po omacku do biurka, by włączyć lampkę nocną.

Nie za duży snop żółtego światła rozświetlił sypialnię.

Przebrałam się w piżamę, po czym owinęłam się szczelnie kołdrą, układając następnie laptopa na kolanach. Napisałam do Em wiadomość, informując o bezpiecznym powrocie do domu. Gdybym tego nie zrobiła, Em najprawdopodobniej zadzwoniłaby do mnie w środku nocy, aby się upewnić, że znajdowałam się we własnym łóżku, a nie poćwiartowana w czyjeś piwnicy.

Kiedy zobaczyłam, że moja wiadomość została wyświetlona, nie czekając na odpowiedź, wylogowałam się z Facebooka. Wiedziałam, że gdyby Em miała mi coś ważnego do przekazania, skontaktowałaby się ze mną telefonicznie. Osobiście nie czułam potrzeby dyskutowania z nią kilka minut przed północą, skoro mogłam z nią spokojnie porozmawiać na żywo po weekendzie. Poza tym nie chciałam, aby się przemęczała. Cierpiała na bezsenność już od dłuższego czasu, przez co się o nią martwiłam, a jednocześnie czułam jeszcze większy podziw względem jej osoby. Potrafiła po trzech godzinach snu funkcjonować jak normalnie wypoczęty człowiek, zachowując się jak zawsze, gdy ja po dziewięciu godzinach czułam, że przerwano proces rozkładu mojego ciała.

Odłożyłam laptopa na biurko, a następnie wyłączyłam stojącą obok lampkę. Przykryłam się pierzyną po sam nos, zamykając oczy i przenosząc się do znacznie przyjemniejszego miejsca, gdzie rzeczy niemożliwe stawały się możliwe.



~ ♠ ~



W poniedziałek rano udało mi się obudzić przed nastawionym w telefonie alarmem. Zdarzało mi się to tylko wtedy, gdy podświadomie czułam, że nie powinnam tracić czasu na sen.

Zsunęłam nogi na ziemię, niespiesznie zmierzając w kierunku łazienki, zastanawiając się, co mogło być przyczyną takiego stanu rzeczy. W końcu z żadnego błahego powodu nie pozbawiłabym się przyjemności wynikającej ze spania. Nawet nałożenie makijażu czy zjedzenie na spokojnie śniadania nie uważałam za wystarczająco ważne, by szybciej wstać z łóżka.

Głowiłam się nad tym kilka minut, ale nie odnalazłam żadnej sensownej odpowiedzi.

Przez to, że wstałam wcześniej, niż planowałam, postanowiłam pojechać szybciej do szkoły, zanim wizja zostania w domu i oglądania seriali skusiłabym mnie dostatecznie skutecznie, abym przez najbliższe kilka godzin nie wyściubiła nosa ze swojego pokoju. Spożytkowałabym czas lepiej niż na nudnych zajęciach, na których starałam się nie zasnąć.

Mojego markotnego nastroju nie poprawił fakt, że Em i Jon nie pojawili się na pierwszej lekcji, przez co dosiadł się do mnie Peter. Tolerowałam go do granic możliwości, nigdy nie odnosząc się z tym, że wolałabym mieć całą ławkę dla siebie, niż dzielić ją z nim.

Niemniej bawiło mnie, kiedy przedstawiał swoje stereotypowe poglądy na temat religii, polityki, relacji damsko-męskich czy feministek. Uwielbiał mieć rację, więc zawsze z góry zakładał, że ją posiadał. Najczęściej przytakiwałam mu dla własnego spokoju, ale czasem wytykałam mu nielogiczność jego słów, niszcząc przy tym zbyt wygórowane mniemanie o sobie, co zawsze powodowało ataki spazmatycznego śmiechu u Em i Jona. Mogłabym robić to częściej, ale wiedziałam, że zmieniłabym w ten sposób wykreowany przez siebie wizerunek, a tego robić nie chciałam.

— Hej, Alice! — Isabell, która ze swoją najlepszą przyjaciółką Paulą zajmowała przednią ławkę, odwróciła się do mnie z szerokim, pełnym samozadowolenia uśmiechem. Widziałam ten uśmiech nieraz, więc bez problemu domyśliłam się, że zrobiła coś głupiego, z czego najpewniej będę się albo śmiać, albo modlić o łaskę dla niej. — Zobacz!

Spojrzałam na pęknięty ekran, na którym tkwiłam z Peterem. Najwyraźniej Isabell zrobiła nam zdjęcie, podczas gdy każde z nas było zajęte czymś innym, choć fotografia zupełnie inaczej przedstawiała sytuację. Wyglądało na to, że Peter z ożywieniem coś mi opowiadał, a ja z pobłażliwym uśmiechem spoglądałam w przeciwną stronę, jakbym chciała ukryć rozbawienie. Zdziwiłam się widząc, że wprawiłam się w udawanie tak doskonale, że robiłam to mimowolnie, a czasem nawet nieświadomie. Jednakże to, co z pewnością Isabell chciała mi pokazać, to wykonane przez nią w edytorze serce, którym nas otoczyła.

Westchnęłam głośno, odsuwając się od telefonu, dając tym samym możliwość spojrzenia na ekran Peterowi. Co prawda nikt go nie prosił, żeby również zobaczył zdjęcie, ale zabolałoby to jego dumę, gdyby odebrano mu możliwość zrobienia tego.

Spojrzałam na Isabelle z politowaniem.

— Miewałaś ładniejsze ujęcie — powiedziałam sarkastycznie.

Nie zamierzałam w żaden sposób komentować jej zaczepek. Według niej powinniśmy z Peterem ze sobą chodzić. Komedia. Związek Draco Malfoya z jabłkiem miał już większe szanse powodzenia.

— Ale na żadnym nie wypadłaś tak jak tutaj! — Zatrzęsła telefonem, po czym zaczęła podziwiać swoje ,,dzieło''. — Twoja mina jest najlepsza.

— Nawet nie wiem, kiedy ją zrobiłam — odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Później kompletnie wyłączyłam się z rozmowy do czasu, aż zadzwonił dzwonek na przerwę. Wysłałam do Em kilka wiadomości, aby dowiedzieć się, czy przyjdzie jeszcze do szkoły. Zdarzało jej się pojawiać dopiero na drugiej bądź trzeciej lekcji, mając ku temu zawsze ważny powód, w przeciwieństwie do Jona, który po prostu odsypiał wieczory pełne alkoholu i marihuany.

Przeczekałam dwie godziny, zanim ponownie napisałam do Em. Zdziwiłam się, że nie odpowiedziała ani razu, skoro zawsze rano najszybciej odpisywała na SMS-y. Miałam złe przeczucia, nawet gdy próbowałam znaleźć wymówki uzasadniające brak odzewu.

Czasem narzucono mi dramatyzowanie, ale wolałam dmuchać na zimne, zwłaszcza gdy na własnej skórze przekonałam się, jak dotkliwie można się poparzyć.



~ ♠ ~



Minęła połowa tygodnia, w trakcie którego musiałam żyć z brakiem informacji ze strony Em. Nie odpowiedziała na żadną z moich wiadomości. Dotychczas cierpliwie czekałam, odsuwając od siebie każdą myśl sugerującą coś niewłaściwego. Dopiero gdy Em przyśniła mi się zeszłej nocy, postanowiłam koniecznie się dowiedzieć, czy nic złego się nie stało.

Wybrałam numer Em z listy kontaktów, gotowa nękać ją nieubłaganie piosenką Just Like Fire, którą ustawiła sobie jako dzwonek. Położyłam telefon obok siebie na biurku, włączając tryb głośnomówiący, aby wszystko wyraźnie słyszeć, bez konieczności trzymania urządzenia przy uchu.

Gdy tylko minęło sześć sygnałów, nacisnęłam na przycisk z czerwoną słuchawką, by po chwili znowu wybrać numer Em. Robiłam tak nieprzerwanie piętnaście razy, w międzyczasie czytając artykuł na laptopie opisujący konieczność bycia sobą we współczesnym społeczeństwie, gdy nagle rozległ się spokojny głos Em:

— No hej.

— W końcu! Trudniej się do ciebie dodzwonić niż na ośrodek zdrowia — rzuciłam z pretensją, odczuwając jednocześnie wielką ulgę. — Czemu nie odpisujesz?

— O czym ty mówisz? Napisałam przecież do ciebie — odpowiedziała z lekkim rozdrażnieniem, które rzadko u niej słyszałam. W rozmowie ze mną nigdy jeszcze nie użyła takiego tonu.

Z pewnością bym do tego nawiązała, gdybym nie usłyszała niewyraźnej melodii rozbrzmiewającej w tle po drugiej stronie. Zmarszczyłam brwi, odnosząc wrażenie, że gdzieś już ją słyszałam. Wydawała się znajoma w sposób, w jaki wspominało się oglądane w dzieciństwie bajki. Jednakże muzyka nie niosła ze sobą przyjemnych emocji. Dostałam przez nią dreszczy, które zawładnęły całym moim ciałem.

Chociaż wiedziałam, że w pokoju nie znajdował się nikt poza mną, odniosłam wrażenie, jakbym była obserwowana. Poczułam się niekomfortowo, nie mogąc przestać myśleć o odbijającej się echem melodii.

W końcu się opanowałam, choć ciarki nieustannie przechodziły mi po ramionach i plecach.

— Nie dostałam od ciebie żadnej wiadomości. Jak raczysz się przyjść do szkoły, nawet ci to pokażę — zapewniłam z pewną dozą sarkazmu. — Przy okazji, co to za dźwięk? Słuchasz czegoś dziwnego?

— To tylko gra.

— Co? Żartujesz? Przecież nie znosisz gier! — prychnęłam, prawie krztusząc się powietrzem.

Em nazywała granie w gry stratą czasu i przeszkodą w drodze do samorozwoju. Kiedy ja w weekendy nie odchodziłam od konsoli bądź komputera, przechodząc do granic możliwości produkcję jaka wpadła mi w ręce, Em wolała spędzać czas na nauce makijażu, jeździe konnej albo zajmując się po prostu swoimi obowiązkami.

Informacja, że grała w grę była dla mnie jak usłyszenie, że świnie zaczęły latać.

— Tak, wiem. Ale dostałam tę grę w prezencie, a prezentów się nie wyrzuca.

— Można za to oddać komuś innemu — zauważyłam, uśmiechając się pod nosem.

— Wolałam ci tego nie dawać.

— Dlaczego?

— Jesteś już wystarczająco uzależniona od gier.

— Przynajmniej z ich powodu nie olewam szkoły, tak jak pewna osoba, której imienia nie wymienię, ale wiedz, że z nią teraz rozmawiam — mruknęłam ironicznie. — Zdradzisz mi chociaż, co to jest za gra?

— Nie będziesz jej kojarzyła.

— Rzucasz mi wyzwanie? — prychnęłam kpiąco. — Jestem pewna, że skojarzę tytuł w mniej niż trzy sekundy.

— Czasem zapominam, jaka potrafisz być uparta — westchnęła ciężko, po czym dodała: — Gram w The Legend of Zelda: Majora's Mask.

Oniemiałam, przestając na moment oddychać. Zakładałam, że się przesłyszałam, choć bardzo wyraźnie usłyszałam wypowiedziany przez Em tytuł.

Zalała mnie fala zimna, kiedy przypomniałam sobie mroczną historię związaną z tą grą.

— Minęły trzy sekundy, Alice. Mówiłam, że nie kojarzysz.

— Niełatwo jest ją kupić. Ktoś naprawdę dał ci specjalny prezent — odpowiedziałam po chwili, ostrożnie dobierając słowa.

— Czytałam o tym, kiedy szukałam informacji, czy warto w nią zagrać. To głównie zachęciło mnie do sprawdzenia jej.

— To... fajnie — odparłam niepewnie.

Przypomniałam sobie o usłyszanej melodii, która napawała mnie wątpliwościami i mąciła w głowie. Niepokój wdzierał się aż za skórę, co budziło we mnie jednocześnie strach i fascynację. Ostatni raz czułam coś takiego, gdy za mocno nacięłam skórę w pobliżu żyły.

— Hej, nie obrażaj się. Dam ci w nią zagrać, gdy ją ukończę — obiecała. Zaśmiała się przy tym krótko, na moment rozluźniając napiętą atmosferę.

Odetchnęłam głęboko, żałując, że przy wydechu nie mogłam pozbyć się wszystkich targających mną wątpliwości.

— Najpierw przyjdź do szkoły, księżniczko, a pogadamy o warunkach naszej współpracy — uśmiechnęłam się cwanie. — Będziesz jutro?

— Tak, będę.

— Oby — mruknęłam dobitnie. — W takim razie widzimy się jutro.

— No, na razie — potwierdziła, rozłączając się w następnej sekundzie.

Spojrzałam na telefon, zupełnie jakby za moment miał się przemienić w broń samozniszczenia. Pod pewnym niewytłumaczalnym wrażeniem czułam, że w takim kierunku wszystko zmierzało — ku destrukcji.

Zastanawiało mnie tylko, za ile nastąpi wybuch.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz